Dokładnie pamiętam ten dzień. Jest 25 czerwca 2011 roku. Artur Szpilka wchodzi do ringu po raz pierwszy po pobycie w więzieniu. Walczy po raz szósty w swojej karierze. O jego pojedynku bardzo dużo się mówi, wiele osób czeka na występ pięściarza z Wieliczki. Wszyscy chcą obejrzeć, jak po dłuższej przerwie poradzi sobie chłopak dysponujący ogromnym potencjałem. Chłopak, który już wtedy głośno mówi, że będzie pierwszy polskim mistrzem świata w kategorii ciężkiej.

Pamiętam, że bardzo dziwiłem się wtedy, jak wiele osób nie interesujących się na co dzień boksem mówiło tamtego dnia o Arturze Szpilce. Odnosiłem wrażenie, że większość z nich nigdy wcześniej nie widziała jego żadnego pojedynku. Szpila budził emocje, więc ludzie chcieli zobaczyć, jak w ringu poradzi sobie pyskaty młokos o szemranej przeszłości. Z jednej strony się dziwiłem, a z drugiej to takie bardzo w naszym zwyczaju. Bo my, Polacy, bardzo lubimy, gdy coś się dzieje. Gdy coś jest kontrowersyjne, wzbudza emocje i zmierza swoją drogą, czasem pod prąd. Szpilka już wtedy miał plan, by iść swoją drogą. Interesowało nas tego 25 czerwca, którędy ta droga będzie przebiegała.

Kowalski z Nowakiem po niespełna jednorundowej walce byli przekonani – będziemy mieli w przyszłości mistrza świata. Szpilka, mimo że po całym pojedynku spokojny wyważony i – miałem wrażenie – lekko niepocieszony studził nastroje. Wiedział, jak długa jest droga, by dotrzeć na szczyt. Zaryzykuję stwierdzenie, że nie przypuszczał wtedy, jak długa jest droga na bokserski tron.

Pierwszym pięściarzem, z którym zmierzył się Szpilka, a o którym bokserski kibic wcześniej cokolwiek słyszał, był Mike Mollo. Jako, że ani Kowalskim, ani Nowakiem nie jestem i nie zachwycam się byle czym, nazwisko byłego rywala Andrzeja Gołoty nie robiło na mnie żadnego wrażenia. Bardziej niż to, że Amerykanin pokonał w 2006 roku Kevina McBride’a interesowało mnie, kiedy Mollo walczył po raz ostatni i w jakiej jest aktualnie formie. A tak się składa, że przed Arturem przez dwa i pół roku pojedynku nie stoczył. Zarabiał na życie w inny sposób, niekoniecznie związany ze sportem.

Oba pojedynki z Mike’em Mollo dały Szpilce jednak bardzo dużo. Nie tylko Artur dwukrotnie wygrał, ale i przede wszystkim zebrał cenne doświadczenie. Po raz pierwszy bowiem w swojej karierze musiał wykazać się w sytuacji kryzysowej. Gdy rywal napierał, a kilka mocnych ciosów zmusiło go do defensywy. Gdy po nokdaunie trzeba było wstać i pokazać charakter, serce do walki oraz umiejętność radzenia sobie w sytuacji kryzysowej. To coś, czego Artur we wcześniejszych walkach nie doświadczył.

Jak się później okazało, dwie wygrane z Mollo otworzyły Arturowi drzwi do jeszcze większego boksu. Saga związana z pojedynkiem Bryanta Jenningsa trwała bardzo długo. Amerykanin szukał rywala, aż w końcu padło na Polaka. Wiele osób zarzucało pięściarzowi z Wieliczki, że ten „wykrzyczał” sobie ten pojedynek. Trudno się z tym nie zgodzić, bo Szpilka wielokrotnie za pomocą mediów społecznościowych zgłaszał swój akces do walk z największymi. W końcu stanęlo na Jenningsie, choć nie od razu Artur upatrzył sobie właśnie pięściarza z Filadelfii.

szpilka-przed-furym

Później było tak:

 

 

szpila-jennings

A na końcu niestety tak:

Pierwsza fala krytyka polała się. Szpilka, który dla wielu był talentem czystej wody, wielką nadzieją rodzimej szermieki na pięści poległ z kretesem. Jennings, mimo że od ścisłej czołówki wagi ciężkiej nie należał, obnażył wszystkie bolączki Polaka. Pierwsze pytania zaczęły nasuwać się od razu – Czy potencjał Szpilki aby na pewno każe plasować go, jako przyszłego mistrza świata? Czy aby na pewno ten bokserki młokos jest w stanie zdominować kiedyś królewska dywizję?

Artur się jednak nie poddawał. Jeszcze w tym samym roku Polsat zorganizował kolejną wielką galę, podczas której zmierzyło się dwóch pięściarzy znajdujących się na przeciwległym biegunie. Tomasz Adamek, który najlepsze lata wydawał się mieć za sobą kontra Artur Szpilka, który bardzo chciał się zrehabilitować się za niepowodzenie sprzed kilku miesięcy. Sam Szpila wielokrotnie podkreślał, że konfrontacja z Góralem z Gilowic jest jego obsesją. Wiele razy zaczepiał ex mistrza, prowokował go, rzucał wyzwanie. Adamek kurtuazyjnie odpowiadał, ignorował swojego absztyfikanta, aż w końcu zdecydował się skrzyżować rękawice z coraz bardziej cenionym na światowym rynku pięściarzem. Pojedynek przegrał i niejako przekazał pałeczkę swojemu następcy.

Bokserska sinusoda przyniosła trzy kolejne pojedynki, tym razem z dużo mniej wymagającymi rywalami. Artur pokonał kolejno Cobb’a, Quezadę, Consuegrę i czekał na kolejne poważne wyzwania. Takowe przyszły dosyć niespodziewanie, bo polskim pięściarzem zainteresował się Deontay Wilder. Dla wielu kibiców wieść o walce o tytuł czempiona była sporym zaskoczeniem. Szpilka jednak od dawna nerwowo przebierał nogami pod stołem i niezważywszy na klasę swojego oponenta postanowił stawić czoła wyzwaniu. W swoim stylu – pewny siebie, postanowił dać się we znaki Amerykaninowi jeszcze podczas spotkań zapowiadających pojedynek. Szpila nie pękał, Szpila potwierdzał, że jest znakomicie przygotowany do pojedynku, a na moment, w którym będzie wychodził do ringu czekał całe życie. – Dla takich chwil po raz pierwszy zakładałem rękawice bokserskie. 

I Artur zawalczył bardzo dobrze. Był odważny, ryzykował, walczył o pełną pulę. Wielokrotnie zapowiadał przed pojedynkiem, że nie przejdzie obok walki i nie będzie czekał na to, co zrobi jego rywal. Zdawał sobie sprawę, że mistrza w ringu trzeba pokonać wyraźnie, by odebrać mu pas. I takie założenia realizował przez osiem rund. Aż nadeszło felerne, dziewiąte starcie. Artur wciąż ryzykował, wciąż napierał. Podczas wyprowadzania ciosu lewą ręką nadział się na kontrę wymierzoną z pełnym skrętem w szczękę. To był gwóźdź do trumny w tym pojedynku. Szpilka długo leżał i nie reagował na komendy sędziego ringowego. Nie podnosił się jeszcze na długo po wyliczeniu. Ciężki nokaut. Coś, po czym wielu pięściarzy już nigdy później się nie podniosło. – Co teraz zrobi Szpilka? Czy dalej będzie tak pewny siebie? Kibice, nie tylko Ci niedzielni, zaczęli spekulować. – Jak to będzie teraz z tym obiecywanym mistrzowskim tytułem?

Mamy listopad, więc od walki z Wilderem minęło już niespełna dziesięć miesięcy, a od wspomnianego na wstępie czerwca 2011 ponad pięć lat. Artur w tym czasie zdążył wyleczyć kontuzję i wznowić przygotowania do kolejnego pojedynku. W dalszym ciągu niewiadomo jednak z kim i kiedy Artur zawalczy. Czy pierwsze starcie będzie z rywalem z niższej półki, na przetarcie, czy znowu w grę wchodzi skok na głęboką wodę? Jeżeli zastosowany zostanie wariant ostrożniejszy, to kiedy Szpilka zawalczy znowu o stawkę? Pytania, które wielu fanów boksu zadaje sobie coraz częściej, w dalszym ciągu pozostają bez odpowiedzi. Choć każdy wie, że pięściarz pochodzący z Wieliczki pali się do ringowych wojen jak nikt inny na świecie. I chyba właśnie dlatego ten rozbrat z boksem tak dłuży się wszystkim w nieskończoność.

Drogi Arturze, za te nasze wścipskie zainteresowanie Twoją osobą możesz podziękować wyłącznie sobie. Jesteśmy spragnieni wielkich sukcesów, potrzebujemy błyszczeć w najbardziej ekskluzywnym towarzystwie. Tak się składa, że w polskim boksie brakuje mistrza, którym moglibyśmy się chwalić na całym świecie. Ty obiecałeś, że tytuł zdobędziesz. A przecież nikt nie lubi być oszukiwany, prawda?

 

KOMENTARZE