Sprawa jest dosyć prosta. Albo zwycięstwo, powrót do żywych i wciąż realne szanse na glorię chwały w kolejnych latach, albo porażka i peryferia wielkiego boksu. Wszystko przerywane walkami w Ełku lub innym Legionowie.

Zobserwowane zjawiska w boksie zawodowym sprawiły, że nie będę ferował wyroków. Nie będę mówił, że to może być koniec. Pięknej, barwnej i ciekawej kariery, którą przez kilka ładnych lat mieliśmy podaną na tacy. Zasiadaliśmy do kolejnych walk Krzysztofa Włodarczyka jak to telenoweli, to w dużej mierze dzięki niemu został wskrzeszony polski boks chwilę po tym, jak Dariusz Michalczewski zawiesił rękawice na kołku, a Andrzej Gołota po raz czwarty przegrywał walkę o pas. To Diablo w dużej mierze spowodował, że kontynuowaliśmy nasze bogate bokserskie tradycje, dawał nadzieję, że w drugiej dekadzie XXI wieku nie będziemy musieli wspominać tylko tego, co już było. Był osobą, którą za oceanem bokserscy kibice mieli identyfikować właśnie z Polską.

Pewnie kariera Diablo mogła wyglądać jeszcze lepiej. Sam pięściarz krocząc trochę innymi ścieżkami powinien dziś rozdawać karty na wyłączność i przebierać w ofertach potencjalnych pretendentów. Góry i doliny, życiowe i sportowe zakręty spowodowały, że w sobotę w Poznaniu, a nie w Las Vegas czy Nowym Jorku, Włodarczyk wybierze odpowiedni kierunek na kolejnym w swoim życiu rozwidleniu.

Bo jeżeli Diablo wygra, to znów wróci do gry o sporą pulę. Dopcha się jako oficjalny pretendent do walki o pas organizacji IBF, w której będzie miał duże szanse na zwycięstwo. Przypomni o sobie w wielkim świecie i znowu pozwoli zacząć wierzyć swoim fanom, że tytuł czempiona może przyjechać jeszcze do podwarszawskiego Piaseczna.

Umówmy się – Włodarczyk to pięściarz, z którym liczą się na świecie. Mimo że od pewnego czasu zamiast na szczycie, przebywał w Sosnowcu, Szczecinie i Wrocławiu, o tyle każdy z panujących mistrzów wiedział, że kwestią czasu jest, jak Diablo do gry wróci. Jak upora się z wszystkimi kłopotami, skupi się tylko na boksie, to dostanie swoją szansę i ponownie stanie oko w oko przed trofeum, o którym marzy każdy wchodząc na salę bokserską po raz pierwszy w życiu. Fenomen Włodarczyka polega na tym, że ten cały czas jest szalenie niebezpieczny. Odnoszę jednak wrażenie, że zdecydowanie bardziej zyskuje na wartości, gdy zagrożenie jest duże, a klasa rywala możliwie największa. Wtedy, gdy można podjąć maksymalne ryzyko, niesamowicie silny cios, twarda szczęka i mocna głowa są jego sprzymierzeńcami. Podczas mniejszych pojedynków gdzieś w Polsce, w roli faworyta, konsekwentnie punktując, Włodarczyk wypada gorzej. Wygrywa, ale nie zadziwia. Nie pokazuje tego, z czego zasłynął i dzięki czemu dziś w dalszym ciągu jest wymieniany jako jeden z pierwszych, gdy rozpoczynamy dyskusję o najlepszych pięściarzach z kategorii junior ciężkiej.

diablo-wlodarczyk

Jeżeli Włodarczyk przegra, to zostaną mu walki już tylko w Ełku i Dzierżeniowie. Nawet promotorski magik, jakim niewątpliwie jest Andrzej Wasilewskim, nie będzie w stanie już nic więcej wyciagnąć z tego pustego cylindra. Bokserskie kontakty, cały ten mechanizm, na którym polega dopinanie największych pojedynków, pozwolił w miarę szybko i bezproblemowo zorganizować wydarzenie, które odbędzie się w sobotę. Bez argumentów sportowych swojego podopiecznego jednak, Wasilewski będzie musiał organizować Włodarczykowi walki, ale już zupełnie innego kalibru. Wtedy to Gassijev będzie przez Diablo obserwowany, ale już tylko z perspektywy kanapy w salonie.

Tak jak już napisałem – prawdziwa sinusoida nastrojów, rollercoaster emocji i huśtawka wszystkiego tego co bardzo dobre i skrajnie niefajne już za nami obserwując życie Krzysztofa Włodarczyka. Na pewno w sobotę zostanie dopisany kolejny rozdział w jego grubej księdze pod tytułem „Boks zawodowy”. Emocje się pojawią – to pewne jak Kewin sam w domu na święta Bożego Narodzenia. Pytanie, czy w niedzielę kogoś jeszcze będzie w ogóle interesowało, z kim i kiedy zawalczy Diablo. Bo do gali w Ełku czasu nie odlicza. Mało jest ludzi w naszym kraju, których coś tak mało istotnego obchodzi.

A chyba lepiej, żeby mimo wszystko los Diablo w dalszym ciągu nie był nam obojętny.

KOMENTARZE