Podczas gdy cały polski naród mówi na okrągło tylko o Euro, całkiem niepostrzeżenie w kraju nad Wisłą zdarzyła się rzecz niespodziewana. Coś, o czym wielokrotnie pisałem, ba – szydziłem i nie dowierzałem – stało się naprawdę. O czym mowa? O Olimpii Grudziądz, która… utrzymała się w I lidze. Co w tym dziwnego? A właśnie to, że jeszcze parę miesięcy temu bardziej prawdopodobne było to, że ulepiony w grudniu bałwan przetrwa całą zimę, wiosnę i nie rozpuści się w lipcu, od tego, że Olimpia na zapleczu Ekstraklasy pozostanie.
Przypomnę sytuację sprzed kilku miesięcy. Jest koniec listopada 2015 roku. Olimpia Grudziądz kończy piłkarską jesień na zaszczytnym, ostatnim miejscu w ligowej tabeli. Szok? Dla niektórych z pewnością tak, bo Olimpia to drużyna, która poprzednią kampanię skończyła na 4. miejscu w tabeli i bieżące rozgrywki były dla niej kolejną przymiarką do Ekstraklasy. Mocarze z Grudziądza zdobyli 14 z możliwych 57 punktów i prawie studniową przerwę zimową dumnie spędzili na samym dnie. 3 wygrane spotkania i seria 8 meczów bez zwycięstwa mówią tak naprawdę wszystko. Kopacze Olimpii wyglądali na boisku jak grupka przypadkowo napotkanych osób, które za karę miały spróbować kilka razy kopnąć prosto piłkę.
A wiosna? Coś drgnęło. Olimpia przestała frajersko przegrywać z kim popadnie, a na tle gladiatorów z I ligi określenie „coś” wystarczy. Wciąż musimy pamiętać, że po pierwszoligowych boiskach biegają takie ananasy jak Rozwój Katowice, Dolcan Ząbki czy MKS Kluczbork, więc tak naprawdę każdy – choćby najmniejszy – przebłysk piłkarskich umiejętności robi ogromną różnicę. 15 ligowych kolejek i aż 28 zdobytych punktów. 8 wygranych spotkań i tylko 3 porażki, w tym jedna na sam koniec sezonu, kiedy było już pozamiatane i piłkarze zastanawiali się bardziej nad tym, czy wieczorne balety lepiej zakrapiać irlandzką whiskey, czy francuskim koniakiem. Mamy utrzymanie, wyjebka – odpuszczamy.
Tak sobie patrzę w tabelę I ligi i liczę punkty, które Olimpia zdobyła jesienią i wiosną. Przed przerwą zimową 14 oczek w 19 rozegranych spotkaniach. Po przerwie – 28 punktów w 15 meczach. Gdyby Olimpia punktowała przez cały sezon tak, jak robiła to wiosną, to zdobyłaby 64 oczka w całych rozgrywkach. To o tyle ciekawe, bo Wisła Płock, która do Ekstraklasy awansowała zdobyła…63 punkty. Refleksje pozostawiam każdemu z osobna.
Jakie płyną z tego wnioski? Że nie należy trzymać w zespole piłkarzy, którym absolutnie NIE CHCE SIĘ GRAĆ w piłkę. Bo są zmęczeni, niewyspani, pokłócili się z dziewczyną lub zjedli wczoraj niesmaczny obiad. Piłka to wielki biznes, a w biznesie bardzo często występują ogromne pieniądze. Zatem jeśli dany zawodnik ma w dupie, czy jego drużyna wygrywa, czy przegrywa, czy zajmuje 11, czy 16 miejsce w tabeli, to nie ma dla niego miejsca w pierwszoligowym zespole. Może sobie kopać w piłkę w okręgówce, grać w warcaby i rżnąć w karty z chłopakami na murku pod blokiem, ale nie może być dumnie nazywany piłkarzem i występować na zapleczu Ekstraklasy. Na całe szczęście klubowi włodarze w porę poszli po rozum do głowy i przewietrzyli szatnię. Podziękowali ancymonom, dla których piłka była sposobem na oderwanie się od codziennego życia i postawili na tych, którym się choć trochę chce. Bo wbrew pozorom w polskiej piłce chęci są bardzo ważne. To one zazwyczaj robią różnicę. Oddzielają piłkarzy od nieudaczników.
A Jacka Paszulewicza zostawiłbym w klubie na dłużej. Chyba, że znowu stawiamy na kilkumiesięczne kontrakty trenerskie i bawimy się w klub piłkarski.