Zapraszamy do rozmowy z Marcinem Rekowskim – polskim pięściarzem walczącym w kategorii ciężkiej. Wywiad ukazał się na stronie www.laczynaspasja.pl i znajduje się również TUTAJ.
Co u Ciebie Marcin? Długo Cię nie widziałem.
MR: A dziękuję, wszystko w porządku. Żyję sobie na spokojnie, po mału zaczynam trenować. Nic specjalnego. Jest czas na rodzinkę, czas na własne obowiązki.
No właśnie, po ostatniej walce byłeś trochę poobijany, miałeś bardzo spuchnięte oko, ale wszystko szybko się zagoiło. Żadnej blizny nie widzę.
MR: Wszystko jest okej z moim okiem, od dawna nie mam już śladów po ostatnim pojedynku.
Chciałem z Tobą pogadać nie tylko o tym, co wydarzyło się w ostatnim czasie, ale i szerzej o Tobie, jako pięściarzu, jako człowieku.
MR: Możemy gadać o wszystkim – nie widzę problemu.
No to zacznijmy. „Marcin Rekowski to nie jest profesjonalny pięściarz” – tak wypalił kiedyś Darek Michalczewski.
MR: Darkowi chodziło pewnie o Sylwestra i to, co się podczas niego wydarzyło. Przy każdej nadarzającej się okazji mówi na mnie coś złego. Cały czas szuka powodu, żeby mnie zaczepić, sprowokować.
Jakiego Sylwestra?
MR: Kilka lat temu podczas imprezy Sylwestrowej, doszło do jakiegoś spięcia i brał w nim udział między innymi Darek i ja. Straszna zadyma, powstała wielka bójka i bal skończył się bardzo szybko. Nie chcę gadać o szczegółach, ale to nie była zwykła wymiana zdań. Darek pytany później przez dziennikarzy o Rekowskiego, kilka razy powiedział na mnie wiele nieprzychylnych zdań.
Na przykład to, że w piątek stoisz na bramce w Krzywym Domku, a w sobotę walczysz w Opolu.
MR: Między innymi. Mówił, że nie jestem profesjonalistą. Biję się na wiejskich galach i nigdy nie będę dobrym pięściarzem.
Ty marzyłeś w ogóle kiedyś o tytule mistrza świata?
MR: Każdy młody chłopak, który idzie na trening bokserski marzy o wielkich sukcesach. Mistrzostwo świata nie było moim celem, który spędzało mi snu z powiek. Kiedyś były inne czasy i świadomość młodego zawodnika również była zupełnie inna. Gdy miałem kilkanaście lat to boks był raz na jakiś czas pokazywany w telewizji. Nie było Internetu i nie można było zobaczyć filmików z treningu Mike’a Tysona. Każdy z moich kolegów chciał wygrywać kolejne walki i być jak najlepszym zawodnikiem. To, co działo się jednak gdzieś daleko, za Oceanem, nie docierało do nas w codziennym wydaniu za pomocą mediów społecznościowych. Nie mieliśmy pełnej wiedzy na temat możliwości, jakie młody pięściarz ma i co może osiągnąć.
Patrzę teraz na Artura Szpilkę i Michała Cieślaka i oni już od wielu lat są ukierunkowani w stronę sportowego sukcesu.
MR: Chłopacy w młodym wieku trafili w dobre ręcę. Sam Szpilka czy Cieślak mógł mieć marzenia, ale żeby stały się one realnym celem, który w kolejnych latach kariery można zrealizować, musiał im ktoś to wytłumaczyć. Dziś Szpilka trenuje w takich warunkach, o jakich ja mogę tylko pomarzyć. Ma talent i ogromny potencjał, ale zajmuje się wyłącznie treningiem. Znowu będę musiał wrócić do słynnego powiedzenia, że „kiedyś były inne czasy”, ale tak właśnie było. O wielu rzeczach musiałeś myśleć sam, kasę na przygotowania ogarniać samemu, do tego obozy, wyjazdy, sparingi. Trudno jest być zawodnikiem mając na głowie tyle tematów dookoła.
No właśnie – Ty mieszkasz w Kościerzynie. Dlaczego? Wszyscy siedzą w Warszawie albo wyjeżdżają do Stanów.
MR: Widzisz – nigdy nie było tematu mojej przeprowadzki do Warszawy. To znaczy może pojawiały się jakieś propozycje, ale nigdy nie były one na tyle konkretne, żebym zdecydował się na wyjazd do stolicy.
Ale boks zawodowy to nie tylko sala treningowa, worek i rękawice, ale i wiele innych tematów.
MR: No właśnie. Samemu jest trudno – uwierz mi. W moim życiu w pewnym momencie pojawił się Andrzej Grajewski, który pomógł mi zawalczyć podczas pierwszej dużej gali. Wtedy sytuacja się zmieniła, bo najzwyczajniej w świecie łatwiej mi było do wielu rzeczy podejść skoncentrowanym na 100%.
Słyszałeś pewnie to słynne przysłowie o winie, prawda? Że im starsze, tym lepsze.
MR: Oczywiście.
No i mam wrażenie, że trochę tak jest właśnie z Tobą.
MR: Dziękuję, że tak mówisz, ale ja od dłuższego czasu wiem, że pewnego poziomu nie będę w stanie przeskoczyć. Ludzie przychodzą na halę i oglądają Marcina Rekowskiego – bardzo im za to dziękuję. Wielu osobom podoba się mój styl walki – też mnie to cieszy. Ale gdybyś zapytał mnie kilka lat temu, gdy umiałem już w ringu to i to, ale wciąż miałem jednak sporo braków to wiedziałem, że nie będę mistrzem świata. Zdawałem sobie sprawę, że jestem w stanie dać kibicom dobre walki. Wiedziałem, że jestem solidnym zawodnikiem, który ma spore możliwości i dzięki boksowi mogę zarobić dobre pieniądze. Miałem jednak na tyle trzeźwo myślący umysł, że w tych swoich celach na przyszłość, nigdy nie straciłem zdrowego rozsądku. Gdy teraz ktoś mnie klepie po plecach i mówi, że dobrze zaboksowałem, to ja mam poczucie tego, że to, co pokazałem nie było złe. Nie odlatuję jednak i nie chodzę z głową w chmurach.
Masz receptę na długowieczność?
MR: Na pewno pomaga mi to, że całe życie byłem aktywny fizycznie. Chodziłem do podstawówki i sport był zawsze ze mną. Potem grałem w koszykówkę, pojawił się boks i nie pamiętam sytuacji, w której czegoś bym nie trenował. Wydaję mi się, że to pomogło mi się zakonserwować i dziś, nawet gdy jestem już stary, bo jak na boks to młodzieniaszkiem nie jestem, to pomaga mi to w walkach z młodszymi pięściarzami.
Pamiętasz taki moment i czy w ogóle on kiedyś przyszedł, w którym boks zaczął być dla Ciebie absolutnym numerem jeden? Że wszystko było poukładane właśnie pod treningi i walki?
MR: U mnie z boksem jest trochę inaczej niż u innych pięściarzy. Gdy miałem 23 lata urodził mi się syn. Zacząłem ważyć priorytety w moim życiu. Po jednych zawodach, w którym zająłem trzecie miejsce, nie byłem w stanie dogadać się z działaczami z Gdańska. Nie pamiętam o co już dokładnie chodziło, ale oni nie chcieli inwestować w boks, nie stwarzali nam odpowiednich warunków do trenowania. Wtedy przestałem walczyć i zająłem się innymi rzeczami. Ostatecznie rozbrat z ringiem trwał osiem lat. Szmat czasu. Tak jak powiedziałem – sport cały czas był w moim życiu. Grałem w kosza, chodziłem na siłownie. Do boksu postanowiłem wrócić, bo miałem z tym sportem kontakt przez całą tę przerwę. Obiecałem mojemu tacie, że będę mistrzem Polski. Wiedziałem, że muszę to osiągnąć. Byłem zmobilizowany.
Krzysztof Głowacki powiedział mi kiedyś, że gdy on w młodym wieku został ojcem, to wiedział, że nie pozostaje mu nic innego, by przejść na zawodowstwo. Nie miałeś takiego planu?
MR: To były inne czasy, a w Polsce mieliśmy bardzo mało pięściarzy zawodowych. Nawet nie miałem takich myśli w głowie. Chciałem boksować i realizować swoje marzenia. Wtedy sięgały one tytułu mistrza Polski.
Co jesteś w stanie osiągnąć, jako zawodnik bez tak zwanych „pleców”? Wiesz, o czym mówię? Nigdy nie zawalczyłeś i najprawdopodobniej nie zawalczysz o tytuł mistrza świata, jak choćby Andrzej Wawrzyk.
MR: Nie patrzę na to w ten sposób. Dziś boks w Polsce jest podzielony i nie zawsze względy czysto sportowe mają w różnych aspektach największe znaczenie. Ja na to nie patrzę i nigdy nie będę patrzył, że jeden pięściarz jest od tego menadżera, to zawalczy, a tamten nie zawalczy, bo jego menadżer się z tamtym nie lubi. Wiesz na pewno jak to funkcjonuje, więc szkoda tracić czas na rozmawianie o oczywistych oczywistościach. Nie będę Cię nawet próbował przekonywać do tego, bo wychodzę do ringu tylko po to, by realizować się sportowo, zarobić pieniądze i coś udowodnić.
Co udowodnić? I komu Marcin Rekowski musi coś udowadniać?
MR: Źle się wyraziłem – ja nie muszę nikomu nic udowadniać. Chcę po prostu powalczyć jeszcze z rok, dwa, trzy – nie wiem ile, i pokazać się z dobrej strony. Dać kilka fajnych pojedynków, które spodobają się kibicom.
A gdy patrzysz na Andrzeja Wawrzyka czy Krzysztofa Zimnocha czujesz, że jesteś od nich gorszy? Bo sportowo wiele im nie ustępujesz, a to oni uchodzą za pięściarzy klasowych, a Ty co najwyżej za przeciętnego.
MR: Powiedz, czemu miałbym czuć się gorszy? Moja życiowa droga potoczyła się w ten sposób, ich w trochę inny. Czy któremuś z chłopaków czegoś zazdroszczę? Nie, bo każdy z nas zapracował sobie na to, co ma teraz. Mógłbym zastanawiać się, czy gdyby coś potoczyło się inaczej, to ja byłbym dziś w innym miejscu swojej kariery. Ale czy to coś zmieni? Czy przez rozważania świat będzie wyglądał inaczej?
Kiedy mogłeś pozwolić sobie na to, by boks był jedynym Twoim źródłem utrzymania? Inaczej – kiedy mogłeś tylko walczyć i nie robić już w życiu niczego innego?
MR: Gdy przeszedłem na zawodowstwo. Mimo, że teraz mogę sobie pozwolić, by zająć się tylko boksem, to organizuje sobie jeszcze inne zajęcia, dzięki którym zarabiam. Zawsze tak miałem, nigdy nie bałem się pracować, więc to nie było dla mnie upokarzające, ani nic w tym stylu, że jako pięściarz, który może pochwalić się kilkoma sukcesami, chodzę normalnie do pracy.
Walcząc na amatorstwie byłeś niezależny finansowo?
MR: Nie. Sytuacja zmieniła się dopiero niedawno, gdy zacząłem walczyć zawodowo.
Rozumiem, że pomysł na życie po zakończeniu kariery masz. Wielu sportowców ma z tym problem.
MR: Przez boks zawaliłem studia. Tu treningi, tam obozy, wyjazdy i nie udało mi się tego wszystkiego pogodzić na tyle, by studia skończyć. Zawsze chciałem mieć wykształcenie wyższe i teraz na uczelnię wróciłem. Chce zdobyć wykształcenie, bo wiem, że w boksie nie będę siedział do końca życia, a papier może się przydać. Miałem ambicje od zawsze, by chodzić na studia. Życie potoczyło się w ten sposób, że musiałem je przerwać, ale wierzę, że teraz uda mi się ten temat w moim życiu już zamknąć. Po zakończeniu kariery najprawdopodobniej nie będę siedział w boksie. Plan na siebie mam, stąd myślę o nim już teraz, jako czynny sportowiec.
Od zawsze myślałeś o wykształceniu? Mało który pięściarz ma ambicje, by skończyć uczelnię.
MR: Zawsze chciałem mieć wykształcenie, bo zdawałem sobie sprawę, że boks nie trwa wiecznie. Niektórzy o tym zapominają i kończą pod budką z piwem. Ja na takie coś na pewno sobie nie pozwolę.
O kimś myślisz konkretnie podając ten przykład budki z piwem?
MR: Nie, absolutnie. Wielu sportowców nie ma pomysłu na swoje życie po zakończeniu kariery i nie tylko mowa tu o pięściarzach. Stąd studia, wykształcenie i inne sprawy. To, że musiałem pracować ma też swoje plusy. Poza boksem potrafię robić wiele innych rzeczy, nie będzie dla mnie szokiem, gdy będę musiał iść do pracy i zarobić normalne pieniądze. Mam syna, dziewczynę i nie będę wiecznie boksował. Muszę myśleć o swoim zdrowiu, bo mam dla kogo żyć. Waga ciężka to również przyjmowanie mocnych uderzeń, które źle wpływają na zdrowie. Ostatnie lata kariery i przejście na emeryturę trzeba sobie dobrze rozplanować. Trzeba wiedzieć kiedy powiedzieć sobie „Stop” i jak bezboleśnie przejść do innych obowiązków.
Miałeś więcej szczęścia czy pecha w dotychczasowej karierze?
MR: Różnie to bywało w mojej karierze, ale myślę, że 50 na 50. Raz z górki, raz pod nią.
A któryś z pojedynków pamiętasz w sposób szczególny? Masz do któreś walki sentyment?
MR: Nie wiem czy sentyment to jest właściwe słowo, ale walką, która była dla mnie ważne i która pomogłam pokazać się szerszej publiczności, była ta z Elijahem McCall’em. Kilka osób o mnie usłyszało, pojedynek skończył się w spektakularny sposób, a to kibice lubią najbardziej. Dobre show daliśmy, wiele pozytywnych opinii słyszałem po tym pojedynku.
Nazwisko Aguillera odmieniałeś w swoim życiu przez wszystkie przypadki, prawda?
MR: Przesadzasz. Pojedynek jak pojedynek. Staram się o tym nie myśleć i nie oceniać pracy sędziów, ale nie mam szczęścia do polskich arbitrów. Nie czułem się na tyle zamroczony, żeby nie być w stanie dokończyć pojedynku. Dwie sekundy przed końcem walki sędzia podjął decyzję, że nie mogę już walczyć. On widział ten pojedynek z bliska, ocenił sytuację impulsywnie. Rzadko się jednak zdarza w boksie zawodowym, by ringowy nie pozwolił na dokończenie pojedynku, który kończy się za dwie sekundy, a jeden z zawodników stoi o własnych siłach.
Miałeś po tej walce urazę do Darka Zwolińskiego?
MR: Może nie urazę, ale wiem, że ten pojedynek był dla mnie bardzo ważny. Gdybym to wygrał, to pewnie dziś byłbym w innym miejscu swojej sportowej kariery. Aguillera ma znane nazwisko w świecie boksu i pokonanie go mogłoby mi otworzyć drzwi to jeszcze większych walk. Porażka ściągnęła mnie do poziomu, z którego trudno było po raz kolejny odskoczyć. Urazy nie mam, dyskutować na temat słuszności tej decyzji nie zamierzam, ale zdrowy rozsądek podpowiada mi, że to wszystko mogło się zakończyć inaczej.
Dużo klasy sportowej w Tobie dostrzegam. Adamek w dalszym ciągu dyskutuje na temat postawy sędziego w pojedynku z Moliną.
MR: Sędziowie swoje decyzje muszą podjąć w ułamku sekundy. To nie jest łatwe zadanie. Nie wiem, może ringowy nie wiedział, że za dwie sekundy kończy się walka z Aguillerą? Może w przypadku Tomka również zabrakło tej świadomości, że cios padł równo z gongiem i Góral miałby chwilę na odpoczynek? Trudno mi powiedzieć. My siedzimy sobie teraz i dyskutujemy na tematy, na które sędziowie muszą reagować impulsywnie. Fakt – są trochę zachowawczy. Z drugiej strony – lepiej, żeby nie przerwali walki i żeby któryś z zawodników zmarł w ringu? Lub, żeby był kaleką do końca życia? Boks zna takie przypadki, w których wszyscy na trybunach świetnie się bawili, pięściarze dawali super show, sędzia szedł va banque, a potem była tragedia.
Oglądałeś pojedynek Warda z Kovaliovem?
MR: Oczywiście.
Tam też było sporo kontrowersji.
MR: Komu podnieśli rękę?
Wardowi.
MR: No to wygrał Ward – nie ma o czym dyskutować. Ty mówisz teraz o polskim sędziowaniu, a ja mówię Ci o boksie, jako o dyscyplinie sportu, w której na całym świecie dzieje się bardzo podobnie. To nie zawsze jest pojedynek czysto sportowy, w którym wygrywa lepszy zawodnik. Wygrywa pięściarz, któremu podniesiono rękę. Teraz możemy spotkać się w gronie najbardziej zasłużonych ekspertów, dyskutować kilka godzin na temat werdyktu, a i tak niczego to nie zmieni. Chłopacy rozjechali się do swoich rodzin, jeden przywiózł ze sobą pas, drugi nie i tylko to się liczy. Reszta to tylko zwykłe gadanie, które niczego nie wnosi.
Ale w tym pojedynku trzech sędziów punktowych było z USA, ringowy również był z USA, walka odbywała się w Las Vegas na gali Warda…
MR: I kogo to teraz obchodzi? Tak było, jest i będzie. Moje stanowisko w tej sprawie już znasz. Każdy widzi i wie swoje, a to werdykt idzie w świat.
Widzę, że Cię nie wciągnę w rozmowę o kontrowersjach.
MR: Nie wciągniesz, bo ja za dużo w boksie widziałem. Moim zdaniem mój ostatni pojedynek z Krzysztofem Zimnochem zakończył się remisem. Walczyliśmy jednak na gali Babilona i wiedziałem, że jeśli nie wygram tego przez nokaut i pojedynek będzie bardzo wyrównany to go przegram. Czy mówiłem dziennikarzom, że chcę rewanżu i odgrażałem się? Nie, bo ja to wszystko rozumiem. Wiem jak to działa i tego nie zmienię. Co najwyżej dałbym pretekst internetowym napinaczom, by mogli po mnie jechać, że Rekowski wygaduje głupoty i głośno krzyczy.
Właśnie między innymi dzięki takim słowom jesteś bardzo lubianym pięściarzem w Polsce. Ostatnio swoją postawą skradłeś serca kibiców, a mimo wszystko znalazłem na Twój temat opinię napisaną na twitterze przez Zbigniewa Bońka, że walczysz już tylko dla pieniędzy i nie ma w Tobie pasji ani ambicji.
MR: Na szczęście mamy wolność słowa i każdy ma prawo mówić to, co chce. Pan Boniek również może mówić, że Rekowski jest taki czy inny i ja absolutnie nie mam mu tego za złe. Czy robię to dla pieniędzy? Oczywiście. Gdyby nie one, pewnie już bym nie boksował. Czy robię to tylko dla kasy? Nie, bo uwielbiam boks. Lubię trenować, kocham adrenalinę i uczucie, gdy wychodzę do ringu. Tak jak już Ci powiedziałem – opinia po części trafiona, ale całkowitej racji przyznać nie mogę.
Twój wizerunek wykreował się nie tylko dzięki postawie w ringu, ale również dzięki fragmentowi Twojego życia prywatnego. Mówię o tym, co wydarzyło się walką z Andrzejem Wawrzykiem, i chorobie Twojego syna.
MR: Widzisz, pytałeś mnie o szczęście, to odpowiedziałem, że u mnie raz ono sprzyja, a raz nie. Tę najważniejszą batalię w dotychczasowym życiu jednak wygrałem i to moja ręką została podniesiona. Byłem lekko rozbity przed tym pojedynkiem, bo gdy byłem już w Krakowie to mój syn miał operację nerki. Znam samego siebie i myślałem, że będę potrafił skoncentrować się tylko na boksie, ale mimo wszystko moje myśli gdzieś uciekały. Moje parametry przed tą walką również nie były zbyt dobre, byłem wychudzony i osłabiony. Przyjąłem lewy sierpowy i od razu tańczylem, mimo że w normlanych okolicznościach pewnie by mnie on nie ruszył. Żeby było jasne – nie próbuję się tłumaczyć ani umiejszać sukcesu Andrzejowi Wawrzykowi – nic z tych rzeczy. Był lepszy, bił mocno i w pełni zasłużył na zwycięstwo.
Masz konkretne plany na ostatnie lata swojej kariery?
MR: Nie wiem ile dokładnie, ale zbyt długo walczył już nie będę. Na pewno stoczę jeszcze kilka pojedynków, bo wciąż dobrze się czuję i jestem gotowy na dobrych przeciwników. O moim życiu prywatnym i „życiu po życiu” już porozmawialiśmy i mimo że trudno jest sobie zaplanować przyszłość, to ja chciałbym jakoś tak to poukładać, żeby być szczęśliwym człowiekiem. Mam syna, mam dziewczynę, kilka planów w głowie na siebie i będę starał się to realizować. Czy mi to wyjdzie? Pewnie tak. Czemu miałoby nie wyjść?