„Musiałem zatem wymyśleć coś ekstra. Coś, co zostanie zapamiętane przez wszystkich. Po przepłynięciu linii mety wyskoczyłem z łódki. Zacząłem triumfować. Wszystkie kamery były skierowane na mnie, bo działo się coś ciekawego. Coś, co miło się oglądało. Ludzką radość po zdobyciu brązowego medalu. Nie złotego i pobiciu rekordu świata. Brązowy medal i radość Kusznierewicza była później pokazywana na całym świecie. Stała się później moim znakiem rozpoznawczym. To była moja karta przetargowa w negocjacjach z firmami, z którymi chciałem później współpracować”. Zapraszam do rozmowy z Mateuszem Kusznierewiczem!
Mateusz Kusznierewicz wielu osobom kojarzy się z Atlantą. Atlanta wielu osobom kojarzy się z Mateuszem Kusznierewiczem. Czas szybko leci i już niedługo mija 20 lat od kiedy został Pan mistrzem olimpijskim. Szmat czasu.
Mateusz Kusznierewicz: Jak teraz na to wszystko patrzę, to tak naprawdę po igrzyskach w Atlancie wypłynąłem na szerokie wody. Wielu osobom sprawiłem niespodziankę dzięki medalowi zdobytemu na igrzyskach. Ba, sam sobie sprawiłem niespodziankę. Mówisz, że to już 20 lat? Z jednej strony bardzo szybko zleciało, ale z drugiej zobacz ile się w tym czasie wydarzyło różnych rzeczy w Twoim, czy moim życiu. Atlanta była wspaniałym wydarzeniem, ciekawym i na pewno jedynym w swoim rodzaju. Była trampoliną w moim życiu. Mając 21 lat zostałem mistrzem olimpijskim – wow. W dalszym ciągu uważam, że to mój najbardziej wartościowy sukces. Może nie najważniejszy, ale najbardziej wartościowy.
Przemek Miarczyński powiedział mi kiedyś, że dla niego pierwsze igrzyska olimpijskie, to nie były zawody tej rangi, co mistrzostwa świata. Pan powiedział, że sukces z Atlanty jest najbardziej wartościowy, ale nie najważniejszy. Chyba mówicie o tym samym.
MK: Moim największym sukcesem było zdobycie tytułu mistrza świata w 2008 roku w klasie Star. Głównie dlatego, że sukces ten odniosłem wraz z Dominikiem Życkim i startowało prawie 120 załóg z całego świata. Na igrzyskach jest „łatwiej”, bo kandydatów do złota jest 20. Przemkowi chodziło pewnie o to samo.
Co siedzi w głowie chłopaka, który w wieku 21 lat jedzie na igrzyska olimpijskie? Ja w tym wieku zastanawiałem się czy w czwartek pójść do Kwadratu, czy może do Parlamentu.
MK: (śmiech) Jadąc na igrzyska olimpijskie byłem już doświadczonym zawodnikiem. Wiem, że brzmi to niewiarygodnie, ale trenowałem od 12 lat, więc nie borykałem się z problemami typu – Co ja mam teraz zrobić? Widziałem jak mam się przygotować, rozgrzać, ustawić do startu czy ustawić swój sprzęt. Nie miałem z tym problemów. Tak więc regaty w Atlancie były dla mnie po prostu kolejnym startem. O większym ciężarze gatunkowym, któremu towarzyszyła niesamowita oprawa, ale to były dla mnie kolejne regaty.
Jakie miał Pan warunki w Atlancie i jak byli przygotowani organizatorzy?
MK: Gdy jechaliśmy autokarem do olimpijskiej mariny, policja zamykała drogi. Ludzie widzieli, że żeglarze udają się na miejsce rozgrywania olimpijskiej potyczki. Ja mieszkałem w wynajętym mieszkaniu w Atlancie, aby być jak najbliżej akwenu. Nie traciłem czasu na dojazdy i było to dla mnie bardzo komfortowe. Nie było się czego przyczepić.
Adam Korol powiedział mi podczas wywiadu, że miał obsesję na punkcie medalu olimpijskiego i dopiero któraś próba przyniosła mu upragnioną blachę. Kusznierewicz poleciał do Stanów i wrócił z medalem od tak.
MK: Moja mama powiedziała mi kiedyś, że kompletnie odwróciłem kolejność podczas swojej kariery. Wielu sportowców zaczyna od 8 miejsca na igrzyskach, a kończy na najwyższym stopniu podium. U mnie było zupełnie odwrotnie.
Jak teraz rozmawiamy i pytam o Atlantę to jakie jest pierwsze skojarzenie Mateusza Kusznierewicza? Sukces, złoty medal, wielkie emocje, dramaturgia?
MK: Wyjątkowość. Magia igrzysk olimpijskich. Tak poza tym na igrzyskach dzieją się dziwne rzeczy. Stres, który dopada nawet największych kozaków. Emocje, z którymi nie wszyscy sobie radzą. Wioska olimpijska. Obcowanie z wielkimi mistrzami. Sportowcy są traktowani jak bohaterowie. Wyjątkowość.
Mocno zmieniło się Pańskie życie po Atlancie? Kiedyś powiedział Pan w jednym z wywiadów, że musiał Pan nauczyć się inaczej żyć po igrzyskach.
MK: Zmieniło się i to bardzo. Poznałem prezydenta, premiera, ludzi ze świata biznesu, dziennikarzy. Zaczęto mnie zapraszać na różnego rodzaju uroczystości, coraz więcej interesowały się mną media. Świat się odwrócił do góry nogami. Wszędzie tylko Kusznierewicz i Atlanta. Atlanta i Kusznierewicz.
Nie groziła sodówka?
MK: Groziła i to bardzo. Tych sytuacji było co niemiara. Zadowolony jestem, że udało mi się nie zwariować. Jestem z tego dumny, bo przesłanki ku temu były naprawdę wszechobecne. Nie jeden by oszalał na moim miejscu.
Coraz mniej koncentrował się Pan na sporcie. Kilka tygodni po igrzyskach olimpijskich były regaty w Austrii i zajął Pan na nich bodajże 8 miejsce. Trochę zachwiała się równowaga.
MK: Prawda jest taka, że w sporcie bardzo trudno jest osiągnąć sukces. Zdecydowanie częściej sportowiec – nawet najlepszy – ponosi porażkę, aniżeli wygrywa. Ale w tym nie było nic dziwnego. Ja po igrzyskach poświęciłem się innym sprawom. Celebrowałem złoto olimpijskie. Poświęciłem dużo czasu na sprawy, które nie są bezpośrednio związane ze sportem. Nie ma zatem nic dziwnego w tym, że przegrałem na mało znaczących regatach z kimś, kto w tym czasie był w 100% skoncentrowany na treningu. Mniej i słabiej trenujesz – przegrywasz. Trenujesz mocno i sumiennie – jesteś najlepszy. Taka kolej rzeczy. W sporcie na najwyższym poziomie nie ma przypadków.
Pojawiła się presja? Ludzie zaczęli liczyć na Mateusza Kusznierewicza, przestał Pan być zawodnikiem anonimowym.
MK: Presja to rzecz ludzka. Sam tego wielokrotnie doświadczyłem. Kwestia tego, jak sportowiec sobie z tym radzi. Wszystkim kierują emocje, a nie każdy potrafi je opanować. Jednym one pomagają, innym wprost przeciwnie. Jadąc do Sydney wielu stawiało mnie w roli faworyta nie tylko do medalu, ale do złota olimpijskiego. Byłem mistrzem świata, Europy, zająłem pierwsze miejsce w Atlancie, więc naturalną koleją rzeczy było stawianie Kusznierewicza w roli faworyta po najwyższe laury.
To przeszkadzało?
MK: Na pewno. Sam na sobie wywierałem presję, mimo że ona nigdy nic pozytywnego nie przynosi. Zacząłem o tym dużo myśleć, analizować i z perspektywy czasu wiem, że nie to nie miało sensu. Przez igrzyska w Sydney nie przeszedłem najlepiej mentalnie i zająłem dopiero 4 miejsce. Nie pomyślałbym kiedykolwiek, że to wszystko tak mocno na mnie wpłynie. Niby byłem doświadczonym zawodnikiem, ale tych emocji nie potrafiłem opanować.
Co Pan czuł po igrzyskach w Sydney?
MK: Dla mnie czwarte miejsce w Australii było olbrzymią porażką. Była nawet myśl, żeby rzucić żeglarstwo i zająć się czym innym. To był trudny moment. Poświęciłem swoje życie i postawiłem wszystko na jedna kartę. Było dużo wyrzeczeń, wydanych pieniędzy na przygotowania,a wróciłem z Sydney bez niczego. Przyszedł kryzys. Siedziałem po regatach ze łzami w oczach i podchodzili do mnie ludzie, którzy gratulowali znakomitego rezultatu. Całe szczęście nie podjąłem decyzji od razu, tylko dałem sobie 2 miesiące czasu na przemyślenie całej sytuacji i porządny rachunek sumienia.
Dobrze Pan to wszystko przemyślał, bo potem były medale mistrzostw świata, Europy oraz igrzysk olimpijskich.
MK: Po Sydney poszedłem do sklepu i kupiłem zeszyt. Rozmawiając z trenerami, sparingpartnerami, swoimi znajomymi, rodziną i pytałem ich o to, co mogłem zrobić źle przed igrzyskami. Wszystko dokładnie zapisywałem i stworzyłem całkiem sporą listę. Wypunktowałem wszystkie błędy i postanowiłem ich w przyszłości nie popełnić. Nie chciałem drugi raz zając 4 miejsca – to oczywiste.
Słyszałem kiedyś opinię, że Mateusz Kusznierewicz bardziej ucieszył się z brązowego medalu olimpijskiego, bo musiał na niego ciężej pracować. Ten pierwszy, złoty, przyszedł łatwiej i mniej cieszył. To prawda?
MK: Coś w tym jest. Opowiem Ci pewną historię. Ostatniego dnia regat olimpijskich w Atenach wiedziałem, że przede mną jest bardzo ważny dzień. Wiadome było, że nie mam szans na złoty medal. Przyszła mi do głowy refleksja na zasadzie – Co dalej? Wiedziałem, że chce dalej żeglować, ale na dwuosobowym Starze. Wiedziałem, że do tego jest potrzebny większy budżet, wsparcie. Pomyślałem, że brązowy medal, który mogę zdobyć nie jest aż tak wielkim osiągnięciem, żeby ludzie się mną zainteresowali. No jak to? Kusznierewicz? Kiedyś złoty medalista, teraz brązowy. Jego kariera powoli się kończy. Musiałem zatem wymyśleć coś ekstra. Coś, co zostanie zapamiętane przez wszystkich. Po przepłynięciu linii mety wyskoczyłem z łódki. Zacząłem triumfować. Wszystkie kamery były skierowane na mnie, bo działo się coś ciekawego. Coś, co miło się oglądało. Ludzką radość po zdobyciu brązowego medalu. Nie złotego i pobiciu rekordu świata. Brązowy medal i radość Kusznierewicza była później pokazywana na całym świecie. Stała się moim znakiem rozpoznawczym. To była moja karta przetargowa w negocjacjach z firmami, z którymi chciałem współpracować.
Czyli miał Pan dobry pomysł na siebie.
MK: Dokładnie.
Igrzyska w Pekinie. Dlaczego wyjątkowe? Jechał Pan na swoje 4 igrzyska, a pod wrażeniem był właśnie tych odbywających się w Chinach. Dlaczego?
MK: Organizacja, rozmach. Sposób w jaki nas ugoszczono. Ludzie mają tak, że lubią mówić o miejscach, w których się dobrze czuli. Poszedłeś do restauracji i zjadłem dobry obiad, to polecasz tę knajpę znajomym. Ja byłem bardzo dobrze przyjęty w Chinach, znakomicie się tam czułem i o tym kraju będę się zawsze wypowiadał w samych superlatywach.
Gdy Pańska kariera dobiegała ku końcowi, zaczęły się podsumowania. Czyli z jednej strony wszystkie medale i znakomite chwile, które polscy kibice mogli dzięki Panu przeżyć, z drugiej nagrody i odznaczenia państwowe. Coś bardzo ważnego dla każdego sportowca.
MK: Sport jest bardzo ważnym narzędziem promującym dany kraj. Ja na przykład rozpoznaje Kolumbię po tym, że bardzo dobrze ich reprezentacja radziła sobie podczas ostatnich mistrzostw świata w piłkę nożną. Tak mi się kojarzy to państwo. Sportowcy są wspaniałymi ambasadorami swojego kraju. Tak więc odznaczenia państwowe są podziękowaniem od głowy państwa za to, co się zrobiło dla swojego kraju. Jeśli zdobywasz złoty medal olimpijski, grają hymn narodowy i słyszy to cały świat, to jest to znakomita promocja. Gdy ktoś w kulturze, sztuce czy nauce osiąga znakomite sukcesy i dzięki temu rozsławia dobre imię Polski to również zasługuje na odznaczenie państwowe – takie jest moje zdanie.
Miał Pan od razu pomysł na życie po zakończeniu kariery?
MK: Jestem osobą, która nie znosi nudy. Lubię pracować, robić coś pożytecznego. Nie znoszę próżni. Dzięki temu, że mam sporo na głowie, jestem dobrze zorganizowany. Tego nauczył mnie sport. Dlatego po igrzyskach w Londynie odpocząłem sobie 2 dni, spędziłem czas z rodziną i zacząłem działać.
Czym się Pan zatem teraz zajmuje?
MK: Pracuje nad ogromnym projektem żeglarskim. Realizuje się również w wielu innych płaszczyznach, prowadzę biznesy. Stworzyłem Akademię Kusznierewicza, stworzyłem ZOOM.ME, prowadzę cykl „Spotkań z mistrzem Olivia Business Centre”, inwestuję środki i wiedzę w nowy startup inżynieryjny, od czasu do czasu startuję w regatach. Chciałbym być osobą, która w życiu wiele doświadczyła, wiele widziała. Nie chce przez cały czas robić tego samego.
Byłem na „Spotkaniu z mistrzem” i bardzo dobrze Pan sobie radzi w roli prowadzącego. To nie tylko moja opinia. Może to jest pomysł na siebie?
MK: Ja traktuje swoja nową rolę jako ciekawe doświadczenie i przyjemność. Wyszliśmy na przeciw potrzeb społeczeństwa. Praca w mediach zbytnio mnie nie kręci. To nie dla mnie. Choć muszę przyznać, że to bardzo ciekawe doświadczenie.
Jakie plany na przyszłość ma Mateusz Kusznierewicz? Człowiek, który nic nie musi. Co najwyżej może.
MK: Ja cały czas coś muszę. Muszę się rozwijać się, pracować, samodoskonalić. Mam plan na najbliższe 3, 5, 10 lat. Jak już Ci powiedziałem – pracuję nad nowym projektem żeglarskim. Wielka sprawa, ale nic więcej dzisiaj już nie powiem.
Czego życzyć?
MK: Radości z życia.