Marcin Lewandowski to trzykrotny mistrz Europy, trzykrotny finalista mistrzostw świata, 6. zawodnik igrzysk olimpijskich z Rio de Janeiro i… niespełniony wciąż lekkoatleta. Mimo że na sierpniowych Mistrzostwach Świata będzie stawiany w roli kandydata do medalu, to na ten moment nie osiągnął jeszcze minimum, które na zawody go kwalifikuje. Sam jednak nie traci wiary w swoje możliwości i jest przekonany, że przed nim dziesiąty z rzędu udany sezon. Już teraz stać go na szybkie bieganie, choć do tej pory brakowało szczęścia. Za kilka dni zdmuchnie świeczki na urodzinowym torcie po raz 30, a oazą spokoju dla niego od pewnego czasu jest rodzina, której poświęca każdą wolną chwilę. Mimo że 280 dni w roku jest poza domem, to właśnie ona powoduje, że po 10-letniej gonitwie na światowych bieżniach w dalszym ciągu na linii startu uśmiech nie znika mu z buzi. Zapraszam!
Za tobą start podczas Diamentowej Ligi w Rzymie. Jak wrażenia? (Marcin był 5. z czasem 1:46,51)
Marcin Lewandowski: Jestem wkurzony, bo po raz kolejny były szumne zapowiedzi na szybkie bieganie, a jak przychodzi co do czego, to te słowa nie mają pokrycia na bieżni. Nie chcę mówić, że jestem w życiowej formie, ale na pewno jestem przygotowany na dobre rezultaty i na ten chwilę nie było jeszcze odpowiedniego biegu, żeby wynik mnie satysfakcjonujący osiągnąć. Mam już trzy starty w nogach w tym sezonie, a fakty na dziś są takie, że nie mam zrobionego jeszcze minimum na mistrzostwa świata.
Ale to chyba tylko kwestia czasu, prawda?
ML: Za mną cztery biegi na dystansie 800m, choć sztafety nie liczę, bo to był start wcześniej zaplanowany i miał w pełni charakter treningowy. Pojechałem tam, zrobiłem swoje i tyle. Dwa biegi podczas Diamentowej Ligi i oba wyglądały identycznie – mocne otwarcie, ale wynik na mecie dla nikogo już nie był satysfakcjonujący. Jeszcze do niedawna nie interesowałem się w ogóle tym, jakie jest minimum na Londyn, bo uważałem, że bez problemu ten wskaźnik będę w stanie wypełnić. Stresu nie ma, bo po pierwsze jest jeszcze bardzo dużo czasu, aby minimum wypełnić, a po drugie, jestem przygotowany na szybkie bieganie i na pewno zaraz je zrobię. Mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy jest myśl, że na ten moment nie ma mnie w Londynie. Ale jak mówię – na spokojnie, wszystko idzie w dobrym kierunku.
Jak bieg powinien wyglądać, żebyś był z niego zadowolony? Nie mówię o czasie na mecie, bo oczywiste, że chciałbyś biegać szybciej.
ML: Jestem zawodnikiem, który wychodzi z wytrzymałości i lubi pobiec dwa koła w tym samym tempie. Zdecydowanie wolę, gdy mogę dwa koła przebiec po 52 sekundy, niż przykładowo 51 i 53. W Rzymie na przykład bardzo mocno pobiegłem pierwsze 300m, co nie jest u mnie regułą. Założenie było po prostu inne niż standardowo podczas moich biegów. Chciałem lecieć z przodu, bo czułem się mocny i naprawdę miałem ochotę na bardzo dobry wynik. Do tego w Rzymie zawsze padają dobre rezultaty, jest idealna pogoda do biegania. Po 200m załączył się tak zwany hamulec ręczny, czego efektem był bardzo wolny bieg. Utknąłem gdzieś w środku stawki, byłem zamknięty, zostałem wyprzedzony po zewnętrznej i nie mogłem nic zrobić. Z super pozycji na początku spadłem na przedostatnie miejsce i z tego trudno było już coś „wyrzeźbić”. Zamysł był taki, żeby od początku iść bardzo mocno i zaryzykować nawet tym, że na 150m do mety zabraknie siły i odetnie mi prąd. Chciałem się przetrzeć i sprawdzić, w jakiej faktycznie jestem obecnie formie. Czy jestem w stanie przebiec mocno pierwsze koło i umrzeć 100m od mety, 20 czy 200. Niestety, stało się tak, że koło przebiegłem w 54 sekundy, bo taki jest mój oficjalny międzyczas, czyli wolniej, niż biegają juniorzy.
Po bardzo udanym poprzednim sezonie, którego ukoronowaniem było 6. miejsce w finale olimpijskim i 1:43,73, miałeś nadzieję, że to będzie twój sezon? Nastawiałeś się na bieganie w 2017 roku inaczej niż zwykle?
ML: Na pewno byłem bardzo zadowolony po poprzednim sezonie. Medal Mistrzostw Europy, rekord Polski na 1000m plus finał olimpijski i wynik, o którym wspomniałeś powodują, że poprzedni rok zdecydowanie zaliczam do udanych. Nie myślałem jednak o jakimś specjalnym wypoczynku po tamtym sezonie, bo rok przedolimpijski był dla mnie bardzo specyficzny. Juniorem ja niestety już nigdy nie będę i nie ma co tracić czasu. Stwierdziłem, że jestem już na tyle doświadczonym zawodnikiem, że odpoczywanie czy odpuszczanie w którymś momencie nie miałoby sensu. Podtrzymywałem cały czas obroty, po hali zluzowałem, ale nie tak bardzo jak wcześniej to robiłem. Praca była kontynuowana, żeby nie musieć wchodzić na pewne prędkości od zera, tylko żeby pracę, która została już wykonana, ulepszać, doskonalić i nie robić kroku w tył. Czuję się świetnie, naprawdę jestem optymistą, ale brakuje mi póki co szczęścia, żeby być z siebie zadowolonym i osiągnąć dobry rezultat.
Za tobą dwa znakomite sezony – w 2015 roku 1:43,72, w 2016 1:43,73. Czy analizowałeś okresy przygotowawcze przed tymi rezultatami i w ten sam sposób trenowałeś przed rokiem 2017?
ML: Nie jestem typem filozofa czy myśliciela i po prostu chcę pracować, zasuwać, a od planowania wszystkiego i układania planu jest mój trener, Tomek, czyli mój brat. Oczywiście konsultujemy się i ja daje mu swoje uwagi i sugestie, ale finalnie to on się to wszystko przygotowuje, a ja jestem od biegania. Na przykład przed tym sezonem rozmawialiśmy, że chciałbym po hali podtrzymywać formę i nie tracić czasu na regenerację i ponowne budowanie dyspozycji. Przegadaliśmy to, on ułożył trening w ten sposób, żeby tak właśnie było. Nie mam jednak tak, że siedzę nad zeszytem treningowym i rozkminiam, po czym mi się biegało dobrze, a co mi nie służyło. Słucham swojego organizmu i staram się działać zgodnie z nim. Od 2009 lat jestem w ścisłej światowej czołówce, liczę się podczas dużych imprez, unikam kontuzji, więc nie wywracam swojego planu przygotowań do góry nogami. Wykonuję swoją pracę i potem w sezonie są tego efekty.
Powiedziałeś, że słuchasz swojego organizmu. Ty po samym treningu czułeś, że w Belgradzie na Halowych Mistrzostwach Europy będzie aż tak dobrze?
ML: Tak, wiedziałem, że będzie dobrze. Od dwóch lat współpracuję z psychologiem, Dariuszem Nowickim, który miał pod swoją opieką wielu medalistów igrzysk olimpijskich i to w różnych dyscyplinach sportu, czy to sztuki walki, czy skoczkowie narciarscy. Spędzamy ze sobą bardzo czasu i nawet za pomocą zwykłej rozmowy on jest mi w stanie coś doradzić, zasugerować, przedstawić swój punkt widzenia. Czasami analizował jakieś moje decyzje i mówił, że dzięki temu, że zrobiłem to i to, udało się osiągnąć lub zrobić to czy tamto. Potem mi tłumaczył, że od strony specjalisty jakieś moje zachowanie, które przyszło zupełnie podświadomie, pomogło w ważnym dla mnie momencie w osiągnięciu dobrego rezultatu. Od jakiegoś czasu więcej czasu poświęcam swojej rodzinie. Ona jest dla mnie najważniejsza. Dzięki temu nie jestem spięty, mam wolną głow, choć skłamałbym mówiąc, że bieganie nie jest dla mnie ważne, ale na pewno mniej istotne niż to, co jest w domu. Jadę na mityng Diamentowej Ligi z uśmiechem na ustach. Naprawdę, jestem szczęśliwy i nie mogę się doczekać startu. Realizuję się na bieżni i cieszę się na samą myśl o tym, że przyjdzie mi zmierzyć się z najlepszymi biegaczami świata. To daje mi kopa. W Polsce panuje takie przeświadczenie, że jak ktoś ma 30 lat, to już w sporcie zbyt wiele nie może osiągnąć. Skreśla się go, bo – zdaniem wielu – powinien już przejść na emeryturę. Ja jestem zupełnie innego zdania. Najlepszy wiek dla średniodystansowca, to pomiędzy 28 a 30 rokiem życia, czyli jestem akurat po środku. Najlepszy czas zatem przede mną i ja wierzę, że rekordy życiowe i naprawdę dobre rezultaty dopiero na mnie czekają.
Wielu sportowców podkreślało, że oddanie się w większym stopniu rodzinie pomogło im osiągać lepsze wyniki w sporcie. Też tak uważasz?
ML: Na moim przykładzie widać, że tak jest, ale to też nie było tak, że nagle ktoś mi powiedział, abym oddał się rodzinie, bo wtedy zacznę lepiej biegać i ja postanowiłem zastosować się do tych rad. Nie, to nie tak. Dojrzałem do tego, poczułem taką potrzebę. To przyszło z wiekiem i z doświadczeniem. To był kolejny krok do… mistrzostwa? Może tak, mam taką nadzieję. To, że rodzina jest na pierwszym miejscu nie oznacza, że biegania nie traktuję poważnie. Powiem inaczej: rodzina jest najważniejsza, ale poświęcam ją dla biegania i bardzo często zostawiam ją, by sportowo się rozwijać. Nie ma mnie średnio 280 dni w ciągu roku w domu, co jest dla mnie bardzo trudne. Mam jednak w sobie taki wewnętrzny spokój, że gdyby nie daj Boże coś nie wyszło, powinęła się noga, to mam rodzinę, która zawsze ze mną będzie. Czuje się szczęśliwy mając taki bufor bezpieczeństwa.
Wracając na chwilę do tego psychologa. W czym tak utytułowanemu i doświadczonemu zawodnikowi może pomóc specjalista? Wielu młodych wstydzi się skorzystać z jego pomocy.
ML: Psycholog na pewno jest bardzo potrzebny sportowcowi, ale nie myśl sobie, że ja po dwugodzinnej rozmowie z nim wychodzę o 10cm wyższy i przeświadczony o tym, że jestem w stanie góry przenosić. Nie, to nie o to chodzi. Rozmowy z psychologiem nie zawsze zmierzają w kierunku motywowania mnie lub nakręcania, że muszę wygrywać lub coś tych rzeczy. On wysłuchuje moich problemów, pyta, gdzie wyjadę na wakacje. To są normalne, koleżeńskie relacje, które mają dotknąć różnych tematów często odbiegających od samego biegania. Choć oczywiście wizualizujemy sobie moje biegi, rozmawiamy o tym, uczymy się …odpowiednio oddychać. Tak, to nie żart. Jest dużo naprawdę fachowych porad, ale bywa też po prostu luźna rozmowa, która też ma swój cel. Nie wstydzę się o tym mówić, bo jest wielu znakomitych sportowców, którzy pracują ze specjalistą.
Za kilka dni kończysz 30 lat, a już wspomniałeś przed chwilą o wieku, który rzekomo robi różnicę w życiu sportowca. Ty myślisz o tym jakoś specjalnie, czy po prostu zdmuchniesz jedną świeczkę więcej i nie bierzesz tego sobie do głowy?
ML: Dla mnie to są po prostu kolejne urodziny – normalna rzecz. Czuję się dobrze mentalnie przygotowany do biegania, fizycznie również nie mam na co narzekać, bo zdrowie póki co dopisuje i nie mam kontuzji. Jesteś już zawodnikiem ze sporym doświadczeniem i uważam, że to ma spory wpływ na moje podejście do biegania. Robię z tego atut, a nie czynnik, który może mi zaszkodzić. Młodzi patrzą na listy startowe i widzą na nich Lewandowskiego, który biega już od 10 lat. To niech oni się boją, a nie ja mam się bać młodych – tak to sobie tłumaczę.
Jaki w pełni udany sezon widzi Marcin Lewandowski? Co musiałbyś osiągnąć, żeby być z siebie zadowolonym w 100%?
ML: Gdybym dziś miał zakończyć karierę, to na pewno nie byłbym spełnionym zawodnikiem. Żeby tak się stało, potrzebuję dwóch rzeczy lub chociaż jednej z dwóch. Ze spokojnym sercem mógłbym odejść na emeryturę, jeśli pobiegłbym 1:42, czyli rezultat, na który wiem, że na pewno mnie stać. Choć do takich wyników wszystko musi ułożyć się w sposób idealny – forma, samopoczucie, pogoda, przeciwnicy, dobry dzień – no wszystko. A drugie, to pewnie się domyślasz – medal mistrzostw świata lub igrzysk olimpijskich. Mam na swoim koncie cztery finały wielkich imprez, w tym trzy finały mistrzostw świata, w tym dwa czwarte miejsca. Za każdym razem podczas tych decydujących biegów osiągałem 1:44 z małym haczykiem, więc są to bardzo dobre rezultaty jak na walkę o medale, a mimo wszystko nie udało mi się stanąć na podium. Czekam zatem w dalszym czasie na swoją szansę, nie składam broni.
W jednym z wpisów na Facebooku zdradziłeś przepis na sukces w Londynie. Najpierw wytrzymałość, potem szybkość, a podczas Mistrzostw Świata połączyć jedno i drugie i odpalić.
ML: Nie ma przepisu na sukces, to był luźny wpis z mojego treningu. W poprzednich latach też szczyt formy był zawsze przygotowywany na imprezę docelową, a wszystkie biegi po drodze, jak mityngi Diamentowej Ligi czy inne ważne starty, miały mnie do tego przygotować. Nie ukrywam, że coraz poważniej myślę o dystansie 1500m. Podczas Diamentowej Ligi w Oslo 15 czerwca będę biegał ten właśnie dystans, trzy dni później powtórzę biegiem w Sztokholmie. Na pewno do tego momentu będziemy mocno skupiać się na wytrzymałości. Na dzień dzisiejszy czuję, że jestem bardzo dobrze przygotowany jeżeli chodzi o czysty sprint, ale z wytrzymałością szybkościową, która jest mi bardzo potrzebna na 800m jeszcze nie jest tak, jakbym to sobie życzył. Nie martwię się jednak tym, bo to wszystko ma przyjść z czasem i póki co wszystko idzie zgodnie z planem. Gdy to wszystko zatrybi, to ja naprawdę jestem gotowy na 1:42. Nie żartuję. To dlatego w Rzymie tak mocno ruszyłem. Znakomicie się czułem, a to jeszcze nie jest mój maks.
Czy myślisz o tym, żeby w Londynie pobiec i 800m, i 1500m?
ML: W Londynie jeszcze nie, to za szybko. Chciałbym jednak mocno pobiec ten dystans, bo jak do tej pory nie miałem okazji brać udziału w wielu mocnych biegach, przez co moja życiówka nie jest wyśrubowana. To przeważnie były Puchary Europy, gdy biega się na miejsca lub mniejsze mityngi, gdzie przybiegałem drugi czy trzeci i osiągałem na mecie 3:37, także brakowało mi zawsze szybkich wyścigów, w których można by było pobiec naprawdę szybko. W przyszłości to może będzie mój docelowy dystans, ale żeby dostawać swoją szansę podczas dużych mityngów, najpierw muszę życiówkę nieco podkręcić.
Z Londynu przywieziesz medal?
ML: Mam nadzieję, trzymaj kciuki.