O tym, jaka naprawdę jest Brazylia i czego zazdrości Polakom. O Pele, Romario, Neymarze oraz koszulce Messiego. O pobycie w Gdańsku, grze w Lechii, sportowych marzeniach i narzeczonej, dzięki której zostanie w Polsce po zakończeniu kariery. Rozmowa z Deleu – piłkarzem Cracovii.

 

Luis Carlos Santos, a dla kibiców w Polsce po prostu „Deleu”. Jak mam się do Ciebie zwracać?

Deleu: Rodzina i przyjaciele mówią na mnie „Didi”. Tak też przyjęło się w Polsce, choć jest to zdrobnienie od jednego z członów mojego imienia.

A w Brazylii jak Ciebie mówili?

D: Też Didi. Czasami Luis. Moja narzeczona mówi do mnie Luis, bo to jest tak naprawdę moje imię. Zauważyłem, że w Polsce ludzie zwracają się do siebie po imieniu lub używają pseudonimów. W Brazylii jest trochę inaczej, więc dla wielu Polaków jest to trudne do zrozumienia. „Deleu” krzyczą do mnie ludzie na ulicy, kibice. Jednak w ogóle mi to nie przeszkadza.

Brazylia bywa nazywana krajem kawy, jednak dla Polaków pierwszym skojarzeniem, które przychodzi na myśl po usłyszeniu hasła „Brazylia” jest piłka nożna.

D: No bo tak naprawdę w piłkę w Brazylii gra każdy. Mój syn nie bardzo lubi futbol, ale to nie znaczy, że nie potrafi w nią grać. Na 10 chłopaków na podwórku aż 9 dobrze gra w piłkę. Mój siostrzeniec lubi futbol i bardzo dobrze prezentuje się na boisku. Widać, że ma do tego dryg, a to już od najmłodszych lat jest zauważalne. Na początku jest spora grupka dzieci, która gra w piłkę, ale potem nie każdy potrafi zaistnieć w dorosłym futbolu. Także skojarzenia Polaków są jak najbardziej prawidłowe.

A kawa?

D: Brazylia jest bardzo zróżnicowana geograficznie. Tam, gdzie ja się urodziłem jest bardzo ciepło i bardzo rzadko pije się kawę. Do śniadania – oczywiście, ale żeby w dzień pić kawę, to już na pewno nie. Tam gdzie jest zimniej kawę pije się częściej, ale na pewno nie tak jak we Włoszech. Ja więcej kawy piję w Polsce, bo tu jest zimniej i mam na nią większą ochotę.

Poza piłką nożną sport w Brazylii jest bardzo popularny. Doskonale prezentuje się wasza reprezentacja w siatkówkę, koszykarze też odnoszą spore sukcesy.

D: W Brazylii każdy sport jest popularny. Wiadomo, że najbardziej popularna jest piłka nożna, ale tak naprawdę wszystkie gry zespołowe cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Siatkarze kilka lat temu wygrywali wszystkie wielkie imprezy z Igrzyskami Olimpijskimi na czele, w NBA gra chyba sześciu brazylijskich koszykarzy. Do tego piłka wodna, plażówka, reprezentacje kobiece. Sport jest w naszym kraju wszechobecny i praktycznie każdy młody dzieciak ma z nim styczność.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z piłką?

D: Zacząłem, tak jak chyba każdy chłopak w Brazylii. Już od najmłodszych lat graliśmy na ulicach, w parku, koło domu. Stawialiśmy dwa małe kamienie, które były słupkami. Po drugiej stronie „boiska” było tak samo. Obojętnie czy były nas kilku, czy kilkunastu. Dzieliliśmy się na dwie drużyny i graliśmy w piłkę. Trenowaliśmy technikę, grę kombinacyjną. Każdy uczył się panowania nad piłką, strzałów. Mieszkam już od jakiegoś czasu w Polsce i słyszę od znajomych, że dzieci bawią się „w chowanego” czy „ w berka”. U nas również wymyślane były różnego rodzaju zabawy, ale zawsze dominowała piłka. Gdy ktoś nie chciał grać, to miał wielki problem ze znalezieniem sobie zajęcia.

Nikt nie zauważył jednak Twojego talentu, gdy grałeś w piłkę na ulicy.

D: Oczywiście, że nie. Grałem w szkolnej drużynie, która kładła bardzo duży nacisk na sport. W tygodniu trenowaliśmy, a w weekendy graliśmy mecze. Mieliśmy naprawdę niezłą ekipę i większość z tych spotkań wygrywaliśmy. Nieskromnie mogę powiedzieć, że byłem jednym z lepszych zawodników w swojej drużynie i gdzieś liczyłem na to, że w końcu ktoś zauważy mój potencjał. Mierzyliśmy się ze szkołami prywatnymi, które miały dodatkowe fundusze przeznaczone na popularyzację sportu. Taki odpowiednik polskiej Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Ja trafiłem do jednej z takich szkół, zapewniono mi bardzo dobre warunki do tego, bym grał w piłkę. Miałem opłacone jedzenie, mieszkanie, sprzęt sportowy i pozostało mi tylko grać w piłkę. Trenowałem dwa razy dziennie, a dodatkowo wieczorem chodziłem do szkoły. O ile treningi bardzo mi się podobały, to już ta szkoła często nie była mi po drodze. Dużo się wtedy nauczyłem i zdobyłem cenne doświadczenie w bardzo młodym wieku.

A jak wyglądała Twoja kariera w Brazylii?

D: Tak naprawdę pierwszy kontrakt z klubem podpisałem w wieku 16 lat, czyli w 2000 roku. Były to rozgrywki regionalne, coś jak w Polsce liga wojewódzka. Było to dla mnie wtedy spore przeżycie. W Brazylii jest bardzo dużo drużyn piłkarskich, które rywalizują na różnych szczeblach. Jeden okręg jest większy, jak ten San Paolo, drugi mniejszy. Nie ma sytuacji, że lider przyjeżdża do najsłabszej drużyny w lidze i pewnie zgarnia trzy punkty. Wiele robi ludzka mentalność, a Brazylijczycy walczą zawsze do samego końca i potrafią radzić sobie w pojedynkach z faworytami. Często zmieniałem kluby, bo ruchy transferowe w Brazylii są na porządku dziennym. Gdy już grałem na poziomie Serie A, czyli w najwyższej klasie rozgrywkowej w kraju, to byłem dumny, bo wiedziałem, że spełniły się moje marzenia z dzieciństwa. Wciąż jednak wielu kolegów przechodziło do europejskich klubów i też bardzo chciałem spróbować wyjechać z kraju, by posmakować czego innego.

Skąd więc pojawił się pomysł by trafić do Polski? To mimo wszystko dosyć egzotyczny kierunek dla Brazylijczyków.

D: Pamiętasz Etsona?

Oczywiście.

D: To on pomógł mi trafić do Polski. Razem z jednym kolegą z Brazylii postanowiliśmy, że nagramy płytę z fragmentami przedstawiające nasze występy na brazylijskich boiskach. Akcje, dryblingi, strzały, czyli wszystko to, co potrafimy na boisku. Gdy któryś z menagerów będzie nami zainteresowany, to wtedy damy mu ją, by zobaczył, co potrafimy. Z miasta, z którego ja podchodzę, jest również Etson, który zapytał mnie czy nie chce, żeby on tą płytę zabrał do Polski. Zgodziłem się od razu, bo czułem, że to może być dla mnie ogromna szansa. Po dwóch tygodniach odezwał się do mnie, że jeżeli wciąż jestem zainteresowany, to mogę przyjechać do Polski i że na pewno znajdę tu pracodawce.

Chciałeś wyjeżdżać z Brazylii?

D: Chciałem wyjechać do Europy, bo czułem, że jest tu lepsze życie. Poza tym przed wyjazdem do Polski grałem w Metropolitano, a tam jest bardzo zimno. Dla mnie – Brazylijczyka, który zawsze miał pod nosem plaże, słońce i 30 stopni było to bardzo trudne. Klub nie zaoferował mi lepszych warunków kontraktu, byłem z daleka od rodziny i przyjaciół, a w dodatku było zimno. Byłem zdeterminowany, by wyjechać do Polski.

Wiedziałeś w ogóle gdzie jest Polska? Znałeś jakiś zawodników w Polsce, kluby piłkarskie?

D: Nie. Wiedziałem, że jest u was zimno i że Jan Paweł II jest z Polski (śmiech).

Nie od razu jednak trafiłeś do Lechii.

D: Na początku poszedłem na testy do Widzewa Łódź. Trenerem był tam Paweł Janas, który w tamtym czasie przenosił się właśnie do Polonii Warszawa. Grałem w trzech sparingach, ale prawie cały czas występowałem jako prawy pomocnik. To była dla mnie nowość, bo w Brazylii byłem przyzwyczajony do gry w defensywie. Pamiętam mecz kontrolny z Legią. To był jakiś dramat. Posiadanie piłki chyba 90 do 10 na korzyść warszawskiej drużyny, a nasza akcja zwykle kończyła się na dwóch podaniach. Byłem załamany, bo w Brazylii każdy lubi mieć piłkę przy nodze. Nie spodobałem się trenerom i zrezygnowali ze mnie.

I zgłosiła się Lechia?

D: Zgłosiła się Lechia, bo dostrzegł mnie Tomasz Kafarski. Miałem bardzo dobre wyniki wydolnościowe, byłem zaawansowany technicznie, a boczny obrońca, który potrafi podłączyć się do akcji ofensywnej zawsze jest bardzo cenionym towarem na piłkarskim rynku. Przyszedłem do Lechii, choć tak naprawdę nie wiedziałem na co mogę w Gdańsku liczyć.

Szybko się w Gdańsku zadomowiłeś.

D: Przyleciałem do Polski w czerwcu i byłem zachwywcony. Żar z nieba, bezchmurne niebo – szok. Pomyślałem, że ludzie mnie okłamywali i w Polsce nie jest wcale tak zimno. W Gdańsku na początku mieszkałem w hotelu, a z okna miałem widok na morze. Czułem się jak w Brazylii. Gdy miałem wolne to brałem ręcznik, klapki i szedłem na plaże. Inaczej sobie to wyobrażałem, ale bardzo miło się zaskoczyłem.

Potem czar prysł…

D: To fakt. Przyszła zima i nie było już tak kolorowo. Zanim zaczęły się mrozy to byłem już w Polsce pół roku, więc zdarzyłem się przyzwyczaić do panującego klimatu. Jednak wciąż nie jest to dla mnie Brazylia, gdzie cały rok jest gorąco.

Pamiętasz swoją pierwszą bramkę w barwach Lechii?

D: Oczywiście, że tak. Wtedy po raz pierwszy do Polski przyleciała moja mama. Przyszła na mecz, a ja strzeliłem bramkę przeciwko Zagłębiu Lubin i zremisowaliśmy tamto spotkanie 2:2. Podłączyłem się do akcji z prawego skrzydła, uderzyłem „z fałsza” i wpadło tuż obok słupka. Do tej pory moja mama wspomina tamtą chwilę, włącza urywki z tamtego spotkania na Youtube.

Rzadko strzelasz gole w Ekstraklasie, ale gdy już to robisz, to zawsze jesteś autorem bramki kolejki.

D: To akurat prawda. Może powinienem częściej próbować? Pięć bramek jak do tej pory zdobyłem w Ekstraklasie i chyba wszystkie były ładne. Może inaczej – żadna nie była brzydka. Jak się bawić, to się bawić (śmiech).

Musiałeś jednak z Lechii odejść, mimo że wszyscy wiedzieli, że odejść nie chcesz.

D: Nie chciałem odchodzić z Lechii, bo wiedziałem, że łączy się to z przeprowadzką z Gdańska. Kupiłem tu mieszkanie, w Gdańsku poznałem swoją obecną narzeczoną, więc nie chciałem znowu zmieniać miejsca zamieszkania. Trener Moniz bardzo chciał mnie w swoim zespole, ale klub nie widział mnie w swoich planach na przyszłość. Było to dla mnie nie tylko dziwne, ale i bardzo smutne. Bardzo się starałem, dawałem drużynie ile tylko mogłem, zaprzyjaźniłem się z kolegami z drużyny, więc zmiana klubu wiązała się z utratą czegoś, na co bardzo długo pracowałem.

Meczem, który w Gdańsku będzie jeszcze długo pamiętany, było spotkanie przeciwko Barcelonie na PGE Arenie. Jak to wspominasz?

D: Spełniło się wtedy jedno z moich marzeń. Zagrałem przeciwko jednej z najlepszych drużyn na świecie. Podejrzewam, że wielu kolegów z Brazylii zazdrości mi tego, że mogłem rywalizować z piłkarzami Barcelony. Już bez znaczenia jest to, że był to tylko mecz towarzyski. Cała otoczka spotkania, emocje które mu towarzyszyły, kibice na trybunach. Prawdziwy „Super Mecz”.

Ty byłeś chyba najbardziej szczęśliwy po tym meczu, bo do domu wróciłeś z koszulką Messiego.

D: Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, bo dostałem koszulkę meczową od najlepszego piłkarza na świecie. Nie dość, że mogłem zagrać przeciwko niemu, to jeszcze mam jego koszulkę.

Dziś pewnie wziąłbyś koszulkę Neymara.

D: Pewnie tak. Neymar wtedy debiutował w Barcelonie. Po meczu porozmawialiśmy, zakumplowaliśmy się. Brazylijczycy są bardzo otwarci, więc nie było z tym żadnego problemu.

Odszedłeś z Lechii do Cracovii. Początki nie były łatwe.

D: Na początku nie było łatwo. Drużynie nie wiodło się najlepiej i trener szukał różnych rozwiązań, by zespół zwyciężał. Bo tak naprawdę to jest w piłce najważniejsze- zwycięstwa. Ja zachowywałem się bardzo profesjonalnie i nawet gdy nie grałem to starałem się pomagać drużynie wspierając kolegów, motywując ich. To jest wymagane od piłkarza na poziomie Ekstraklasy.

Runda jesienna tego sezonu i Twoja dobra forma spowodowała, że trener Zieliński nie wyobraża sobie obecnie pierwszej jedenastki bez Deleu.

D: Rozegrałem ostatnie 12 meczów w pierwszym składzie, więc coś musi w tym być. Gramy mało popularnym ustawieniem 3-5-2, więc jako skrzydłowy mam na boisku bardzo dużo różnego rodzaju zadań. Muszę bronić, ale i podłączać się do akcji ofensywnych. Ja się z tego cieszę, bo prawie w każdym meczu jestem w czołówce zawodników , którzy przebiegli na boisku najwięcej kilometrów. Do tego Cracovia prezentuje się w tym sezonie bardzo dobrze, zajmujemy trzecie miejsce w tabeli, więc codzienna praca na treningach przynosi bardzo dobre efekty i dużo satysfakcji.

Nawet Marcin Pietrowski z Piasta Gliwice powiedział mi ostatnio, że grając przeciwko Cracovii czuł, że Cracovia jest dużo lepsza piłkarsko od Piasta.

D: Tak, wiem. Mówił mi o tym Marcin po meczu. Był w szoku, jaki progres zrobiły Pasy w tak krótkim okresie. To zasługa zawodników, trenera, dobrej atmosfery w drużynie, szczęścia – wszystkiego po trochu.

A jakie wy macie cele na ten sezon?

D: Celem, który był postawiony przed nami przed sezonem był awans do czołowej ósemki. W dalszym ciągu każdy uważa, że to jest takie minimum, mimo że obecna sytuacja w tabeli stawia nas w roli jednego z faworytów do mistrzowskiego tytułu. Gdzieś tam pojawiają się marzenia, żeby ligę wygrać, ale na pewno nie jest tak, że stało się to naszą obsesją. Każdy będzie szczęśliwy, gdy załapiemy się do europejskich pucharów. Miejsce na podium będzie ogromny sukcesem. Poczekajmy jednak do wiosny. Wszystko, co istotne na szczycie tabeli, wydarzy się na przełomie kwietnia i maja.

Wiesz co oznacz określenie „farbowany lis”?

D: Nie mam pojęcia.

Farbowane lisy to dosyć modne określenie, którym kilka lat temu nazywano piłkarzy grających w reprezentacji Polski, a którzy nie są Polakami. Na przykład Roger, Cionek, Perquis.

D: Tak, już wiem o co chodzi. Chodzi Ci o naturalizowanych Polaków.

Dokładnie. Nie myślałeś kiedyś o tym, by grać w reprezentacji Polski?

D: Kiedyś, gdy Adam Nawałka przyjechał na mecz do Gdańska ,to koledzy żartowali, że przyjechał mnie oglądać. To jednak nie prawda. Ja zawsze starałem się grać jak najlepiej i gdyby ktoś zaproponował mi grę w kadrze, to na pewno bym nie odmówił, ale nigdy tak naprawdę o tym nie myślałem. Wiem, że takie sytuacje zdarzają się bardzo często, jednak to nie był mój cel. Celem było dobrze grać w Lechii, a teraz w Cracovii.

W Polsce jednak kilka lat temu farbowanych lisów było bardzo wielu, a alternatywy na wypadek kontuzji Łukasza Piszczka nie było.

D: Wiem, zdaje sobie z tego sprawę. Teraz pojawił się Olkowski, który zbiera dobre recenzję w Koln, są Broź i Bereszyński z Legii. Powtarzam: granie w reprezentacji Polski byłoby dla mnie wielką radością, powodem do dumy, ale nigdy nie myślałem o tym na poważnie. Dziennikarze o tym pisali – to prawda, ale nigdy nie było żadnych rozmów.

Polakom Brazylia kojarzy się z piłką nożną, kawą, sambą, plażą i słońcem. Ty jednak powiedziałeś kiedyś, że jesteśmy szczęściarzami, że jesteśmy bezpiecznym narodem.

D: Zdecydowanie. Widziałem jak zabijano wielu moich kolegów. Na ulicach ginęli ludzie, którzy byli zupełnie niewinni. W Polsce nikt tego nie docenia, bo jest bezpiecznie. W Brazylii nie ma możliwości, by wieczorem iść na drugi koniec miasta. Jest bardzo niebezpiecznie i nie masz pewności, że nikt nie zrobi Ci krzywdy. Chodzisz tylko wyznaczonymi ulicami i przez zboczenie w inną ulicę możesz zostać okradziony, pobity czy nawet zastrzelony. Są oczywiście regiony, gdzie jest bezpiecznie. Mówię głównie o miastach turystycznych, w których musi być porządek, by kraj zarabiał. Gdy jednak wiele osób mówi o Brazylii, jako kraju zabawy, samby i futbolu, to zapomina o czymś takim jak terroryzm, który jest powszechnym zjawiskiem.

Jak w takim razie wyglądały mistrzostwa świata, które półtorej roku temu odbyły się w Brazylii? Byłeś wtedy w ojczyźnie?

D: Podczas mistrzostw byłem w Polsce. Mundial w naszym kraju to było coś niesamowitego. Wszyscy żyli mistrzostwami na długo przed rozpoczęciem turnieju. Wiesz, Brazylia to kraj, w którym każdy żyje piłką. Wielkie święto, które na zawsze przejdzie do historii. Doskonała zabawa, niesamowite emocje. Nie było w Brazylii osoby, która nie żyłaby wtedy futbolem. Przestępstwa jednak na pewno się zdarzały. Media o tym nie mówiły, bo to psułoby wizerunek piłkarskiego święta.

A kto w Brazylii jest bohaterem narodowym? Pele, Ronaldo, Neymar?

D: Ja nie widziałem gry Pele, nie pamiętam czasów, w których on grał w piłkę. Na pewno jednak w Brazylii jest on Bogiem. Bardzo ważną osobą, niezwykle lubianą i powszechnie szanowaną. Wielkie emocje do dziś wzbudza Romario. Balangowicz, trochę niespełniony piłkarz o bujnym życiu poza boiskowym, ale z ogromnym talentem. Był mistrzem świata i jednym z najlepszych piłkarzy w historii futbolu. Rivaldo raczej nie, bo go telewizja specjalnie nie reklamowała. Na pewno Ronaldo, głównie dzięki turniejowi w Korei z 2002. A obecnie – Neymar. Mega gwiazda. Bohater narodowy, bardzo dobry piłkarz. Ikona i wzór do naśladowania dla młodych chłopaków.

A na kim Ty się wzorowałeś? Brazylia zawsze miała genialnych bocznych obrońców. Carlos, Cafu, Alves, Maicon.

D: Gdy oglądałem mundial w 1994 roku to podziwiałem grę Jorginho. Potem oczywiście Cafu, czyli kapitana złotej drużyny z 2002 roku. Ze współczesnych piłkarzy to chyba Maicon. Wygrał Ligę Mistrzów z Interem. Bardzo silny, solidny obrońca.

Obcokrajowcy bardzo podobają się polskim kobietom. Latynosi i Hiszpanie przede wszystkim. Za Tobą dziewczyny pewnie też latały.

D: Gdy nie potrafisz nic powiedzieć po polsku to bardzo ciężko jest bajerować dziewczyny. Co z tego, że mogłem podobać się któreś dziewczynie, skoro nie potrafiłem z nią porozmawiać? Gdy jednak nauczyłem się języka, to zacząłem poznawać coraz więcej osób. Polskie dziewczyny są bardzo ładne – to chyba nie jest dla nikogo żadną tajemnicą.

Twoja najładniejsza?

D: Oczywiście, że tak! Moja narzeczona pochodzi z Kętrzyna, ale mieszkamy razem. Poznałem ją w Gdańsku. Zawsze wierzyłem w przeznaczenie. Tak musiało być. Przyleciałem do Polski, trafiłem do Lechii, poznałem tu swoją kobietę, która w przyszłości będzie moją żoną.

Bartosz Kapustka. Młody, bardzo utalentowany piłkarz, który gra razem z Tobą w Cracovii. Wróżysz mu wielką karierę?

D: Zdecydowanie. Bartek to piłkarz z ogromnym potencjałem. Jest bardzo ułożony, zdyscyplinowany i widać jego inteligencję na boisku. Ma po prostu ogromny talent do gry w piłkę. Jest ponadto mądrym człowiekiem i wydaje mi się, że nie popsuje się nawet wtedy, gdy osiągnie sukces. Nosi piłki po treningu, używa zwrotów grzecznościowych, ma szacunek do kolegów z drużyny i trenera. Widzę go codziennie na treningu i wróżę mu ogromną karierę.

Zawsze, gdy rozmawiam z piłkarzami, proszę ich o to, by napisali mi na kartce 11 najlepszych zawodników, z którymi występowali w jednej drużynie. Ty grałeś długo w Brazylii, w Lechii, Cracovii, więc tych nazwisk pewnie sporo się już uzbierało. Na prawej obronie ja wpisuje „Deleu”, a Ty sam komponujesz resztę. Może być?

D: Pewnie. W moim zespole będzie jednak sporo Brazylijczyków, których na pewno nie znasz. Moja jedenastka wygląda następująco: Fabiano, Deleu, Wołąkiewicz, Dao, Julio Cesar, Dąbrowski, Pietrowski, Cetnarski, Ricardinho, Rakels, Razack Traore.

Ławka rezerwowych: Sandomierski, Janicki, Surma, Kapustka, Matsui, Wójcicki.

Trener: Paulo Cesar Gama.

 

KOMENTARZE