O karierze amatorskiej i kontuzji łokcia, przez którą nie mógł walczyć. O pojedynku z Marco Huckiem, nokautującym ciosie i miękkich nogach, dzięki którym tak naprawdę uwierzył w siebie. O treningu motywacyjnym z Fiodorem Łapinem, piorunującym ciosie Krzysztofa Włodarczyka i planach na przyszłość. Krzysztof Głowacki – jedyny polski mistrz świata. Fantastyczny, przesympatyczny człowiek, przyszły Super Champion.
Mimo, że jesteś jedynym polskim mistrzem świata, to mam wrażenie, że dla wielu Polaków wciąż jesteś anonimowy. Nie mówię o Wałczu, bo widzę, że każdy tutaj wie kim jesteś.
Krzysztof Głowacki: Jest bardzo wiele osób w naszym kraju, którzy mnie doceniają. Znają się na boksie i wiedzą, że jestem dobrym pięściarzem. Nie jestem jednak popularny ani medialny, więc wiele osób pewnie nie poznałoby mnie na ulicy.
Musisz więcej udzielać się w mediach społecznościowych.
KG: Dużo osób mnie do tego namawia. Mam fejsa, ale nie jest to konto fikcyjne. Nie mogę się do tego przekonać. Jestem skromnym chłopakiem z małego miasta i nie chce dzielić się całym moim życiem prywatnym. To nie jest w moim stylu.
Szpila wrzuci zdjęcie ze szpitala i po kilku minutach ma kilka tysięcy lajków.
KG: Wiem, ale do mnie to nie pasuje. W taki jednak sposób zdobywa się popularność i mam tego świadomość.
Może przejdźmy do boksu. Na początku tego amatorskiego. Jak wspominasz tamten czas?
KG: Ciężko jest mi się odnieść do kariery amatorskiej, bo ja nic wtedy nie osiągnąłem. Stoczyłem 125 walk, większość wygrałem, ale nie zdobyłem medalu na mistrzostwach świata czy igrzyskach olimpijskich. Wielu chłopaków na amatorstwie osiąga znakomite rezultaty, ale ja niestety nie mogę się niczym szczególnym pochwalić.
Nabrałeś jednak doświadczenia, które teraz procentuje.
KG: To na pewno. Kariera amatorska jest potrzebna do tego, by przygotować się właściwie do zawodowego boksowania. Tak naprawdę pomaga Ci się wybić, daje szansę pokazania się szerszej publiczności. Zdawałem sobie sprawę z tego już wtedy, ale chciałem przejść na zawodowstwo.
I przeszedłeś w bardzo młodym wieku. Miałeś 22 lata.
KG: To szybko?
Bardzo.
KG: Ja miałem 18 i już chciałem przejść na zawodowstwo. Amatorstwo to nie był mój świat. Tam wielu chłopaków boksowało bardzo szybko, biło seriami, a ja nie czułem się w tym dobrze. Zawsze byłem bardzo silny, miałem mocny, soczysty cios, więc nie pasowałem do tego towarzystwa. Poza tym w wieku 17 lat urodziła mi się córka i musiałem zarabiać, żeby zapewnić dobre warunki do życia mojej rodzinie.
Pamiętasz swoją pierwszą zawodową walkę?
KG: Oczywiście. Początek października 2008 roku i walka z Mariuszem Radziszewskim. 6 rund chyba, pojedynek wygrałem na punkty.
Powiedziałeś, że zawsze miałeś mocny cios, ale na swój pierwszy nokaut musiałeś czekać ponad rok. W grudniu 2009 roku wygrałeś przed czasem z byłym rywalem Tomka Adamka – Josipem Jalusicem.
KG: Byłem młody i głupi. Za wszelką cenę chciałem wygrać przed czasem. Szedłem mocno do przodu, waliłem cepami gdzie popadnie. Zero taktyki, żadnego planu na walkę. Dwie rundy strzelałem, straciłem mnóstwo sił, a on dalej stał o własnych siłach. Człowiek dopiero po czasie rozumie pewne rzeczy, potrafi je właściwie ocenić.
Potem zmagałeś się z urazem łokcia, przez co nie walczyłeś przez dłuższy okres czasu.
KG: Najgorsze jest to, gdy nie możesz walczyć. Zmagasz się z urazem i masz przymusowe wolne. Dopiero co przeszedłem na zawodowstwo, coraz lepiej walczyłem, a tu przyszła kontuzja. Z łokciem miałem jednak problem dużo wcześniej. Nie było jednak wtedy pieniędzy na to, by rękę operować.
Wróciłeś na ring podczas gali w Międzyzdrojach i…
KG: I znowu poszedł mi łokieć, tym razem już jednak na dobrze. Chwilę po zabiegu przyszedł do mnie Tomek Babiloński i zapytał czy nie chcę powalczyć w Międzyzdrojach. Miałem przeciwnika, gotowy kontrakt, zapewnione pieniądze. Zgodziłem się, dwa tygodnie po zabiegu już trenowałem i skończyło się tak, a nie inaczej.
18 sierpnia 2012 roku pokonałeś w szóstej rundzie przez nokaut z Felipe Romero. Obroniłeś dzięki temu po raz pierwszy tytuł Międzynarodowego Mistrza Polski w kategorii junior ciężkiej. Stawką pojedynku był również wakujący pas WBO Inter-Continental. To było już spore osiągnięcie.
KG: Pierwszy tak naprawdę poważny sukces. Dzięki temu automatycznie wskoczyłem do pierwszej piątki rankingu WBO i zacząłem liczyć się w świecie boksu. Przestałem być anonimowy i sporo osób usłyszało o Głowackim.
Rok temu, pod koniec stycznia 2015 roku, podczas Polsat Boxing Night zmierzyłeś się z Nurim Seferem w eliminatorze do walki o tytuł mistrza świata WBO. Wygrałeś bezapelacyjnie i wiadomo było, że to Ty będziesz pretendentem do walki z Marco Huckiem.
KG: Wygrałem bez żadnego problemu i zostałem obowiązkowym pretendentem do walki o pas. Z wielkim Marco Huckiem, który po raz czternasty bronił tytułu mistrza świata. Piękna sprawa.
Nie za szybko dowiedziałeś się o tej walce? Chodzi mi o to czy nie wolałbyś dostać tej informacji na krótko przed walką, tak jak chociażby ostatnio Szpilka?
KG: Dowiedziałem się dużo szybciej o walce, ale najbardziej męczące było to, że walka kilkukrotnie była przekładana. Na początku miała odbyć się w czerwcu, potem przełożono ją na początek lipca. Nagle z początku lipca zrobiła się połowa miesiąca, a stanęło ostatecznie na połowie sierpnia. Ja cały czas byłem w ciężkim treningu. Przygotowywałem się do tego pojedynku, myślałem o Hucku dzień w dzień, ale frustrowało mnie to, że ten czas się wydłużał.
Dałeś jednak radę.
KG: To wszystko zasługa Fiodora Łapina. Bez niego nie byłoby tego sukcesu. On motywował mnie każdego dnia. Biegliśmy w lesie, a on cały czas mnie nakręcał. Opowiadał mi różne historie o wielkich mistrzach, przytaczał cytaty z książek, kazał mi czytać. To był element przygotowań do walki. Czytałem o wielkich mistrzach, władcach państw, którzy podbijali świat.
Swego czasu Szpilka wiele mówił o tych książkach. On był Kmicicem.
KG: (śmiech) Tak, dokładnie.
Czyli Fiodor był również psychologiem.
KG: Podszedł do mnie kiedyś Andrzej Wasilewski i zapytał czy potrzebuję psychologa. Powiedziałem, że nie potrzebuję, bo mam trenera, a on jest dla mnie najlepszym psychologiem. Niesamowity człowiek, serio. Kiedyś coś marudziłem, że jestem zmęczony czy coś mnie boli, to Fiodor od razu brał mnie na bok i mówił, że w taki sposób do niczego nie dojdę. Mistrzem świata jest się pomimo tego, że człowieka czasami coś boli, jest senny czy po prostu mu się nie chce. Mistrz świata musi umieć cierpieć, radzić sobie z przeciwnościami losu. Jeżeli sobie z tym nie radzi, to nie zasługuje na to, by zostać mistrzem świata.
Dużo było złej krwi przed walką z Huckiem.
KG: Bo on mnie lekceważył, obrażał. Mówił, że wytrze mną ring. Nie szanował mnie. Przyjeżdżał do niego kolejny Polaczek, którego chciał załatwić w 3 rundy. Więc nie miało prawa być dobrej atmosfery przed walką, bo ja sobie na to nie pozwoliłem.
Huck zawsze taki był. Wielokrotnie prowokował Diablo, a Adamek podobno wypadał z ringu na sparingach z Niemcem.
KG: Głupoty gada. To jest właśnie cały Huck. O sobie ma ogromne wyobrażenie, a wszystkich dookoła lekceważy. Liczy się tylko on sam i nie widzi nic poza czubkiem swojego nosa. Podobno miał już podpisany wstępny kontrakt na trzy kolejne walki. To jest poważne?
Ty nigdy nie ukrywałeś swojej niechęci wobec Hucka, ale miałeś do niego szacunek.
KG: Zawsze mam szacunek wobec swoich rywali. Huck to znakomity zawodnik. Był Super Championem, bronił pasa 13 razy. Wielki pięściarz – tego mu nie wolno zabrać.
Przechodząc już do samego pojedynku – bardzo odważnie zacząłeś.
KG: Pojechałem walczyć z mistrzem świata. Wiedziałem, że muszę z nim wygrać przed czasem. W innym wypadku na pewno na punkty go nie pokonam. On bronił pasa i mimo że walczyliśmy w Newark, a nie w Niemczech, to był zdecydowanym faworytem. Od mistrza trzeba być dużo lepszym, by zabrać mu pas. Ja cały czas byłem pewny siebie. Ani przez sekundę nie zwątpiłem w to, że zdobędę pas.
W szóstej rundzie na chwilę zgasło światło. Obawiałem się, że to już koniec.
KG: Dobrze powiedziałeś – zgasło światło. Nie pamiętam w ogóle 6 rundy. Odchyliłem się, poszedł lewy sierp na skroń i z błędnik zwariował. Nic nie pamiętam. Coś tam mi świta, że sędzia zadał mi pytanie czy chcę dalej walczyć. Nogi miałem jak z waty. To, że byłem oszołomiony to jedno, ale najgorzej te nogi. Chcesz zrobić krok do przodu, a one odmawiają posłuszeństwa.
Udało się zrobić jednak ten krok do przodu i od razu mocno trafić Hucka. To był moment przełomowy tego pojedynku?
KG: Zawsze powtarzałem, że najlepszą obroną jest atak. Gdybym stanął w narożniku i czekał na to, co zrobi Huck to walka szybko by się zakończyła. Zmasakrowałby mnie. Ja poszedłem odważnie do przodu i on się zdziwił. Nie spodziewał się tego, że tak szybko się pozbieram.
Trzeba zwrócić uwagę na to, że bardzo dużo cierpliwości miał sędzia ringowy. Gdy wyliczył do siedmiu, to ty dalej klęczałeś. Dał Ci kilka bardzo ważnych sekund na to, żebyś nie ogarnął, mimo że mógł tego nie robić. Nikt nie miałby nawet wtedy do niego o to pretensji.
KG: Wydaje mi się, że on chciał, żeby Huck mnie jeszcze raz przewrócił. Amerykanie tak mają. Lubią robić show. Gdyby Marco jeszcze raz mnie trafił, a ja padłbym na deski, to wtedy wyglądałoby to jeszcze efektowniej.
Co działo się w narożniku po ten szóstej rundzie?
KG: Trener pytał mnie czy chcę walczyć. Odpowiedziałem, że tak. Obiecałem, że to wygram. Nie miałem siły w nogach. Czułem jak mi drżą. Wtedy właśnie przypomniała mi się rozmowa z Fiodorem, który mówił, że mistrz nie może narzekać i musi radzić sobie z takimi rzeczami jak ból. To pomogło.
Uwierzyłeś w siebie?
KG: Po ósmej rundzie czułem, że mam Hucka. Nie wiem jak działa ludzka psychika, ale czułem, że go pokonam. Wydawało mi się, że Marco słabnie. Bardzo zależało mu na tym, żeby skończyć mnie w tej szóstej rundzie. To jednak nie wyszło, więc stracił trochę pewności siebie. Ja natomiast wiedziałem, że najgorsze mam już za sobą.
W grę wchodził jednak tylko nokaut, bo na punkty przegrywałeś u każdego z sędziów.
KG: Po ósmej rundzie powiedziałem trenerowi, że go znokautuje w dwunastej rundzie. Fiodor wiedział, że na punkty pojedynku nie wygram, ale mi o tym nie mówił. Ja nie kalkulowałem i byłem spokojny. Spokojny o to, że wygram. Po to przyjechałem do USA.
W tej walce pokazałeś swój prawdziwy charakter?
KG: Myślę, że tak. Wyszła moja zadziorność, upór w dążeniu do celu. Ja za małolata byłem ulicznikiem. Tłukłem się z chłopakami prawie codziennie i w walce z Huckiem wyszła ta dusza wojownika.
11 runda była najlepszą w Twoim życiu?
KG: Nie wiem czy najlepszą, ale na pewno najważniejszą.
Gdy Huck po raz pierwszy padł na deski, to wiedziałeś, że to już koniec?
KG: Byłem o tym przekonany. Chciałem, żeby Huck wstał, by móc go jeszcze raz powalić.
Huck wstał, a Ty zrobiłeś to, co potrafisz najlepiej – wykończyłeś go. Żeby nie liny, to wypadłby z ringu.
KG: Szkoda, że zatrzymały go liny. Gdyby nie to, że sędzia przerwał walkę, to byłby ciężki nokaut. Miałem ochotę pomóc mu wstać i jeszcze raz go uderzyć. Tego właśnie zabrakło – tego jednego ciosu, który wybiłby mu boks z głowy. Za te wszystkie słowa pod moim adresem, obrażanie mnie. Należało mu się.
„Pocałunek na dobranoc”. Tak to nazwał Andrzej Kostyra.
KG: Dokładnie (śmiech).
Walka była bardzo wyrównana, toczona w szybkim tempie, ale wielokrotnie dochodziło między wami do spięć.
KG: To jest cały Huck. On wie jak uderzyć po gongu, prowokować, zaatakować głową. Mistrz takich zagrywek.
Ty byłeś bardzo spokojny, ale kilkukrotnie dałeś się sprowokować.
KG: On widział, że ja jestem bardzo skupiony na tym pojedynku, więc chciał mnie wyprowadzić z równowagi. Nie dałem się. Trener mówił mi przez cały czas: „Krzysiu nie ma kurwa bitki. Nie możesz wejść z nim w bijatykę. Masz robić swoje”.
To samo powiedział kiedyś Andrzej Gmitruk do Tomka Adamka w walce z Johnathonem Banksem.
KG: W boksie najważniejsze jest to, żeby realizować swoje założenia. Nie można dać się wciągnąć w żadną grę przeciwnika. To jest walka, a nie bijatyka.
A jak oceniasz Hucka? Mocno bił?
KG: Bardzo mocno. Widać, że jest bardzo silny i potrafi pojedynczym ciosem zakończyć walkę.
A jakbyś miał porównać siłę jego ciosu z Krzyśkiem Włodarczykiem. Kto bije mocniej?
KG: Krzysiek. Bez porównania. Diablo ma chyba najmocniejszy cios w całej kategorii. Nie ważne czy lewy czy prawy. Czy sierpowy czy prosty. Każdy jego cios bardzo dużo waży.
Chciałbyś rewanżu z Huckiem?
KG: Wydaje mi się, że takiemu zawodnikowi jak Huck należy się rewanż. Nie wiem jednak czy do niego dojdzie. Byłem obowiązkowym pretendentem, a w takich kontraktach nie ma klauzuli, że musi odbyć się rewanż.
Już niedługo Twój pojedynek ze Stevem Cunninghamem.
KG: Nic nie jest jeszcze oficjalne dogadane, ale najprawdopodobniej zmierzę się z Amerykaninem. Tak przynajmniej mówicie wy – dziennikarze (śmiech).
Co Krzysztof Głowacki może zyskać na pojedynku w USS?
KG: Cunningham to bardzo znane i cenione nazwisko w Ameryce. Walka będzie cieszyła się ogromną popularnością. Najprawdopodobniej zawalczymy w USA, więc w grę wchodzą również inne pieniądze.
A co dalej? Lebiediev, Ramirez, Drozd?
KG: Nie chce patrzyć konkretnie na jakiegoś przeciwnika, bo to nie zależy tylko ode mnie. Ja mogę walczyć z każdym i wszędzie. Nikogo się nie boję i to tylko kwestia dogadania się. Jeżeli znajdzie się telewizja, będą pieniądze i rywal to mogę walczyć.
Wchodzi w grę walka z Krzyśkiem Włodarczykiem?
KG: Nie ma takiej opcji. Nie lubię pojedynków polsko-polskich, więc nigdy nie zawalczę z Diablo, Szpilką, Kołodziejem czy Wawrzykiem. Jest tylu pięściarzy na świecie, że nie musimy szarpać się między sobą.
Myślisz o przejściu do wagi ciężkiej? Ile ważysz pomiędzy walkami?
KG: 100 kg. Mógłbym walczyć w ciężkiej, ale jestem za mały. Zobacz Kliczko, Fury. Chłopy ponad 2 metry, duży zasięg. Ciężko by mi było dostać się do nich.
Z jednej strony Kliczko czy Fury, z drugiej Haye, Cunningham, Adamek, a kiedyś Tyson czy Holyfield.
KG: Kiedyś byli niżsi pięściarze. Choć masz rację. Z takim Hayem chciałbym się zmierzyć. Byłaby dobra walka. Na pewno nie skończyłaby się na punkty.
Powiedz mi proszę jak wygląda „stajnia” Łapina od wewnątrz? Trener ma swojego pupila?
KG: Nie ma kogoś takiego jak pupil. Na pewno nie jest tak, że Główka jest mistrzem świata to jest inaczej traktowany. Albo Diablo ma fory, bo jest najdłużej w grupie. Trener jest sprawiedliwy i troszczy się o wszystkich w ten sam sposób.
Fiodor Łapin to trochę taki polski Freddie Roach. Szpilka zdobyłby tytuł, Ty już jesteś mistrzem świata, Krzysiek pokonałby Drozda i spod jego skrzydeł wywodzi się aż trzech mistrzów świata.
KG: Ciężko trenujemy, tworzymy zwartą grupę, więc osiągamy dobre wyniki. Taki jest cel. Mamy osiągać jak najlepsze rezultaty.
Fiodor Łapin to dobry trener?
KG: Bardzo dobry. Nie chciałbym mieć innego opiekuna. Gdyby trener opuścił naszą grupę to ja mógłbym skończyć z boksem. Nie chce pracować z kim innym.
Zadam Ci jeszcze jedno, ostatnie pytanie. Jak to możliwe, że jesteś mistrzem świata, a mimo tego jesteś normalnym gościem? Można do Ciebie zadzwonić, pogadać, przyjąłeś mnie jak starego kumpla, a widzimy się po raz pierwszy.
KG: A czemu miałbym być inny? Dlatego, że osiągnąłem sukces? W dalszym ciągu jestem tym samym człowiekiem. Chłopakiem z małego miasta, który ma tych samych kumpli co kiedyś i robi to samo, co kiedyś robił. Sodówka mi na pewno nie odbiła. Skupiam się na boksie i moim celem jest zostanie Super Championem. Będę nim – wierzę w to. Będę wielkim mistrzem świata, z którego Polacy będą dumni.