– Kuba, wkurza mnie to, że sportowcy zarabiają mniej od freaków, nie może być tak, że przebierańcy i ludzie, którzy nie mają z tym sportem nic wspólnego dostają więcej kasy. To kpina, że świat skręca w tę stronę.
Usłyszałem powyższe zdania wielokrotnie, w ostatnim czasie częściej ze względu na to, jak zmienia się rynek sportów walki w naszym kraju. To częsty początek dyskusji, które nie wzbudzają we mnie już żadnych emocji. Jest to dla mnie bowiem oczywiste, że zderzają się ze sobą dwie prędkości i kierowcy obu z tych bolidów zazwyczaj pędzą w dwóch różnych kierunkach. Jedni robią wszystko, by zarabiać jak najwięcej, drudzy mają to w nosie. Już dawno założyli ręka na rękę i czekają naiwnie na lepsze czasy. Do ich przyjścia wygodnie jest im marudzić, że z obecną sytuacją nic nie da się zrobić.
Kiedyś szalenie imponowali mi wielcy mistrzowie. Ich etyka pracy, sposób bycia, końskie zdrowie, wielka odporność psychiczna i charyzma. Dziś poza kunsztem sportowym lubię ludzi, którzy poza osiągnięciami mają też z tego tytułu pieniądze, które pozwalają im godnie żyć. Sportowcy wiecznie uprawiać swojego zawodu nie będą, więc lepiej dla nich, jeżeli zapewniają sobie godną przyszłość i myślą o niej będąc u szczytu formy. Raz dwa bowiem czas zleci, a chwała przeminie. Zarobione pieniądze bardzo szybko się skończą. Lepiej, by wystarczyły na jak najdłużej.
Freaki zarabiają dziś dużo, choć zdecydowanie mniej niż wszystkim się wydaje. Pytam czasami przy szklaneczce whiskey o kwoty, o jakich moi rozmówcy słyszeli i często jest to oderwane od rzeczywistości oraz mocno przesadzone. Taka fama jednak, że w pojedynkach celebrytów studnia nie ma dna, tylko pomagają tym rodzajom pojedynków. Wszyscy dookoła gadają, ile to tam nie jest forsy, co tylko jeszcze bardziej nakręca koniunkturę. Póki nikt tego oficjalnie nie dementuje, to nowe organizacje powstają jak grzyby po deszczu. Kolejne osoby chcą pchać się do klatki, by pokusić się na stosunkowo łatwo zarobioną kasę.
Za każdym razem zadaje sobie na wypadek napotkanego w życiu problemu dwa pytania: Kuba, czy zrobiłeś wszystko, żeby tego uniknąć? Co planujesz zrobić, żeby tę sytuację naprawić?
I co robią zawodnicy sportów walki? Najczęściej… nic. Marudzą, narzekają, chodzą po ludziach i gadają, że ten z tamtym to skurwiele, którzy kiedyś dawali walki i płacili, a teraz nie dają. Kiedyś można było zarobić, a teraz nie można, sponsor kiedyś bez problemu sypnął groszem, przy czym teraz to jest niemożliwe. Warunki gry się zmieniają w trakcie jej trwania, bo rynek cały czas ewoluuje. Sponsor, który kiedyś płacił trzy tysiące złotych otrzymywał w ramach świadczeń to, to i tamto. Teraz może zapłacić tyle samo i otrzymać więcej od człowieka, który do reklamy podchodzi w sposób bardziej kreatywny. Sponsor otrzymuje temu więcej korzyści, bardziej mu się to opłaca. I jak myślicie, będzie wiernie trzymał ze swoim pierwszym partnerem biznesowym, który nie płynie z nurtem rzeki, czy pójdzie współpracować z ludźmi, którzy bardziej tę branżę kumają? Nie zmieni zdania, bo niby co? Bo ktoś zacznie gadać za jego plecami, że to nie jest w porządku?
Branża freakowa nie tyle popsuła rynek. Ona pewnym osobom otworzyła oczy. Dziś organizator, promotor, sponsor czy partner wspierający danego sportowca widzi inne działania, które błyskawicznie rozchodzą się i dają miarodajne efekty. Kiedyś nie było Instagrama, jeszcze jakiś czas temu zawodnicy nie mieli jak wiązać bliskich relacji ze swoimi kibicami, a poznać dawali się tylko za pomocą wywiadów w telewizji. Dziś nasz bohater odpala raz w tygodniu Q&A na swoim profilu na Instagramie i łapie relacje. Organizuje konkursy, zaprasza do siebie do klubu na bezpłatny trening, zbiera adresy od ludzi, którym wyśle koszulkę z autografem. Poza dwoma dwugodzinnymi treningami kombinuje i organizuje swoje życie pod to, aby budować swoją społeczność. Dba o popularność i rozpoznawalność. Wie, że bez tego w dzisiejszych czasach jest bardzo ciężko.
„Jak sobie pościelisz tak się wyśpisz. Można mieć pretensję, że ktoś Ci mało płaci, ale jeśli Ty nie sprzedajesz biletów, nie sprzedajesz PPV to dlaczego mają ci płacić? To jest logiczne.”
To słowa Patryka Kaczmarczyka, młodego zawodnika organizacji KSW. 23-latek może pochwalić się rekordem 7-0, a jego Instagram liczy już ponad 10 tysięcy fanów. Kaczmarczyk jest wyrazisty, lekko zarozumiały, ale swoją bezczelnością interesuje ludzi. Niektórzy trzymają za niego kciuki, inni życzą mu porażek. Dla wielu jednak nie jest on obojętny, gdyż śmiało wygłasza swoje tezy i nie szczypie się w język. „Jestem przyszłością” to tekst, który ciągnie się za nim od dłuższego czasu.
I taki Kaczmarczyk nie musi dziś marudzić, że słabo zarabia, sam pochwalił się ostatnio tym, że wiedzie mu się dobrze, a ja wiem, że najlepsze wciąż przed nim. I czy on zazdrości freakom tego, że ci zarabiają więcej? Nie, skupia się na sobie, poza walkami i treningami kształtuje sam siebie, dba o swój wizerunek, bo jest marką samą w sobie. Jego kumple z sali jednak realizują się podczas ćwiczeń na macie, później znikają z przestrzeni publicznej, bo „przecież ja jestem tylko od walk”. Na końcu narzekają, że organizator nie chce im dać podwyżki lub nie wrzuci ich na rozpiskę danej gali. Tupią nerwowo nogami pod stołem gdy widzą, że bardziej medialni ludzi prezentujący niższy poziom sportowy częściej dostają swoją szansę.
W nosie promocje gal i dbanie o postrzeganie swojej osoby mogą mieć tylko wybitne jednostki. Jan Błachowicz czy Joanna Jędrzejczyk, kiedyś w boksie Tomasz Adamek czy Dariusz Michalczewski. Oni nie muszą iść do swojego klubu czy na siłownię i prosić recepcjonistki o to, czy może na ladzie zostawić bilety, które ktoś kupi na na jego nazwisko. Oni wypełniali i wypełniają hale bez tego, bo są kozakami, których każdy chce oglądać. Jeżeli zawodnik wygrywa trzy walki, potem jedną przegrywa, potem znowu wygra, by za chwilę przegrać, to jest przeciętniakiem, który musi zasuwać każdego dnia po to, aby pracować na samego siebie. Jeżeli nie zadba o tzw. „boki”, to będzie marudził. Z zazdrością wykupował PPV na ludzi, którzy trzy razy w roku wychodzą do klatki a biją się gorzej od niego.
Jeżeli, drogi zawodniku, nie chcesz promować gali, sprzedawać PPV ani biletów – nie rób tego. Mam propozycję – w ogóle nie walcz, zostań trenerem, zacznij uczyć wuefu, idź do normalnej pracy i w ogóle nie dbaj o promocję własnej osoby. 15 lat temu byliśmy tak zacofani, że ci, którzy chociaż coś kumali robili karierę i dostawali swoje szanse. Teraz jednak konkurencja na wszelakim polu jest spora i każdy chce sprzedać swoje usługi jak najdrożej. Jeżeli nie masz ochoty z nikim się ścigać, to raz na jakiś czas dostaniesz propozycję, by wystąpić na karcie wstępnej. Chyba że zostaniesz absolutnym mistrzem, to wtedy możesz usunąć konto na Instagramie. Ludzie i tak będą wydawać kasę, żeby zobaczyć twoją walkę.
Kibice chcą oglądać wyrazistych, ciekawych i kreatywnych bohaterów, którzy są jacyś, organizatorzy nie chcą mieć u siebie smutasów, którzy unikają kamery. Jeżeli tego wojownik z czarnym pasem brazylijskiego jiu-jitsu nie zrozumie, to niech się pakuje i zmienia robotę. W obecnym świecie nikt nie będzie czekał aż ten da z siebie maksa w klatce i pokaże najlepszą wersję samego siebie.