Zbieramy pieniądze na chore dzieci, staramy się pomóc tym, którym wydarzyła się krzywda. Pomoc materialna? Integrujmy się i działajmy w szczytnym celu. Kto, jak nie my, Polacy, potrafi łączyć siły i rozwiązywać problemy – wydawałoby się – nierozwiązywalne.
Gdzie nie wejdę – na Facebooka, Twittera czy Instagrama – tam ktoś zbiera pieniądze. Kiedyś ludzie się chyba tego wstydzili, dziś wiele osób wrzuca linki do aukcji, które mają za zadanie pomóc. Chyba nie przesadzę, jeżeli powiem, że stało się bardzo popularne zbiorowe wychodzenie z problemów pokrzywdzonych osób. Czy mam coś przeciwko? Nie, jak mógłbym mieć przeciwko pomocy potrzebującej osobie? Sam pomagam zbierać pieniądze w szczytnym celu podczas wydarzeń sportowych i dobrze się z tym czuję. Każda złotówka, która przybliża w dojściu do pełni zdrowia, cieszy bardziej niż miłe słowo po napisanym artykule.
I o ile zbiórkom, które niosą za sobą pomoc potrzebującym, mówię trzy razy tak, o tyle wykorzystanie obecnych trendów do pomagania tym, którzy po prostu chcą mieć więcej i lepiej – nie, to już mi się nie podoba. Kiedyś koleżanka, która również jest sportowcem, mówiła mi, że pomagała zebrać pieniądze dla małego chłopczyka, który jest bardzo chory. Udało się zgromadzić pokaźną sumę, za co oczywiście podziękowała wszystkim swoim obserwującym. I wśród tych wszystkich wiadomości, w których zbierała uznanie, były też takie, w których ktoś cwany chciał wykorzystać jej dobre serce dla swoich prywatnych celów. Pojawiły się propozycje o zorganizowaniu zbiórki na obóz, nie pamiętam już gdzie, ale chyba do Tajlandii czy na Bali. Fajny chłopak miał swoje marzenia, ale nie dysponował odpowiednią kasą. Stąd chciał wykorzystać sytuację i zaproponował coś, czym ja osobiście strasznie się brzydzę – naciąganiem ludzi.
I pewnie nie napisałbym tego artykułu, gdzieś tam siedział we mnie ten temat, ale za każdym razem mówiłem sam do siebie: „zostaw te zbiórki, napisz o czym innym”. Z racji tego jednak, że Łukasz Zaborowski zwrócił na to uwagę w programie Octagon Live Mateusza Borka, postanowiłem napisać o tym kilka zdań. Czemu uważam, że młody sportowiec powinien sam ciężko pracować na swoją przyszłość i dlaczego wymuszanie pieniędzy to coś, przez co powinien spalić się ze wstydu?
Zabrzmi banalnie, ale młody sportowiec to przeważnie osoba zdrowa – fizycznie i psychicznie. Ja wiem, że gdy trenuje się dwa razy dziennie, to ciężko w międzyczasie chodzić do pracy i poświęcać się czemukolwiek innemu. No cóż – życie jest brutalne. Sportowcy, którymi się dziś wzorujesz drogi sportowcu – Joanna Jędrzejczyk, Tomasz Adamek, Jan Błachowicz i wielu innych, zaczynali do wszystkiego dochodzić właśnie trenując i pracując. Można więc śmiało powiedzieć, że dochodzenie na szczyt, to nie tylko męka na sali treningowej, ale i w normalnym życiu. Wtedy, gdy nie śpisz i wstajesz skoro świt do pracy lub zarywasz noc stojąc na bramce w klubie. Wtedy, gdy idziesz do biura z podbitym okiem i gdy nie możesz koledze uścisnąć dłoni, bo wczoraj zbiłeś nadgarstek uderzając w worek bez rękawicy.

Znacie kogoś, kto nie chciałby polecieć na kilka tygodni do Tajlandii potrenować?
Drogi sportowcu, zacznijmy od tego, że twoje perypetie sportowe tak naprawdę nikogo nie interesują. Jasne, masz na Facebooku trzy tysiące fanów, ale większość followersów to ludzie, którzy są twoimi znajomymi, rodziną, znajomymi znajomych lub rodziną rodziny. Zapraszasz do polubienia swojej strony, to ktoś daje lajka (bo czemu nie). Ile jesteś w stanie z tych osób wymienić jako tych, którzy są skłonni ci pomóc? Kto kupuje bilety na twoje walki? Kto jest ci w stanie pomóc, gdy przeskoczyło ci w kręgosłupie lub potrzebujesz kroplówki z witaminami? No właśnie – takich osób zbyt wiele nie ma. Dla tych wszystkich bliskich i takich, którzy są z tobą zawsze, jest kilku, kilkunastu, no dobra – kilkudziesięciu. Oni wpłacą pare złotych, żebyś mógł polecieć do Tajlandii trenować. A reszta? Skroluje tablicę i ma mieszane uczucia, przy czym zapewniam – sporo z tych osób zastanawia się właśnie nad odlubieniem twojej strony. Pojawiają się komentarze, że ten ułożony, grzeczny i uśmiechnięty chłopak jednak nie jest taki fajny, tylko po prostu żyje marzeniami. Marzeniami, które ma każdy, a na które 99% osób na świecie musi sobie sumiennie zapracować. Nikt przecież nie otrzymuje niczego za darmo.
Drogi sportowcu, masz wśród swoich znajomych (poza kumplami i rodziną, bo to już ustaliliśmy) poważnych ludzi. Biznesmenów. Może dyrektorów lub szefów firm. Masz ludzi, którzy – teraz pozbawię cię pewnych złudzeń – zapierdzielają każdego dnia, żeby mieć na chleb. Latają do Dubaju, wożą się nowym Porsche i byli na weekend w Paryżu na zakupach – pełna zgoda. O 5 rano jednak już zaczynają dzień i kończą go późno w nocy. Pracują w sobotę po to, aby mieć za co zapłacić swoim pracownikom i kupić córce nowe trampki do szkoły.
Ci ludzie traktują cię jak rozpieszczonego gówniarza. Ci ludzie nie tolerują podejścia „daj mi kasę, chcę trenować”, bo oni cały czas pracują. W knajpie czekając na spaghetti odpisują na maila, wracając samochodem do domu nie słuchają podcastu o boksie, tylko rozmawiają z księgową, jak załatwić sprawę w urzędzie skarbowym. Zajmują się poważnymi sprawami, mają mnóstwo na głowie. Jak myślisz, jak ludzie ze „starej szkoły” reagują na gościa, który chcę kasę, bo tak i już? Zechcą cię kiedyś wspierać, gdy napiszesz do nich prywatną wiadomość, czy będą mieli w głowie obraz niedojrzałego chłopca, który chciał pójść na skróty i wziąć ludzi na litość?
Drogi sportowcu, w dzisiejszych czasach ludzie żyją oszczędnie. Albo inaczej, żebyś zrozumiał – ludzie wydają pieniądze na to, na co chcą je wydać, a nie na to, na co ty chcesz, żeby oni je wydali. Jeżeli ktoś chce przelać 10 tysięcy złotych na dom dziecka, to to robi, bo go na to stać. Gdy jednak melduje do hotelu w Maladze i dostaje propozycję zarezerowania pokoju – za pięć stów na drugim piętrze lub za sześć na trzecim, to nawet jeżeli pali kasą w kominku, to weźmie ten za pięć, by mieć pretekst do tego, żeby później wydać stówę w knajpie na lepsze jedzenie, bo udało mu się zaoszczędzić.
Kiedyś miałem bilety VIP-owski na walkę bokserską Głowacki – Usyk. Nie pamiętam, za ile, chyba za 50 złotych, bo został mi jeden, ktoś się wycofał w ostatnim momencie. Napisałem do znajomych, którzy interesują się boksem – nikt nie chciał. Spojrzałem, kto komentuje i lajkuje mi wpisy o boksie na blogu – napisałem do wszystkich – cisza. Gdy ktoś odpisał, pytał, czy za darmo. Odpowiadałem, że za pięć dych, co jest prawie za darmo patrząc na rangę wydarzenia. I wiesz co? Nie znalazłem nikogo, wszyscy mnie olali. Nikt nie był w stanie przeznaczyć 50 złotych na coś, czego wcześniej nie miał w swoich planach.
Drogi sportowcu, każdy ma swoje plany i marzenia. Ty chcesz jechać do Tajlandii, zobaczyć kawałek świata i pokopać w worek w lutym na świeżym powietrzu, ja chcę kupić drugie mieszkanie i działkę pod dom. Mój kolega marzy o biurze w Nowym Jorku, drugi o samochodzie, którym będzie brał udział w zawodach driftingowych. Dla kolegów z twojej sali treningowej walka jest najważniejsza, wiadomo, ale cała reszta patrzy na świat bardziej przyziemnie. Dla faceta w wieku 29 lat zdecydowanie bardziej cenny jest dom na wsi niż przygoda w Tajlandii i treningi pod chmurką.

Brakuje wam kasy na nowy samochód. Co robicie: pracujecie, żeby zarobić o brakującą sumę czy organizujecie zbiórkę pieniędzy?
Drogi sportowcu, z ciebie prawie nikt nie ma żadnego pożytku. Znowu, napisałem „prawie”, bo ma z ciebie pożytek twoja rodzina i twoi znajomi, ale o tym już dwukrotnie pisałem.
Wyobraź sobie, że pomocy potrzebuje:
– nauczyciel angielskiego
– mechanik samochodowy
– dentysta
– taksówkarz
– złota rączka – majster
– ty, drogi sportowcu
Post o zbiórce czyta ktoś, kogo masz w znajomych, ale kogo tak naprawdę nie znasz – doskonale wiemy, że każdy na Facebooku jest połączony z wieloma osobami, które widział ostatnim razem na ognisku w wieku 13 lat, gdy obiecywaliście sobie, że będziecie utrzymywać kontakt po wyjściu z podstawówki. Komu taki twój „znajomy” chętniej pomoże: tobie czy:
– nauczycielowi angielskiego, który doceni pomoc i kiedyś będzie mniej kasował syna za prywatne lekcje
– mechanikowi samochodowemu, który będzie naprawiał fury od razu, będzie omijał kolejki i nie naciągnie na drogi części
– dentyście, który we wtorek umówi z bolącym zębem na środę i przyjdzie do gabinetu godzinę szybciej, żeby pomóc
– taksówkarzowi, który w podziękowaniu za pomoc będzie woził schorowaną babcię do szpitala za pół darmo
– złotą rączkę – majstra, który położy płytki na balkonie i dzięki jego wycenie obędzie się bez kredytu
Czy ciebie, sportowca, który może co najwyżej zaproponować bilet na galę, bardzo często w górnych rzędach, z których nic nie widać. Komu Kowalski pomoże – wam, czy komuś, kto może mu się w dorosłym życiu przydać i na pewno się odwdzięczy?
Zmierzam do tego, że młody sportowiec bardzo często nie myśli. Chlapnie coś w wywiadzie, wrzuci post na Facebooka i – bam! – wpłacajcie kasę, chcę być mistrzem świata! I oczywiście 30, 40 czy 50 lajków się posypie – niektórzy ludzie lubią wspierać szczytne akcje dla zasady. Cała reszta popuka się ostentacyjnie w czoło i ma z was bekę. Do końca waszej kariery, jakkolwiek by się ona nie potoczyła, będą mieli was za człowieka, który chciał pójść na skróty i osiągając sukces szukając pomocy u innych ludzi.
Drogi sportowcu, żyjesz w Polsce, w kraju, w którym trzeba płacić podatek dochodowy od tego, ile się zarobi. Im więcej pracujesz i im więcej zarobisz, tym więcej płacisz – to nie jest tak jak w markecie, że biorąc 8 piw płacisz za jedno mniej, niż przy wzięciu czterech. Tu żeby żyć fajnie, bardzo często trzeba kombinować i pracować całymi dniami. Trzeba charować w weekendy, wieczorami, zarywać noce i ryzykować. Trzeba zrezygnować z wyjść na imprezy czy z oglądania seriali. Trzeba uczyć się przystosowywać do zmieniającego świata i konieczności przebranżowienia, gdy tego wymaga nowe stanowisko pracy. Drogi sportowcu, ty serio w tym świecie będąc zdrowym chcesz dostać coś za darmo? Chcesz wykorzystać dobre serce pomocnych ludzi, aby móc pojechać na obóz treningowy i przygotowywać się do kolejnej walki? Czy ci nie wstyd?