Głupota, nie głupota – to tak naprawdę nieważne. Kamil Glik prawdopodobnie nie zagra podczas piłkarskich mistrzostw świata. Drugi z najlepszych polskich piłkarzy nie wystąpi podczas imprezy, o której marzy każdy Kajtek kopiąc pod blokiem piłkę o trzepak.

Napisałem, że Glik to drugi z najlepszych polskich piłkarzy, choć to oczywiście kwestia gustu. Mówiąc o piłkarzach nie mam na myśli naszych bramkarzy, choć ci również prezentują się bardzo dobrze na tle reszty kolegów z drużyny. A głosy, że może lepszy od Glika jest Turbo Grosik? Porównywanie Grosickiego z filarem defensywy Monaco to jak wyścig nowego Ferrari z podstarzałym Maluchem.

Za piłkarzami nie przepadam. Tak generalnie, po prostu. Wkurza mnie dmuchanie balonika i zachwycanie się znakomitą grą kadry, której nie ma i o której niedoskonałościach oraz problemach prawdopodobnie przekonamy się jeszcze w czerwcu podczas trzech spotkań grupowych kończących turniej. Wśród wszystkich piłkarzy, nie mówię tu nawet o reprezentantach, którzy noszą wysoko zadarty nosek i ego mają gdzieś między Jowiszem a Saturnem, jest Kamil Glik, czyli normalny i porządny facet. Piłkarz, który mimo osiągniętego sukcesu jest w dalszym ciągu taki sam.

Chłopak zwykły, normalny, niczym nie wyróżniający się. Gość, którego ma prawo nienawidzić większość piłkarskich adeptów w naszym kraju. To im wróżono wielkie kariery, a mimo wszystko w niedziele jeżdżą autobusem relacji Lębork-Żukowo na alko-mecz okręgówki dla zabicia czasu.

Dlaczego taka teza? Bo Glik nie ma talentu. Tak myślę, poważnie. Nie urodził się z piłką przy nodze, nie ma turbo przyspieszenia i prawdopodobnie słabszą nogą nie podbiłby piłki sto razy. Pani Bozia nie dała mu czegoś, co niektórzy dostali niechcący i z czego nie potrafili zrobić właściwego użytku. Glik zaszedł daleko, poza Robertem Lewandowskim pewnie najdalej spośród naszych, a do wszystkiego doszedł dzięki ciężkiej pracy i determinacji. Nie dlatego, że jadł słonecznik siedząc na ławce rezerwowych w Piaście Gliwice, a ktoś sprawnie poruszający się na rynku transferowym wcisnął go do Monaco, które o mało włos chwilę później nie awansowałoby do finału Champions League.

Kamila Glika nie znam, rozmawiałem z nim raz, krótko, przed słynnym meczem z Urugwajem w Gdańsku – tak, to wtedy, gdy Luis Suarez wrzucił go kilka razy na karuzelę. Był grzeczny, pełen pokory – tak wypadało grać w jego sytuacji w tamtym czasie. Potem piął się coraz wyżej i wyżej. I wiecie co? Słuchając wywiadu z nim dzisiaj dalej mam wrażenie, że to normalny gość. Ten sam facet, który kiedyś próbował dokonać cudu z Piastem Gliwice. Z tym że dzisiaj gra w jednym klubie z Radamelem Falcao. Kilka miesięcy temu targał za ucho wchodzącego do dorosłej piłki Kyliana Mbappe.

Spotkałem kiedyś przypadkiem Glika w Sopocie, pod jedną z dyskotek. Grzeczny, stonowany, rozmawiający z ochroniarzami, którzy – tak mi się zdawało – byli jego kolegami. Ubrany zwyczajnie, lekko wytarte spodnie i luźna koszulka. Przybrudzone buty, generalnie bez szału. Wyglądał jak normalny facet, który skończył kilka godzin wcześniej pracę i przyszedł spotkać się ze znajomymi i wypić drinka. Różnica jest jednak taka, że ten normalny facet popijający wodę po kilku miesiącach grania w piłkę mógłby kupić dwie takie dyskoteki.

W świecie piłkarzy, który jest przepełniony kitem i tandetą, który jest popsuty i przepłacony, w którym samozwańczych mistrzów świetlicy jest wielu i w którym bajera „na piłkarza” jest oczywista i rażąca w oczy, Glik pozostał normalnym, poukładanym, porządnym człowiekiem.

Dlatego akurat jego podczas mundialu w Rosji będzie mi brakowało.

KOMENTARZE