Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Dariuszem Michalczewskim, byłym mistrzem świata w wadze półciężkiej i junior ciężkiej!

Wywiad pojawił się na stronie www.laczynaspasja.pl i można go przeczytać również TUTAJ.

Powiedziałeś kiedyś w jednym z wywiadów, że z chęcią zainteresowałbyś się tym, co dzieje się w polskim boksie, ale tak naprawdę nie ma czego oglądać. Dalej tak uważasz?

DM: Tak. Boks nie tylko w Polsce, ale i na świecie jest słabszy niż kiedyś. W latach 90 każdy potrafił wymienić kilkunastu pięściarzy walczących w kategorii ciężkiej. A dziś? Kliczko, Joshua i?

Powietkin, Wilder, Ortiz, Breazeale, Parker.

DM: No dobra – ty się tym interesujesz, więc musisz wiedzieć. Ale jakbyś zapytał kogoś na ulicy o czołówkę wagi ciężkiej na świecie, to pewnie mało kto by to wiedział. Kryzys dotknął wszystkich, nie tylko nas.

Z czego to wynika?

DM: Zbyt szybko pięściarze przechodzą na zawodowstwo. Boks amatorski już praktycznie nie istnieje. Nie uczy się młodych ludzi boksowania. Gość założy trzy razy rękawice, poobija worek, wygra trzy walki i podpisuje zawodowy kontrakt. Dwa miesiące później ludzie oglądają jego pojedynek w telewizji.

Kiedyś było inaczej?

DM: Zdecydowanie inaczej. Pamiętam, jak oglądałem walkę Sugara Leonarda z Marvinem Haglerem czy Muhammada Alego, to dopiero zacząłem mieć świadomość tego, że można walczyć trochę bardziej profesjonalnie, niż ma to miejsce w amatorstwie. Nie było u młodego chłopaka wiedzy, jak może wyglądać kariera dorosłego pięściarza. W pewnym momencie zaproponowali mi zawodowstwo. Nie wiedziałem, o co chodzi. Jakie zawodowstwo? Mi? Chciałem jechać na igrzyska, chciałem zdobyć medal olimpijski.

Zdecydowały finanse.

DM: Nie ukrywam, że finanse miały duże znaczenie. Jako młody chłopak chciałem być jednak mistrzem olimpijskim. W ogóle, to marzyłem o wyjeździe do Seulu. Każdy początkujący sportowiec wyznacza sobie cele. Moim w pewnym momencie był krążek zdobyty na igrzyskach. Potem mistrzostwo Europy i mistrzostwo świata.

Miałeś obsesję na punkcie zdobycia mistrzostwa świata? Odnoszę wrażenie, że teraz jest już mniej takich ludzi. Ukierunkowanych i zdeterminowanych.

DM: Czy obsesja? Na pewno wielkie pragnienie. Chęć bycia najlepszym. Jacy są inni ludzie? Trudno mi się za kogoś wypowiadać, ale myślę, że jak ktoś przychodzi na salę i zaczyna odnosić pierwsze sukcesy, to jego marzeniem jest, by kiedyś zostać mistrzem świata.

Pytanie, czy tylko tak gada, czy robi wszystko, żeby tak było. Wiesz, ja też chciałbym zostać najlepszy, ale nic z tym nie robię.

DM: Na mojej drodze pojawiło się sporo problemów i musiałem podjąć wiele bardzo trudnych decyzji, które coraz bardziej kierunkowały mnie w stronę wielkiego boksu. Po pierwsze, musiałem przenieść się ze Stoczniowca do Słupska. Ktoś powie – co za problem? Byłem bardzo młody, przeniosłem się do obcego miasta, mogło mi przecież się nie poukładać w Słupsku. Istniało ryzyko, że to nie wypali – może tak. Mimo wszystko wiedziałem, że tak musi to wyglądać. Potem ucieczka z Polski do Niemiec. Dziś ludzie jeżdżą po całym świecie. Wtedy – coś niespotykanego. Potem, gdy w Niemczech Fritz Sdunek budował dobrą drużyną w boksie amatorskim, to przeniosłem się do Leverkusen na zawodowstwo. Znowu ryzyko, znowu decyzja, której mogłem żałować. Nie robiłem tego jednak wbrew sobie. Chciałem być najlepszy. Podporządkowałem wszystko pod karierę. Zaniedbywałem inne rzeczy. W boksie miałem wszystko poukładane.

Nie bałeś się ryzyka?

DM: Byłem wtedy bardzo młody i chyba nie myślałem aż tyle nad kolejnymi decyzjami. Nie rozmyślałem nad nimi. Byłem cwaniakiem. Nie tylko gadałem i wybierałem najodpowiedniejsze drogi w życiu, ale też słuchałem ludzi. Ktoś mi doradzał, to ja myślałem nad tymi słowami. Ktoś mnie przestrzegał, to też brałem je pod uwagę. Robiłem po swojemu, ale nie mogę powiedzieć, że rady innych ludzi miałem gdzieś.

Słyszałem kiedyś, że zbierałeś opinie najbliższych ci ludzi i wybierałeś te najbardziej korzystne. To prawda?

DM: Trochę tak było. Nie wiem, czy było to jednak świadome. Myślę, że moja głowa w tych sytuacjach działała podświadomie. Nie zastanawiałem się wtedy specjalnie nad tym. Instynkt mi podpowiadał.

Patrzyłem na twoją karierę na samym początku i przesadą byłoby stwierdzenie, że ty od razu zacząłeś osiągać sukcesy. Trochę musiałeś powalczyć, zanim zdobyłeś pierwszy medal.

DM: Ja przez pierwsze trzy lata w ogóle nie zakładałem rękawic bokserskich. To pokazuje, jak długo trwał okres innej pracy, której wykonanie dopiero pomogło mi toczyć walki. Patrzę lub słucham czasami, w jaki sposób do treningów podchodzą młodzi chłopacy. Coś potrenuje, coś powalczy i już chce pojedynek wieczoru na dużej gali. Spójrz na naszych pięściarzy. Mało który zrobił karierę amatorską. Pojechał na igrzyska, zdobywał medale. Ci młodsi, którzy teraz mają po 25 lat to o amatorstwie tylko w książkach czytali. Tego nie ma, tego się nie praktykuje.

Można zrobić bez amatorstwa karierę?

DM: Widocznie można. Zawodnik jest mniej wyeksploatowany i może odnosić sukcesy. Potem jednak czegoś mu brakuje. Bardzo trudno jest tytuł zdobyć. Najtrudniej się jednak broni pasa. To jest dopiero sztuka. Widocznie pięściarze, którzy sumiennie nie przepracowali amatorstwa, nie są w stanie bronić tytułów przez kilka lat. Czegoś im brakuje na pewnym poziomie.

Mam wrażenie, że uchodzisz za osobę niecierpliwą, wybuchową. Jako młody chłopak nie miałeś problemu z tym, że sukces nie przyszedł od razu, tylko trzeba było na niego długo czekać?

DM: Ja oczywiście byłem niecierpliwy i chciałem wygrywać od razu, ale na szczęście wokół mnie były osoby, które potrafiły to umiejętnie regulować. Uspokajać i tonować nastroje. Najpierw walczyłem za mniejsze pieniądze. Kohl „przyprowadzał” pięściarza i płacił za niego 30 tysięcy dolarów. Potem 40. Ja chciałem od razu zarabiać więcej i walczyć z lepszymi, ale to nie było możliwe. Musiałem uczyć się pić wodę mniejszymi łyczkami. Gdy już się w tym środowisku rozeznałem i zobaczyłem, jak to działa, to wiedziałem ile mogę zarobić i na co mnie stać. Za walkę chciałem zarobić już nie 40, a 150 tysięcy dolarów. Kohl kręcił nosem. – Darek, on cię zniszczy. Byłem pewien, że dam radę. Chciałem dobrych rywali, mocnych chłopaków, ale też godziwie zarabiać na zwycięstwach z nimi. On mnie strofował i uspokajał, ale musiał liczyć się z tym, że ja jestem ambitny i chcę być coraz lepszy.

Nie robiłeś nigdy kroku w tył.

DM: Zanim nie upewniłem się, jaki mam grunt pod nogami, to byłem ostrożny, szedłem na ustępstwa. Potem jednak wiedziałem, na co mnie stać. W pewnym momencie skumałem, na co mogę sobie pozwolić. Dawałem z siebie więcej, więc miałem prawo otrzymać również więcej.

Powiedziałeś, że musiałeś wyczuć grunt pod nogami. To u pięściarzy rzadkość – taka świadomość o tym, co dzieje się – w tym wypadku – poza ringiem.

DM: Zawsze miałem świadomość tego, co dzieje się dookoła. Powiedziałem o tym, że byłem cwaniakiem. Żeby osiągać sukcesy w sporcie trzeba być też inteligentnym człowiekiem. Bystrym, błyskawicznie reagującym w niektórych sytuacjach. Obserwowałem te środowisko z bliska, zacząłem wyciągać wnioski. Aha – ten robi tak. Okej – tu trzeba będzie uważać na to. To normalna rzecz. Może inaczej – jeśli chcesz odnieść sukces w czymkolwiek, to musisz interesować się wieloma rzeczami. Nie tylko prawym sierpowym i lewym prostym. Musisz mieć wiedzę ogólną. W innym wypadku zginiesz. Możesz być najlepszy na świecie, a na pewno nie odniesiesz sukcesu.

W wielu kwestiach miałeś trudniej te dwadzieścia parę lat temu, ale przynajmniej nic cię nie rozpraszało. Teraz miałbyś Facebooka, to byś musiał wstawić fotkę z treningu lub obiadu z rodziną.

DM: Nie! To by mi nie groziło. Wiem co masz na myśli. Na pewno to nie zmieniłoby moich postanowień i sposobu zachowania. Pojawiłyby się komentarze, ludzie zaczęliby wirtualnie klepać mnie po plecach, a ja mógłbym dzięki temu chodzić z głową w chmurach. Cieszę się, że tego kiedyś nie było, ale dziś również bym z tego nie korzystał. Zresztą – dziś nie mam Facebooka. Nie jara mnie to. Kocham życie, ale w inny sposób. Czerpię z niego naprawdę wiele. Nie sprawiałoby mi jednak przyjemności siedzenie w domu i chwalenie się swoim treningiem lub muskułami po siłowni. Spotkać się ze znajomymi? Tak. Porozmawianie z przyjaciółmi? Oczywiście. Wylewanie swojego życia absolutnie każdemu i jaranie się tym, że ktoś napisze: „Darek, jesteś zajebisty?” Nie. Nikt treningu za mnie nie zrobi, do ringu za mnie nie wyjdzie.

Wiele osób mówiąc o Tomku Adamku podkreślało, że był on mistrzem świata w dwóch kategoriach wagowych – pół ciężkiej i junior ciężkiej. Ty dwa pasy w tych samych kategoriach zdobyłeś w zaledwie trzy miesiące. We wrześniu pierwszy, w grudniu drugi. Dla mnie? Ewenement.

DM: Z jednej strony tak, ale Giovannini, z którym przyszło mi się mierzyć w cruiser, też nie był dużym zawodnikiem. Podobnie jak ja – musiał trochę „dobić” do tego pojedynku. Był niższy ode mnie. Słuchaj, ja byłem mistrzem świata. Pokonałem Barbera we wrześniu, który był bardzo niewygodnym pięściarzem. Kohl zadzwonił i zapytał, czy chcę walczyć o kolejny pas. Zobaczyłem, co on potrafi i byłem pewien, że go pokonam. Nigdy nie wybierałem sobie rywali. Nigdy nie mówiłem, że tego chcę, a tego nie. Kohl mówił nazwisko, ja pytałem, ile z tego będzie pieniędzy i walczyliśmy. Gdy kasa się nie zgadzała, to nie walczyłem. Nigdy jednak nie wybrzydzałem. Nigdy nie było, że ten tak, a tamten nie.

Podobno raz walczyć nie chciałeś.

DM: Dobrze mówisz. Raz nie chciałem walczyć, ale to była trochę inna historia. Tydzień przed walką mój rywal się rozchorował i Kohl chciał mi podstawić kogo innego. Dużo słabszego rywala. Mówił mi, że ten gość jest w treningu i będzie dla mnie wyzwaniem również sportowym. Odmówiłem na konferencji prasowej. Powiedziałem, że na pewno nie wyjdę z nim do ringu. Nie bałem się jego, ale nie mógłbym oszukać ludzi. Szykowałem się przed kilkanaście tygodni, by pokonać kogoś, kto kilka dni przed pojedynkiem się o nim dowiaduje. Nie mogłem tego zrobić.

Kohl namawiał cię, żebyś wtedy zawalczył?

DM: Pewnie. – Darek, musisz zawalczyć. Nie możesz tego zrobić. Nie chciałem. Nie mogłem tego zrobić ludziom.

Gala się w ogóle odbyła?

DM: Nie. Została odwołana.

Czyli honorowo. Dziś jest ciśnienie, żeby gala się odbyła i żeby hajs się zgadzał.

DM: Ja wtedy miałem to gdzieś. Nie mogłem zrobić tego ludziom, którzy przychodzili specjalnie na walki Darka Michalczewskiego. Nie i koniec. Wszyscy dostali zwrot kasy za bilety i po prostu nie przyszli na galę. Gdybym wyszedł i w pierwszej rundzie wygrał przez nokaut z gościem z pierwszej łapanki, to byłoby gadanie, że obijam kelnerów. Nie pamiętam dokładnie ile, ale około 2 miliony dolarów miałem wtedy dostać. Nie otrzymałem nic.

Czyli były rzeczy ważniejsze niż kasa.

DM: Moi koledzy z St. Pauli byli ze mnie dumni. Im naprawdę to zaimponowało. Co, nie wziąłbyś dwóch baniek za walkę z kimś słabszym od siebie? Ja nie umiałem tego zrobić. Choć pewnie są i tacy, którzy potrafią powiedzieć, że się sprzedawałem i za hajs potrafiłem zrobić wszystko.

Kohl był zły na ciebie?

DM: Był, ale szybko mu przeszło. Wiedział, że jestem koniem pociągowym jego grupy i musi ze mną współpracować. On ze mną, a ja z nim.

Czułeś się odpowiedzialny za jego interesy?

DM: Nigdy nie czułem się za nic odpowiedzialny. Kohl jednak wiedział, jak ważnym jestem dla niego zawodnikiem. Wszystkie kontrakty były podpisane na mnie. Nie na Kliczko, na mnie.

Czy Kohl, zanim zaczął współpracować z tobą, był już prężnie działającym promotorem?

DM: Nie, co ty. Organizował eventy na 500 osób. Zaczynał od imprez w takim klubie bilardowym w piwnicy.

Był jednak wtedy majętnym człowiekiem, prawda?

DM: Tak, to na pewno. Miał dużo kasy, ale w boksie dopiero zaczynał.

Pamiętasz, jak bracia Kliczko zaczynali boksować?

DM: Tak, oczywiście.

Byłeś dla nich wtedy starszym bratem?

DM: Można tak powiedzieć. Przychodził do mnie Witalij i pytał o wiele rzeczy.

O co na przykład?

DM: Na przykład o adwokata, doradcę finansowego. Tłumaczyłem im, że nie mogą mieć tego samego adwokata, co ich promotor. Musi ich reprezentować kto inny. Ja o wszystkim przekonywałem się na własnej skórze. Sam musiałem tego doświadczyć, stąd mnie pytano o wiele kwestii.

Doradzałeś w takich sprawach?

DM: Tak, pewnie. Kohl był na mnie wkurzony swego czasu, że zmieniłem doradcę finansowego i moimi interesami zajmował się kto inny. Powiedziałem mu jednak, że tak nie może być. Robimy biznesy, zarabiamy pieniądze, ale nie możemy wszystkiego wrzucać do jednego wora.

Niesamowite jest to, że ty miałeś świadomość tego, jak to działa. To przeczy wizerunkowi pięściarza.

DM: Ja w Hamburgu czułem się jak ryba w wodzie. Naprawdę, niczego mi nie brakowało. Miałem stworzone idealne warunki do treningu, choć pamiętam, że w Bayernie Monachium wyglądało to jeszcze bardziej profesjonalnie. Śmialiśmy się czasami, że tam zawodnikom wiązano buty na trening. Poznawałem wielu ludzi, zacząłem się obracać w pewnych kręgach i ta świadomość o otaczającym mnie świecie pomogła mi zdobywać wiedzę o życiu. Nie tylko o boksie.

Wracając do Witalija – od razu widać było w nim potencjał na wielkiego mistrza?

DM: Od samego początku imponował znakomitymi warunkami fizycznymi i siłą. Potworną siłą. Potrafił zabić ciosem z ręki, bez specjalnego skrętu tułowia. Na początku mało kto wiedział, jak on walczy, bo wszystkich niszczył w pierwszej rundzie. Nie było okazji przyjrzeć się jemu przez dłuższą chwilę. Pamiętam, jak w 1999 roku znokautował Herbiego Hide’a. To wtedy wszyscy kibicowaliśmy mu i byliśmy zbudowani, że naprawdę w naszej ekipie jest wielkiej klasy zawodnik.

Pamiętasz jego walkę w 2003 roku z Lennoxem Lewisem?

DM: Oczywiście, że pamiętam.

Byłeś wtedy na gali?

DM: Nie, na gali nie byłem, ale doskonale pamiętam tamten pojedynek. Rany Boskie, co to była za wojna. Szok. Lennox miał tam poważne problemy. Był w tarapatach. Różnie by się to mogło skończyć, żeby nie kontuzja Witalija.

Powiedziałeś przed chwilą, że nie czułeś się za nikogo odpowiedzialny. Czułeś presję? W pewnym momencie zaczęto porównywać cię do najlepszych pięściarzy na świecie. Do Rocky’ego Marciano chociażby.

DM: Absolutnie nie czułem presji i skupiałem się tylko na swoim boksie. Czułem się jednak odpowiedzialny za swoją rodzinę, mamę, dzieciaki itp. Za swoich znajomych, którzy bardzo przejmowali się moimi walkami, kibicowali mi. Nie chciałem ich zawieźć. Chciałem oszczędzić im smutku. Na pewno nie byliby zadowoleni, gdybym przegrał. Nie chciałem, żeby ktoś z mojego powodu cierpiał. Tylko tyle.

Powiedziałeś już wielokrotnie – motywowała cię perspektywa udanych baletów po zwycięskiej walce.

DM: Oczywiście. Dobra atmosfera nakręcała mnie do jeszcze cięższej pracy na treningach. Lepiej się baluje po zwycięstwie, prawda?

A trenowałeś bardzo dużo i bardzo ciężko.

DM: Trenowałem tyle, ile trzeba było trenować. W Gdańsku przychodziłem przed treningiem i walczyłem z cieniem przed lustrem. Gdy byłem już mistrzem świata, to wszedłem na taki poziom zawodowstwa, że nie robiłem dodatkowych treningów według własnego uznania. Nie było czegoś takiego. Obciążenia i plan treningowy były tak ułożone, że nie było ani czasu, ani siły na dodatkowe zajęcia.

Pamiętasz moment, w którym stwierdziłeś, że lepszym pięściarzem już nie będziesz? Kiedy koncentrowałeś się na boksie tylko w 99%?

DM: To był moment, w którym zaczęły się biznesy. Miałem doradców, którzy już wtedy mówili mi, że życie nie kończy się na boksie. Powtarzali, że o swojej przyszłości muszę zacząć myśleć już teraz. Z perspektywy czasu uważam, że mieli racje.

W ringu zacząłeś wyglądać już jednak coraz słabiej.

DM: Czemu coraz słabiej? Przez kolejne trzy lata dalej wygrywałem.

Ale nie byłeś już tym Darkiem Michalczewskim. Ostatnie dwie walki przegrałeś.

DM: Najgorsze jest to, że w przeszłości wygrywałem z lepszymi pięściarzami. Gonzalez? Gdybym był wtedy skoncentrowany tylko na boksie, to na pewno bym go pokonał. Tiozzo? To samo. Głowa czasami myślami była już jednak gdzie indziej. Telefony, papierki, spotkania. Nie byłem wtedy w 100% skoncentrowany na sporcie. Na pewnym poziomie ten 1% może mieć decydujące znaczenie. Wtedy miał.

I byłeś królem życia w Hamburgu. W książce napisałeś bardzo dużo. Były imprezy, nocne życie, kobiety, szybkie samochody. To też raczej nie pomagało sportowcowi w osiąganiu sukcesów.

DM: Żeby było jasne – to wszystko o czym powiedziałeś było obecne w moim życiu. Nigdy nie wstydziłem się o tym mówić. Zresztą – to wszystko jest w książce. Nigdy jednak nie imprezowałem przed walką. Nigdy nie piłem alkoholu przed pojedynkiem. Po walce owszem. Dwa tygodnie naprawdę nieźle grandziłem. Przed? Prowadziłem się bardzo dobrze. Regularnie jadłem, spałem, sumiennie trenowałem.

Odpowiadało ci takie życie?

DM: Gdy byłem młody, to bardzo podobało mi się to, że mogę iść na dyskotekę, interesują się mną kobiety, mam kasę i mogę robić, co chcę. Z czasem, gdy zacząłem dorastać, to priorytety się zmieniały. Miałem coraz starszych znajomych, przestały mnie rajcować te nocne eskapady. Znałem Albańczyków, którzy w Hamburgu mieli kluby nocne. Mogłem tam chodzić nawet codziennie. Gdy tego nie miałem, to w pewien sposób mnie to kręciło. Gdy wiedziałem, że tak naprawdę mogę sobie pozwolić na wszystko, to przestało mnie to interesować. Czasami tak jest, że jak masz coś na wyciągnięcie ręki, to świadomie z tego rezygnujesz. Ja tak miałem.

„Książka jest o kobietach. Zwłaszcza o kobietach.” To wpis na ostatniej stronie twojej książki.

DM: Słuchaj, ja zawsze byłem zakochany. Zawsze była jakaś kobieta na horyzoncie.

A kobiety kochają takich facetów.

DM: Zawsze byłem dobrym facetem dla swoich kobiet. Kochanym łobuzem.

Ty masz dobrą pamięć, nie? Sprawnie operujesz nazwiskami, potrafisz sobie przypomnieć walkę z 1995 roku, prawda?

DM: Tak.

A powiedz, czy przypominasz sobie taką sytuację, jak w Hamburgu miałeś imprezę po walce i niespodziewanie na tej imprezie pojawili się twój dalsi znajomi z Gdańska, których miało na tej imprezie nie być?

DM: Coś mi świta.

No właśnie, bo słyszałem, że przerwałeś wtedy przemowę, którą wygłaszałeś i poszedłeś się z nimi przywitać. To prawda?

DM: Tak, już pamiętam. Pewnie, że prawda. Ale co w tym dziwnego? Ktoś przypadkiem zjawił się w miejscu, w którym miałem swoją imprezę. Jeszcze kilkanaście lat wcześniej razem graliśmy w piłkę. Co w tym dziwnego, że poszedłem się przywitać? Na imprezie było – strzelam – 200 osób. Jak ich wpuściłem, to były 202. Całkiem normalne zachowanie.

Darek, ja to wszystko wiem, ale mogłeś obrosnąć w piórka i mieć ich w dupie. Ludzie, którzy odnoszą sukces, często tak mają.

DM: Wiem, przeważnie tak jest. Mi można zarzucić wiele rzeczy. Naprawdę, nie robiłem wszystkiego dobrze w swoim życiu. Ale na pewno nikt mi nie może powiedzieć, że nie byłem w porządku dla swoich ludzi. Nielojalny lub bucowaty. I to obojętnie, czy byłem mistrzem świata, czy nastolatkiem z Gdańska.

Fritz Sdunek był twoim kumplem czy tylko trenerem?

DM: Prywatnie kumplem. Przeżyliśmy razem milion różnych sytuacji. Piliśmy razem wódkę i chodziliśmy na dyskoteki.

Nie bałeś się, że relacja zawodnik-trener się popsuje? Zaczniesz fikać i ten układ zostanie zburzony?

DM: Nie bałem się, bo wiedziałem, że to tylko ode mnie zależy. Byłem przekonany, że na pewno pewnej granicy nie przekroczę. Fritz też potrafił mnie opierdalać. Nie myśl sobie, że tylko klepał mnie po plecach. Wymagał ode mnie dużo, ale umieliśmy się dogadać.

Andrzej Gołota miał dużo więcej talentu od ciebie?

DM: Zdecydowanie więcej. Gołota był niesamowity. Warunki fizyczne, siła, dynamika. Boksersko Andrzej był najwyższej klasy pięściarzem. Denerwował się jednak dużo, chodził spięty. Myślał o walce, boks paraliżował mu ruchy. Głowa jest w boksie niezwykle ważna. Czasami nawet najważniejsza.

Ty miałeś psychikę mistrza świata?

DM: Trudno mi oceniać. Podam ci pewien przykład. Mieliśmy w Hamburgu takiego boksera, z którym często sparowałem. Gość miał naprawdę znakomite warunki i sporo potrafił. Czasami ze mną wygrywał na treningach, zawsze stawiał mi trudne warunki. Przyszła walka – przegrał. Mówimy – wypadek przy pracy. Kolejne przygotowania, znowu sparingi – mam z nim problemy. Przychodzi walka – przegrał. Nie potrafił dobrej formy pokazać podczas walki. Ja natomiast najlepszy byłem podczas walk. To mnie motywowało najbardziej. Publiczność, rywal, pieniądze, prestiż – wtedy byłem najlepszy.

Czemu nie walczyłeś nigdy z Royem Jonesem JR? Wszyscy czekali na ten pojedynek. Powiedziałeś kiedyś, że moglibyście zawalczyć trzy razy i za każdym razem zarobić po 10 milionów dolarów, bo każdy chciał ten pojedynek obejrzeć.

DM: Bo całkiem możliwe, że tak mogło być. Roy to był fantastyczny pięściarz. Mocny, widowiskowy, technicznie znakomity. Wizualizowałem sobie w głowie wielokrotnie pojedynek z nim. Ze mną ciężko się boksowało i pewnie miałby problem, by mnie pokonać. Z drugiej strony, byłem podatny na ciosy podbródkowe. Na to musiałbym uważać. Niestety nigdy do tego nie doszło.

Fritz by cię przygotował do takiego pojedynku?

DM: Dobre pytanie. Nie wiem. Naprawdę nie mam pojęcia. Fritz nie miał planu B.

To dobrze?

DM: Nie. Trudno z nim było wprowadzić jakieś zmiany. Trzymał się swoich przekoć i był niezwykle uparty. Gdy walka nie przebiegała po mojej myśli, to mówił: Darek, musisz go znokautować.

Dobrze, że twoja lewa ręka pełniła funkcję planu B, C, D i E.

DM: Na szczęście tak było. W ostatnich rundach najczęściej kończyłem walki przed czasem. Z Hillem mówię do Fritza: Trenerze, nic nie widzę. Na co on: Darek, musisz go znokautować. No dzięki, pomogłeś mi!

Gdybyś nie wyjechał do Niemiec, to odniósł byś takie sukcesy? Wiele osób swego czasu pisało, że jesteś Judaszem, Niemcem, który zdradził Polskę. Pytanie, czy jako Polak, 23-krotnie broniłbyś tytułu mistrza świata.

DM: Na pewno bym nie osiągnął tego, co udało mi się osiągnąć. Nie przeszedłbym na zawodowstwo, nie dostałbym tak szybko okazji do tego, by zostać mistrzem świata. Ludzie mogą mówić, hejtować, oczerniać mnie – proszę bardzo. Zdecydowałem się w końcu na to, żeby reprezentować Polskę. Uwierz mi, że nie miałem źle, jako Niemiec. Miałem stworzone dobre warunki do uprawiania sportu. Całe życie tęskniłem za Polską. Myślałem o ojczyźnie. Przyjeżdżałem do Polski jeszcze jak zawodnik, bo tu się czułem najlepiej. Poza tym, że niektórzy po mnie jadą i mówią, że Darek jest taki i taki, niech czasami się zastanowią, dlaczego karierę kończyłem jako Polak. Wiesz czemu? Bo zawsze miałem Polskę w sercu. Dziś mieszkam w Gdańsku, nie w Hamburgu. Co, nie mógłbym mieszkać w Niemczech? Pewnie, że bym mógł. Ale nie chcę. Tu jest mi dobrze, tu czuję się komfortowo. Jestem Polakiem. Zawsze nim byłem. Miałem jednak marzenie, by zostać mistrzem świata. Czy obsesję? Całkiem możliwe, że to była obsesja.

 

KOMENTARZE