Robert Burneika. Gość, na punkcie którego kilka lat temu zwariowało pół Polski. Hardcorowy Koksu, który stworzył najlepszą siłownię w kraju i sam dba o swoje interesy. Facet, który przegania panienki chcące się przy nim wylansować. O biznesach, pieniądzach i ciężkich treningach. O fanach i polskiej mentalności. Zapraszam!
Pamiętasz dzień, w którym to wszystko się zaczęło? Kiedy zostałeś tym Robertem Burneiką, którego dziś wszyscy znają? Kiedy zostałeś Hardcorowym Koksem?
Robert Burneika: To był koniec 2010 roku. Jakoś przed świętami nagrałem swój pierwszy filmik i opublikowałem go w internecie. Tak naprawdę od niego wszystko się zaczęło. Wtedy to ruszyło.
Skąd pomysł w ogóle na ten filmik? Teraz videobloga ma każdy. Kilka lat temu to dopiero w Polsce raczkowało.
RB: Nie było konkretnego pomysłu. Promowałem odżywki mojego ówczesnego sponsora. Nie robiłem tego dla własnego interesu, tylko po prostu miałem zareklamować jego produkty. Pewien gość ten filmik wrzucił na Youtuba, ludzie zaczęli go oglądać. Nazwał mnie „Hardcorowym Koksem”, który jest spompowany.
Miał z ciebie bekę?
RB: Myślę, że tak. Chciał się ze mnie pośmiać. Sam siebie nie nazwałem „Hardcorowym Koksem”. Przedstawiałem się zawsze jako Robert Burneika.
Ile osób obejrzało ten filmik?
RB: Nie wiem ile teraz tamten filmik ma wyświetleń, ale przez pierwsze dwa miesiące obejrzało go około trzech milionów ludzi. Sporo.
Trzeba przyznać, że bardzo szybko podłapałeś, że tą drogą trzeba iść. Efektem tego były kolejne filmiki, które stopniowo spływały również do Polski.
RB: Nie wiem skąd wziął się ten pomysł, ale widziałem, że moje filmiki budzą bardzo duże zainteresowanie. To było zauważalne na każdym kroku. Nie reżyserowałem w żadne sposób żadnych z moich wypowiedzi. Wiem, że ludzie śmiali się z mojego „Nie ma lipy” i dziś jest to tekst kultowy, który ludzie identyfikują tylko ze mną, ale nie było planu, żeby w 3 minucie i 20 sekundzie tak powiedzieć. To wyszło spontanicznie.
Czy przez to, że mieszkałeś w Stanach twoja świadomość odnośnie promocji samego siebie była większa?
RB: Powiem ci tak – nie myślałem nigdy o promowaniu siebie za pomocą mediów społecznościowych i dopiero te filmiki, które ty widziałeś i które ludzie w Polsce oglądali pomogły mi stać się osobą popularną. Przedtem tego nie robiłem i na pewno nie znajdziesz w internecie moich filmików, gdy byłem młodszy. Wtedy też internet nie był tak popularny. Ludzie oglądali filmy DVD i ja też chcąc zobaczyć, jak trenują najlepsi kulturyści na świecie, posiłkowałem się wiedzą właśnie z filmów DVD. Nie było internetowej wyszukiwarki i Youtube. To znaczy były, ale później. Gdy ja zaczynałem sport uprawiać, to o tym można było co najwyżej pomarzyć.
Pamiętasz moment, w którym zacząłeś być gwiazdą? Czy nie lubisz, gdy ktoś nazywa cię w ten sposób?
RB: Gwiazdą nie jestem, bo jestem sportowcem. Popularny natomiast zacząłem być, gdy zaproszono mnie do Polski. Pierwszy raz wziąłem udział w programie Szymona Majewskiego, ale przez Skype. Lecieliśmy na żywo, połączono się ze mną i rozmawialiśmy. Później przyjechałem do Polski i pojawiałem się w różnego rodzaju programach. Wywiady itp.
Na początku największe zainteresowanie ludzi wzbudzał twój akcent i charakterystyczne słówka, które wypowiadasz. Wiesz: stejki, nie ma lipy, bicki, hardcorowo.
RB: To na pewno. Zacząłem się czymś wyróżniać. Ludzie są różni, ale mimo wszystko bardzo do siebie podobni. Nagle pojawił się ktoś inny. Ktoś, kto mówi inaczej, zachowuje się trochę inaczej, śmiesznie mówi, ma inny akcent. Kto wie, być może ludzi interesowało też to, że nie jestem Polakiem? Trudno mi powiedzieć.
W Stanach też byłeś popularny?
RB: W Stanach ludzie rozpoznawali mnie głównie przez pryzmat sportu. Ktoś, kto interesował się kulturystyką wiedział, kim jestem. Nie ciążyła na mnie jednak przesadna popularność. Ludzie zaczepiali mnie na ulicach, chcieli wspólne zdjęcie, ale bardziej z powodu mojej postury i tego, że jestem duży. Nie dlatego, że znają mnie z kanału na Youtube. W Stanach ludzie znają aktorów, muzyków, ludzi z show biznesu. Kulturysta rozpoznawalny nie jest. Najlepszy w Stanach Zjednoczonych kulturysta jest mniej popularny w USA, niż ja jestem w Polsce. To dużo mówi.
Dokuczali ci ludzie w Stanach?
RB: Nie. Ludziom bardziej imponowało to, że jestem duży. Podchodzi, przybijali piątki, chcieli wspólne zdjęcie. Imponowało im to, że ktoś tak wygląda. Nie było zaczepek, raczej uznanie i szacunek.
Pytam, bo kiedyś oglądałem twój filmik na Youtube, gdy wybrałeś się w wakacje do Sopotu. Pamiętasz, ile zrobiłeś sobie wtedy zdjęć?
RB: Nie wiem ile, ale na pewno bardzo dużo. Wtedy tak naprawdę poczułem, jak duża jest moja popularność. Mało z tych osób interesuje się kulturystyką. Widzisz – to odwrotnie jak w Stanach. Tam tylko rozpoznawali mnie ludzie ze środowiska. W Polsce wszyscy. Pojechałem dwa lata temu do Gdańska na targi. Przez cały dzień, naprawdę bite kilka godzin, ludzie chcieli sobie zrobić ze mną zdjęcie. Nie było chwili przerwy.
Sytuacji zabawnych pewnie nie brakowało.
RB: Mnóstwo śmiesznych sytuacji ma miejsce praktycznie każdego dnia. Kiedyś podeszła do mnie taka śliczna kobieta z olbrzymimi piersiami. Chciałem, żebym jej się podpisał. No to spełniłem prośbę. Śmialiśmy się, że po takim autografie przez kilka dni nie będzie się myła.
To są sytuacje śmieszne, ale nie brakuje pewnie też takich, które frustrują. Nie męczy cię ta popularność?
RB: Nie, zawsze znajduję czas dla swoich fanów. Wiadomo, że czasami mam ochotę zjeść w spokoju obiad lub zrobić trening i niekoniecznie na rękę jest mi przerywać posiłek, gdy mam w buzi steka, ale nie narzekam na to. Sporo ludzi jest wyrozumiałych i zdają sobie sprawę z tego, że jedząc obiad nie zostawię wszystkiego, żeby pstryknąć sobie kilka fotek. Bywają jednak i tacy, którzy tego nie rozumieją, ale też staram się nie być wobec nich niemiły.
No właśnie – zdarza ci się wkurzyć na ludzi?
RB: Wiadomo, że są momenty, w których się zdenerwuję, ale staram się nie być opryskliwy. Raczej nie spotykam nieżyczliwych ludzi. Nie pojawiają się na mojej drodze osoby, z którymi mam problem. Nie wiem z czego to wynika, ale mało kiedy ktoś nie jest dla mnie w porządku. W internecie owszem. Jest wielu takich cwaniaczków, którzy potrafią napisać, że Burneika jest taki i owaki. W cztery oczy już tacy mądrzy jednak nie są. Nie mają na tyle odwagi.
Hejtują cię?
RB: Słuchaj, hejt zawsze był i będzie. Na to pewnie ma też wpływ zazdrość. Udało mi się coś osiągnąć, dojść do czegoś. Zawsze pojawi się ktoś nieżyczliwy, kto będzie chciał wylać publicznie swoje żale i pokazać swoje zdanie innym. Ja tego nie czytam, rzadko kiedy mam czas, żeby siedzieć przed komputerem i czytać opinie na swój temat.
Mówisz o zazdrości, bo wszyscy widzą to, co jest teraz. Przez pierwsze 15 lat twojej kariery sportowej nikt się tobą nie interesował.
RB: Wtedy nie było nikogo. Nawet hejterów. Ludzie zawsze widzą tylko wierzchołek góry lodowej. To, co jest na samej górze. Pracy, którą włożyłem w to, żeby być tu, gdzie dziś jestem, nie docenia jednak nikt. To, ile wylałem potu na treningach, ile przerzuciłem ton na treningu czy ile kasy kosztowała mnie inwestycja w samego siebie, to już jest tylko i wyłącznie moja sprawa. Żeby jednak napisać na Burneikę w internecie jakaś bzdurę, chętni zawsze się znajdą.
Ludzie do ciebie piszą, żebym im w czymś doradził, pomógł?
RB: No pewnie, wiele razy. – Koksu, chciałbym przybrać masy, ale tak szybko, natychmiast – to moje ulubione.
Co wtedy odpisujesz?
RB: Mówię, że w tym sporcie nie ma skrótów. Jeżeli ktoś chce mieć wartościowy wynik, to musi dużo trenować i uzbroić się w cierpliwość. Ja ciężary dźwigam już 25 lat. Nic samo nie przyszło.
Kiedy osiągnąłeś swój pierwszy, naprawdę wartościowy wynik w sporcie?
RB: Trudno jednoznacznie stwierdzić, co było wartościowym wynikiem, bo zajmowałem się na początku wieloma dyscyplinami sportu. Podnosiłem ciężary, występowałem w Strongmanach. W wieku 19 lat wyciskałem 185 kilogramów, czyli całkiem przyzwoicie. Chwilę później, jeszcze na Litwie, wziąłem udział w pierwszych kulturystycznych zawodach. Potem przeniosłem się już do Stanów. Tam nie było od razu wyników, ale cały czas na nie pracowałem. Chodziłem do pracy, naprawiałem samochody po 12 godzin, a wieczorem, po wszystkim, chodziłem na treningi.
W Stanach najłatwiej było ci kontynuować karierę i rozwijać się?
RB: Zdecydowanie. Mam sporo sentymentów do Stanów i zawsze to powtarzam, bo bardzo mi USA pomogło. Zarówno Polska jak i Litwa są do tyłu jeśli chodzi o sporty siłowe. Ameryka jest dużo bardziej rozwinięta. Tu natomiast brakuje wiedzy na temat treningu i profesjonalnych siłowni. Takich z prawdziwego zdarzenia, gdzie można zrobić fachowe zajęcia. Polska to duży kraj. Na 40 milionów ludzi przypada jednak bardzo mało dobrych sportowców w branży kulturystyki. W USA konkurencja jest ogromna. Amerykanie mają dużo większą świadomość i są nauczeni sportów siłowych. Tam jest moda na to. U nas dopiero się to zaczyna. Do tego brakuje profesjonalnych odżywek. W Stanach każdy ma wszystko w zasięgu ręki.
Ile lat Polska jest za Stanami jeśli chodzi o branżę kulturystyczną?
RB: Z 10 lat na pewno. Myślę, że nawet więcej.
Twoja siłownia to jest ten sam poziom, co w Stanach? Czy też brakuje ci jeszcze trochę?
RB: Moim zdaniem jest nawet lepsza. W USA gymy są naprawdę bardzo duże. Na terenie jednego klubu można uprawiać kilka dyscyplin sportu. Żeby jednak zrobić profesjonalny trening, to trudno jest znaleźć jeden klub, w którym wszystko jest dostępne. Jest dużo siłowni, ale mało która jest kompletna i ma wszystko w swoim asortymencie. U mnie natomiast jest wszystko i możesz ćwiczyć wszystkie partie mięśni. Gdy chcesz popracować nad mięśniami nóg, to masz przystosowany do tego specjalny pokój. Choć trzeba przyznać, że w USA jest wiele miejsc, gdzie można zrobić dobry trening. Są pewne mankamenty i braki, ale można potrenować. W Polsce natomiast jest z tym problem. Tylko u mnie są hantle, które ważą 100 kilogramów. Nigdzie indziej czegoś takiego nie ma.
Skąd miałeś tyle kasy, żeby zrobić taki gym?
RB: Zarobiłem. Przez 15 lat pracowałem w Stanach, a tam zarabia się dużo lepiej niż w Polsce. Nawet w kulturystyki można sobie dobrze żyć. Do tego od 6 lat mam swoją firmę, która sprzedaje odżywki. Moje produkty trafiają do ludzi na całym świecie. Mam jeszcze kilka innych biznesów, które również pozwalają mi zarabiać kasę. Do tego dochodzą kontrakty reklamowe. Kiedyś ten budynek, w którym jest moja siłownia, wynajmowałem. Teraz jest on już w pełni mój. W tym momencie będzie stała do końca życia.
Mówisz o odżywkach, więc muszę temat pociągnąć. Wielu polskich sportowców w ostatnim czasie wpadło na dopingu po zażywaniu właśnie amerykańskich odżywek. Zdajesz sobie sprawę, że jest sporo osób, które pomyśli teraz, że to ty handlujesz tymi specyfikami, prawda?
RB: Wszystko co jest moich odżywkach jest legalne. Nie ma żadnego koksu. Ja się takimi rzeczami nie zajmuję. Sportowcy doskonale wiedzą co biorą i mają świadomość tego, co znajduje się w danej odżywce. Gadki, że ktoś wziął przez przypadek, to tylko głupie wymówki. Nie zdążyli się „wyczyścić” na czas i teraz szukają winnych.
Nie ma przypadków?
RB: Na pewno zdarzają się przypadki, że ktoś wziął niesprawdzoną odżywkę, w której składzie były substancje niedozwolone. Moim zdaniem to jednak rzadkość.
Ile osób w Polsce zna się na kulturystyce i branży fitness? Znasz w ogóle tych ludzi?
RB: Znam Słodkiewicza, bo trenowałem kiedyś u niego w Poznaniu. Problemem, który jest nie do przeskoczenia dla ludzi , którzy się z tym zajmują, jest brak finansów, żeby otworzyć taki klub, jaki ja mam. W to trzeba włożyć bardzo dużo pieniędzy. Uwierz mi, że to są naprawdę spore koszty. Te wszystkie sieciówki, do których chodzą ludzie, są zagraniczne. To prowadzą ludzie, którzy mają pieniądze i chcą robić interesy. Nie pasjonaci, dla których jest to hobby i sposób na życie.
Nie mają o tym pojęcia?
RB: Pewnie, że nie. Kupują byle jaki sprzęt, żeby wyposażyć klub w asortyment i nic ich nie interesuje. Ci ludzie nie wkładają to serca. Robią to dla kasy.
Gdzie ty trenujesz, gdy jesteś poza domem? Powiedziałeś, że bierzesz udział w wielu eventach.
RB: Gdy jestem w Gdańsku, to idę do PowerPita. To hardcorowa siłownia, na której można potrenować. Zazwyczaj, gdy wyjeżdżam na weekendy, to mam wolne od treningów. W ten sposób to układam, żeby móc pogodzić wyjazdy, obowiązki i zajęcia na siłowni. Wolnych weekendów prawie w ogóle nie mam. Gdy jestem poza domem i cały dzień wykonuję swoje obowiązki, to nie zawsze jest czas i ochota, żeby wieczorem jeszcze zrobić trening.
Nie chcesz prowadzić indywidualnych zajęć? Teraz jest moda na trenerów personalnych.
RB: Mam jakieś zajęcia indywidualne, ale nie mam na to zbytnio czasu. Koszt jednych zajęć ze mną to 1000 złotych.
Za trening?
RB: Tak.
Cenisz się.
RB: Cenię się, bo nie mam czasu, żeby zajmować się tylko tym. Czasami ktoś chce zrobić prezent bliskiej osobie i kupuje takie zajęcia personalne ze mną.
Trochę masz na głowie, prawda?
RB: Mam bardzo dużo zajęć. Nikt mi nie pomaga. Umawianie się z ludźmi, wywiady, spotkania, planowanie wyjazdów, finanse – to wszystko jest uzależnione tylko ode mnie. Wychodzę z założenia, że człowiek, który chce coś w życiu osiągnąć, musi na swój sukces ciężko pracować. Nie ma drogi na skróty. Pracuję codziennie do 1 w nocy.
Dlaczego nikt ci nie pomaga?
RB: Nie czuję takiej potrzeby. Za wszystko odpowiadam sam, ale mam kilku pracowników, którzy zajmują się moimi zleceniami.
Nie ufasz ludziom?
RB: Obecnie mam wokół siebie tylko kilka osób, którym naprawdę ufam. Sprawy finansowe na przykład wole załatwiać sam.
Masz dziewczynę?
RB: W tej chwili nie mam. Wszystkie kobiety pogoniłem.
Powiedziałeś kiedyś, że bardzo dużo dziewczyn interesuje się tobą, bo chce się przy tobie wylansować.
RB: Bo tak jest. Z dziewczynami to jest skomplikowana sprawa. Nie znalazła się jeszcze taka, której mogę w 100% zaufać. Bardzo trudno jest mi odgadnąć, czy dziewczynie zależy tylko na kasie i sławie czy może na czymś więcej. Mam problem, żeby to właściwie ocenić.
Mówiłeś kilka minut temu, że ludzie raczej pozytywnie cię postrzegają i przeglądając opinie na twój temat też raczej spotkałem się z głosami, że jesteś normalnym gościem.
RB: Na pewno jestem bardzo konkretnym człowiekiem. Bardzo cenię sobie dane słowo i sam, gdy coś obiecam, to zawsze tego dotrzymuję. Żyjemy w takich czasach, że ludzie bardzo dużo gadają, ale mało robią. Cenię sobie ludzi, którzy przychodząc do mnie i proponując współpracę lub wspólny biznes, najpierw pokażą co potrafią i na co ich stać, a dopiero później rozmawiają o pieniądzach. Tym czasem coraz częściej jest tak, że najpierw dostaję konkretną kwotę, a dopiero dyskusja przechodzi do szczegółów. W moim życiu tak to nie działa.
W Stanach jest inaczej?
RB: W wielu kwestiach na pewno. W Polsce każdy chce dostawać. Mało kto jest nauczony dawać dużo od siebie.
Ciebie takiego podejścia chyba nauczył sport, prawda? Wielu sportowców mówi podobnie.
RB: To na pewno. Ogólnie sport bardzo pomaga w życiu.
Planujesz teraz siedzieć w Polsce, czy w USA? Z tego co wiem, to cały czas krążysz.
RB: Za kilka dni wylatuję do Stanów na kilka miesięcy.
Kto będzie pilnował interesu?
RB: Mam kilka zaufanych osób. Z resztą – jest internet, wszystko mogę zdalnie kontrolować.
Co będziesz robił w Stanach?
RB: Promował swoją firmę z odżywkami. Jeśli chodzi o reklamowanie suplementów właśnie w USA, to jeszcze nie działałem jakoś specjalnie. Czas to zmienić. Do Polski będę przyjeżdżał, ale postanowiłem, że więcej czasu będę teraz spędzał w Las Vegas.