22″Mateusz to zupełnie inna historia. Zawsze staramy się rozdzielać naszą przyjaźń od pracy zawodowej. Nie zawsze się zgadzamy, ale mamy szacunek do siebie. Kiedyś siedzimy sobie na obiedzie z Matim, tak jak teraz z Tobą, i gadamy o futbolu. Zapytałem się go czy potrafiłby mi wymienić wszystkie drużyny występujące w 5 najlepszych ligach Europy. Tak z ciekawości zadałem to pytanie. Nie dość, że wymienił mi wszystkie drużyny z lig hiszpańskiej, niemieckiej, angielskiej, włoskiej i francuskiej to jeszcze potrafił wymienić pierwsze jedenastki tych zespołów. Kumasz to? Pomnóż sobie. 18 drużyn w lidze razy 11 piłkarzy razy pięć lig. Mówię „Levante” a Mati leci : „w bramce… od prawej…”. Pytam o Sunderland, a on to samo. Rzucam hasło „Nicea”, a on jakby czytał z kartki. To jest ekspert. Człowiek, który zna się na tym, co robi. Komentuje ligę szkocką, to niech wymieni wyjściowy skład Aberdeen, kilku rezerwowych, piłkarzy wypożyczonych, skąd przyszli, jakie mają klauzule zapisane w kontraktach. To jest wyczyn. A nie „pseudo eksperci” którzy z kartki czytają składy na mecz Bayernu z Borussią.” Gianni szczery jak zawsze. Rozmowa z Tomaszem Hajto – zapraszam serdecznie.

Mówię Hajto, myślę Schalke. Mówię Schalke, myślę Hajto. Wiele osób w Polsce tak Cię właśnie identyfikuje.

Tomasz Hajto: Może dlatego tak jest, bo wróciłem do Polski i tutaj kończyłem swoją piłkarską karierę. Potem zostałem trenerem, ekspertem telewizyjnym. Cały czas jestem blisko piłki i ludzie pamiętają o Tomku Hajto. Wielu znakomitych piłkarzy kończąc karierę ucieka od sportu i realizuje się na innych płaszczyznach. Ja zostałem w piłce, więc siłą rzeczy cały czas jestem w obiegu. Dużą rolę pełnią media społecznościowe, które tworzą cały ten wirtualny świat. Ja nie poszedłem w celebrytyzm, jak wielu moich boiskowych kolegów, ale wielokrotnie wspominałem czasy spędzone w Schalke, więc jestem identyfikowany właśnie z tym klubem.

Trzeba jednak przyznać, że nie trafiłeś do Schalke znikąd. W czasach, kiedy niemiecka piłka była dla wielu polskich piłkarzy nieosiągalna, Ty grałeś już w Duisburgu i to przez trzy sezony.

TH: Teraz wielu polskich piłkarzy wyjazd za granicę weryfikuje. Zawodnik wyjeżdża jako gwiazda ligi, trafia do niemieckiego średniaka i po dwóch sezonach spędzonych na ławce rezerwowych lub trybunach, wraca do Polski. Ja pojechałem do Niemiec i zostałem tam na dłużej. Nie można powiedzieć, że „kiedyś były inne czasy” więc łatwiej było utrzymać się w zespole. Wymagania były porównywalne do tych, co teraz i tylko ciężką pracą można było sobie na cokolwiek zapracować. Futbol zmienił się – to na pewno, ale poziom sportowy pozostał na tym samym, bardzo wysokim poziomie. Ja przyjeżdżając do Duisburga nie miałem łatwo. Pamiętam okres przygotowawczy, na którym naprawdę ostro zasuwaliśmy na treningach. Duisburg to nie był jakiś super dobry zespół, więc musieliśmy nadrabiać dobrym przygotowaniem fizycznym i cechami wolicjonalnymi. Pamiętam jak na 12- dniowym obozie w Austrii, po jednym z treningów, przyszli do mnie starsi zawodnicy i śmiali się, że jestem zajechany. Ja oczywiście nie pokazywałem, że wszystko mnie boli, ale nie miałem siły iść pod prysznic. Oni śmiechy-chichy, papierosek, jakieś żarty, a ja nie mogłem dojść do siebie po treningu. Nauczyłem się z czasem tej trudnej, niemieckiej szkoły futbolu, zrozumiałem ich filozofię, podejście do wielu spraw i nie odstawałem od reszty drużyny. Potem, gdy szliśmy do lasu na grupowe wybieganie, to zawsze dobiegałem w pierwszej trójce. Mój organizm przyjął obciążenia treningowe i pozytywnie na nie zareagował. Stałem się dzięki temu lepszym zawodnikiem.

Od samego początku widać było, że Bundesliga Ci służy.

TH: Ja zawsze powtarzałem, że wiele talentu od Boga nie dostałem. Miałem jednak cechy, które poparte ciężkim treningiem pozwalały mi grać dobrze w piłkę. Wyróżniałem się przygotowaniem fizycznym, motoryką, siłą. Rozumiałem założenia taktyczne, mądrze się ustawiałem, byłem dobry w odbiorze piłki, potrafiłem celnie przerzucić ją na drugą stronę boiska. Nad tym wszystkim jednak ciężko pracowałem na treningach. Do gry w środku pola nie miałem predyspozycji. Takiego piłkarskiego zmysłu do rozgrywania piłki. Ale to, w czym czułem się naprawdę dobry, starałem się doprowadzić do perfekcji. Jak widać – wystarczyło.

Nie tylko byłeś niezłym „wyrobnikiem” ale i całkiem dobrym piłkarzem. Początek w Duisburgu miałeś zdumiewający. W pierwszych 9 kolejkach aż pięciokrotnie zostałeś wybierany do „11 kolejki” Kickera.

TH: Gdy trener Friedhelm Funkel zobaczył mnie na treningu to powiedział, że widzi mnie w swoim zespole. „Przydasz mi się”. Po rozegraniu rundy jesiennej zaprosił mnie do siebie do pokoju i powiedział, że poza tym, że dobrze wyglądam fizycznie, to jeszcze potrafię grać w piłkę. Był pozytywnie zaskoczony. Bundesliga mi podeszła. Bardzo chciałem grać w Duisburgu, byłem zajarany tym, że gram na zachodzie, w dobrym klubie z lepszymi od siebie zawodnikami.

Przychodziłeś do Schalke jako znana firma, ale Twój rozwój piłkarski zaczął się tak naprawdę dopiero w Gelsenkirchen.

TH: Gdy przychodziłem do Schalke, kupiono wielu znakomitych zawodników, budowano fantastyczny stadion. Chciano, by Schalke znowu liczyło się w Europie. Sprowadzili do klubu między innymi mnie, rok wcześniej Wałodcha. Zaczęła się taka wewnętrzna rywalizacja w zespole. Były dwa obozy: starsi kontra młodsi zawodnicy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu w klubie została zachwiana pewna hierarchia. Starsi nie chcieli ustąpić – wiadomo, a młodzi mieli swoje ambicje i chcieli grać. Jak się później okazało, wyszło to klubowi tylko na dobre. Nie było mowy o złej krwi czy niezdrowej rywalizacji. Reguły były jasne. Musisz być w dobrej formie, żeby grać. Jeśli jesteś spoza Niemiec, to musiałeś być dużo lepszy, żeby regularnie występować. W innym wypadku, grał Niemiec. Reguły jednak były oczywiste i wszystkim znane od początku. Ja je akceptowałem i walczyłem o swoje.

Para Hajto – Wałdoch była ceniona w całej Bundeslidze.

TH: Całe Schalke było niezwykle cenione. Schalke to wielki klub z ogromnymi tradycjami. Kibice oczekiwali naszej dobrej gry, bo sukces jest niejako przypisany tej drużynie. Gdy dobrze prezentowaliśmy się na boisku, wygrywaliśmy kolejne spotkania i byliśmy drugą drużyną Niemiec, to była to  zasługa całej drużyny. W tym moja i Tomka. Niemcy mówili na naszą obronę „niebieska ściana”. Po roku Wałdoch został kapitanem zespołu, ja byłem w radzie drużyny, więc nasz wkład w sukcesy zespołu doceniała cała szatnia. Kiedyś Rudi Assauer zaprosił całą „starszyznę” do siebie do biura i przedstawił zawodników, którymi klub jest zainteresowany. Dał nam do wglądu materiały na ich temat i pytał każdego z osobna o własne zdanie. Dał nam czas na to, abyśmy mogli zebrać informacje na ich temat z własnych źródeł, podzwonili, popytali. Bardzo mi to zaimponowało, bo czułem, że klub się ze mną liczy. Wierzy we mnie, docenia moje starania i daje wsparcie. Do tego byłem skarbnikiem w zespole, bo uznano, że każdy ma do mnie szacunek. Więc chodziłem i zbierałem pieniądze za kary dla zawodników(śmiech).

Zdobyliście wicemistrzostwo Niemiec i Puchar Niemiec, graliście w Lidze Mistrzów. Dopiero teraz nasza „trójka z Dortmundu” i Robert Lewandowski mogą pochwalić się większymi osiągnięciami.

TH: To nie chodzi o osiągnięcia. Jakbym miał wybrać pomiędzy mistrzostwem Niemiec i rozegranych w całym sezonie pięciu minutach, a zdobyciem vice-mistrzostwa i rozegraniem 32 spotkań, to na pewno wybrałbym to drugie. Ja miałem zawsze wielkie ambicje. Oczywiście, że fajnie jest osiągać sukcesy w klubie, zdobywać trofea. To jednak nie zawsze odzwierciedla to, na jakim jesteś poziomie piłkarskim. Zawsze czułem potrzebę oddania siebie dla drużyny, chciałem po prostu grać. Kiedyś liczyłem, że w czasach gdy ja grałem w Schalke, w Bundeslidzie grało 17 Polaków. Byliśmy drugą najliczniejszą nacją, która reprezentowała ligę niemiecką. Wyprzedzali nas Brazylijczycy albo Jugosławianie – nie pamiętam już. Nie każdy grał w Schalke, Borussi czy Leverkusen, ale każdy prezentował wysoki, solidny poziom.

Niemcy bardzo cenili Twoje zaangażowanie. Kontuzjowany Hajto grał mecz do samego końca, mimo że był na zastrzykach i następnego dnia nie mógł wstać z łóżka.

TH: Jak przychodziłem do Schalke to miałem problem z kolanem. Bałem się powiedzieć, że coś mnie boli, bo obawiałem się, że mogę nie wrócić do pierwszego składu. Że trener ze mnie zrezygnuje i już nie przebije się do pierwszego zespołu. Pewnie, że miałem kontuzję. Bolało jak cholera. Kiedyś, gdy graliśmy z Koeln, zablokowało mi się kolano i strzeliłem samobója. Wygraliśmy 2:1, ale wszyscy pytali, co mi jest. Zacisnąłem zęby i grałem dalej. Nie było  wtedy mediów społecznościowych, więc po treningu nikt nie wrzucił na Twittera 34 zdjęć z grymasem bólu na twarzy po kopnięciu piłki przez Hajto. Grało się na zastrzykach, lekach przeciwbólowych. Niemcy to doceniali, bo widzieli, że ktoś bardzo poświęca się dla dobra zespołu.

Nie zawsze w Schalke było jednak różowo. Nie bardzo przepadał za Tobą Jupp Heynckes.

TH: Pewnie, że nie zawsze było różowo. Powiedz mi, gdzie wszystko jest różowe? Heynckes mnie nie lubił – otwarcie o tym mówił. Zawsze w zespole, który prowadził, wybierał sobie trzech zawodników, których nie widział w swoim zespole. Wiedziałem, że gdy idę na trening, to muszę być maksymalnie skoncentrowany, w pełni zaangażowany i nie mogę sobie pozwolić na chwilkę luzu. On nie akceptował mojego stylu bycia. Ja lubiłem pożartować w szatni, poopowiadać pewne historie na głos, żyć z drużyną. On tego nie lubił. Nie miałem jednak w kontrakcie napisane, że trener musi mnie lubić. Zaakceptowałem to i walczyłem o swoje. Nie szedłem do dziennikarza i nie mówiłem, że mam ciężko, bo Heynckes mnie nie lubi. Szedłem na trening, dawałem z siebie wszystko, by grać jak najlepiej.

Kiedyś powiedziałeś, że Heynckes Cię nie lubił, ale byłeś mu potrzebny na boisku.

TH: Uwierz mi, że to jest bardzo specyficzny człowiek. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. Na treningu robiliśmy przerzuty, dajmy na to po 50 prób każdy. Mi 49 wyszło idealnie i nie powiedział ani słowa. Gdy raz mi nie wyszło, to wypominał mi to w nieskończoność. Kiedyś wystawił mnie w na pozycji defensywnego pomocnika, mimo że miał zawodników, którzy lepiej grali na tej pozycji. Nominalny defensywny pomocnik grał na prawej obronie, a ja grałem w środku – nonsens. Czuł po prostu, że dobrze poradzę sobie na boku defensywy, więc chciał wystawić mnie na minę. Ale zagrałem dobry mecz. Wychodziłem do piłki, tworzyłem głębie ze stoperami, czasami rzuciłem dłuższą piłką – zagrałem naprawdę poprawnie. Jak na moje umiejętności do gry w środku pola – wyśmienicie. Strzeliłem bramkę z rzutu karnego, mimo że wyznaczony do jedenastki był kto inny. Wiedziałem, że tylko dzięki tej bramce mogę na stałe wrócić do pierwszego składu. Potem był mecz z Frankfurtem, który wygraliśmy 3:0, a ja miałem udział przy dwóch trafieniach. „Kicker” wybrał mnie to jedenastki kolejki, znajomi gratulowali dobrych występów – super. Potem pojechaliśmy do Berlina na mecz z Herthą, a Jupp bierze mnie na słówko przed meczem i mówi, że dziś odpocznę, bo na pewno jestem zmęczony. Zaakceptowałem to. Byłem wściekły, ale grzecznie i z pokorą to zaakceptowałem. Potem Tomek Wałdoch doznał kontuzji w 72 minucie meczu i ja wszedłem za niego na boisku. Gdybym wtedy coś odpyskował, to pewnie bym już nie pograł. Ale wykazałem się profesjonalizmem i wszedłem na boisko.

Dostało Ci się nawet za Anibela Mastellana.

TH: Opowiadałem już to sto razy i nie chce mi się powtarzać. Ale wiesz kiedy skumałem, że Heynckes jest dziwny? Kiedy przechodziłem obok jego gabinetu, drzwi były lekko uchylone i słyszałem włączoną suszarkę do włosów. Zdziwiłem się. Po co Heynckesowi suszarka? Zaglądam do środka, a on suszył sobie nią stopy! Kumasz to? Stopy  suszarką! Wtedy powiedziałem sobie „Tomek, uważaj! To nie jest normalne”.

Kiedyś Heynckes narzekał dziennikarzom, że nigdy z Hajto nie zrobi Roberto Carlosa. Nie pozostałeś mu jednak dłużny.

TH: Jupp narzekał, że nigdy nie zrobi ze mnie Carlosa. Ja chwilę później powiedziałem dziennikarzom, że Carlos ma szczęście, że nie jest prawo nożny, bo prawda strona defensywy jest zarezerwowana dla Tomka Hajto. Więc i tak by nie pograł. Znałem swoją wartość, byłem w rytmie meczowym, więc nie bałem się rywalizacji.

Odszedłeś z Schalke, bo namówił Cię do tego Rudi Assauer. U Heynckesa byś nie pograł.

TH: To była dla mnie bardzo trudna decyzja. Ja miałem ważny kontrakt i chciałem go wypełnić. Dostałem jednak informację, że u Heynckesa na pewno bym nie grał. Wypłacono mi pieniądze i kazano poszukać nowego pracodawcy. Poszedłem do zaprzyjaźnionego klubu, czyli Norymbergi i tam grałem regularnie. Assauer zawsze powtarzał, że bardzo mnie ceni. Uważał, że jestem znakomitym piłkarzem, sympatycznym człowiekiem i chciał, żebym pozostał w Schalke. Heynckes miał jednak czteroletni kontrakt i nie mogli go zwolnić tylko dlatego, że Hajto nie miał szans na grę.

Po czterech kolejkach nowego sezonu Heynckesa zwolniono. Co wtedy czułeś?

TH: Na pewno wielki żal. Gdybym został wtedy w Schalke, to miałbym szansę na grę. Stało się jednak inaczej. Na przenosinach do Norymbergi traciłem nie tylko sportowo, ale również finansowo. Norymberga płaciła mi dwa razy mniej.

Gdy już miałeś okazję grać, to rzadko kiedy można było mieć do Ciebie pretensje.

TH: Właśnie o to chodzi, że ja wtedy byłem w bardzo dobrej dyspozycji. Po 6 meczach fazy grupowej Ligi Mistrzów zostałem wybrany najlepszym zawodnikiem Schalke w Champions League. Kiedyś, po spotkaniu z Panatinaikosem Ateny który przegraliśmy 0:2 i straciliśmy szansę na wyjście z grupy, rozmawiałem z dziennikarzami. Wszyscy poszli już do autobusu i czekali tylko na mnie. Wchodzę, a tam tylko jedno wolne miejsce – obok Assauera. Ten pali cygaro i widać, że jest mega wkurwiony. Każdy bał się usiąść obok niego. Ten spojrzał na mnie i powiedział „Siadaj. Tylko ty możesz tu usiąść”. Docenił moją grę i zaangażowanie, mimo że rozegraliśmy bardzo słabe spotkanie.

Przy przedłużaniu kontraktu z Schalke dostałeś wiele propozycji z europejskich klubów.

TH: Assauer zawołał mnie do siebie do gabinetu i pokazał oferty, które przyszły do klubu. Był Szachtar Donieck, Newcastle i Manchester City. City płaciło za mnie chyba 7 milionów euro i zastanawiali się między mną, a Van Buytenem, którego wyceniali na chyba 12 milionów. Assauer powiedział, że chce mnie zatrzymać w klubie, nie wiedział jaki mam dokładnie kontrakt, ale obiecał, że podwoi moje zarobki. Postawił sprawę jasno – po męsku. Nie interesował mnie transfer za granicę, bo w Schalke miałem wszystko, czego potrzebowałem.

Zapadło mi w pamięci jedno Twoje zdanie, w którym powiedziałeś, że mając do krycia dobrego zawodnika, faulowałeś go w 5 minucie, potem znowu „meldunek” w 7 i miałeś z nim spokój. Szukał sobie innych sektorów boiska, bo wiedział, że na Twojej stronie na pewno nie pogra.

TH: Pamiętam jak dziś mecz przeciwko Bayerowi Leverkusen. Na lewej pomocy u „Aptekarzy” grał Ze Roberto. Szybki, zwinny piłkarz z dobrą kiwką. Chyba nie muszę Ci go przedstawiać. Przepiłkarz. Wiedziałem, że w pojedynku szybkościowym nie mam z nim szans. Ja byłem wytrzymałościowcem, on szybkościowcem. Z każdą upływającą minutą moje szanse w pojedynkach z nim się zwiększały. Fakt jest jednak taki, że gdy kilka razy ostro do niego doskoczyłem, agresywnie zaatakowałem to miał do mnie większy respekt. Wiedział, że musi uważać, bo tu nie będzie lekko. Nie żałuję tych boiskowych decyzji. Musiałem sobie radzić w tych trudnych sytuacjach. Gdzieś nadrabiać pewne braki.

Kiedyś jednak przegiąłeś i sam Assauer zawołał Cię do siebie na pogadankę.

TH: Pewnie mówisz o tym meczu w St. Pauli?

Dokładnie.

TH: Graliśmy na wyjeździe. Pogoda fatalna. Oberwanie chmury. Pizgało strasznie. Na boisku kałuże. Graliśmy co trzy dni, wszyscy byli już zmęczeni. Wyraźnie nam nie szło. To był mecz z cyklu tych brzydkich, w których trzeba wygrać, mimo słabej gry. Piłka zatrzymała się na 30 metrze od naszej bramki w kałuży. Wiedziałem, że jak zacznę ją rozgrywać lub uwikłam się w drybling, to mogę ją stracić. Zobaczyłem gdzieś między stoperami Ebbe Sanda, który sygnalizował mi, że mam grać na niego. Dobry przerzut zawsze miałem, więc z kroku dałem lagę między stoperów. Ci gdzieś tam stracili z pola widzenia Ebbe, piłka odbiła się od któregoś z nich i wpadła do bramki. Gol kuriozum. Roześmiałem się na głos i zostało to odebrane przez Assauera jak lekceważenie przeciwnika. Ja po prostu byłem szczęśliwy, że wpadłem na możliwie najlepszy pomysł w sytuacji, w której wielu zrobiłoby inaczej. Miałem swój pomysł, który przyniósł pozytywny efekt. Do tego ta bramka. Ostatecznie wygraliśmy 2:0, rozegrałem dobry mecz, ale pogadanka była – to fakt.

Na chwilę odstawmy temat Schalke. Byłeś barwnym piłkarzem. Potem byłeś barwnym trenerem, dziś ekspertem.

TH: Gdy zacząłem być trenerem, to na wiele rzeczy patrzę inaczej. Zmieniłem się. Staram się inaczej oceniać innych, wypowiadać się bardziej rzetelnie. Gdy byłem piłkarzem, to zawsze mówiłem co myślę i nie bałem się konsekwencji swoich słów. Teraz, gdy występuje w roli eksperta, staram się fachowo oceniać innych. Grałem w piłkę, znam się na tym, więc wypowiadam swoje zdanie. Nie mówię, że zawsze mam rację, ale pokazuje ono moje spojrzenie na wiele sytuacji.

Wielu „ekspertów” jednak krytykowałeś.

TH: Śmieszny mnie jak ktoś grając w piłkę nie potrafił ustawić się na boisku, a teraz zaproszony do studia rysuje kreski Realowi czy Barcelonie i mówi Messiemu jak powinien grać. Sam kilka lat wcześniej nie potrafił się ustawić, a teraz nagle potrafi? Kompletna głupota. W Polsce każdy zna się na piłce, ale tak naprawdę mało kto rozumie pewne rzeczy. Wypowiadać się ma jednak prawo każdy.

Czyli jak ktoś nie grał w piłkę, to nie ma prawa wypowiadać się na temat futbolu?

TH: Ja tego nie powiedziałem. Rozmawiając z kimś dłużej o piłce potrafię wyczuć czy ktoś zna się na niej czy też nie. Wtedy dostrzegam jego podejście do pewnych spraw, które dla zwykłego kibica nie mają znaczenia. Jest 86 minuta meczu, Ty grasz 7 mecz z rzędu w cyklu co 3 dni i przyjmujesz dokładnie 60-metrowe podanie. Zwykły kibic tego nie widzi, ale dla kogoś, kto zna się na piłce jest to wielki wyczyn. Chłopak w ciągu miesiąca przebiegł na boisku prawie 80 kilometrów, a przyjmuje dokładnie piłkę, mimo iż była trudna do opanowania. Stwarza tym samym okazję bramkową swojemu koledze z zespołu. Super sprawa. Niewiele osób to dostrzega.

Tak zwane detale.

TH: Dokładnie. Gdy ja 10 lat temu mówiłem w Polsce o detalach, to wszyscy się ze mnie śmiali. Dziś obejrzyj pomeczową konferencję Mourinho, Ancelottiego czy Guardioli. Wszędzie przewija się słowo „detal”. Ale co to jest detal w piłce? Że piłka od poprzeczki odbije się i wpadnie do bramki, a nie wyleci poza boisko. Że napastnik był na minimalnym spalonym, a nie w linii z obrońcami. Bramkarz złapał piłkę końcówkami palców, dzięki czemu zapobiegł utracie bramki. To wszystko są detale. To one decydują o zwycięstwie danej drużyny. Futbol składa się z wielu małych elementów. To one mają wpływ na sukces końcowy drużyny.

Mateusz Borek nie grał w piłkę, a jest znakomitym ekspertem.

TH: Mateusz to zupełnie inna historia. Zawsze staramy się rozdzielać naszą przyjaźń od pracy zawodowej. Nie zawsze się zgadzamy, ale mamy szacunek do siebie. Kiedyś siedzimy sobie na obiedzie z Matim, tak jak teraz z Tobą, i gadamy o futbolu. Zapytałem się go czy potrafiłby mi wymienić wszystkie drużyny występujące w 5 najlepszych ligach Europy. Tak z ciekawości zadałem to pytanie. Nie dość, że wymienił mi wszystkie drużyny z lig hiszpańskiej, niemieckiej, angielskiej, włoskiej i francuskiej to jeszcze potrafił wymienić pierwsze jedenastki tych zespołów. Kumasz to? Pomnóż sobie. 18 drużyn w lidze razy 11 piłkarzy razy pięć lig. Mówię „Levante” a Mati leci : „w bramce… od prawej”. Pytam o Sunderland, a on to samo. Rzucam hasło „Nicea”, a on jakby czytał z kartki. To jest ekspert. Który zna się na tym, co robi. Komentuje ligę szkocką, to niech wymieni wyjściowy skład Aberdeen, kilku rezerwowych, piłkarzy wypożyczonych, skąd przyszli, jakie mają klauzule zapisane w kontraktach. To jest wyczyn. A nie „pseudo eksperci” którzy z kartki czytają składy na mecz Bayernu z Borussią.

Przeczytałem kiedyś opinię, że gdy widzowie dowiadują się, że jesteś gościem w „Cafe Futbol” to chętniej włączają Polsat Sport o godzinie 11 w niedzielę, bo wiedzą, że będzie ciekawie. Kłótnie z Romanem Kołtoniem, cięte riposty…

TH: Romek ma swoje spojrzenie na wiele tematów i nie zawsze pokrywa się ono z moim zdaniem. Zawsze powtarza, że „polemika w piłce jest bardzo ważna”. Zgadzam się z tym. Gdy jednak grałeś w piłkę, to w wielu sytuacjach Twoje spojrzenie jest inne. Wczuwasz się w sytuację piłkarza, sam to przecież wielokrotnie przeżyłeś. Starasz się zrozumieć, że postąpił tak, a nie tak, bo zaistniała sytuacja wymagała tego lub tamtego. Często ścieramy się w wielu kwestiach, ale prywatnie bardzo się lubimy. Romek to fajny chłopak.

Kiedyś Kołtoń z Kowalem wstawili zdjęcie na Twittera, które podpisali coś w stylu „Nie znam się na piłce tak jak Gianni, ale….” Wszystko jednak na wesoło.

TH: Ja mam swoje zdanie, on ma swoje. Abstrahując jednak od tego, kto ma rację, piłka generuje różne spojrzenie na wiele sytuacji.

Jesteś bardzo wyrazisty w tym co mówisz. Po wygranym meczu z Niemcami na Narodowym wszyscy wychwalali kadrę, a Ty podkreślałeś, że mieliśmy bardzo dużo szczęścia i że Wawrzyniak zagrał słaby mecz.

TH: Wypowiadam zawsze swoje zdanie. Moim zdaniem Kuba nie zagrał przeciwko Niemcom dobrego spotkania. Był mało zwrotny, popełniał błędy w kryciu, kilka razy dał się łatwo ograć. Lubię tego chłopaka i po dobrym meczu w jego wykonaniu zawsze go pochwalę. Gdy jednak robi coś źle, to mówię jak jest. Mam swoje zdanie, ale staram się być obiektywny. Nikogo nie mam na celu obrazić czy skrzywdzisz. Widzisz, tego również nauczyłem się w Niemczech. Gdy jesteś krytykowany, to nie oznacza, że jesteś głupi i wszystko robisz źle. Po prostu źle zrobiłeś to czy tamto i postaraj się to zmienić, poprawić. U nas przyjęło się mówić, że jak ktoś jest krytykowany, to już jest najgorszy i w ogóle. Nie! Więcej dystansu do siebie. To pomaga.

Mam wrażenie, że Mateusz Borek, który doskonale Cię zna, wie jak „uruchomić” Tomka Hajto. Wie jak powiedzieć coś, żeby Cię zdenerwować i wtedy oddaje Ci głos.

TH: Nie wiem czy robi to celowo. Człowiek dorasta i uczy się całe życie. Ja, dzięki pracy trenera, dojrzałem do wielu spraw i na wiele rzeczy patrzę inaczej niż przed laty. Jestem bardziej rzetelny, obiektywny. Może bardziej wyważony. Ciężko mi to nazwać.

Kiedyś, w studio, rozmawialiście o Sebastianie Boenischu i Mati oddał Ci głos. Do tej pory filmik  cieszy się ogromną popularnością w sieci.

TH: Nie było tak ostro, przesadzasz.

Powiedziałeś, że Boenisch to najsłabszy polski piłkarz w historii. Potem się poprawiłeś i  zaznaczyłeś, że to najgorszy lewy obrońca jaki grał w reprezentacji.

TH: Jeżeli zawodnik przez rok nie gra w klubie i na mistrzostwach Europy wychodzi w pierwszym składzie, to jest to nieporozumienie. Sebastian był mało zwrotny, powolny, nieograny, źle się ustawiał, wyglądał jakby miał nadwagę. Jeżeli czegoś nie robisz w poniedziałek, wtorek, środę, czwartek, piątek, sobotę, to nie masz szans zrobić czegoś w niedzielę. Nie ma opcji, że Ci to wyjdzie, bo jesteś po prostu nieprzygotowany.

Na koniec kariery wróciłeś do Polski. Wielokrotnie powtarzałeś, że mentalnie Polskę i Niemcy dzieli przepaść.

TH: Nie ma nawet czego porównywać. Polski piłkarz zawsze ma jakieś „ale”. Albo jest za ciepło, albo za zimno. Albo wieje mocno i nie da się grać, albo mecze są zbyt późno. Zawsze coś przeszkadza. W Niemczach piłkarze są od grania w piłkę. Mają stworzone idealne warunki, by wychodzić na boisko i robić to, co potrafią najlepiej. Nie interesuje ich kto sędziuje mecz i to, ilu na trybunach będzie kibiców. Mają inną mentalność. Są nastawieni na sukces. Zdają sobie sprawę z tego, że momentami jest ciężko, a wykonywana praca nie przynosi spodziewanych efektów. Dążą do założonych celów, mimo przeciwności losu. Życzę każdemu polskiemu piłkarzowi, obojętnie w jakim wieku, by wyjechał do Niemiec i zobaczył jak tam się trenuje. Nie chodzi nawet o to, że jest ciężko czy coś w tym stylu. Każdy  z 25-osobowej grupy piłkarzy wychodzi na trening zrelaksowany, uśmiechnięty, pewny siebie. Zna swoją wartość, bo wie co potrafi. Jest mentalnie przygotowany do tego, by na boisku dać z siebie wszystko.

Zbigniew Boniek powiedział kiedyś, że polski piłkarz przez pierwsze 8 kolejek jeszcze nie wszedł w sezon, a kolejne 7 jest już nim zmęczony.

TH: Widzisz, zawsze coś. Za mało grania – źle. Za dużo – też nie dobrze. Tacy zawodnicy nigdy nie będą dobrze grać w piłkę.

Jako trener chciałeś, żeby Twoi zawodnicy grali podobnie do Ciebie? Twardo, agresywnie?

TH: Zależy na jakiej pozycji dany zawodnik występuje. Nie każdy piłkarz musi agresywnie doskakiwać do rywala. Wszystkich nie można wsadzić do jednego wora. Na pewno chciałem, by moje zespoły grały dobrze piłką. Obrońcy szukali krótkiego podania, rozegrania piłki, a nie zamknęli oczy i laga do przodu. Piłka się zmienia. Zobacz jacy zawodnicy przychodzą do ligi angielskiej. Kiedyś Premier League kojarzyła się wszystkim z rąbanką. Rajd skrzydłem do chorągiewki i wrzutka  na wysokiego napastnika. Dziś w Arsenalu gra Ozil, w City Silva. Techniczni wyszkoleni piłkarze, którzy dyrygują grą całego zespołu. W Jagielonii wyglądało to momentami bardzo dobrze. Zaufałem kilku chłopakom i dobrze na tym wyszedł cały zespół. Gdyby nie dwa frajerskie remisy z Widzewem i Wisłą, to mielibyśmy szansę znaleźć się na koniec sezonu nawet na podium. Skończyliśmy na siódmym miejscu, co nie było złym wynikiem. Potem w Tychach wszystko było robione „na szybko”. Zabrakło czasu, by drużyna grała tak, jak ja to widziałem. Szczególnie miło wspominam okres spędzony w Jagielloni. Rozstałem się z klubem w pełnej zgodzie, do tej pory mam kontakt z prezesem czy piłkarzami. Pamiętają o mnie, dzwonią z życzeniami w urodziny. To bardzo miłe.

Kiedyś Hubb Stevens powiedział, że tylko trzech piłkarzy na świecie ma naprawdę znakomite, długie podanie. Koeman, Beckham i Hajto. Zacne grono.

TH: (śmiech) To był efekt mojej ciężkiej pracy na treningach. Jeszcze w Górniku zostawałem po treningu i wrzucałem piłkę, ćwiczyłem przerzuty. To nie było dzieło przypadku. Codziennie robiłem po 50, 60 powtórzeń, więc byłem systematyczny. Pojawił się automatyzm, który w piłce jest bardzo ważny. Jeżeli robisz coś regularnie, to znaczy, że jesteś dobrze przygotowany. Z czasem byłem tak pewny siebie, że śmiałem się, że biorę pisak i adresuje na piłce miejsce, w które ma polecieć piłka. „Pół metra przez Jorgiem Bohme” i pach, dostał „na nosek”. Gdybym teraz miał w składzie takiego Mullera z Bayernu, który potrafi strzelić bramkę z niczego lub Lewego, to miałbym 20 asyst w sezonie.

Przez to, że jesteś bardzo charakterystyczny, bywasz również często krytykowany. Powstała na Facebook’u nawet grupa „Zwycięski skład Kaiserlautern z meczu z Bayernem w sezonie 97/98”, która ma ponad 10 tysięcy polubień.

TH: (śmiech) Poważnie lubi to ponad 10 tysięcy ludzi?

Poważnie.

TH: Bo ja pamiętam te wszystkie mecze. Poza tym, że grałem w piłkę, to żyłem futbolem. Interesowałem się. Oglądam sobie czasami jakiś mecz i nagle przypomina mi się boiskowa sytuacja, w której kilka lat się znalazłem. Zamykam oczy i widzę mecz z Bayernem, a po drugiej stronie Lucio, Juan, Giovane Elber czy Oliver Kahn. Czasami opowiem jakąś anegdotkę, ciekawostkę, komentarz. Ludzie to lubią.

Znalazłem w sieci mema, w którym namawiasz Kamila Grosickiego, by ten wszedł w pole karne i spróbował pojedynku 1 na 1.

TH: Bo widzę daną sytuację i wiem, co piłkarz powinien w danej sytuacji zrobić. Skrzydłowy stracił piłkę, przeciwnicy wyprowadzają kontrę to mówię, że Robert powinien wrócić i pomóc drużynie w destrukcji. Czasami wydaje się to śmieszne, ale to są fachowe porady.

Chciałem teraz chwilę porozmawiać o obecnej reprezentacji. W Polsce awans na Euro 2016 odebrano jako wielu sukces. Moim zdaniem awans był obowiązkiem, który trzeba było wykonać. Jak Ty to widzisz?

TH: Nie oszukujmy się. Na Euro gra pół Europy. Ciężko było się do Francji nie zakwalifikować. Nawet trzecie miejsce w grupie dawało możliwość awansu na Euro. Gdybyśmy nie awansowali na mistrzostwa Europy, to byłby blamaż. Tragedia. Należy jednak docenić sukces, którzy chłopcy osiągnęli. Zderzyli się z ogromną presją, musieli wygrać decydujący mecz z Irlandią i to niewątpliwie im się udało. Za to chwała. Ja jednak zawsze staram się twardo stąpać po ziemi i nie robiłbym z awansu wielkiego sukcesu. Jest dobrze, ale to tylko kolejny, ważny etap, który udało się przejść. Piłkarze, zrozumieli filozofię Nawałki, Adam potrafił dotrzeć do tych chłopaków. Zagraliśmy bardzo mądrze, mieliśmy trochę szczęścia i zasłużenie awansowaliśmy na Euro.

Powiedziałeś, że mieliśmy szczęście.

TH: Popatrz na wygrany mecz z Niemcami. Nie graliśmy rewelacyjnie, a mimo wszystko udało nam się to spotkanie wygrać. Wynik idzie w świat – to on jest najważniejszy. Mecz ze Szkocją? Pamiętasz. Irlandia w Dublinie? Mogło być przynajmniej 3:1. Szczęście jest elementem futbolu i zazwyczaj sprzyja lepszym. Trzeba się z tego cieszyć i nie ma co wybrzydzać.

Polacy wyjdą z grupy?

TH: Mamy bardzo trudną grupę. Wszyscy po losowaniu byli szczęśliwi, ale to nie jest łatwa grupa. Irlandczycy z północy są lepsi niż ta Irlandia, z którą graliśmy w eliminacjach. Wielu ich piłkarzy występuje w Premier League, część gra w Championship. Są silni, waleczni, nie odstawiają nogi. Prezentują poziom zbliżony do Szkotów, a my mieliśmy w tych meczach ogromne problemy. Więc mecz otwarcia będzie dla nas bardzo trudny. To on nam wskaże drogę, którą będziemy podążać w tym turnieju. Potem Niemcy – wiadomo. Na koniec Ukraińcy, którzy pokonali nas dwukrotnie w eliminacjach do mundialu w Brazylii. Będzie bardzo trudno, ale liczę że wyjdziemy z grupy. Możemy awansować nawet z 3 miejsca. Jeżeli turniej zakończymy po trzech meczach, to będzie to kompletna klęska. Nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu. Katastrofa.

Tomek, przygotowałem dla Ciebie kilka pytań prawda/ fałsz. Mamy jeszcze chwilkę, prawda?

TH: Ja mam, nie wiem jak Ty (śmiech).

Jestem spełnionym piłkarzem.   Prawda
62 mecze w kadrze to mało, biorąc pod uwagę moje umiejętności.    Fałsz
Hajto i Wałdoch tworzyli jedną z najlepszych obron w historii Schalke.    Prawda
Nie grałem w swojej karierze przeciwko napastnikowi, którego bym się bał.    Prawda
Piłkarz to w 80% głowa, a tylko w 20% umiejętności czysto piłkarskie.    Prawda
Nigdy nie interesowały mnie nagrody indywidualne.    Prawda
Znałem swoją piłkarską wartość, dlatego zrobiłem tak dużą karierę.    Prawda
Śmieszą mnie pseudo eksperci, którzy 2 razy w życiu kopnęli w piłkę.    Fałsz
Roman Kołtoń nigdy nie grał na poważnie w piłkę, ale zna się na futbolu.    Prawda
Prywatnie Roman Kołtoń to mój bardzo dobry kumpel.    Prawda
Na palcach jednej ręki wskazałbym polskich ligowców, którzy poradziliby sobie w Bundeslidze.    Prawda
Niemcy mentalnie są daleko przed nami.    Prawda
Jakbym miał już teraz podsumować swoją karierę trenerską, to spodziewałem się, że osiągnę więcej.    Prawda
Polscy piłkarze boją się ciężko trenować.    Prawda
W ciągu pięciu najbliższych lat polski zespół awansuje do Ligi Mistrzów.    Fałsz
Kamil Glik to lepszy obrońca ode mnie.    Prawda
Robert Lewandowski zdobędzie w przyszłości Złotą Piłkę.    Prawda
Liga niemiecka jest najlepszą ligą na świecie.    Prawda
Awans kadry na Euro 2016 to żaden sukces. To tylko wypełniony obowiązek.    Prawda
Kadra Engela była lepsza od tej Nawałki.    Fałsz
Mój potencjał piłkarski sięgał o wiele dalej, niż Schalke.    Fałsz
Razem z Mateuszem Borkiem stanowimy duet dobrych komentatorów.    Prawda
Nic nie robię sobie z tego, że internauci ze mnie żartują.    Prawda
Znam na pamięć zwycięski skład Kaislestaurnen z meczu z Bayernem w sezonie 97/98.    Prawda
Polska wyjdzie z grupy na Euro 2016.    Prawda
Czuję, że sprawimy niespodziankę i powalczymy na Euro o medal.    Prawda
KOMENTARZE