W zasadzie to Dusan Kuciak idealnie wpisuje się w schemat polskiego ligowca wyróżniającego się w Ekstraklasie. Zbiera dobre recenzje, zaczynają interesować się nim europejskie kluby, podpisuje dobry kontrakt, siada na ławce, rzadko kiedy się z niej podnosi, chowa ogon, wraca do Polski. Ostatnim elementem tych regularnie następujących po sobie zdarzeń jest etap, w którym ten sam zawodnik znowu jest wyróżniającą się postacią w polskiej lidze. Czy tak będzie też i tym razem?

Z perspektywy Lechii najlepiej by było, żeby Kuciaka spotkało prawo Stilica. Wyróżniał się, pojechał, zwiedził, zarobił, wrócił, znowu błyszczy. Bo będąc już szczerym z samym sobą trzeba Kuciakowi oddać jedno – przed wyjazdem do Hull City zjadał naszą ligę na śniadanie. Co prawda nie zawsze był na tapecie, nie za każdym razem pozostawał bez skazy, ale generalnie był facetem, na którego można było w Warszawie liczyć. Hejterzy powiedzą, że zawalił pierwszą bramkę w półfinale Pucharu Polski w sezonie 2014/2015 – zgoda. Ktoś powie, że zaliczył pusty przelot w meczu z Cracovią w sytuacji z Saidim Ntibazonkizą – oczywiście, że tak było. Ogólnie jednak wrażenie zostało po nim dobre. Odszedł w glorii ligowej chwały jako gość, który znał się na swojej robocie.

Co było potem? Tak, dobrze się spodziewacie. Kuciak przez rok zagrał w ekipie z Anglii raz. Był w drużynie Tygrysów potrzebny mniej wiecej tak, jak ratownik podczas mistrzostw świata w pływaniu. Niby był, ale gdyby zrobił sobie wolne, to absolutnie nikt nie zwróciłby na to uwagi. Słowak co prawda zbijał codziennie piątki w szatni z Tomem Huddlestonem i Robertem Snodgrassem, nauczył się parzyć angielską herbatę, wie jak odpowiednio usmażyć jajka na śniadanie, ale swoich bramkarskich umiejętności nie poprawił. Nie miał ku temu okazji.

Kuciak całkiem nieświadomie spoliczkował naszą Ekstraklasę. Może trochę się zapędziłem i na przykładzie jednego zawodnika weryfikuję całą ligę, ale wydaję mi się, że ma to wiele wspólnego z prawdą. Skoro najlepszy fachura między słupkami w Championship, a chwilę później w najgorszej drużynie Premier League pełni tylko rolę statysty, to ktoś słabszy od Słowaka miałby pewnie problem ze znalezieniem dla siebie miejsca na trybunach. Skoro podstawowy bramkarz mistrzów Polski nie daje rady w ostatniej ekipie w Anglii, to coś jest nie tak. Ale może się mylę.

Ciekawy jestem, co teraz zrobi Piotr Nowak. W ogóle mam wrażenie, że szkoleniowiec Lechii nie do końca panuje nad klubowymi transferami. Dwa tygodnie temu gdańska drużyna oddała na wypożyczenie do Śląska Wrocław Aleksandara Kovacevica, bo ten nie grał z powodu limitów piłkarzy spoza Unii mogących jednocześnie przebywać na boisku. Minęły dwa tygodnie, a przychodzi nowy bramkarz, który ma być pierwszym wyborem Nowaka. Inny Serb, który „walczył” o miejsce w składzie z Kovacevicem najprawdopodobniej będzie przyglądał się występom kolegów z perspektywy ławki rezerwowych. Czyli Alaksandar spokojnie mógł zostać. Odchodzący przed rokiem do Legii Borysiuk znowu melduje się w Gdańsku i znowu wokół niego będzie budowany zespół. Coś mi się tu nie klei.

Chyba że Kuciak przyszedł do Lechii po to, by zobaczyć, jak radzi sobie Savic.

Co ciekawe, Kuciak podpisał kontrakt z Lechią… na pół roku. A będąc precyzyjnym – do końca sezonu. Początkowo mówiło się o wypożyczeniu, ale włodarze Hull stwierdzili najwyraźniej, że najlepiej będzie po prostu sprzedać swojego bramkarza ekipie, której bardzo na tym zależy.

Mam przeczucie, że Kuciak wskoczy raz dwa między słupki i nie tylko wygryzie na dobre ze składu Savica, ale będzie również mocnym punktem Lechii. Z jednej strony to dobrze, bo ekipa z Gdańska od dawien dawna nie miała naprawdę solidnego bramkarza. Z drugiej jednak, trochę przykro, że gościa kopniętego w cztery litery gdzieś na peryferiach wielkiej piłki u nas przyjmuje się z otwartymi ramionami.

 

KOMENTARZE