Tak, jesteśmy lekkoatletyczną potęgą. Póki co jednak tylko w Europie. W Amsterdamie Polacy zdobyli 6 złotych, 5 srebrnych i 1 brązowy medal wygrywając po raz pierwszy w historii klasyfikację medalową. Nikt wielkości polskiego zespołu nie kwestionuje, ba, coraz więcej osób porównuje go z legendarnym Wunderteamem, który na przełomie lat 50 i 60 XX wieku wiódł prym wśród światowych potęg. I choć sukces w stolicy Holandii odbił się olbrzymim echem, to należy się zastanowić, czy ten wynik jesteśmy w stanie powtórzyć za niespełna miesiąc, w Rio. Gdzie światowa czołówka powalczy o olimpijskie medale.
Tuż za podium – to przez ostatnie kilka lat było nasze miejsce w europejskiej hierarchii. Podczas gdy o dominację na Starym Kontynencie walczyli Rosjanie, Brytyjczycy, Niemcy i Francuzi, my tuż za podium przyglądaliśmy się temu, co wyprawiają lepsi od nas. Ciężko jest się przecież porównywać z Rosjanami, którzy każdą konkurencję mają niezwykle mocno obsadzoną. Kwestionowanie wielkości Brytyjczyków, o których reprezentacyjnej sile stanowi wielu naturalizowanych lekkoatletów również sensu nie ma. Tak samo Francuzów, którzy z propagowania multi-kulti uczynili swój flagowy produkt. Polacy choć ambitni, dobrze wyszkoleni i perfekcyjnie zorganizowani swoje triumfy mogli świętować co najwyżej w konkurencjach technicznych. Gdzie genetyka ma mniejsze znaczenie, a dobry i mądry trening poparty ciężką pracą na treningu jest w stanie w końcu zaowocować. Gdzie lepszy może wygrać, nie zważając na pochodzenie.
I tak przez Skolimowską, Ziółkowskiego, Małachowskiego, Majewskiego po Włodarczyk i Fajdka medale zawsze zdobywaliśmy. W konkurencjach rzutowych.
By jednak zacząć dominować w Europie rzuty nie wystarczyły. Ktoś, kto śledzi poczynania lekkoatletów wie, że z roku na rok pojawiali się zawodnicy, którzy coraz mocniej akcentowali swój udział w imprezach rangi mistrzowskiej. Pamiętam młodego Adama Kszczota, który w 2008 w Bydgoszczy zdobywał 4 miejsce na mistrzostwach świata juniorów. Chwilę później wskoczył do seniorskiej elity i tam również coraz lepiej mu szło. Rywalizował nie tylko z Rudishą i Bungeiem, ale i z Marcinem Lewandowskim, który o rok młodszego od siebie kolegę wprowadzał na lekkoatletyczne szlaki. Podczas gdy 800 metrów w wykonaniu męskim prezentowało się już naprawdę dobrze, kobiety wciąż bez powodzenia startowały poza granicami naszego kraju. Teraz problem ten to już historia i dziś Joanna Jóźwik ociera się o podium mistrzostw Europy, Angelika Cichocka wygrywa na 1500 metrów, a młoda Sofia Ennaoui puka do bram tych największych i za miesiąc w Brazylii zadebiutuje na igrzyskach.
Podczas gdy kibic znad Wisły przyglądał się romantycznej przygodzie Blanki Vlasic na światowych salonach, w naszym kraju panowała niespotykana wcześniej susza w tej konkurencji. Nastroje poprawiały nam medale Anii Rogowskiej i Moniki Pyrek, ale ich odejście od sportu spowodowało, że skoki w kobiecym wykonaniu były najzwyczajniej w świecie zaniedbane. Dziś Kamila Lićwinko, która króluje w krajowym zestawieniu przygotowuje się do brazylijskich zmagań i do Holandii nie pojechała. Złote medalistka z Amsterdamu, czyli utytułowana Ruth Beitia wygrała, choć nie zachwyciła. Z wynikiem gorszym niż najlepszy Kamili z tego sezonu o jeden centymetr.
Wielka impreza lekkoatletyczna to również niespodzianki. O ile zwycięstwa Kszczota, Włodarczyk, Fajdka czy Małachowskiego były do przewidzenia, o tyle złoty medal Roberta Sobera w skoku o tyczce jest ogromną sensacją. Podczas gdy polski kibic świeżo w pamięci ma złoty medal mistrzostw świata Pawła Wojciechowskiego z 2011 roku, Sobera bez kompleksów do Holandii pojechał, by walczyć o swoje. I to, że Renaud Lavilennie nie zaliczył w konkursie żadnej próby nie ma w tym przypadku żadnego znaczenia. Bo zwycięzcy się nie sądzi, a o przegranym zwykle nikt nie pamięta.
I ekscytując się tym, co przyniósł poprzedni weekend nie sposób nie myśleć o Brazylii. Tam już tak łatwo nie będzie, bo do walki włączy się reszta świata. O ile Włodarczyk, Fajdek czy Małachowski najgroźniejszych przeciwników mają na Starym Kontynencie, o tyle kulomiot Haratyk, trójskoczek Hoffmann, płotkarka Linkiewicz czy nawet ozłocona Cichocka zderzą się ze sportowo z innym wymiarem. Historia sportu pamięta przecież sytuacje, w których teoretycznie słabszy dzięki ambicji i ułamku szczęścia zdobywał medale. Jak Marek Plawgo, który do Osaki zakwalifikował się na kilka chwil przed mistrzostwami świata, a który z Japonii wrócił z brązowym medalem.
A tak nawiasem mówiąc, ciekawe ile z flag, które wieszaliście za oknem były na cześć naszych znakomitych lekkoatletów. Bo z Portugalią graliśmy już dawno, ponad tydzień wcześniej.