Przed meczem z Ruchem Chorzów coraz więcej mówi się nie tyle o pojedynku czysto sportowym, a o niepisanej zasadzie fair play, zgodnie z którą piłkarze Waldemara Fornalika mają rzekomo przegrać pojedynek z gdańską Lechią. O co chodzi? O to, że biało-zieloni zrezygnowali z jednego punktu przed podziałem tabeli na dwie ósemki, czego efektem było zakwalifikowanie chorzowian do grupy mistrzowskiej piłkarskiej Ekstraklasy. Gdyby Lechia ten punkt przyjęła – co wydawało się oczywiste – w lepszej ósemce grałoby Podbeskidzie kosztem właśnie Ruchu. Teraz gdy Niebiescy o nic już nie walczą, a Lechia wciąż marzy o europejskich pucharach przysługa ma być odwzajemniona. Tak przynajmniej ćwierkają trójmiejskie ptaszki.

Moje zdanie na ten temat? Wbrew pozorom Ekstraklasa to rozgrywki bardzo profesjonalne. Co prawda jestem po świeżej lekturze książek Janusza Wójcika i Grzegorza Króla, gdzie ligowe myczki zostały rozebrane na czynniki pierwsze, ale absolutnie nie wierzę w to, że ktoś się komuś podłoży tylko dlatego, że tego wymagałaby dżentelmeńska przysługa. Zbyt dużo osób wie o sprawie, zdaje sobie sprawę zależności w polskim futbolu i patrzy na ręce osobom, które próbują kręcić. To nie te czasy, kiedy sędziowie przed spotkaniem zasiadali przy syto zastawionym stole i objadali się frykasami, by później wiedzieć komu i jak sędziować. Zatem temat to zwykła dziennikarska prowokacja któregoś z pismaków, któremu brakowało kontrowersyjnego nagłówka.

Mecz Lechii z Ruchem to zdecydowanie najłatwiejsze spotkanie, które piłkarzom Piotra Nowaka zostało do rozegrania w bieżących rozgrywkach. Gdyby gdańszczanie musieli udać się na to spotkanie do Chorzowa, to byłaby zupełnie inna rozmowa. Lechia gra u siebie bardzo dobrze, w tym roku jeszcze nie przegrała. Stworzyła w Gdańsku twierdzę, której od dłuższego czasu nikt nie zdobył. Tegoroczne rozgrywki układają się tak, że tak naprawdę nikt na podium nie chce wskoczyć. Wygrana w sobotę spowoduje, że Lechia znowu wskoczy do strefy medalowej, a sportowa postawa nakaże jej walczyć o pucharowe marzenia w dwóch ostatnich rozdaniach. Porażka ugruntuje zespół na miejscu 6-7, czyli jeszcze niedawno tak wymarzonym – zdaniem wielu – na koniec bieżącej kampanii.

Kto jest faworytem tego spotkania? Zdecydowanie Lechia. Po pierwsze Ruch nie walczy już w tym sezonie ABSOLUTNIE O NIC. Ekipa Waldemara Fornalika mierzy siły na zamiary i wie, że przypadkowy awans do europejskich pucharów skończy się tak samo, jak przed rokiem w przypadku Jagiellonii, która w podzięce za bardzo dobry poprzedni sezon dziś lawiruje nad przepaścią i tylko o 5 oczek wyprzedza ostatni w tabeli Górnik Zabrze. Lechia wygrać musi i nie musi. Z jednej strony tylko zwycięstwo daje szansę na walkę o europejskie puchary, z drugiej jednak ABSOLUTNIE NIKT w Gdańsku nie potrafi powiedzieć z pełnym przekonaniem, że Lechii na tym zależy. Michał Probierz powiedział kiedyś, że wszyscy w Polsce jak naiwniacy biją się o europejskie puchary, a tak naprawdę nikt w naszym kraju się do poważnej piłki nie nadaje. Wyrządzamy sobie krzywdę, bo jeżdżąc po Albaniach czy innych Kazachstanach tracimy paliwo, którego później w lidze ewidentnie brakuje. Zatem jutro przed północą będę mądrzejszy, wy pewnie również. Czy ta Lechia gra o pełną pulę, oglądamy ją w lipcu na europejskich pastwiskach i wychwalamy pod niebiosa, czy z skupiamy się na lidze i budujemy projekt, który w ciągu kilku lat ma szansę odznaczyć swoje piętno w nieco poważniejszym już futbolu.

Bo Lechia to zespół, który przed własnymi kibicami potrafi WYGRAĆ Z KAŻDYM. Doskonale wie o tym Legia, która już niedługo przyjedzie do Gdańska. Liga będzie ciekawsza.

KOMENTARZE