Na pomysł napisania tego tekstu wpadłem w momencie, gdy zobaczyłem skład Bayernu na pierwszy mecz z Realem Madryt. Warunek musiał być jeden: to Real miał grać dalej. 

Mimo że wybierając pomiędzy Bayernem, a Realem, zdecydowanie wybieram Bayern, to dla poczucia satysfakcji wolałem, żeby to drużyna z Madrytu grała w półfinale Ligi Mistrzów.

Ale po kolei.

Historię znacie doskonale, z resztą – każdy ją zna. W spotkaniu przeciwko Borussii Dortmund Robert Lewandowski daje się sfaulować przez bramkarza BVB, upada w polu karnym i sędzia wskazuje na jedenasty metr. Lewy podchodzi do piłki, zdobywa gola i sygnalizuje, że nabawił się urazu barku. Cała bawarska społeczność kibicowska na świecie martwi się tym, że najlepszemu napastnikowi Bayernu coś dolega. Wszystko w trosce o dobro drużyny przed meczem z Realem, który ma się odbyć już za kilka dni.

I wtedy mamy do czynienia z walką z czasem. Zagra, nie zagra, zagra, nie zagra. Co bardziej poinformowany pismak donosi jedno, by drugi zaraz informacje poprzednika prostować i przedstawiać inną wersję. Po internecie krążą filmiki, jak Lewy robi fikołki na treningu, generalnie wszystko wskazuje raczej na to, że zobaczymy Polaka na boisku od pierwszej minuty.

Kilka godzin przed meczem wszyscy zgodnie informują, że nie – jednak nie zagra. „Jest oszczędzany, nie ma co ryzykować” – powtarza każdy z dziennikarzy na Twitterze. Słucham, czytam, czekam na oficjalkę i bach – faktycznie, mieli rację – nie zagra!

I zadaję sobie tylko pytanie: dlaczego kurwa nie zagra?

I co jeszcze lepsze: czemu jest oszczędzany?

Nie mówcie mi proszę, że oszczędzano go, bo stan jego zdrowia był na tyle poważny, że naprawdę nie był w stanie wyjść na boisko. Bo nie mógł ruszać barkiem i nie wstawał z łóżka. Nie uwierzę w to. Moim zdaniem są spotkania, w których taki piłkarz jak Lewy musi zagrać. W których wszystko inne, to, co dookoła nie ma żadnego znaczenia. Gdzie perspektywa rozegrania 10/ 20/ 30 minut i pogorszenia sytuacji do tego stopnia, że uraz mało groźny może przeistoczyć się w poważną kontuzję, którą trzeba będzie leczyć kilka miesięcy. Moim zdaniem, tu celowo się powtórzę, to nie ma żadnego znaczenia. Taki piłkarz jak Lewy musi w takich meczach grać. Po prostu.

Rozumiem, Bayern walczy o mistrzostwo Niemiec i musi gonić uciekający zespół w Bundeslidze, co samo w sobie jak na niemieckie warunki jest sporą sensacją. Z tym że na pięć kolejek przed końcem Bawarczycy mają osiem punktów przewagi nad drugim Lipskiem i na pewno mistrzami Niemiec zostaną (matematycznie oczywiście wszystko jest jeszcze możliwe).

Rozumiem, że Bayern nie jest w dobrej formie, Lewy nie zachwyca, a w Pucharze Niemiec ekipa Ancelottiego może mieć trudno, by trofeum zdobyć. Ale nie, tak przecież nie jest. Po pierwsze, Bayern nawet bez Lewego jest faworytem do zdobycia PN, po drugie, z Borussią (najbliższy rywal w tych rozgrywkach) ostatnio Bawarczycy wygrali (wspomniane 4:1 i kontuzja po karnym), więc czemu nagle Bayern miałby to przegrać?

Rozumiem, gdyby był sezon 2015/2016, a w czerwcu reprezentacja Polski występowałaby na EURO 2016. Wtedy faktycznie w połowie kwietnia nie ma sensu ryzykować ewentualnym urazem i faktycznie na Lewego trzeba chuchać i dmuchać.

Ale nie rozumiem, dlaczego praktycznie pewny tytułu Bayern, który prawdopodobnie zaraz zdobędzie krajowy puchar (który prawdę mówiąc i tak każdy ma gdzieś) w sezonie, gdy nie ma wielkiego turnieju reprezentacyjnego, nie wystawia Lewego w najważniejszym meczu sezonu.

Tego za nic nie zrozumiem.

robert

Chyba Jakub Błaszczykowski (mogę coś pomylić, choć to nieistotne) powiedział kiedyś, że są takie spotkania, w których można grać nawet bez nogi. Gdy wychodzi się na własną odpowiedzialność, świadomym konsekwencji i narażając swoje zdrowie na poważne ryzyko. Bo w tym momencie, stawiając na szali wszystkie plusy i minusy, tu i teraz jest najważniejsze. Los drużyny w najistotniejszym meczu sezonu to wystarczający argument, by nie będąc w pełni sił wyjść na boisko i zaryzykować.

Sami pomyślcie. Zamiast Vidala to Lewy podchodzi do karnego w pierwszym meczu. Strzeliłby? No możemy gdybać, dyskutować. Ale myślę, że dałby radę. Byłoby 2:0. Inaczej wyglądałby tamten mecz? No inaczej. Czy jestem tego pewien? Nie. I nigdy już się tego nie dowiem.

Wyobraźmy sobie najgorszy możliwy scenariusz. Lewemu pogłębia się uraz. Musi pauzować – dajmy na to – trzy miesiące. Polak omija wszystkie spotkania ligowe w tym sezonie i rozgrywki w Pucharze Niemiec. Wielce prawdopodobne, że i jedno, i drugie trofeum Bayern i tak by wygrał. Zakładając mniej optymistyczny scenariusz – Bawarczycy zostaliby tylko mistrzami Niemiec.

Lewy wróciłby do treningów w połowie lipca, czyli wtedy, gdy Bayern zacznie przygotować się do nowego sezonu. Co monachijski klub straciłby na tym? Niewiele. Wiadomo – lepiej, żeby najlepszy w zespole zawodnik był zdrowy, ale w futbolu, tak jak w życiu, czasami trzeba podjąć decyzję ryzykowną, która może być brzemienna w skutkach.

Tymczasem Bayern postanowił nie zarykować. Lewemu dać odpocząć i dziś zamiast nich w półfinale LM gra Real. Już widzę, jak zaraz zacznie się hejt. – Co ty wygadujesz za głupoty, Real w dwumeczu wygrał zdecydowanie! (6:3). Zgoda, ale w tamtym jednym momencie (karny Vidala) Lewy mógł zrobić różnicę. Mógł wprowadzić Bayern do najlepszej czwórki w Europie.

Ale zamiast tego, dziś Lewy może już w ogóle na boisko nie wychodzić. Jego koledzy opędzlują zaraz ligę, wygrają puchar, a nasz kapitan nie będzie musiał nawet zakładać korków. Faktycznie, lepiej było nie ryzykować i skupić się na priotytetach w dalszej części sezonu. Co tam Real, co tam Liga Mistrzów. Mamy w tym sezonie ważniejsze obowiązki.

 

KOMENTARZE