Kolejne 12 miesięcy za nami, dla mnie to dziesiąty rok, kiedy jestem blisko MMA. Z racji tego, że moje zażyłości z tą dyscypliną są całkiem spore, mam swoje przemyślenia, co w branży nie funkcjonuje tak, jak powinno, ale też dostrzegam aspekty, którymi możemy się chwalić. Jak wygląda z mojej perspektywa polska scena MMA?

Zacznijmy od tego, co funkcjonuje dobrze na rodzimej scenie MMA.

1. Poziom MMA w Polsce

Ogólnie, banalnie, ale od tego trzeba zacząć – jesteśmy w MMA naprawdę dobrzy. Przygotowując się do gal i szukając zawodników, którzy mogą zasilić rozpiski FEN, często przepadam w czeluściach internetu i oglądam walki w różnych krajach świata. Zerkam w kierunku słonecznej Brazylii, ale często jestem też w Kazachstanie, Gruzji czy na Bałkanach – naprawdę nie mamy się czego wstydzić. Mamy flagowe postaci i szeroką czołówkę światową, mamy legendy rodzimej sceny, regularnie pojawiają się nowe gwiazdki, które widzimy oczami wyobraźni jako tych, którzy za jakiś czas będą stanowić o sile MMA w naszym kraju. Do tego realizacyjnie, dla oka, nasze gale, nawet te drugiej kategorii, wyglądają dobrze. Ludzie, którzy obserwują ten sport w naszym kraju z zewnątrz są pod wrażeniem tego, że za naszymi organizacjami stoją poważne telewizje, znaczący sponsorzy itp. Ogólnie wygląda to przyzwoicie, być może nie tak rozwojowo jak jeszcze kilka lat temu, gdy ten sport się u nas w ekspresowym tempie rozwijał, ale serio nie ma dramatu.

2. Współprace poza organizacjami

Wiadomo – każdy patrzy na siebie i ciągnie wózek w swoją stronę, ale ostatni czas pod tym względem wygląda obiecująco. Nie ma już bandyterki, czyli podbierania sobie zawodników i niejasnych sytuacji, na pojedyncze nieporozumienia można patrzeć z różnych stron, ale występuje dialog i dosyć sprawny przepływ informacji pomiędzy ludźmi, którzy reprezentują dane podmioty. Nie wiem jak inni, ale ja mam wrażenie, że w razie potrzeby można się dogadać, co nie zawsze było tak oczywiste. Nie oszukuję się i wiem, że pewnie nie każdy życzy każdemu dobrze, ale rynek sportów walki jest bardzo konkurencyjny i jak najbardziej to rozumiem i w ramach partnerskich relacji to i tak dużo, że w wielu przypadkach gramy w otwarte karty.

3. Regularne walki młodych talenciaków

Nie oszukujmy się – następcow Mameda, Pudziana czy Materli nie będzie, tak samo jako nigdy w świadomości dzisiejszych 35-latków nie będzie lepszego skoczka niż Adam Małysz. Na pewno jednak w polskim MMA pojawia sę wielu młodych-zdolnych, których kariery szybko nabierają rozpędu. Jeszcze jakiś czas temu w mainstreamie nie było Jakuba Wikłacza, Roberta Ruchały, Damiana Rzepeckiego, chwilę wcześniej w świadomości fanów pojawili się Adrian Bartosiński czy Cezary Oleksiejczuk, czyli docelowo następcy tych, którzy mają być impulsem dla kibiców. Ta sztafeta pokoleniowa nie wygląda pewnie tak, jakby się wszyscy spodziewali, ale zdolnej młodzieży jest w naszym kraju sporo i dobrze, że krajowe podwórko potrafi ich regularnie sprawdzać podnosząc poziom sportowy. Następne kilka lat pod tym względem zapowiada się bardzo obiecująco.

4. MMA wciąż frekwencyjnie nie zawodzi

Większość kibiców wciąż kupuje bilety na gale KSW – to normalne, bo te gale są najczęściej i na KSW walczą największe gwiazdy. Dwa razy pełna hala w Gliwicach w 2024 roku to pewny miernik tego, że ciekawa rozpiska i duże wydarzenie wciąż potrafi zgromadzić tłumy na trybunach. W przypadku lokalnych organizacji wygląda to różnie – byłem w tym roku na lokalnej gali Real Fight Night, gdzie wypełniono fanami halę na 1000 osób, na FEN dobrze sprawdzają się obiekty po 2000-3500 ludzi, co być może nie jest wynikiem kosmicznym patrząc na to, ile osób kupuje bilety na koncerty muzyczne, ale to wynik, o którym organizatorzy bokscerscy mogą co najwyżej pomarzyć. Boli mnie to, że czasami hale świecą pustkami, ale wydaje mi się, że powrót świata do normalności po pandemii i gorsza kondycja organizacji freak fightowych za moment spowodują, że ludzie będą znowu chcieli na sport przychodzić. Doceniam utrzymanie pewnego poziomu mimo różnnych problemów w międzyczasie.

5. Mnogość eventów na rodzimej scenie

Praktycznie co weekend mamy wydarzenie, którym możemy się emocjonować – polski fan MMA ma luksus, że niemalże w każdą sobotę jest transmisja wydarzenia, które może go zainteresować. Zdarza mi się być za granicą i chcę obejrzeć galę sportów walki – znalezienie pubu, w którym taka transmisja jest możliwa do obejrzenia graniczy z cudem, w hotelowym lobby barman totalnie nie ma pojęcia o czym do niego mówisz. W Polsce w stałej ramówce mamy galę UFC, KSW, FEN, Babilon MMA, do tego dochodzi czeski Oktagon, gale PFL czy Cage Warriors, czyli naprawdę bardzo dużo MMA. Jasne, nie wszystko ogląda się znakomicie, ale możliwosci wyboru jest serio dużo, śmiem twierdzić, że być może nawet za dużo, bo nie wszyscy nadążają wszystko oglądać i uwaga na najważniejszych wydarzeniach jest rozproszona. Nie będę jednak narzekał na nadmiar bogactwa, bo to coś, o czym kiedyś mogliśmy co najwyżej pomarzyć.

Co smuci, martwi i wkurza?

1. Medialna sztampa i brak kreatywności

Sztampowe podejście dziennikarzy do MMA to coś, co bardzo mnie martwi. W zasadzie to prawie wszystko leci tym samym schematem – nasze media branżowe ograniczają się do zapowiedzi w formie wywiadów i podsumowań w formie – a jakże – wywiadów. Pojawiają się podcasty, jasne, ale mają one na celu zapowiedzenie gali lub jej podsumowanie. To wszyscy jest naprawdę spoko, ja z większością tego typu treści jestem na bieżąco, bo mnie to interesuje, ale dla zwykłego kibica jest to po prostu nudne. Pracowałem jako dziennikarz przez wiele lat i jeździłem na różne wydarzenia – wiem, co jest strefą komfortu, a co każe z niej czasami wyjść – bycie kreatywnym to zdecydowanie trudniejsza rola, ale tylko wtedy w moim przekonaniu ma to sens. Ja osobiście mając takie same treści przed galą i po gali jak konkurencja, nie byłbym z siebie dumny, więc być może 2025 rok to będzie moment, kiedy wszyscy dadzą z siebie trochę więcej?

2. Brak świadomości biznesowej ludzi z branży MMA

Wiekszość kibiców MMA jest w tym sporcie od KSW 12, czyli już dosyć długi czas, a ja wciąż mam wrażenie, że ludzie z branży nie kumają absolutnych podstaw, które po prostu trzeba rozumieć, żeby móc nazywać się świadomym fanem MMA. W ostatnim roku pojawiły się chociażby wątki:

– zdziwienie fanów, że Pudzian wypada z rozpiski KSW 100, gdy organizacja sprzedała 100% biletów na event, a Pudzian w gali PPV nie brał udziału od ponad 3 lat – dużo większy poniesiony koszt przy wątpliwowym poziomie sportowym niż potencjalny zysk

– rekomendowanie w miejsce Pudziana na KSW 100 Borysa Mańkowskiego zamiast Arka Wrzoska – absurd, biorąc pod uwagę fanbase i hype jednego, a brak aktywności i niewspółmiernie wyższą wypłatę drugiego

– pełne uwierzenie w rekordy PPV KSW Epic i zrezygnowanie z usług Tomasza Adamka, który brał w tej gali udział, bo rzekomo „to Mamed, a nie Adamek sprzedał to PPV” – gdyby konfiguracja Adamka z Mamedem pobiła wszelkie możliwe rekordy, to na pewno oglądalibyśmy rewanż

– czterokrotne wyższe oczekiwania finansowe Jakuba Wikłacza względem poprzedniego kontraktu – absurd, bo mimo klasy sportowej Wikłacz nie zasługuje na podwyżkę x4 nie zważając na to, ile pierwotnie otrzymywał za swój pojedynek, gdyż nie sprzedaje biletów, nie jest gwiazdą PPV i jego wielkość nie jest dla organizacji tak duża, by zażynać się na jego gażę

Powyższe tematy pojawiły się w przestrzeni publicznej i nikt nie puentował tego we właściwy sposób. Skoro oglądamy ten sport od tak wielu lat, to może zacznijmy pewne kropki sprawnie ze sobą łączyć?

Stawki, możliwości, sponsorzy, szanse, rozwój, perspektywa – to wszystko kreuje biznes. MMA i sport to biznes, więc nie dajmy sobie w dalszym ciągu pewnych rzeczy bezmyślnie wmawiać i zacznijmy w końcu być świadomymi kibicami MMA.

3. Brak werfyfikacji informacji i refleksji dziennikarzy

Bartek Stachura, Maciej Turski, Patryk Prokulski, Paweł Wyrobek, Michał Tuszyński – to osoby świadome, które potrafią pewne rzeczy przeanalizować, odszukać, znaleźć archiwalne wypowiedzi czy decyzje z przeszłości i odnieść się do nich. Brak mi opiniotwórczych postaci, które potrafią kreować opinię publiczną. Nie chodzi mi o twitterowe wymiany zdań czy pyskówki – chodzi mi o wywiady, ping-ponga na argumenty lub felietony, które mają na celu zmusić do refleksji. Dochodzi do tego, że oglądamy bardzo przeciętną galę MMA, które przez organizatora oceniana jest na 9 lub 10 i redaktor kiwa głową z uznaniem zgadzając się na to, że to było możliwie najlepsze wydarzenie. Zmierzam do tego, że w polskich mediach jest bardzo często nudno i sielankowo, a nie powinno tak być – sam czuję, że zainteresowanie w sieci maleje naszą dyscypliną, bo jest wiele osób, które bezrefleksyjnie przekleja to, co ktoś powiedział i w ogóle nie analizuje otaczającej rzeczywistości. Drugi z trzech punktów, w którym po głowie dostają media, ale mamy w Polsce ponad 20 (!) redakcji MMA i tylko pare postaci potrafi wyłamać się z szeroko rozumianego schematu. Mało, liczę na więcej!

4. Totalnie nudni, przewidywalni i powtarzalni zawodnicy

Żeby nie było – MMA to sport dla niegrzecznych chłopaków, ale prawda jest taka, że wyrazistych postaci jest tutaj jak na lekarstwo. Mamy Bartosa, Tomka Romanowskiego, mamy duet Ruchała-Wikłacz, czyli pozytywnych śmieszków, mamy kilku gości z charyzmą jak Arek Wrzosek i Mateusz Gamrot, ale cała reszta to wstydliwi, pokorni i wycofani goście, którzy poza klatką do MMA nie potrafią odnaleźć się w świecie kamer, mediów i nieco większej sceny. Uśmiechnięty, szczery i wygadany Wawrzyniec Bartnik bardzo mocno się wyróżnia na tle konkurencji, mimo że nie robi niczego wielkiego w mediach – po prostu z serducha potrafi powiedzieć jak jest i nie gryzie się w język będąc z daleka od konfliktów czy trashtalku. Trudno jest mi zaprosić kogoś do studia Polsatu, bo wiem, że mało kto zrobi efekt „WOW”, szacunek względem rywala, ciężkiego treningu, respekt wobec starszej daty trenerem są tak spore, że brakuje pozytywnego cwaniactwa, które pozwoli zapracować na rozpoznawalność. Wszystko to takie miałkie i niezbyt atrakcyjne dla nowego odbiorcy.

5. Nie żyjemy galami UFC i losami naszych bohaterów

Najlepsi przedstawiciele tego sportu, zawodnicy organizacji UFC, nie są największymi gwiazdami polskiej sceny MMA i nie wszyscy z zapartym tchem trzymają kciuki za tych, którzy wojują na największej scenie sportów walki. Gwiazdą mainstreamową była Joanna Jędrzejczyk, obecnie jest Jan Błachowicz i Mateusz Gamrot, przez te wszystkie lata spore uznanie i rozpoznawalność zdobył Marcin Tybura, ale większość naszych reprezentantów to postaci, które ustępują popularnością bohaterom lokalnej sceny. Z czego to wynika? Michała Oleksiejczuka śledzi na Instagramie 31 tysięcy fanów, Marcina Prachnio 28 tysięcy, Robert Bryczek, Michał Figlak czy Łukasz Brzeski to zawodnicy absolutnie anonimowi, których próżno szukać w mediach, na forach dyskusyjnych czy nawet w publikacjach kibiców w mediach społecznościowych. Z jednej strony wszyscy znają hierarchię i wiemy, że UFC to Liga Mistrzów w tym sporcie, trzymamy kciuki, żeby najlepsi i najzdolniejsi właśnie tam kontynuowali swoje kariery, a koniec końców gdy ci już tam są, to trochę spychamy to na dalszy plan i skupiamy się na czym innym. A może to trochę jak z polską Ekstraklasą piłkarską? Pomimo dostępu do meczów Realów, Manchesterów, Bayernów i Milanów wolimy obejrzeć dermy Dolnego Śląska, które interesują nas bardziej niż sport na możliwie najwyższym poziomie?

 

KOMENTARZE