W Barcelonie wielokrotnie kwestionowano jego przydatność w zespole. Stołeczni dziennikarze nazywali go „katalońskim odpowiednikiem Ikera Casillasa”. No bo jak to możliwe, żeby dumna ze swojego pochodzenia Blaugrana nie miała między słupkami wychowanka? Drużyna, która od pokoleń słynie ze znakomitego szkolenia młodych piłkarzy skazana była na importowanych bramkarzy. Nawet Andoni Zubizarreta, który w drużynie z Camp Nou rozegrał ponad 300 spotkań nie wychował się w szkółce Barcelony. Szukano różnych sposobów, by ten kataloński wrzód skutecznie zamaskować. Zatuszować braki, które z każdego miejsca na ziemi były widoczne. Postawiono na Victora Valdesa, który nie był znakomitym bramkarzem. Miał za to jedną, olbrzymią zaletę. Był Katalończykiem. Wystarczyło.

Kiedy w sezonie 2002/2003 Valdes debiutował w pierwszej drużynie Barcelony wielu wróżyło mu wielką karierę. Na Portero postawił Radomir Antić, który widział w Katalończyku ogromny potencjał. Młodzian łatwej drogi jednak nie miał, bo Barcelonie nie szło najlepiej. Słynna zmiana piłkarskiej generacji odbiła się rykoszetem całej hiszpańskiej drużynie. Z klubu odchodził Luis Enrique, Phillip Cocu oraz Patrick Kluivert, więc o sile zespołu mieli nowi – Xavi, Puyol oraz Iniesta. Klub dopiero co sięgnął po Ronaldinho, Eto i z niecierpliwością czekał, aż Messi w końcu dorośnie do seniorskiego futbolu. Panował chaos, który odbił się na poziomie sportowym zespołu. Dla młodego Valdesa był to również czas, w którym zamiast być rozliczanym z kolejnych, spektakularnych parad bramkarskich, obrywał za nieporadność swoich boiskowych kolegów.

Przełomem w jego piłkarskiej karierze był z pewnością finał Ligi Mistrzów w Paryżu. Barca wyraźnie nabrała wiatru w żagle, a w najważniejszym meczu sezonu strzegący bramki Katalończyków Valdes pokazał się z możliwie najlepszej strony. Został wybrany najbardziej wartościowym piłkarzem francuskiego finału i z dumą podnosił Puchar Mistrzów. Nie Ronnie, nie Eto ani Deco. To on – Victor Valdes był na ustach wszystkich kibiców Blaugrany. Dzięki temu dostał kredyt zaufania oraz zbiorowe przyzwolenie wszystkich Cules, że najbardziej newralgiczna pozycja w zespole, pięta Achillesowa, w końcu ma swojego bohatera.

Jak się później okazało Valdes miewał spore wahania formy. Potrafił ratować zespół nawet z największych opresji. Często jednak bywało tak, że swojemu ukochanemu zespołowi po prostu nie pomagał. Jeżeli powiedziałem, że Valdes miał złe początki na początku swojej przygody z Barceloną, to jak nazwać to, co wydarzyło się później? Drużyna doszła do poziomu nieosiągalnego dla wielu rywali, co najlepiej potwierdza wygrana potrójna korona w sezonie 2008/2009. Problem w tym, że udział Valdesa w tych sukcesach był znikomy. Może zabrzmi to jak słaby żart, ale tamta Barcelona z innym bramkarzem również osiągnęłaby podobne sukcesy. Nie kwestionuje bramkarskich umiejętności Victora. Uważam po prostu, że zawodnicy z pola dyrygowani przez Xaviego i Puyola bardzo rzadko dawali okazję do pokazania swoich umiejętności Portero. Gdy Valdes stawał już oko w oko z realnym zagrożeniem, to radził sobie ze zmiennym szczęściem. O wiele częściej zawodził, niż wygrał drużynie mecze.

Z czasem Valdes dojrzał. Dorósł do tego, by strzec bramki jednej z najlepszych drużyn na świecie. Stał się jednym z najlepszych bramkarzy globu, mimo że jego boiskowa wartość wciąż byłą kwestionowana. Został mistrzem świata, dwukrotnie wygrał Euro i trzykrotnie klubową Ligę Mistrzów. Za kilkadziesiąt lat czytając jego piłkarskie CV śmiało będzie można stwierdzić, że Victor Valdes był bramkarzem wybitnym. Gdy kontuzji doznał Iker Casillas, 26 marca 2013 roku w bramce reprezentacji Hiszpanii w szlagierowym eliminacyjnym pojedynku przeciwko Francji stanął właśnie Katalończyk. Spisał się wyśmienicie, Hiszpania wygrała to spotkanie i całą grupę eliminacyjną. Victor miał wtedy szansę jak nigdy wcześniej, by wygryźć ze składu swojego madryckiego kolegę. Iker jednak doszedł do pełni zdrowia i wszystko wróciło do normy. Valdes kolekcjonował kolejne trofea, mimo że jego udział w sukcesach drużyny narodowej był znikomy.

Gdy na specjalnie zwołanej konferencji prasowej bramkarz przekazał dziennikarzom, że w czerwcu 2014 roku opuści klub, kibice zamarli. Jak to? Valdes poza Barceloną? Przecież to nasz człowiek! Gdzie będzie mu lepiej niż na Camp Nou? Inny Hiszpański zespół? Niemożliwe. Katar lub Arabia Saudyjska? Valdes ma przecież jeszcze bardzo dużo do pokazania w sporcie. Anglia? Wątpliwe, bo w każdym topowym klubie jest bramkarz o poziomie zbliżonym do Valdesa. Media zaczęły spekulować, a w sytuacji możliwego zakazu transferowego nałożonego na Barcelonę Victor był wielokrotnie namawiany przez klubowych działaczy do zmiany decyzji. Nic z tego. Słowo się rzekło.

Sprawę wyraźnie skomplikowała kontuzja. Gdy 26 marca 2014 Valdes zerwał więzadła w kolanie zaczęto ponownie  dyskutować o jego przyszłości. Kto zainteresuje się kontuzjowanym bramkarzem? Gdy zawodnik był już podobono dogadany z naszpikowanym petrodolarami Monako, klub z księstwa zerwał negocjacje. Powód? Valdes nie jest w pełni zdrowy. Zaczęto szukać klubu bramkarzowi, którego z otwartymi ramionami powinien chcieć każdy zespół na świecie. Było jednak nieco inaczej i jeden z najbardziej utytułowanych piłkarzy w historii Hiszpańskiego futbolu musiał zadowolić się rolą rezerwowego w Manchesterze United. Charakter Valdesa wskazywał, że Katalończyk tanio skóry nie sprzeda i w przyszłości będzie pierwszym wyborem Luisa Van Gaala w drużynie „Czerwonych Diabłów”.

Kiedy De Gea wskoczył na możliwie najwyższy bramkarski level wszystko wskazywało na to, że Valdes pierwszym bramkarzem w Manchesterze nie będzie. Bo niby dlaczego miałby nim być? Młodszy z Hiszpanów dopiero co wchodzi do wielkiego futbolu, jego wartość ciągle rośnie i tylko kwestią czasu było, kiedy ktoś się nim zainteresuje. Wszystkie argumenty dosyć jasno stawiały De Gee wyżej w klubowej hierarchii. Dla doświadczonego bramkarza był to kolejny w życiu policzek. Ostatnia szansa, by znaleźć sobie pracodawcę.

Padło na Standard Liege. Czemu akurat Belgia? Bo tam najprawdopodobniej Valdes będzie regularnie grał. Zastanawiam się, co siedziało w głowie Victora, kiedy postanowił opuścić Barcelonę? Wydawałby się, że w stolicy Katalonii bramkarz miał wszystko. Pewne miejsce w pierwszym składzie, klasowy zespół, dobrych kolegów i korzystne warunki finansowe. Czemu więc zdecydował się odejść z klubu, który tak wiele mu zawdzięcza? Wydaje mi się, że Valdes chciał całemu światu coś udowodnić. Pokazać, że bez niczyjej łaski będzie potrafił odnaleźć się na piłkarskiej mapie świata. Że nikt nie będzie musiał na niego stawiać tylko dlatego, że jest wychowankiem klubu. W końcu zejdzie z niego presja i gdzieś w niepamięć przeświadczenie o tym, że Barcelona nie ma klasowego bramkarza. Gdyby w futbolu liczyły się tylko suche fakty, to tuż obok palącego cygaro Ikera swobodnie mógłby usiąść właśnie Valdes i swobodnie, bez kompleksów porozmawiać o futbolu. Bo tak naprawdę współczesne czasy wygenerowały bardzo wielu znakomitych bramkarzy, jednak tylko Ci dwaj mogą pochwalić się gablotami wypełnionymi pucharami. Niespełna cztery lata po obronieniu przez Hiszpanię mistrzostwa Europy sytuacja wygląda tak, że fazę pucharową Ligi Mistrzów Casillas będzie oglądał przed telewizorem. Valdes zamiast w słonecznej Barcelonie piłkę będzie kopał na belgijskich kartofliskach. Postawiłeś na swoim Victor – to była Twoja decyzja. Przykre jest jednak to, że nikt w Barcelonie specjalnie za Tobą nie tęskni.

KOMENTARZE