Temat od jakiegoś czasu wraca jak bumerang. Podczas, gdy Lechia skupiła się w ostatnim czasie na wydawaniu potężnych pieniędzy na zawodników ofensywnych, kompletnie zapomniano o zainwestowaniu w klasowego bramkarza. I choć z przodu gra gdańszczan wygląda momentami znakomicie, newralgiczna od lat jest właśnie obsada bramki. O ile między słupkami Lechii jest ruch jak na pekińskim dworcu kolejowym, o tyle brak jakości w każdym z przypadków jest aż nadto widoczny.

Weźmy dla przykładu okres pięciu ostatnich lat. Tak, to wystarczający czas, by móc poddać go analizie. 14 sierpnia 2011 roku Lechia Gdańsk po raz rozegrała mecz na PGE Arenie – stadionie, który niespełna 10 miesięcy później był jedną z aren podczas Euro 2012. W tym historycznym wydarzeniu, tuż za kapitanem drużyny z numerem 33 na plecach na murawę wyszedł Sebastian Małkowski, rozgrywający wówczas swoje 16 spotkanie w polskiej Ekstraklasie. Młody, zdolny, perspektywiczny, o dobrych warunkach fizycznych, urodzony w pobliskim w Tczewie. Teoretycznie – bramkarz skrojony na Lechię. Tylko teoretycznie, bo sam Sebastian nie mógł w najśmielszych snach przypuszczać, że pozycja, na której on wtedy dumnie występował, za kilka lat będzie dostępna dla każdego jak paczka papierosów w osiedlowym kiosku.

5 lat. Sport pamięta takie przypadki, w których podczas 5 lat bramkarz bronił w każdym meczu, bez przerwy. Mało tego! Javier Zanetti wyśrubował kiedyś niebotyczny rekord, występując w każdym ze 135 kolejnych spotkań ligowych. Ilu bramkarzy w tym samym czasie grywało w klubach niemieckich, hiszpańskich czy włoskich? Dla przykładu przeanalizowałem sytuację 8 przypadkowo wybranych klubów europejskich. Tak, 8 to wystarczająca próba, by poddać ją analizie. Wziąłem pod lupę wszystkich bramkarzy, którzy w tym czasie choćby przez 1 minutę przebywali na boisku. Wyszło mi coś  takiego(pod uwagę brane są tylko rozgrywki ligowe):

  • FC Barcelona – Valdes, Pinto, Ter Stegen, Bravo, Masip,
  • Real Madryt – Cassillas, Lopez, Adan, Navas,
  • Bayern Monachium – Butt, Reader, Starke, Neuer, Reina, Ulreich,
  • Juventus Turyn –  Buffon, Neto, Rubinho, Storari,
  • Borussia Dortmund – Weidenfeller, Burki, Langerak,
  • Atletico Madryt – Oblak, Moya, Courtouis, Roberto, Asenjo, Aranzubia, Joel,
  • Manchester United – Romero, Valdes, Lindeegard, Amos, De Gea, Kuszczak,
  • Arsenal Londyn – Cech, Ospina, Szczęsny, Fabiański, Almunia, Martinez, Mannone

Te proste zestawienie pokazuje, że sytuacja z bramkarzami w najlepszych klubach europejskich jest dosyć klarowna – każdy z zespołów na przestrzeni tych pięciu lat miał w miarę stabilnie obstawioną pozycję goalkeepera. Ilu bramkarzy przewinęło się przez kolejne kluby?

FC Barcelona – 5,

Real Madryt – 4,

Bayern Monachium – 6,

Juventus Turyn – 4,

Borussia Dortmund – 3,

Atletico Madryt – 7,

Manchester United – 6,

Arsenal Londyn – 7,

Barcelona i Real – wiadomo. Do kiedy między słupkami stał Iker Casillas i Victor Valdes sytuacja była oczywista. Gdy któryś z nich miał problemy zdrowotne, to między słupkami wskakiwali kolejno Pinto i Adan. Potem bramki Królewskich w lidze strzegł Diego Lopez, a po jego odejściu Keylor Navas, który obecnie jest pierwszym Portero w Madrycie. Po odejściu z Barcelony, bramki Katalończyków strzegli do spółki Claudio Bravo z Ter Stegenem. Masip również zaliczył kilka spotkań w tym czasie, ale szansę dostawał tylko w meczach o przysłowiową pietruszkę, gdy sezon był już rozstrzygnięty. W Bayernie i Juventusie sytuacja prezentuje się niemalże identycznie. Buffon i Neuer nie mają konkurencji na swoich pozycjach i ta sytuacja w najbliższych latach nie powinna się zmienić. Swoje szansę dostawali Butt, Reader, Starke, Reina, Ulreich, Neto, Rubinho i Storari, ale był to celowy zabieg, który miał na celu danie odpoczynku etatowym bramkarzom. Prawie na wyłączność etat pierwszego bramkarza jeszcze do niedawna w Borussi  wypełniał za to Weindenfeller. Arsenal, Manchester i Atletico? W ciągu kilku lat przewinęło się paru chłopaków, ale zawsze między słupkami stał ktoś solidny. Ktoś, kto był gwarancją jakości, a nie gościem z pierwszej łapanki.

Czyli ustaliliśmy – w Europie trenerzy polegają na swoich bramkarzach. Ufają im. Dają im szansę i nie skreślają ich nawet po kilku słabszych meczach. Taka to właśnie niewdzięczna rola kogoś, kto broni czyichś strzałów. Częściej Cię widać, gdy coś zawalisz, niż wtedy, gdy ratujesz zespół z opresji.

Wróćmy jednak do Lechii. Był Małkowski, który na gdańskiej Letnicy jako pierwszy strzegł gdańskiej bramki. Co było dalej? Kabaret, zobaczcie z resztą sami:

  • Wojciech Pawłowski,
  • Michał Buchalik,
  • Mateusz Bąk,
  • Bartosz Kaniecki,
  • Dariusz Trela,
  • Łukasz Budziłek,
  • Marko Maric,
  • Vanja Milinkovic-Savic,
  • Damian Podleśny,

10. Na tylu zatrzymał się licznik. Istnieje prawdopodobieństwo, że gdyby ktoś w obrębie gdańskiego stadionu przechodził z rękawicami bramkarskimi w kieszeni, to również dostałby swoją szansę w barwach Lechii. Wiecie co łączy WSZYSTKICH bramkarzy, których przed chwilą wymieniłem? To, że  KAŻDY  z nich był swego czasu pierwszym wyborem trenera. Był Małkowski, chwilę potem Pawłowski, by po jego odejściu do Włoch swoje pięć minut otrzymał Buchalik. Gdy wydawało się, że Bartosz Kaniecki jest tym, kogo Lechia potrzebowała, nagle rozsypał się w drobny mak i do gdańska sprowadzono Dariusza Trelę. W międzyczasie swoje szans cyklicznie otrzymywał Mateusz Bąk, którego chwilę później planowano zastąpić kimś z dwójki Budziłek-Maric. Ostatecznie obu Panów pogodził Savic, który do niedawna zawsze wychodził w pierwszym składzie Lechii. Do niedawna, bo od kilku spotkań to Damian Podleśny jest ostatnią instancją biało-zielonych. Najczęściej bywało niestety tak, że nawet kibice, którzy żyją tym, co dzieje się w ich ukochanej drużynie, nie wiedzieli, kto w kolejnym meczu będzie „jedynką”. Dziennikarze w przed meczowych briefingach przepytywania kolejnych trenerów rozpoczynali od szyderczego – Trenerze, a kto tym razem w bramce?

I tak sobie myślę – jaki Lechia ma pomysł, by ten problem w końcu rozwiązać? Siedzi kilka(kilkanaście) mądrych głów w klubowych gabinetach i dywaguje – A może pomocnik? Nie, lepiej będzie ściągnąć napastnika! Skrzydłowi? Mamy skrzydłowych! To może kogoś do obrony? I aż dziw bierze, że w tych wszystkich pomysłach, lepszych lub gorszych, konsekwentnie pomijany jest temat bramkarza. Co prawda zawsze w zespole jest ktoś, kto ma przy sobie rękawice i może w wolnej chwili stanąć między słupkami, ale… nie żartujmy. Gdy ktoś po raz pierwszy przychodzi na spotkanie Lechii i już wcześniej miał okazję zobaczyć w telewizji mecz piłkarski to powinien zauważyć, że te proporcje ataku do obrony są mocno zaburzone. Cały nacisk położony jest na to, co widoczne – w przodzie, a czarną owcą jest bramkarz, którego przydatność w zespole jest w ostatnich latach znikoma.

 

Nie wiem kto i kiedy powiedział to zdanie po raz pierwszy, ale chyba miał rację. „Mecze wygrywa się atakiem, a trofea obroną”. Szkoda zatem, że bardzo często gdańska bramka w ostatnich 5 latach pozostastawiona była bez choćby najmniejszej opieki.

KOMENTARZE