Prawdopodobnie byli lepsi od niego bramkarze w historii reprezentacji Polski. Możliwe, że za 10 lat nikt w Hiszpanii i Niemczech nie będzie pamiętał, że ktoś taki w ogóle żył. Wśród krytykowanych wielokrotnie Valdesów i Casillasów, którzy grali w najlepszych klubach świata, my podniecaliśmy się kimś, kto nigdy do światowej czołówki nie należał. A mimo wszystko szkoda, że już go nie będzie.
Nie będzie oczywiście w dresie reprezentacji Polski. Boruc bowiem podczas towarzyskiego spotkania z Urugwajem założy biało-czerwoną koszulkę po raz ostatni w karierze. Jego licznik stanie na 65. występach, czym ustanowi nowy rekord w historii naszej kadry jeżeli chodzi o golkiperów. Pokolenie dzisiejszych dwudziestoparolatków w dużej mierze to do niego porównuje dziś każdego dżentelmena broniącego dostępu do bramki Polaków. To Boruc był dla wielu przykładem, w jaki sposób zachowywać się w najbardziej beznadziejnych sytuacjach.
Fenomen Boruca polegał na tym, że on zawsze był bardzo naturalną osobą. Zawsze zachowywał się tak samo, nigdy nie udawał, za każdym razem chodził swoimi ścieżkami. Szeroko rozumiany rygor go nie obejmował – lubił robić wszystko wedle własnego uznania i pod swoje dyktando. Gdy miał ochotę napić się alkoholu w Holandii podczas przedsezonowego okresu przygotowawczego jeszcze w Celtiku, to robił to, znając konsekwencje takich czynów. Zdawał sobie sprawę z tego, że kilka piwek będzie kosztowało go 50 tysięcy funtów, ale po prostu sięgał do głęboko do kieszeni i płacił ile trzeba. Koniec końców podczas meczu wychodził między słupki i robił to, co do niego należy. Z każdym spotkaniem pracował na to, by stać się legendą Celtiku, która od miejscowych fanów dostała zapewnienie, że gdyby w życiu mu nie poszło, to może na starość wrócić do Glasgow, a kibice pomogą mu wyjść na prostą.
Lekkość Boruca, te jego prowokacyjne zagrywki, wymyślane w mgnieniu oka zachowania, słowa, którymi podczas rozprawy sądowej potrafiłby wypuścić z więzienia skazanego na dożywocie oskarżonego zabójcę – on to miał. Gdy nie szło, gdy był pod kreską, to kupował dziennikarzy ładnymi oczami oraz barwnymi odpowiedziami, których nie dało się nie kupić. Boruc już taki był – z największych tarapatów potrafił wychodzić dzięki nawijaniu makaronu na uszy, w czym był nieoficjalnym mistrzem świata.
Pamiętam Dudka i koniec Matyska. Gdy Jurek debiutował w kadrze byłem możliwie najbardziej zajaranym kibicem w całym swoim dotychczasowym życiu. Gdy wygrywał Liverpoolowi Ligę Mistrzów skakałem ze szczęścia, mimo że nie przepadam za The Reds. Gdy jednak spojrzę na niego przez pryzmat meczów reprezentacji, to przypominam sobie może jeden mecz, w którym Dudek naprawdę spisał się znakomicie. Była to chyba towarzyska gra z Francją i skończyło się 0:0 (mogę się mylić). Reszta – słaby mundial 2002 i w konsekwencji w trzecim meczu z USA bronił Majdan oraz 2006 rok, kiedy „Dudka nie wzięli na mundial”. U Artura, wprost przeciwnie – w klubie sukcesy, ale nie spektakularne, a w kadrze – znakomity mundial 2006 i Euro 2008, podczas którego wskoczył na najwyższy światowy poziom. Babole z Irlandią, wybryki alkoholowe na Ukrainie, słynne winko w samolocie tylko dodają uroku jego pięknej karierze. Każdy wiedział, że gdy broni, to robi to możliwie najlepiej, a gdy schodzi z boiska…
Szukam analogii i porównania do sportowców z innych dyscyplin. Wiecie, kogo Boruc przypomina mi najbardziej? Andrzeja Gołotę. On też miał w sobie coś takiego, co naturalnie budziło sympatię wszystkich. Przegrywał, robił głupie rzeczy, nie zawsze postępował tak, jak profesjonalny sportowiec powinien postępować. Mimo wszystko każdy włączał w nocy telewizor, by podnieść sobie ciśnienie i potem nie móc już do niedzielnego śniadania zasnąć. Sytuacja powtarzała się za kilka miesięcy, a człowiek znowu wstawiał, by zobaczyć Gołotę. To tak jak Boruc – robił błędy, postępował nie tak, jak powinien, ale koniec końców wszystko zostawało zamiatane pod dywan i każdy z uśmiechem patrzył, gdy wybiegał na boisko z jedynką na plecach.
Jednej rzeczy zabrakło mi w karierze Boruca. Bronienia karnych w meczu z Portugalią w ćwierćfinale Euro. Gdyby to on stał między słupkami, to Cristiano by przestrzelił. Szkoda, że tak się wtedy nie stało.
Dzięki Artur!