Od kilku tygodni mam w głowie mętlik. Z jednej strony jarał się jak małe dziecko, że Robert Lewandowski przejdzie do Barcelony. Z drugiej obawiam się, że moje marzenia prysną. Nic, co kocham od ponad dwóch dekad, za moment nie będzie już takie same.

Pisał o tym Krzysztof Stanowski w swojej książce i nie do końca rozumiałem to dopiero wchodząc do dziennikarstwa. Dziś jestem przy sporcie już ponad siedem lat – od wtedy mniej lub bardziej regularnie spotykam się ze sportowcami, rozmawiam z nimi, jemy wspólnie kolacje czy chodzimy na saunę. Czasami znamy się na kurtuazyjne „cześć, cześć”, często jednak to moi znajomi. Koledzy, którzy dzwonią do mnie z życzeniami na urodziny lub ziomki, których partnerki to moje koleżanki. Wtedy perspektywa jest inna, relacja zmienia się diametralnie. Człowiek przestaje być obiektywny, bo nie patrzy na sportowca jak na człowieka występującego na szklanym ekranie, tylko zaczyna widzieć w nim cechy, które mniej lub bardziej mu odpowiadają.

Nie lubię Mariusza Pudzianowskiego, bo widziałem kiedyś sytuację, w której był oschły i chamski wobec pana z fundacji proszącego o podpisanie kilku koszulek na aukcję charytatywną.

Uważam za super babkę Asię Jędrzejczyk, z którą zjadłem frytki w McDonaldzie i która odwiozła mnie na dworzec kolejowy w Olsztynie – to normalna kobieta, z którą mógłbym się bliżej zakumplować.

Sądzę, że w gruncie rzeczy Artur Szpilka to szczery, uczciwy i fajny chłopak, ale jest bardzo zwariowany. Nie potrafi trzymać ciśnienia, jest impulsywny i bardzo często wygaduje głupoty, ale gdyby komuś działa się krzywda, to na pewno byłby pierwszą osobą, która zechce pomóc.

I wchodząc trochę bliżej do tego świata wie się więcej niż ktoś, kto śledzi taką osobę w mediach społecznościowych lub raz na jakiś czas obejrzy ją w telewizji. W mojej ukochanej Barcelonie, w klubie, którego koszulkę mam od 1999 roku, nigdy nie było Polaka. Nigdy nie było kogoś, kto mógł wynosić pewne informacje na zewnątrz. Aż do teraz. Aż do momentu, w którym najpopularniejszy Polak jest jedną z największa gwiazd Dumy Katalonii.

Oczywiście, że od kilku dni bardzo dużo o tym myślę i upatruję szansy w Lewym na powrót mojej ukochanej drużyny na szczyt. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że dla mnie od jakiegoś czasu Barca jest odskocznią. Jest czymś bardzo odległym. To dla mnie rozrywka i sposób na spędzenie wolnego czasu. Sporty walki kojarzą mi się z pracą, ze skupieniem, z wywiadami, materiałami, tworzeniem materiałów prasowych, ze studiem telewizyjnym. Ja bardzo często w weekend jestem niewyspany, bo akurat oglądałem walki i pisałem o tym do rana teksty. Często mnie w sobotę w domu nie ma, bo akurat byłem gdzieś w rozjazdach. Barca kojarzy mi się z pięknymi wspomnieniami i skrajnymi emocjami – euforią i smutkiem, ostatnio głównie smutkiem. Nic i nikt mi jednak tego nie obrzydzało – nie było człowieka, który stawiałaby mi mój klub w ciemnych barwach. Nie było osoby, która opowiadała o moich bohaterach w taki sposób, abym nie potrafił patrzeć na nich inaczej niż na wielkich idoli.

Dla mnie Messi zawsze będzie królem. Xavi generałem. Iniesta skromnym magikiem, który nie obnosi się kasą. Puyol to szef z krwi i kości, Guardiola pracoholik i perfekcjonista, a Enrique był charakternym skurczybykiem, który wbijał szpileczki w Real Madryt. Ja nie chcę dowiedzieć sie po latach, że ten świat od środka wygląda inaczej. Że Messi był chamem, Xavi to ignorant, Iniesta to dupek, który flirtuje z dziewczynami kolegów z drużyny. Nie chcę wiedzieć o tym, że Puyol nie oddaje pożyczonych pieniędzy, Guardioli nikt nie lubił, a Enrique to zarozumiały goguś, który miał o sobie wielkie mniemanie. Dla mnie te osoby to ikony, to ludzie, których wszystkie najlepsze akcje mam w głowie i zawsze tuż przed oczami, gdy tylko o nich myślę. Gdy Lewy przyjdzie do Barcelony, dziennikarze zaczną go o to wszystko pytać, idealny sposób patrzenia na drużynę moich marzeń runie. Zamiast wielkiej Barcelony będzie zlepek kilku geniuszy, którzy po zejściu z boiska wcale ze sobą nie gadali i tylko kamera telewizyjna zgrabnie to wszystko ogrywała.

Podejście bliżej do swoich idoli to ryzyko. To niebezpieczeństwo. Czy trzymałem kciuki za Pudziana, gdy ten bił się w KSW lub rywalizował z siłaczami? Tak, przecież to nasza duma narodowa. Teraz mam go w nosie, w ogóle mnie nie interesują jego walki – lubię za to jego brata, Krystiana, który jest bardzo w porządku skromnym człowiekiem zakochanym w swojej rodzinie. Czy za moment ktoś z telewizora nie będzie durniem, którym gardzę? Nie wiem, być może. Bardzo bym nie chciał, żebym jako dorosły człowiek został okradziony z marzeń, którymi cały czas żyję oglądając mecz Barcelony.

A poza tym to cieszę się jak małe dziecko, że w końcu doczekałem czasów, w których najlepszy polski piłkarz idzie do mojej ukochanej drużyny. Czy w tym sezonie wybieram się na Camp Nou? Oczywiście, na pewno, aczkolwiek nad składaniem wniosku akredytacyjnego na pewno się jeszcze zastanowię…

KOMENTARZE