Trudno zbiera się myśli po takim pojedynku, niełatwo cokolwiek napisać, by nie wyjść na durnia, który przelewa myśli na papier pod wpływem emocji. Na pewno jednak czuję smutek i poirytowanie. Wewnętrzne wkurzenie, że znowu się nie udało. Że po raz kolejny muszę obejść się smakiem.

Polski kibic potrzebuje mieć swojego bohatera. Idola, na którym będzie się wzorował. Znając Michała od kilku lat i wielokrotnie z nim rozmawiając odnosiłem wrażenie, że ma wszystko, aby zostać kimś takim. Po jednym zwycięskim pojedynku możemy mieć swojego ambasadora w bardzo elitarnym gronie ludzi, dla których jesteśmy w stanie przełożyć wszystkie swoje prywatne plany i włączyć telewizor lub przyjść na halę.

W Londynie wszystko wyglądało znakomicie – Michał nie miał problemu z wypełnieniem limitu wagowego, przyleciał w pełni formy do Anglii, w której przywitał go tłum kibiców. Nie wiem do końca, z czego to wynika, ale Cieślak cieszy się ogromną popularnością i ma fanów, którzy są w stanie pojechać za nim na drugi koniec Europy. Mimo dosyć ponurej natury i tego, że nie budzi sympatii na pierwszy rzut oka, mógł liczyć na wsparcie ludzi, którzy w połowie wypełnili O2 Arenę w Londynie.

Co do walki – hmm… To najbrzydszy pojedynek, jaki kiedykolwiek widziałem. Na pewno najgorszy, jaki miałem okazję oglądać spod ringu, bo nie ma osoby na świecie, która w poniedziałek zechce z własnej woli raz jeszcze zobaczyć, jak to starcie wyglądało. Cieślak miał problemy w pierwszej rundzie i sam przyznał, że po jednym z trafień był podłączony. Potem próbował zaskoczyć Okolie, zmieniał pozycję i chciał ustrzelić go pojedynczym trafieniem, które mogłoby zmienić losy pojedynku. Prawda jest jednak taka, że przestawienie na mańkuta było jedyną rzeczą, którą Polak próbował zaskoczyć Brytyjczyka, choć trudno mówić o niespodziance, bo radomianin pokazywał to już w poprzednich starciach. Cała reszta była czytelna, powtarzalna i – niestety – bardzo nieskuteczna. Okolie przed zainicjowaniem akcji Cieślaka wiedział, co zaraz się wydarzy. Przy każdym zwarciu klinczował, przytulał się i tłamsił zapędy naszego pięściarza, przez co ten tracił siły i nie mógł rozwinąć skrzydeł.

Niestety muszę to napisać: Cieślak nie miał planu B na tę walkę. Nie spodziewał się tego, że walczący w ostatnich pojedynkach z dystansu i szukający mocnego uderzenia Okolie, który po raz pierwszy w karierze tak otwarcie zapowiadał nokaut, okaże się mistrzem zapasów i zabijania walki. Kompletnie nieporadny Polak robił cały czas to samo – próbował z doskoku zadawać pojedycze ciosy, które rzadko kiedy trafiały celu. Widząc agresję i zaangażowanie Okolie klinczował, na co miał przyzwolenie sędziego. Arbiter niby ostrzegał i zwracał na to uwagę, ale nawet gdyby walka trwała 96 rund, to nie odjąłby punktu mistrzowi, któremu w tym akurat aspekcie ściany mocno pomagały.

Co czuję po walce? Bezradność, to na pewno. Odnoszę wrażenie, że nie szansa nie została w stu procentach wykorzystana. Michał dał z siebie wszystko, to oczywiste, do niego nie można mieć pretensji. Wychodzę jednak z założenia, że jeśli chce się pokonać mistrza, to trzeba być od niego cwańszym i bardziej przebiegłym. Trzeba przewidywać, co może się wydarzyć i wszystkie detale mieć po swojej stronie, żeby złamać rywala. Okolie nie tylko w niedzielny wieczór był sportowy lepszy, ale też wspólnie ze swoim sztabem wiedział, jak wyłączyć Cieślaka. A że walka się nie podobała? Za trzy dni nikt o tym pamiętał nie będzie. Tylko wynik w takiej sytuacji jest brany pod uwagę.

Co mnie martwi? Na pewno to, że Cieślak ma już 33 lata. Od walki z Makabu stoczył dwa pojedynki i boję się, że nie widząc na horyzoncie dużego wyzwania znowu będziemy mówić o konfliktach promotorów i walce o jego względy. Myślę, że jeszcze z dwa, może trzy lata boksowania na najwyższym poziomie przed Michałem, więc trzeba szybko i bardzo mądrze ułożyć sobie plan na to, jak ten dystans rozegrać. Darek Michalczewski, Tomek Adamek, Krzysiek Włodarczyk i Krzysiek Głowacki – oni wszyscy mistrzami świata zostali zdecydowanie szybciej niż Cieślak. W wieku Michała mieli już swoją pozycję, więc było im zdecydowanie łatwiej. Cieślak jest cały czas na dorobku i pytanie, czy karty będą mu teraz sprzyjały. Może być tak, że mocnego, agresywnego, silnego i niebezpiecznego Polaka najlepsi będą omijać szerokim łukiem, a organizatorzy będą bali się wystawiać ich z nim na próbę.

Na niekorzyść Cieślaka działa również to, że walka była brzydka. Była okropna. Gdyby to była ringowa wojna, Cieślak atakowałby przez połowę pojedynku, Okolie miałby problemy i Eddie Hearn byłby pod wrażeniem wygenerowanych w ringu emocji – okej, wtedy Cieślak zyskałby szacunek, a jego nazwisko budziłoby wśród brytyjskich fanów emocje. Tutaj mieliśmy jednogłośny werdykt, który nie podlegał żadnej dyskusji, a Polak ani razu nie był blisko wygrania tego starcia. Nie zasypał ani razu przez 12 rund Okolie ciosami, po których moglibyśmy mieć nadzieję, że Brytyjczyk zaraz skapituluje.

Żeby nie było tak bardzo pesymistycznie – Cieślak sprowadza na trybyny fanów, jest lubiany w naszym kraju i mocno zaimponowało Hearnowi to wszystko, co wydarzyło się w Londynie. Może to śmieszne, ale często takie detale decydują o tym, z kim w boksie chce się kontynuować współpracę. Czy to jednak nie za mało, żeby dostać trzecią szansę mistrzowską w tak krótkim czasie? Czy kojarzony z bardzo dziwną walką z Makabu zawodnik i z bardzo brzydką z Okolie może liczyć na to, że w ciągu dwóch lat ktoś do niego zadzwoni z propozycją ponownej walki o pas mistrzowski?

Smutny to był wieczór dla polskiego boksu, a ja przyznam szczerze, że od bardzo dawna po raz pierwszy miałem aż takie oczekiwania względem występu Polaka. Obawiam się, że tak realnie zmierzającego po pas pięściarza długo nie będziemy mieli. I to jest chyba w tej całej historii najbardziej przygnębiające.

KOMENTARZE