Wygraliśmy klasyfikację medalową podczas Halowych Mistrzostw Europy i aż siedmiokrotnie w Belgradzie wysłuchaliśmy Mazurka Dąbrowskiego. Emocjonowaliśmy się występami tych, którzy już kilkukrotnie przysparzali nam sporo radości, na głębokie wody wypłynęli również Ci, którzy jak do tej pory sukcesy swoich starszych kolegów oglądali w telewizji. 12 medali to wynik, który przeszedł do historii. „Wunderteam” – nie bez powodu komentatorzy wracali do historyczynych wydarzeń w polskiej lekkoatletyce z przełomu lat 50. i 60. XX wieku.
Sukcesu Polaków deprecjonować nie zamierzam, bo cieszę się z triumfu każdego naszego reprezentanta zawsze i wszędzie. Niektórym kibicuję bardziej, innym mniej. Czasami interesuję się daną dyscypliną i z głowy mogę wymienić, kto ma szansę na walkę o złoty medal, a kto będzie cieszył się co najwyżej z wejścia do finału. Momenty chwały i niewątpliwego uniesienia zawsze próbuję przekuć na to, co czeka nas w przyszłości. Sportowcy tego często nie robią i zamiast być najwybitniejszymi z wybitnych zostają tylko dobrymi lub względnie dobrymi. Po sukcesie oddają się chwili zapomnienia i za kilka lat żyją tylko wspomnieniami tego, co wydarzyło się jedynie raz w życiu. Nie cyklicznie, a tylko raz.
Powtarzalność.
Każdy z medali zdobytych w Belgradzie to tak naprawdę osobna historia. Zaczęliśmy zmagania w stolicy Serbii od bardzo mocnego uderzenia. Piotr Lisek, czyli postać absolutnie wybitna w światowej lekkoatletyce, medal złoty musiał zdobyć. Historia pamięta jednak takie przypadki, gdy w najważniejszych momentach zawodzili ci, którzy nie mieli prawa tego zrobić. W Barcelonie w 1992 roku medalu nie zdobył Siergiej Bubka, Renauld Lavillenie w Rio wyskakał sobie tylko srebro. Lisek z rolą faworyta sobie poradził i zdobył złoto. Na najniższym stopniu podium stanął Paweł Wojciechowski, dla którego jest to już czwarty zdobyty medal na imprezie mistrzowskiej. Do mistrzostwa świata w Daegu, brązie w Pekinie i srebrze w Zurychu w 2014 roku na ME zdobył teraz brąz w hali, które jego samego cieszy chyba najbardziej. Po wielu górkach i jeszcze większej ilości dolin na swojej drodze, wychowanek bydgoskiego Zawiszy znowu wskoczył do elity. Ciągłość, powtarzalność i regularność w jego wypadku jest widoczna gołym okiem. W wieku niespełna 28 lat Wojciechowski może wyciągnąć z szuflady cztery ważne krążki.
Złoto Liska jest również jego czwartym medalem zdobytym w karierze. Dwa brązowe krążki – w hali i na otwartym stadionie – podczas MŚ oraz brąz przed dwoma laty w Pradze są gwarantem tego, że również w jego karierze jakiś czas temu odpowiednie osoby z otoczenia skoczka zadały mu arcyważne pytanie: Piotrze, co dalej z tobą?
Jeżeli medal Liska był do przewidzenia, to co powiedzieć na temat Adama Kszczota i Marcina Lewandowskiego? Zgoda, Lewy nie biega zbyt często 1500 metrów, ale mało kto wie, że zawodnik ten od najmłodszych lat próbował swoich sił również w biegach dłuższych niż te na 1500 metrów. Dowód? Proszę bardzo:
Znowu, tak jak w przypadku Wojciechowskiego i Liska – złote medale naszych biegaczy są powtarzalne. Ani jeden, ani drugi nie po raz pierwszy stawali na podium podczas wielkiej imprezy, żaden z nich pierwszym osiągniętym sukcesem nie zachłysnął się. Triumf jednorazowy obaj panowie potrafili przekuć w całe pasmo sukcesów. W samej hali Kszczot zdobył swój piąty medal, w tym trzeci złoty na ME. Lewandowski w sobotę po raz trzeci został mistrzem Europy.
Wielki powrót.
W końcu! Sylwester Bednarek w końcu odpalił, wygrał i spełnił swoje wielkie marzenie. Pamiętam 2009 rok i deszczowy konkurs w Berlinie, kiedy to nasz reprezentant zdobył brązowy medal na MŚ, co było wtedy wielkim sukcesem. Przypomnę – Bednarek miał wtedy zaledwie 20 lat. Co może stać się z młodym człowiekiem, gdy ten odniesie spektakularny sukces? Może iść drogą Liska, Wojciechowskiego, Kszczota lub Lewandowskiego i piąć się ku górze po szczeblach swojego potencjału, a może zadowolić się tym, co już osiagnął. Kontuzje, operacje i wiele problemów zdrowotnych miało wpływ na to, kariera Bednarka nie przebiegała tak, jak mogłaby przebiegać. Z drugiej jednak strony sam skoczek był typem człowieka, który… żył chwilą. Legendy głoszą, że Sylwek nie był pracusiem na treningach, a bycie duszą towarzystwa i kapitanem grupy wychodzącej na miasto, raczej nie pomagało w odnoszeniu kolejnych sukcesów. Niemniej jednak triumf w Belgradzie może być początkiem nowego rodziału w życiu Bednarka. Wielki szacunek za to, że po ośmiu latach lekkoatleta znowu może z uśmiechem patrzeć na świat.
Młodzi-zdolni.
Mówienie o sukcesach zawodników, których zna większość kibiców lekkoatletyki i którzy już wielokrotnie dostarczali nam wielu znakomitych momentów, miało oczywiście swój cel. Dzięki przykładom naszych skoczków i biegaczy, którzy w moim przekonaniu są wzorem jeśli chodzi o upór i ambicje w dążeniu do celu, przez Bednarka, który miał zadatki do tego, by odlecieć i zamiast na bieżni realizować się w dyskotekach, przechodzimy do najmłodszych naszych lekkoatletów. Sofia Ennaoui, Ewa Swoboda i Konrad Bukowiecki. Pierwsza urodzona w 1995 roku, pozostała dwójka w 1997. Co ich łączy? Wszyscy po raz pierwszy w Belgradzie stanęli na podium i tym samym zdobyli premierowe medale podczas imprezy mistrzowskiej.
Co zrobić, by z sukcesu powstały sukcesy?
Z pewnością należy stworzyć warunki do tego, by ci lekkoatleci mogli trenować. By nie musieli martwić się o to, że w poniedziałek rano trzeba iść do pracy, a w czwartek umówić się na wizytę do ortopedy. Życie sportowca, takiego, który odnosi sukcesy na arenie międzynarodowej, wymaga poświęceń. Ciężkiej pracy na treningach, ale również bardzo wielu miejszych czynników (tzw. detali), które mają wpływ na to, czy dany sportowiec odnosi sukces wybitny, czy co najwyżej dobry. Jak się pewnie domyślacie – zawodników dobrych jest wielu, wybitnych zdecydowanie mniej.
W każdym z tych przypadków mamy do czynienia z wielkim talentem. Moim zdaniem jednak tylko Konrad Bukowiecki ma szansę na to, by zdobyć medal olimpijski. Wynika to tylko i wyłącznie ze specyfiki dyscypliny, którą uprawia. W biegach długodystansowych (Ennaoui) i sprincie (Swoboda) zdecydowanie większą rolę odgrywa genetyka, która w tych wypadkach jest po stronie Kenijek, Etiopek i Jamajek. Niezależnie od tego, czy któraś z dziewczyn zdobędzie olimpijski krążek czy też nie, mogą one zrobić wielką karierę. Mogą, ale nie muszą.
Pomoc PZLA.
I o ile cała trójka może bardzo chcieć, starać się, trenować w pocie czoła i dokładać wszelkich starań, żeby osiągać spektakularne sukcesy, to nic z tego nigdy nie będzie, jeżeli cała reszta dookoła (tzw. zaplecze) również nie będzie dopięte na ostatni guzik. Wiele osób uważa, że jak ktoś trenuje i ma talent, to musi odnieść sukces. Bzdura. Na sukces globalny ma wpływ mnóstwo innych czynników. Za przykład niech posłuży fragment mojego dużego wywiadu z Marcinem Chabowskim, czyli czwartym zawodnikiem mistrzostw Europy w półmaratonie. Gdy ktoś ociera się o podium ME, to istnieje wielka szansa, że podczas kolejnych tego typu zawodów poprawi się i medal zdobędzie. Do tego jednak musi mieć stworzone odpowiednie warunki.
„Władze PZLA zastanawiają się dlaczego poziom biegania w Polsce obniżył się. Dlaczego nikt nie biega 10 000 m w okolicach rekordu Polski? To już odpowiadam: bo biegacze nic z tego nie mają. Byłyby nagrody finansowe za miejsca , to zawodnicy mieliby szansę się utrzymać. Ale gdy ja trenuję całą zimę, zdobywam ten medal i nic z tego nie mam? Bądźmy poważni. Gdy ktoś pracuje bardzo dobrze, to dostaje od swojego przełożonego premię, podwyżkę. Gratyfikację, która ma na celu docenienie pracownika. Gdy tak się nie dzieje, pracownikowi się nie chce, bo nie widzi żadnych szans na rozwój. Koło się zamyka. Tak samo u nas, w bieganiu. Nie ma stypendium z miasta, nie ma z klubu, nie ma nic od PZLA, a żeby się przygotować na mocne bieganie musisz mieć ku temu warunki.”
Tu dalej fragment o leczeniu kontuzji:
„Biegacz jest skazany tylko na siebie. Boli Cię noga, to musisz dzwonić do lekarza i umówić się do niego na wizytę. Nie raz musiałem czekać miesiąc, to dzwoniłem gdzie indziej i tam próbowałem szczęścia. Czasami po znajomości gdzieś mnie wcisnęli między pacjentów, ale to raz, dwa, a nie 5 razy w tygodniu tak jak wymagało tego leczenie. I musiałem kombinować. Wszystko oczywiście za własne pieniądze. Ciekawy jestem jak taki piłkarz miałby siedzieć codziennie w kolejce do lekarza, jakim echem by się to odbiło.”
***
Zaplecze.
O zapleczu w polskiej lekkoatletyce porozmawiałem jakiś czas temu z Piotrem Małachowskim. Oto fragment jego wypowiedzi:
„Tak pisali i tak będą pisać. Po tych sukcesach, medalach i triumfach dopiero jakiś czas temu, na wniosek wielu próśb powstała w Spale rzutnia, dzięki której możemy swoje próby wykonywać w hali, a dysk leci na dwór. W Niemczech taką rzutnię zdążyli już sto razy wyremontować.(…) Podam ci przykład – kiedyś zazdrościłem Niemcom, że oni mieli 50 dysków na treningu. Brali pierwszy lepszy do ręki i mogli trenować. Ja musiałem szukać dysku, którym mogłem rzucać. Do tej pory jest problem z dyskami, to się nie zmienia.”
***
Psychika.
Było o bierności związku i zapleczu w naszej lekkoatletyce. Teraz czas na kwestię – moim zdaniem – tak samo ważną, jak praca na treningach. Mowa o… głowie. Psychika w życiu sportowca jest niezwykle ważna. Nie starczyłoby czasu, żeby wymienić wszystkich polskich utalentowanych sportowców, którzy nie zrobili kariery przez sukces, który został osiągnięty w zbyt młodym wieku. Między innymi o tym rozmawiałem kiedyś z Tomaszem Majewskim. Oto fragment:
„Jak to się stało, że Pan nigdy nie zwariował? Że woda sodowa nie uderzyła Panu do głowy?
Na pewno wpływ na to ma sposób, w jaki zostałem wychowany. Od dzieciaka wpajane mi były do głowy pewne wartości, których później się trzymałem. Po drugie dyscyplina, którą uprawiałem na pewno potrafiła każdego bardzo brutalnie weryfikować. Gdy któryś z zawodników myślał o sobie, że jest już niewiadomo jakim kozakiem, to sztanga 200kg zawsze ważyła 200kg. Nigdy mniej. Każdy z kulomiotów wie, że dobry wynik musi być poparty ciężką pracą. Jeśli komuś wydawało się, że jest już najlepszy, to brutalnie został sprowadzony na ziemię podczas zajęć na siłowni, gdzie nigdy nie ma forów. Nawet jeśli wygrywasz mistrzostwo świata to nie możesz spocząć na laurach, bo jutro ktoś Cię pokona. To nie jest dyscyplina sportu, która wybacza. Tylko systematyczny, ciężki trening i pokora może zagwarantować sukces. Woda sodowa i efekt WOW na pewno w tym nie pomaga.
Dużo sportowców ma problem z efektem WOW?
U sportowców, którzy doświadczają jednorazowego, dużego sukcesu efekt WOW często występuje. Potem bardzo trudno jest wrócić na właściwe tory, bo głowa za pewnymi rzeczami nie nadąża. Sportowcy, u których obserwujemy znakomite i długotrwałe sukcesy, całe bogate w triumfy i medale kariery tego problemu nie mają. Właśnie to ich wyróżnia – oni nie wariują. Mają na tyle w sobie klasy i na tyle twardo stąpają po ziemi, że jeden sukces, który zaskoczył wszystkich potrafią zamienić w kilka i dzięki temu są potem pamiętani przez wielu ludzi. Obserwując wielkich mistrzów praktycznie nie spotykałem się z nikim, kto zwariowałby. Najczęściej byli to bardzo normalni ludzie, którym nie odbijała palma. To stanowiło o ich wielkości.”
***
Dziś jesteśmy na szczycie i świętujemy ogromne sukcesy w lekkoatletyce na arenie międzynarodowej. Doskonały to moment do tego, by wystawiać sobie nawzajem laurki i chwalić wszystkich za wszystko. Za pomysł, myśl szkoleniową, politykę związku i patent na prowadzenie wybitnych talentów. Przemysław Babiarz z Sebastianem Chmarą 203842 razy zdążyli podziękować wszystkim ludziom zajmującym się w naszym kraju lekką za to, jacy to są fantastyczni i wyjątkowi.
Zabrzmi to dziś komicznie, śmiesznie i zostanę posądzony o złośliwy hejt wymierzony z całym impetem w kierunku tych, którzy robią wiele dobrego dla polskiego sportu. Uważam jednak, że nazywanie „potęgą” naszej reprezentacji jest mocno na wyrost. Sukcesy, wspaniałe i spektakularne osiągnięcia bardzo utalentowanych i dobrze prowadzonych osób w polskiej drużynie, to jedno. Podpinanie pod każde osiągnięcie kilku osób i tworzenie wizerunku europejskiego wzoru, to zupełnie co innego. W momencie, gdy jesteśmy na szczycie, choć europejskim i – mimo wszystko – tylko halowym, powinniśmy zastanowić się, co zrobić, by Ennaoui i Swoboda za dwa lata były pierwsze, a nie trzecie. Opracować plan, jak należy zaplanować dwuletni okres przygotowań biegaczom na 400 metrów, by zamiast brązu u kobiet i srebra u mężczyzn, z Glasgow przywieźć dwa złota. Należy zachować ciągłość sukcesów w sytuacji, gdy Rafał Omelko przestanie biegać w hali, a Konrad Bukowiecki złapie kontuzję. Nie dziś ostentacyjnie klepać się po plecach i żyć w przeświadczeniu o swojej zajebistości. Kalkulować, analizować i kombinować co zrobić, by było jeszcze lepiej. My minimalizm po raz kolejny nie okazał się naszą przywarą narodową.
A potęga, to nie tylko medale podczas Halowych Mistrzostw Europy, ale i wszystko to, co dookoła. Szkolenie, zapewnione obozy, opieka medyczna i godne warunki do treningu. Dwukrotny wicemistrz olimpijski nie może mieć problemów ze znalezieniem dysku do treningu. 4. zawodnik mistrzostw Europy musi mieć pewność, że związek zapewni mu obóz klimatyczny kilka razy do roku. Anita Włodarczyk (za chwilę materiał wideo) musi mieć siłownię z prawdziwego zdarzenia, jeżeli ma osiągać spektakularne sukcesy. Jeżeli mimo wszystko medale zdobywa i rekordy bije, to świadczy to nie o naszej potędze, ale o nieprawdopodobnym potencjale ludzkim, który – to moje stwierdzenie – nie zostaje wykorzystywany w 100%
A dziś cieszmy się, bo naprawdę (zero szydery) jest czym. Myślmy jednak o tym, co będzie jutro. Nie rozpamiętujmy sukcesów w nieskończoność, tylko idźmy jutro rano do pracy i myślmy nad tym, jak tu zrobić, by za dwa/ cztery/ sześć/ osiem lat było jeszcze lepiej. Nazywanie siebie potęgą tylko poprawi samopoczucie. Dysków nie zapewni i siłowni nie wyremontuje.