Człowiek z wiekiem robi się coraz bardziej sentymalny i coraz chętniej wraca pamięcią wstecz. Przypomina sobie momenty, które zrobiły na mnie wrażenie. Do których w zastraszającym tempie wraca z coraz bardziej odległej perspektywy.
Dokładnie 5 lat temu doszło do walki mistrzowskiej pomiędzy Krzysztofem Głowackim a Ołeksandrem Usykiem. Ukrainiec przyjechał do Gdańska jako pretendent, ale był już mistrzem olimpijskim i wschodzącą gwiazdą światowego boksu. Bez większych problemów wygrał z Główką decyzją sędziów i rozpoczął swój marsz po tytuł najlepszego pięściarza, kto wie, może nawet w historii wagi cruiser. Za osiem dni stanie przed szansą dokonania rzeczy niemalże niemożliwej – wygrywając z Anthonym Joshuą zdobędzie trzy tytuły mistrzowskie w królewskiej dywizji. Będzie jeden krok od tego, aby zgarnąć wszystkie 8 pasów w dwóch najcięższych kategoriach wagowych.
Głowacki natomiast od tamtej walki miał wiele problemów. Stoczył przez 5 lat 7 pojedynków, w ostatnim z nich brutalnie przegrał z Lawrance Okolie. W wieku 35 lat jest już po drugiej stronie rzeki, a w rozmowie ze mną przed kilkoma tygodniami przyznał, że nie wie, jaki teraz czeka go los i czy na coś dużego go jeszcze w boksie stać. O rok młodszy ukrainiec za moment obrabuje bank i być może otrzyma klucze do kolejnych, równie dużych pojedynków, które mogą mu przynieść chwałę.
Kurde, wiem, że czasami Polacy mają tak, że z zazdrością patrzą na sąsiada i trawę w jego ogródku, która niby szybciej rośnie, ale jakoś tak smutno mi się zawsze robi, gdy obserwuje naszych sportowców, którzy idą w jakimś kierunku równolegle do innego zawodnika i nagle tamten robi karierę, a nasz czeka lub przepada. Niby sukces był na wyciągnięcie ręki, niby niewiele zabrakło lub mogło to się potoczyć zupełnie inaczej. Z tym że nasz po krótkim czasie siedzi na kanapie i zbiera myśli, a ten drugi szykuje się do czegoś naprawdę wielkiego, o czym mówią wszyscy na świecie.
Piszę o tym, bo jaram się walką Usyka z Joshuą. Jednego dnia myślę sobie, że fajnie by było, gdyby mały pobił dużego, następnego już w sumie nie wiem, czy jest szansa, aby duży małego przewrócił mocnym ciosem. Zazwyczaj duże walki mnie interesują, ale nie ma tym zainteresowaniu pasji i niepewności. Tutaj znowu zastanawiam się, rozkminiam i analizuję. Nie wiem, w którą stronę to wszystko pójdzie i pewnie optyka na ten pojedynek jeszcze kilkukrotnie mi się zmieni.
Szczypią mnie oczy od patrzenia na newsy, jakoby Artur Szpilka miał podjąć Tomasza Adamka w MMA. Niby spoko, wiadomo, że człowiek chciałby zobaczyć coś innego niż zwykle, ale z drugiej strony wiem, że zbyt dużo uwagi nasi sportowcy tracą na głupoty, które do niczego nie prowadzą. Jeszcze chwilę temu Szpila mógł zostać mistrzem świata, a Góral mógł pokonać Jarrella Millera, by poźniej zawalczyć o tytuł najlepszego pięściarza globu. Chwilę po tym jednak i Deontay Wilder, i Joshua boksują oraz robią poważne rzeczy w tym sporcie, a my, kibice, zajmujemy się dyskutowaniem o bzdurach, które do prawdziwej rywalizacji nic nie wnoszą. Nie chcemy oglądać w akcji ludzi nudnych jak flaki z olejem (nasi pięściarze), ale z potencjałem na zwycięstwa i wielkie sukcesy. Ci sportowcy z kolei widząc obecne trendy zaczynają drapać się po głowie, co by tu zrobić, by fanów zaciekawić. Jaki model rywalizacji wybrać, aby to wszystko opłacało się również z ekonomicznego punktu widzenia.
Gdy zacząłem zajmować się sportem i poznawać pięściarzy to miałem wrażenie, że jest dosyć spora nadzieja na to, aby nasi reprezentanci odnosili sukcesy. O tytuł miał walczyć Szpilka, wielką karierę wróżono Maciejowi Sulęckiemu, utytułowany Krzysztof Włodarczyk wciąż nie chciał pożegnać się z myślami o wielkich sukcesach, do tego był Mateusz Masternak czy będacy na tronie Głowacki. Widziano spory potencjał w Michału Cieślaku i Adamie Kownackim, różnie mogła potoczyć się kariera Kamila Szeremety. Dziś nikogo praktycznie nie interesują losy tych zawodników, ciekawi to tak naprawdę garstkę najbardziej zatwardziałych fanów. Cała reszta czeka na kolejne newsy na temat walki Szpilki z Adamkiem w MMA. To na taki pojedynek przeciętny Polak szybciej wyda swoje ostatnie pieniądze z konta.
Powietrze uleciało, dyscyplina skapciała, oczekiwań nikt nie ma żadnych, bo nawet jak dochodzi do walki o tytuł mistrza świata, to trener Głowackiego kłoci się z jego szkoleniowcem od przygotowania fizycznego, a gdy Cieślak może zdobyć dla nas pas, to odbywa się zzakulisowa wojna na kilku frontach o to, która telewizja pokaże pojedynek i jak podzielone zostaną procenty dla promotorów. Dlaczego w tym wszystkim sport jest na ostatnim miejscu i czemu my sami wywracamy się o własne nogi? Czemu nie chcemy pomagać szczęściu i nie wszystkim zależy na tym, abyśmy osiągali sukcesy? Dlaczego jesteśmy skupieni na głupotach i zabawie, a nie na prawdziwej rywalizacji? Gdzie ten pazur, który w pierwszej dekadzie XXI wieku był naszym znakiem rozpoznawczym i dzięki któremu w tym czasie mieliśmy trzech zawodowych mistrzów świata?
Pamiętam walkę Głowackiego z Usykiem jakby ta odbyła się wczoraj. Cholernie tęsknie za tym, jakie wtedy mieliśmy piękne czasy i wspaniałe perspektywy przed sobą. Aż dziw bierze, że od tamtej konfrontacji minęło tylko 5 lat…