Pozamiatał. Rozwalił system. Brak mi słów. Przeczytałem ostatnio książkę Grzegorza Króla (oczywiście nie on ją pisał). Kojarzycie tego pana w ogóle? W Gdańsku pewnie wszyscy wiedzą kto to jest. W pozostałej części Polski już niekoniecznie. Młody zdolny chłopak w polskim futbolu, który miał wszystko, by Bońka, Lato i Lubańskiego wrzucić w przegródkę o nazwie „Ale to już było”. Chłop miał papiery na to, by zrobić karierę pokroju Błaszczykowskiego, Krychowiaka, a kto wie, może i samego Lewandowskiego. Słynny rocznik 78-79 gdańskiej Lechii, ten z Dawidowskim, Zieńczukiem, Bieniukiem i Banaczkiem w składzie i ten z Józkiem Gładyszem na ławce trenerskiej. Ten sam rocznik, który podczas jednego sezonu ligowego strzelał swoim rywalom ponad 200(!!!) bramek i którego bała się wtedy cała Polska. Do dziś niektórzy nad morzem żyją wspomnieniami z tamtych wspaniałych, ale odległych już czasów. Król napisał książkę i dał pstryczka w nos wszystkim sportowcom, którzy wydają swoje biografie. Jedno jest pewne: bardziej kontrowersyjnej, szczerej, prawdziwej, bolesnej, a zarazem dobrej książki może już nie być. Przynajmniej nie w najbliższym czasie.

Trzeba sobie szczerze powiedzieć, że Grzegorz Król to głupek. Broń Boże nie chcę tutaj nikogo urazić. Główny bohater książki wielokrotnie sam nazywa siebie debilem. Zdaje sobie sprawę z tego, że wszystko co w życiu miał, doszczętnie spierdolił. Zniszczył życie nie tylko sobie, ale i wielu otaczającym go osobom. Książka jest pełna anegdotek, opowieści, szczegółowych opisów życia hazardzisty i alkoholika. Pokazuje ułomności polskiej piłki i jej „profesjonalizm”. Czyli jeżeli ktoś uważa Stefana Majewskiego za dobrego szkoleniowca, to po przeczytaniu tej lektury może zmienić zdanie. Gdy ktoś będzie szukał ludzkiej niesprawiedliwości w piłkarskim życiu Radosława Matusiaka, to również musi puknąć się w czoło. Gdy ktoś do tej pory uważał, że polska piłka to sport profesjonalny, to równie dobrze powinien wziąć kilkumetrowy rozbieg i strzelić sobie baranka. Nie brakuje opowieści o Michniewiczu, Bieniuku, Dawidowskim czy Gargule. Choć sam autor wielokrotnie podkreśla, że absolutnie nie może napisać wszystkiego o wszystkim, to wysypał się. Poleciał po bandzie. Przytoczę kilka cytatów. Niektóre będą śmieszne(większość), niektóre kontrowersyjne(zdecydowana większość), a niektóre żałosne (prawie wszystkie).

  • „Normą było obrabianie kolegów z innych drużyn w miasteczkach namiotowych. Na każdy turniej opracowane mieliśmy dwie taktyki – tę na boisko i tę na „zajęcia dodatkowe”. Gdy inne drużyny grały mecze, my robiliśmy szybki rajd po obozowisku i sprawnie czyściliśmy teren z wszystkiego, co wydawało nam się cennym łupem. Znowu przypomina mi się kolega Krzysiu. Poszedł kiedyś na samotne łowy i po chwili wraca z krzykiem: Mam, Mam! Zajebiste! Podekscytowany schował się do namiotu i obiecał, że jak wszyscy pójdą spać, to pokaże nam, co też udało mu się upolować. W końcu nadeszła noc. Umieraliśmy z ciekawości, jakie to niesłychane fanty przytargał kolega. Wreszcie wyciągnął parę butów: jeden Nike, drugi Adidasa. Oba lewe.”

Słabe?

  • „Trening jakich wiele. W którymś momencie przy linii bocznej pojawił się wymuskany studencik. Ćwiczymy, a on stoi i notuje. Kolejny trening i scenariusz się powtarza. Kolejny – znowu przyszedł. W końcu podchodzi do niego Janas:

– Ej młody, co Ty tu robisz?

– Jestem studentem, proszę pana. Chciałbym się poprzyglądać, porobić trochę notatek, bo potrzebuje do pracy dyplomowej.

– Ty nie notuj, tylko chodź tutaj.

Janas wziął Skorżę za ramię i kazał mu porozstawiać pachołki.

– Hej studencik, przynieś, podaj, pozamiataj! – pokrzykiwaliśmy do niego co rusz, bo był wtedy dla nas jeszcze jakimś anonimowym dzieciakiem. Mimo że był przecież od nas starszy. No, ale Janasowi się spodobał. Wziął go na następne zgrupowanie, potem na kolejne i w ten sposób rozpoczęła się kariera Macieja Skorży, w ostatnich latach trenera największych polskich klubów.”

Potem było o tym, jak to Janas konsekwentnie się opierdalał, a Skorża robił za niego całą robotę. Śmietankę spijał były selekcjoner. Ciekawa historia.

A poza piłką?

  • „Co robisz? – zapytała nieznajoma dziewczyna, która właśnie otworzyła drzwi do mojego pokoju.

          -Nic, nudzę się – odpowiedziałem lekko zmieszany.

          – To chodź, pojedziemy nad jezioro – zaproponowała. Jestem w tym klubie sekretarką, pokażę Ci okolicę.

To był mój pierwszy dzień we Wronkach. Dopiero się rozpakowałem, po czym rzuciłem się na łóżko i odpoczywałem, a tu taka miła niespodzianka. Nowo poznana dziewczyna była całkiem atrakcyjna – trochę naciągana ósemka w słynnej dziecięciostopniowej skali.

          – Nad jezioro? Czemu nie… Poczekaj pięć minut, zaraz będę gotowy.

Pojechaliśmy, wykąpaliśmy się, a potem bzykałem ją na maluchu. Niestety był to pierwszy i ostatni raz. Może dlatego, że ciekawą przygodą pochwaliłem się kolegom?”

Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, żeby nie to, że Król miał w tamtym czasie kobietę, a sekretarką była laska, która miała męża. Prawdopodobnie(takie zebrałem informacje) ona dalej jest sekretarką w jednej z firm we Wronkach i wciąż ma męża. Ciekawe czy się dogadują?:)

Teraz trochę o Jarku Bieniuku:

  • ” Bez przerwy wpatrywał się w telefon w oczekiwaniu na cynk czy Anka pojawi się na imprezie w sopockim Non Stopie. Anka Przybylska oczywiście. Jak dostawał wiadomość, że będzie, to pakował się w samochód i ruszał nad morze. I tak co weekend. Pewnego razu mieliśmy grać mecz w niedzielę, tymczasem w sobotę wieczorem Palmer dostał informację, że Anka wybiera się na dyskotekę. Co wymyślił Jarek Bieniuk? Wpierdolił surowego ziemniaka, poszedł do trenera i powiedział, że rzyga i że nie ma opcji, by zagrał następnego dnia. Dostał zwolnienie. Od razu popędził do samochodu. Kilka godzin później był już w Non Stopie, 300 kilometrów dalej i tańczył z Anką. Takie były ich początki…”

Dobrze? Piłkarz, przyszły reprezentant Polski. Profesjonalnie, nie ma co.

Teraz trochę o hazardzie, bo w sumie o tym jest ta książka. Głównie o tym:

  • „Pamiętacie, jak podczas pierwszej wizyty w kasynie wahałem się, czy postawić pięć dych? Dokładnie tak było. Tymczasem błyskawicznie doprowadziłem się do stanu, w którym zabawa zaczynała się od postawienia pięciu tysięcy na jedno kręcenie. Takie kręcenie trwa kilkanaście sekund. Liczyłem do 15, po czym krupier zgarniał żetony. Za chwilę kładłem na stół kolejne pięć tysięcy. 15 sekund – i już nie były moje. W ciągu godziny bez większego wysiłku potrafiłem przegrać kilkadziesiąt tysięcy. W ciągu całej nocy – kilkaset.”

To jest tylko delikatny początek. Serio. O hazardzie jest bardzo dużo i momentami bardzo grubo. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ktoś może być tak uzależniony od grania.

Oberwało się również Stefanowi Majewskiemu:

  • „I oczywiście za wszystko kary. Przychodziłeś w klapkach albo w krótkich spodenkach na posiłek, dostawałeś karę. Kiedyś pojechaliśmy na obóz do Niemiec. Ciepło, 30 stopni, ale my musieliśmy wszędzie chodzić w dresach. Bo tak przecież żyją Niemcy, to porządny kraj. Janas to wszystko widział, był dyrektorem, ale Paweł, jak to Paweł – nie wpierdalał się. Zainterweniował dopiero w momencie, gdy pobiły się ich żony. Pani Majewska i pani Janasowa targały się za włosy w klubowym budynku. Sekretarka miała niezły ubaw, a potem o wszystkim mi opowiedziała. Tak, ta sama sekretarka.”

Teraz anegdotka o Michniewiczu. Dla mnie – komedia:

  • „Etatowym rezerwowym bramkarzem był u nas wtedy Czesiu Michniewicz. Siedzi jak zawsze na ławce i wcina słonecznik. 20 minuta – Jarek Stróżyński łapie kontuzję. Normalną rzeczą jest, że w takim momencie drugi bramkarz w przyspieszonym tempie zaczyna się grzać. Tymczasem co robi Czesiu? Obraca się do kolegów z ławki i ogłasza z paniką wypisaną na twarzy:

         – Panowie, kurwa, co ja mam zrobić? Lać mi się chce!

No i co dalej robi Czesiu? Klęka i przez nogawkę zaczyna sikać. Ułatwiła to konstrukcja ławki, która na Vincente Calderon była nieco wkopana w ziemię. Gdy oglądaliśmy mecz na wideo, tarzaliśmy się ze śmiechu, bo komentator tak opisał całą tę sytuację” O, Czesław Michneiwicz na państwa ekranach. To jest dla niego wielka szansa, wielki mecz! Teraz się modli!”

Tak, to była ta „wielka Amica”.

W tamtych czasach bardzo dużo mówiło się o korupcji w polskiej piłce. Król się otworzył i powiedział wiele. Może zbyt wiele? Oto fragment:

  • ” Korupcja była obecna również w Bełchatowie. Dopiero co przyszedłem do klubu. Parę dni po meczu, siedzimy w szatni, wchodzi Kuras”

      – Młodzi, wyjść!

Podnieśli się Tosik i Michalak. Gdy zamknęliśmy drzwi z drugiej strony, trener rozpoczął przemowę.

      – Panowie, robimy tak jak w poprzednim sezonie. Musimy oddawać pieniądze na sędziów. wiecie, że będą nas kurwa, kręcili. Musimy to zrobić, żeby gwizdali tylko i wyłącznie boisko. Tak to tłumaczył. Po chwili milczenia zapytał:

       – Panowie, robimy tak czy nie?

Szatnia była w kształcie kwadratu. Ja siedziałem przy drzwiach. Począwszy od drugiej strony, kazdy po kolei odpowiadał. Zdania były podzielone, ale większość odpowiedzi brzmiała -tak-. W końcu przyszła moja kolej. -NIE-. Chłopacy tylko spojrzeli po sobie zdziwieni, ale nic nie powiedzieli. w pierwszej chwili chciałem się zbuntować, dlatego tak powiedziałem. Jednak gdy nadeszła chwila prawdy, dorzuciłem odpowiednią sumę. Bardzo żałuję. Co później działo się z tymi pieniędzmi? Na jaki cel były przeznaczone? Czy trafiały do sędziów, czy gdzie indziej? Do teraz nie wiem…. Mogłem jak kilku innych wykazać się konsekwencją i dziś mieć czyste sumienie. Po latach wyszło, że nie każdy brał udział w tej zrzutce. Ja niestety brałem i poniosłem karę.”

Pozamiatane. Wiadomo kto, gdzie i kiedy. Tak wyglądała polska piłka w tamtych czasach.

 

Podsumowanie? Ciężko cokolwiek napisać. Król pokazał jak nie należy żyć. Przedstawił ułomność polskiej piłki i opisał bardzo dokładnie zachowania polskich piłkarzy, którym odbiła sodówa. „PAN PIŁKARZ”  i te sprawy. Zachęcam do lektury. Jak ktoś nie interesuje się piłką to też może poczytać. Śmiesznie, momentami wręcz komicznie. Poruszająco. Do bólu szczerze – to na pewno.

 

PS. A, zapomniałbym. Mój tekst to nie jest reklama, ani artykuł sponsorowany. Nie mogłem przejść obok tej książki obojętnie. Tak po prostu.

 

KOMENTARZE