Kiedy wszyscy z was oglądali wczoraj galę KSW, do ringu wchodził Władimir Kliczko. Jego rywalem w obronie tytułu mistrza świata wagi ciężkiej był Tyson Fury. Pierwotnie walka miała odbyć się miesiąc temu, jednak problemy zdrowotne na chwilę przed pojedynkiem zgłosił Ukrainiec. Pretendent odgrażał się mistrzowi, był pewny swego i wieszczył koniec jego panowania. Było już takich wielu, jednak najczęściej weryfikowały ich pierwsze trzy rundy. Kliczko był murowanym faworytem do zwycięstwa. Nikt w przeciągu ostatnich kilku lat nie zmusił championa do jakiegokolwiek wysiłku. Fury zaryzykował. Zrobił coś, na co zabrakło wcześniej odwagi Haye’owi, Wachowi czy Powietkinowi. Obnażył wszystkie słabości Ukraińca i został mistrzem świata. Nowym królem wagi ciężkiej.

Waga ciężka przeżywa w ostatnich latach wielki kryzys. O poziomie królewskiej dywizji z przełomu wieków możemy jedynie pomarzyć. Lewis, Tyson, Holifield, Brewster, Byrd, Ruiz, Gołota, Kliczko. Tak kiedyś wyglądała czołówka najlepszych ciężkich. Władimir natomiast przez długie lata był skazany na samego siebie. Ucierpiał przez to poziom sportowy całej dyscypliny. To trochę jak w maratonie. Zawodnikowi, który przez trzydzieści kilometrów musi mierzyć się z samym sobą zdecydowanie trudniej jest osiągnąć dobry rezultat, niż zwartej grupce, która do ostatnich metrów walczy o zwycięstwo. Kliczko stał się niewolnikiem swojej zajebistości. Zdominował boks do tego stopnia, że kolejne obrony mistrzowskiego tytułu były dla niego jak wyjście na trening. Stał się produktem coraz mniej medialnym. Mniejsze zainteresowanie było jego pojedynkami. Przestał się nim interesować amerykański rynek bokserski, który jest kolebką boksu. Młodszy ze słynnych braci na tronie królewskiej dywizji panował od 3516 dni, bo właśnie od tak dawna dumnie nosił pas mistrza świata. Uciekła przez to gdzieś motywacja i taki sportowy głód zwycięstwa. Coś, bez czego nie można być najlepszym na świecie.

Niewielu z was pamięta czasy, kiedy Ukrainiec przegrywał. Kiedy nie był jeszcze tym samym Władimirem Kliczko, który do spółki z bratem zdominowali światowy boks na długie lata. 8 marca 2003 rok – panujący już wtedy 27- letni mistrz przegrywa przez techniczny nokaut w drugiej rundzie z Corrie Sandersem. Rok później w Las Vegas nie daje rady Lamonowi Brewsterowi – temu samemu pięściarzowi, z którym już w pierwszej rundzie walkę o mistrzowski pas przegrał Andrzej Gołota. Chwilę później rywalem Kliczko był Samuel Peter. Mimo że Nigeryjczyk przegrał na punkty ten pojedynek, to aż trzykrotnie posłał Ukraińca na deski. Tak więc przykłady te pokazują, że wczorajszy wyczyn Tysona Fury’ego nie jest niczym niespotykanym. Oczywiście, że Brytyjczyk dokonał wielkiej sztuki – pokonał przecież panującego od ponad dziewięciu lat mistrza. Jednak wizerunek Ukraińca, który zapewne wszyscy z was pamiętają nie zawsze był tak nieskazitelny. To poziom obecnego boksu wykreował mistrza, który rządził i dzielił długimi latami.

Co teraz zrobi Ukrainiec? W każdym z pojedynków zarówno Władimira, jak i Witalija była zapisana klauzula na wypadek przegrania pojedynku. Na konferencji prasowej po walce Kliczko zapewnił, że zamierza z niej skorzystać i jeszcze raz zmierzyć się z Furym. A co dalej?

  • Kliczko powinien wygrać tą walkę, potem obronić mistrzostwo świata i zakończyć karierę. Będzie miał już wtedy ponad czterdzieści lat, a to odpowiedni moment na to, by skończyć z boksem. W pamięci wielu i tak zostanie zapamiętany, jako wielki mistrz i poprawianie statystyk nic mu nie da.
  • Kliczko może skończyć jak Darek Michalczewski. Pięściarz, który przez niemalże całą swoją karierę dominował w swojej wadze, nagle doznaje porażki. Chce zakończyć karierę na tronie, więc decyduje się stoczyć jeszcze jeden pojedynek. Przegrywa go, bo sportowo jest już wyraźnie pod formą. Tym samym pozostawia wrażenie zawodnika, który zbyt późno zdecydował się na sportową emeryturę.

W rewanżu z Brytyjczykiem Kliczko znów będzie faworytem. Optyka się jednak wyraźnie zmieniła i to Ukrainiec musi się pewnym sprawom podporządkować. Znajdzie się więc w sytuacji, w której blisko dziesięć lat nie był. Stara bokserska zasada „mistrza trzeba przewrócić” znowu zacznie go obowiązywać. I to nie, jako zawodnika, którego rozwścieczony oponent będzie chciał powalić. Jako tego, który zrobi wszystko, by mistrz po jego ciosach nie dał rady całej walki stać o własnych siłach.

KOMENTARZE