Jeszcze niedawno wydawało się to kwestią czasu. Gdy pod koniec sezonu w 2011 roku 22-letni Adam Kszczot dobiegał do mety we włoskim Rieti z czasem o 0,08 sekundy gorszym od rekordu Polski, wszyscy sympatycy biegów średnich byli przekonani – pobicie rezultatu Pawła Czapiewskiego jest już tylko kwestią czasu. Minęło 5 lat, biegaczom dwukrotnie rozdano olimpijskie medale, a szybciej niż Czapieś w Zurychu nikt znad Wisły w dalszym ciągu nie pobiegł. – Ile to już bracie lat? Okrągłe lat piętnaście! Całkiem nieświadomie tak to właśnie kiedyś powiedział poznański raper, Peja.

Gdybyśmy chcieli wymienić największe osiagnięcia Pawła Czapiewskiego z jego kariery zawodniczej, to wspomnielibyśmy w pierwszej kolejności o trzecim miejscu podczas mistrzostw świata w Edmonton w 2001 roku. Sukces, który pozwolił przypomnieć wszystkim polskim kibicom, że z biegami średnimi w naszym kraju nie jest wcale tak źle. Kto wie, może bez Czapiewskiego nie byłoby Kszczota i Lewandowskiego? Wiecie, efekt kuli śnieżnej. Bez Małysza nie byłoby Stocha itp, itd. Wracając do jego osiągnięć – szóste miejsce podczas halowych mistrzostw świata w Lizbonie w 2001 roku i pierwsze miejsce podczas europejskiego czempionatu rok później w stolicy Austrii. Na otwartym stadionie w mistrzostwach Europy brał udział dwukrotnie – raz odpadł już w eliminacjach, by w Monachium, rok po pamiętnym brązie mistrzostw świata, nie załapać się choćby na podium. Podsumowując – i Kszczot i Lewandowski podczas wielkich imprez już teraz wypadają znacznie lepiej, niż Czapiewski.

Czy kiedyś biegano szybciej? Nie! Bieg na 800 w wykonaniu Panów ma to do siebie, że od wielu lat zawodnicy prezentują podobny poziom. Lata 80 – najszybciej w tamtym czasie biegał fenomenalny Sebastian Coe, który przez ponad 16 lat przewodził na listach najlepszych biegaczy w historii tego dystansu. Chwilę później bardzo szybko biegali Joaquim Cruz i Sami Koskei, którzy – co ciekawe – podczas tych samych zawodów ustanowili swoje rekordy życiowe. Potem zawodnicy tak znakomitych wyników nie osiągali aż do czasów trenowanego przez polskiego trenera Sławomira Nowaka Wilsona Kipketera. Kenijski Duńczyk na długie lata zdominował całą konkurencję, czego potwierdzeniem był rekord świata z 1997 roku. Potem znakomicie prezentował się złoty medalista z Aten Borzakowski, który do największych imprez przygotowywał się biegając 400metrów oraz najlepszy w Pekinie Wilfred Bungei, dziś mentor i dobry kumpel naszego Marcina Lewandowskiego. Podsumowując: obecny rekordzista świata  David Rudisha nie wyznacza współczesnego poziomu  biegania na dwa okrążenia. Poziom wyznacza piąty, ósmy i dwunasty zawodnik na świecie. A Ci niezmiennie osiągają takie same rezultaty.

Dlaczego zatem ani Adam Kszczot, ani Marcin Lewandowski nie są w stanie pobić piętnastoletniego już rekordu Polski? Jak kontrowersyjnie by to nie zabrzmiało, to całkiem możliwe, że jest to spowodowane Davidem Rudishą. Od czasów Kipketera nikt w podobnym stylu nie pokonywał dwóch okrążeń. Jedną cechę obaj Panowie mają wspólną – najszybsze w życiu biegi rozgrywali samodzielnie. Co prawda Wilson bijąc w Kolonii rekord świata korzystał z pomocy zająca, ale w stawce tego biegu nie miał dla siebie konkurenta na choćby pierwsze 400 metrów. David natomiast zdobywał złoty medal w Londynie, bijąc rekord świata i rekord olimpijski bez niczyjej pomocy. Nie patrzył na resztę stawki, nie kalkulował. Dla biegnącego w tak szybkim biegu zawodnika, niezwykle trudno jest utrzymać choćby przez okrążenie tempo na rekord świata. Musi zatem zacząć analizować – czy trzymam się ile dam radę w czubie i do mety dobiegam na oparach, czy biegnę swoim tempem w środku stawki i próbuję osiagnąć wynik, który będzie moim małym triumfem – w tym wypadku mowa o rekordzie Polski.

Czyli zarówno Kszczot i Lewandowski są w bardzo trudnym położeniu. Biegać za Rudishą? Raczej nie, bo ani Adamowi, ani Marcinowi styl Kenijczyka nie odpowiada. Kszczot bardzo często przez dłuższą część dystansu biega z tyłu grupy i dopiero na przeciwległej prostej przesuwa się do przodu. Rudishy zatem nie złapie, bo ten od pierwszych metrów rusza mocno do przodu i sam sobie dyktuje zwycięskie tempo. Lewandowski natomiast lubi rozgrywać biegi w sposób tempowy, czyli cały dystans przebiegając z tą samą prędkością. Brakuje mu jednak szybkości, by od początku nadążyć za Kenijczykiem. W biegach, które są najlepiej obsadzone i stwarzają największą możliwość, by osiągnąć dobry rezultat, zazwyczaj występuje Rudisha. Problem w tym, że styl każdego wyścigu jest niemalże identyczny – Kenijczyk z przodu, a za nim peleton, zaciekle walczący o drugą lokatę.

Do czego zmierzam? Do tego, że jakby dziwnie to nie zabrzmiało, to Paweł Czapiewski bardzo dobrze trafił ze swoją optymalaną formą. W sezonie, w którym ustanawiał rekord Polski i zdobywał brązowy medal mistrzostw świata jego czas był szóstym najlepszym na świecie. Wynik 1:43,22 był gorszy od najlepszego wyniku z tamtego sezonu tylko o 0,75 sekundy (1:42,47 Youriya Borzakowskiego). Cała czołówka biegaczy zatem była bardzo blisko siebie, Nie było Coe, Kipketera ani Rudishy. Nie było w stawce zawodnika, wokół którego kręciła by się cała karuzela pod nazwą „800m mężczyzn”. Kogoś, kto potrafił na starcie ułożyć w głowie nie tylko swojej, ale i swoich rywali scenariusz na cały wyścig.

Dość powiedzieć, że w Edmonton brązowy Czapiewski potrafił w poprzednich startach pokonywać zarówno złotego Andre Buchera, jak i srebrnego Wilfreda Bungeia.

Co zatem czeka  Kszczota i Lewandowskiego? Przygotować się wytrzymałościowo do najbliższego sezonu w taki sposób, by możliwie jak najdłużej dotrzymywać kroku Davidovi Rudishy. W innym wypadku trzystumetrowy finisz może nie wystarczyć, by złamać barierę, która jeszcze niedawno w naszej świadomości wydawała się być niezwykle łatwa no przełamania.

Choć tak prawdę mówiąc rekord Polski nie ma prawa być obsesją dla naszego towaru eksportowego na dystansie dwóch okrążeń. Bo gdybyśmy mieli rozliczać same osiągnięcia, to nasi współcześni biegacze już teraz z tej konfrontacji, dumnie mogliby wyjść z podniesionym czołem.

 

KOMENTARZE