Od kilku dni mamy w Polsce modę na kobiecego tenisa, więc wszyscy zabierają głos na temat, a jakże, kobiecego tenisa. Zamiast radości i dumy, że w naszym kraju urodziła się najlepsza w tym momencie zawodniczka na świecie, która wygrała French Open, są podzielone opinie i licytacje. Kto lepiej tenisa rozumie i kto ma się na ten temat prawo wypowiadać.

Polacy potrzebują mieć bohaterów, których życiem będą się interesować. Niezbędne nam są wzorce do naśladowania, które będą wyznaczały rytm bicia naszych serc. Ostatnie dwie dekady mojego życia pokazały, że wchodzimy z ery w erę. Z czasów Gołoty przeszliśmy do momentu, gdy nazwisko Małysz było odmawiane przez wszystkie przypadki. Interesowaliśmy się życiem Kubicy, kochaliśmy Adamka, Kowalczyk, od jakiegoś czasu identyfikujemy się z Lewandowskim, który jest naszym dobrem narodowym. Każda zajawka miała swój czas, za każdym razem przeciętni ludzie, którzy na co dzień nie interesowali się sportem, zabierali głos na temat losów naszych mistrzów. Czy coś w tym złego? Nie, przecież każdy może się wypowiedzieć. Komu to przeszkadzało? Tylko tym osobom, które miały poczucie, że ktoś im coś zabiera. Wkracza na teren, który w ich przekonaniu należył właśnie do nich.

Ci, którzy interesowali się tenisem przed sukcesami Świątek, panikują:

– łeee, nagle wszyscy zainteresowali się tenisem!

– no tak, każdy nagle wie, co to backhand i forehand!

– teraz przy świątecznym stole będzie mowa już tylko o Wielkim Szlemie

Więc ja zapytam: i co z tego? Świątek, tak samo jak wcześniej Małysz, Gołota czy Lewandowski trenowała przez wiele lat w samotności, by osiągnąć jakikolwiek sukces. W wieku 7 lat jej koleżanki bawiły się w piaskownicy, a ona obijała piłką o ścianę. Gdy nastolatkowie jechali na kolonie do Tlenia, to ona była na obozie kadrowym, podczas którego 6 godzin spędzała na korcie. Bolały ją plecy, szyja i kolana. Miała odciski na dłoniach i pęcherze na stopach. Miała przewalone, ale ktoś cisnął ją, aby była lepsza i lepsza. I na końcu tej ciężkiej drogi do chwały jest ona – popularność. Zainteresowanie jej osobą, życiem i dyscypliną, w której ona zakochała się kilkanaście lat temu. Kibice jej dziękują i gratulują, ona kłania się w pas wszystkim, którzy trzymali za nią kciuki. Jej rodzice płaczą ze wzruszenia, a trenerzy kolejny dzień piją wódkę z radości, bo udało się. W całej Polsce ludzie rozmawiają o sukcesie młodej dziewczyny, która nie skończyła jeszcze 20 lat.

Ale nie – eksperci od tenisa nie chcą do swojego świata wpuścić ludzi, którzy dopiero przed momentem zainteresowali się rakietą, siatką i zieloną piłeczką.

Nie uderzam w tenisistów i ludzi z tego świata. Uderzam w tych wszystkich, którzy mają wrażenie, że im wolno oceniać i komentować, a całej reszcie nie, bo dopiero od przedwczoraj wiedzą, która linia wyznacza koniec kortu i ile wygranych gemów przekłada się na zdobyty set. Tacy jesteśmy my, Polacy. Gdy Małysz zaczął wygrywać, to wszyscy byliśmy na temat skoków zieloni – to był absolutnie nowy sport dla wszystkich naszych rodaków, którzy wcześniej jak przez mgłę pamiętali sukcesy Wojciecha Fortuny czy Piotra Fijasa. Ale tenis? Przecież to sport globalny, światowy, jedna z najbogatszych dyscyplin na świecie. Mamy w niej swoją małą historię, więc – a co tam – ja mam prawo się wypowiedzieć. Skomentuję, skrytykuję i ocenię. Tych, których obecność w tym sporcie można policzyć w tygodniach.

Co w tym złego, że nagle wszyscy się czymś zainteresowali? Mają potrzebę o czymś mówić, emocjonować się sukcesem dziewczyny, która nie poszła jeszcze nawet na studia? Gdy Jan Błachowicz został mistrzem UFC cieszyłem się przez kilka dni, wymieniłem setki wiadomości ze znajomymi, którzy zaczepiali mnie nawiązując do tego sukcesu. Czy starałem się wymądrzać, że ktoś mylił pojęcia, mistrzostwo UFC nazywał mistrzostwem świata, kategorię półciężką nazywał ciężką i był przekonany, że Polak zabrał tytuł mistrzowski Dominickowi Reyesowi? Nie, pozwoliłem cieszyć się każdemu na swój sposób. Najważniejsze, żebyśmy gloryfikowali mistrzów i oddawali im szacunek. A że nie wszyscy wszystko rozumieją i mają fachową wiedzą? A komu to tak naprawdę przeszkadza?

Pozwólmy się cieszyć Januszom tym, że ich rodaczka jest na szczycie. Dajmy im tę radość, że ich krajanka robi wielką karierę, jest na ustach całego świata, dzięki czemu zarabia ogromne pieniądze. Nie wykluczajmy się nawzajem z grona szczęśliwych ludzi tylko dlatego, że ktoś znalazł się w tym świecie przed chwilą. A jeśli nawet następnym razem taka osoba tenisem zainteresuje się przy okazji kolejnego wielkiego sukcesu Świątek, to co w tym złego? Lepiej żeby nie interesowała się nim w ogóle? By ktoś święcił sukcesy w samotności i przekonaniu, że nikt tego nie śledzi?

Każda kolejna osoba, która słyszała o triumfie Świątek, to malutka cegiełka, która pomaga budować jej karierę. Pozycję i rozpoznawalność. Czy w tle sukcesu musimy ze sobą wojować? Napinać się, kto co może i czemu nie wszyscy mają prawa zasiadać do tego samego stołu?

KOMENTARZE