Jeszcze niedawno miałem wrażenie, że sportem interesują się wszyscy. Mecze piłkarskie, ważne walki, turnieje tenisowe czy mityngi lekkoatletyczne – zanim sam wziąłem mikrofon do ręki byłem przekonany, że to sprawa wagi państwowej. 2020 rok pokazał mi, że tak nie jest, a bez sportu można żyć. Gdyby dziś miałoby go nagle nie być, to pewnie tylko wąskie grono społeczeństwa czułoby pustkę. Niewykluczone, że chwilową.
Sport przeżywa w dalszym ciągu ciężkie chwile, puste trybuny na arenach całego świata powodują, że dziś jest to widok nie tyle zrozumiały, ale też i taki, do którego wszyscy przywykli. Włączyłem jakiś czas temu mecz ligi rosyjskiej, a tam – o zgrozo – fani na trybunach. Dziwnie się czułem widząc, że na co którymś krzesełku jest człowiek, a nie makieta. Słychać reakcję fana, a nie podstawiany dźwięk umiejętnie dokręcany przez Dj-a.
Mam wielu znajomych-sportowców, którzy w 2020 roku zaliczyli pusty przelot. Niektórzy chcąc zanotować jakąkolwiek aktywność chwytali się każdej okazji, by zaprezentować swoje umiejętności i choć trochę zarobić. Do niedawna jeden z najlepiej zapowiadających się prospektów w polskim boksie, Robert Parzęczewski, deklarował w naszej rozmowie telefonicznej, że na wypadek kilku kolejnych miesięcy bez stoczonej walki będzie musiał wyjechać za granicę i tam pracować na własne utrzymanie. Do ringu wrócił, wygrał, po chwili zaliczył kolejną walkę, którą sensacyjnie przegrał. Niewykluczone, że podczas jednego wieczoru jego świat stanął na głowie, gdyż okazało się, że wielkie sukcesy w tym sporcie nie są dla niego. Z człowieka, któremu wróżono wielką przyszłość stał się gościem, który już boksować nie musi, bo poza wąskim gronem jego fanów za moment nikogo nie będzie to interesowało.
Krzysztof Stanowski napisał w swojej książce, że zdecydowanie trudniej jest być dziennikarzem sportowym niż politycznym. Wtedy się z tym nie zgadzałem, przecież jak to ktoś, kto gada o piłce, boksie czy tenisie może mieć bardziej skomplikowaną pracę od tego, który siedzi w ustawach, kodeksach, powiązaniach politycznych i historii. Dziś jednak wiem, że gdybym zamiast na mecze czy gale bokserskie chodził do sejmu, to pewnie rozmówców by mi nie brakowało – zawsze znalazłby się ktoś z parciem na szkło, kto chce być w kamerze. Dodzwonienie się do sportowca i wyciągnięcie z niego czegoś sensownego do łatwych zadań nie należy. Przeważnie padają banały, które później nikogo nie interesują.
W polityce za to gadają, żeby gadać, bo ludzie chcą tego słuchać. Afery, aferki, zgrzyty, nieporozumienia – pełno tego na naszym podwórku od dawien dawna. Czy tylko ja mam wrażenie, że ta będzie cały czas? Że każde kolejne zamieszanie powoduje, że politycy mają się tylko lepiej?
Święta zmusiły mnie od refleksji, bo to zawsze czas na zastanowienia się nad pewnymi sprawami. Bardzo często nie sport leci wtedy całymi dniami w telewizorze, a muzyka, kolędy, koncerty, które wszyscy doskonale znacie. Jako muzyczny laik kompletnie nie mam pojęcia, kto śpiewa ładnie, kto fałszuje, nie śledzę też karier muzyków, których raz w roku mam przyjemność słuchać. Nie muszę być jednak ekspertem, by stwierdzić, że co roku od bardzo dawna oglądamy te same twarze. Niby mamy tych wszystkich programów muzycznych sporo, cały czas objawia się ktoś nowy, ale gdy przychodzi do śpiewania kolęd, to mamy między innymi Edytę Górniak, Golca uOrkiestra czy innego Norbiego.
Czy wiecie, że Górniak ostatnią płytę wydała w 2012 roku? Golcowie trzy lata wcześniej, a w ciągu ostatnich 15 lat Norbi nagrał jeden krążek? A mimo wszystko nie przeszkadza to nikomu i to oni zabawiają nas podczas świąt śpiewając kolędy.
Dla kontrastu weźmy średniego polskiego piłkarza, dajmy na to sprzed 10 lat – Mariusza Lewandowskiego, Dariusza Dudkę czy Mariusza Jopa – nikt się dziś nimi nie interesuje. Skończyli grać w piłkę, odwiesili buty na kołku, poleżeli na kanapie przez kilka miesięcy, wypoczęli za wszystkie czasy i musieli wziąć się na nowo do pracy. Nikt się dziś nimi nie zachwyca, że kiedyś kopali w piłkę, strzelili gola lub zrobili wślizg. To przeszłość, o której można przeczytać na Wikipedii i nikt nie wraca do tego, bo do czego tu niby wracać? Było, minęło, są nowi, młodzi, lepsi, którym trzeba kibicować.
Parzęczewski jeszcze rok temu był człowiekiem, za którego – w moim przekonaniu – wszyscy trzymali kciuki. Dziś nikt o niego nie pyta, nikt nie zastanawia się, kiedy odbędzie się rewanż z tym 40-letnim Uzbekiem, który sensacyjnie położył go na deski. Czy ktoś Maciejowi Sulęckiemu przyznał dotację za to, że ten w ciągu ostatnich 18 miesięcy tylko raz zaboksował i nie mógł zarabiać pieniędzy? Czy ktoś odda kasę Krzysztofowi Głowackiemu za ciężkie przygotowania do walki, która się nie odbywała przez cały rok z powodu koronawirusa, aż w końcu została odwołana, gdyż Polak się zaraził? Wydaje mi się, że nie, a słyszałem swego czasu, że te gwiazdy od jednej płyty na dekadę są otoczeni wsparciem z państwa, bo nie mogą koncertować i normalnie śpiewać. Chcieliby zagrać w Łomży, Oleśnicy i Łańcucie, ale pandemia pokrzyżowała ich plany zawodowe.
Los sportowców interesuje nas zatem tylko przez moment i głównie wtedy, gdy wszytko idzie po ich myśli. Z wypiekami na policzkach ich poczynania obserwuje wąska grupa fanów, która bardzo siedzi w danej dziedzinie. Reszta ma w to wywalone i szybko zapomina kompletnie tracąc z radaru sportowca w momencie, gdy ten wyłoży się o własne nogi. Kontuzja, problemy kontraktowe, słabsza dyspozycja, niespodziewana porażka – nikt się tym nie przejmuje. Albo jesteś na szczycie, albo działaj sobie w samotności. Nikt nie będzie się przecież skupiał na kimś, kto po prostu sobie egzystuje. No chyba że jesteś muzykiem i ostatni swój hit zaśpiewałeś na początku XXI wieku. Wtedy na szczycie jesteś przed dłuższy czas i sam wybierasz sobie moment, kiedy nie chce ci się już zarabiać pieniędzy.