Dla wielu kibiców szermierki na pięści Berdnard Hopkins był w boksie zawsze. Żeby przypomnieć sobie czasy, w których urodzonego w Filadelfii pięściarza nie było na światowych ringach, musielibyśmy się cofnąć do 1988 roku. Patrząc przez pryzmat uciekającego nam przez palce w zastraszającym tempie każdego dnia – to prehistoria.

No właśnie, jest 1988 rok. Nikt nie ma pojęcia jeszcze o tym, że za kilka lat ktoś wpadnie na pomysł, by nagrać „Kewina samego w domu”, który przez kolejne lata regularnie będzie zabawiał całe rodziny przy świątecznym stole. Nikt nie przypuszczał wtedy, że Jan Paweł II będzie tak długo papieżem, a Andrzej Gołota, który parę miesięcy wcześniej zdobywał brązowy medal igrzysk olimpijskich w Seulu czterokrotnie będzie walczył o pas mistrzowski. W reprezentacji Polski grał wtedy Włodzimierz Smolarek i Jan Furtok, a Kamil Stoich miał wtedy zaledwie roczek. W skrócie – to było bardzo dawno temu. Tak dawno, że nie jesteśmy sobie w stanie tego wyobrazić.

Papieża nie ma już z nami 11 lat, Gołota siedemnaście razy zdążył skończyć karierę, Kewin wciągnął kilogram kokainy, a Stoch zdobył dwa złote medal olimpijskie. Hopkins cały czas jest. Przez cały ten czas był, walczył, wygrywał.

Hopkinsa można nie lubić. Ba, wiele osób go nie cierpi! Powiedzieć o nim, że był człowiekiem wyrazistym, to jak nic nie powiedzieć. Ostatnio jest o nim po raz kolejny głośno, bo kończy karierę. Bo schodzi ze sceny mistrz, który dał wszystkim kibicom szermierki na pięści mnóstwo emocji. I przeglądając fora internetowa wielokrotnie pojawia się wątek sportowych dokonań Hopkinsa. Faceta, który dla niektórych stoi w jednym rzędzie z Tysonem, Lewisem, Pacquiao i braćmi Kliczko, a dla innych w najlepszym wypadku może oglądać ich plecy, Bo – to przeczytane – bokserem najwyższej światowej klasy po prostu nie był.

Założę się jednak, że gdy 11 października 1988 roku wychodził po raz pierwszy do ringu nikt nie przypuszczał, że aż tak wiele zdoła osiągnąć. Że będzie TYM Hopkinsem, który z czasem przeistoczy się w kata i niepokornego gościa bez żadnych skrupułów.

Co ciekawe, Hopkins do boksu mógł w ogóle nie trafić. Wyrok 18-letniej kary więziennej wydany w wieku zaledwie 17 lat mógł być „pocałunkiem na dobranoc”. Jak się później okazało – był momentem zwrotnym. Punktem odbicia w kierunku bogatej kariery, która po pierwszym przegranym pojedynku z Clintonem Mitchellem stawiała Hopkinsa na równi z przeciętnymi chłopakami z osiedla chcącymi zaistnieć w profesjonalnym sporcie. Gdybyśmy mieli podsumowywać jego dalsze dokonania, to kto wie, czy ta decyzja sędziów punktowych nie wyszła wtedy Hopkinsowi na dobre. By dalej trenować i pracować nad sobą jeszcze intensywniej.

635510915698096822-2014-11-08-bernard-hopkins2

Kolejny pogromca kata to Roy Jones Junior, który stanął na drodze Hopkinsa we właściwym momencie. Skąd ta teza? Bo Bernard znowu potrafił wyciągnąć z tej lekcji właściwe wnioski. Gdy większość młodych sportowców poddaje się bo byle porażce, Hopkins wrócil już po kilku tygodniach i zdemolował Roy’a Ritchie. Rozpoczął tym samym swój marsz po kolejne triumfy i mistrzowskie pasy. Najpierw zdobył ten IBF remisując z Segundo Mercado. Potem dorzucił jeszcze pasy WBC i WBA, by pokonując Oscara de la Hoyę dominować w swojej kategorii wagowej na wyłączność. Na deski pioronującym ciosem na korpus powalił gościa, który nigdy wcześniej nie przegrał przed czasem. Który pewny siebie opowiadał, że nikt nie jest w stanie z nim wygrać pojedynczym ciosem wymierzonym na tułów.

box_hopkins6

Nosa Hopkinsowi utarł Jermain Taylor, który dwukrotnie go pokonał. W rewanżu mimo szumnych zapowiedzi Hopkins wypadł jeszcze słabiej, a sędziowie byli jednomyślni – pas nie zmienia właściciela. Dziennikarze zaczęli spekulować, że to może być już koniec wielkiego Bernarda. Kat miał już wtedy 40 lat. Dla porównania nasz Krzysztof Włodarczyk we wrześniu skończył dopiero 35.

Hopkins stawiał przed sobą już tylko indywidualne cele. To co musiał w boksie zrobić, było już od dawien dawna na jego koncie. Chciał zostać pierwszym pięściarzem, który zdoła pokonać Joe Calzaghe. Ten specjalnie dla Hopkinsa po raz pierwszy w karierze wyszedł do ringu w Stanach Zjednoczonych. Tam padł na deski już na początku walki i był bliski przegranej. Ostatecznie wygrał i skończył karierę. Doszedł do wniosku, że pokonał faceta, który uchodzi za legendę. Który dla Walijczyka był wprost wymarzonym oponentem w kończącym karierę pojedynku.

Wales' Joe Calzaghe on top as he exchanges punches with USA 's Bernard Hopkins during the Light-Heavyweight Title at Thomas & Mack Center, Las Vegas, USA. PRESS ASSOCIATION Photo. Picture date: Saturday April 19, 2008. See PA story BOXING Las Vegas. Photo credit should read: Nick Potts/PA Wire.

Hopkins zawalczył jeszcze raz z Roy’em Jonesem i tym razem go pokonał. Potem pobił rekord George’a Foremana i zwyciężając Jean’a Pascala został najstarszym posiadaczem mistrzowskiego pasa w historii. Dwa lata później do WBC dorzucił tytuł IBF i oba zunifukiował. Miał wtedy 49 lat.

Ostatnie walki tylko dla kasy? Nic z tych rzeczy. Karo Murat i Beibut Shumenov przekonali się, jak niebezpieczny w ringu potrafi być facet, który w ringu łącznie spędził ponad dobę. Nawet Siergiej Kowalow nie potrafił na deski posłać Hopkinsa, mimo że jak nikt na świecie często robił to w swojej karierze. Koniec końców Bernard nigdy pojedynku nie przegrał przed czasem. Sam swoich rywali w co drugiej walce kończył właśnie w ten sposób.

W niedzielę rano nic nie będzie już takie samo. Nie będzie Hopkinsa, który był zawsze. Bez względu na wszystko. Kat przeżył Gołotę, Kewina i wiele innych ludzi, którzy zaczynali po i kończyli kariery przed Bernardem. Napisałbym „dziękuję”, ale nie chcę się pośpieszyć. Może wygrana Smithem nie będzie ostatnim, a tylko jednym z kolejnych szczebli w karierze. Wciąż mówimy przecież o weteranie pięściarstwa. Człowieku, który nie raz zaskoczył już cały świat. Niewykluczone, że ostatniego słowa jeszcze nie powiedział.

 

KOMENTARZE