Nieważne, co zobaczymy w klatce, ważne, co będzie działo się przed pojedynkiem. Od tego zależy powodzenie ekonomiczne organizatora gali sportów walki.
Ciekawość. To słowo, które dominuje wśród kibiców, którzy decydują się kupić bilet na galę sportów walki lub są w stanie wydać pieniądze, aby wydarzenie obejrzeć w systemie PPV. Atrakcyjność danego zestawienia, jego wyjątkowość, oryginalność czy nietuzinkowość – to wszystko powoduje, że kibic chce sięgnąć do kieszeni. „Powszechność” pojedynku powoduje, że ten jest jednym z wielu. Zerknie na niego węższe grono ludzi, którzy po prostu bardzo się takim zestawieniem interesują.
Wiem, że porównywanie Mariusza Pudzianowskiego z kimkolwiek w sportach walki w naszym kraju w dalszym ciągu nie ma większego sensu, ale dobór rywali dla niego to coś, co daje do myślenia. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Bombardier jest słabiutki i rusza się jak wóz z węglem. Każdy podejrzewał, że Pudzian wygra szybko, sprawnie i bez problemu, a jeżeli starcie potrwa dłużej niż kilkadziesiąt sekund to Senegalczyk padnie na zawał serca. Mimo wszystko wiele osób czekało, by zobaczyć, co się wydarzy. Ciekawość była na tyle ogromna, że ludzie masowo usiedli przed telewizorami. Jak to się skończyło, wiadomo, Bombardier runął na deski po pierwszym przyjętym ciosie. Niektórzy mieli bekę, inni cieszyli się, że Pudzianowski znowu zwyciężył lub byli zażenowani, ale jedno jest warte podkreślenia – nikt obok tej walki nie przeszedł obojętnie. Na każdym z odbiorców wywarła ona emocje, które chwilę wcześniej były bodźcem zakupowym.
W walce wieczoru Sebastian Przybysz podjął Bruno Santosa, czyli zawodnika, który sportowo prezentuje się naprawdę zacnie, ale nie budzi w naszym kraju zainteresowania. W mediach społecznościowych nie bryluje, w języku angielskim nie udziela wywiadów, w Polsce jest na kilkadziesiąt godzin przed galą i nawet nie ma go kiedy polski kibic poznać. To powoduje, że taki Santos nie budzi żadnego zainteresowania i emocji. Do ringu wchodzi gość, który potrafi się dobrze bić i… to tyle. Jego dorobek zawodowy, bilans zwycięstw, efektowne skończenia lub to, że wije się w parterze jak wąż Boa, nie mają tutaj żadnego znaczenia.
I pomyślcie, jesteście teraz organizatorami. Nasze podwórko jest wąskie, wymagającego rywala dla Przybysza trudno jest znaleźć. Decydujecie się na sportowego kozaka, który nikogo nie interesuje, czy na słabszego zawodnika, który ma swoich fanów i ktoś chce go oglądać? Który będzie promował walkę i który zaprosi na trybuny 100 swoich kibiców? Którego wszyscy znajomi kupią PPV, by móc podziwiać, jak ten walczy o pas mistrzowski KSW?
No właśnie – pewnie większość z was zdecydowałaby się na starcie, które wzbudzi emocje i zaciekawi. Najczęściej niestety stanie się tak kosztem poziomu sportowego, który nie ma tutaj żadnego znaczenia. Musicie dokonać wyboru: albo, albo. Przeważnie znaleźć tutaj kompromis.
Teoretycznie – Pudzian mógłby zawalczyć z lepszym sportowo zawodnikiem. Z kimś, kto nie waży 150 kilogramów i nie pada po pierwszym ciosie. Gdyby jednak minimalnie podnieść jego poziom sportowy, ale gdyby Bombardier był „normalny”, to czy tak dużo by się o nim mówiło? Czy ktoś poza B52 z taką dyspozycją w klatce potrafiłby porwać tłumy?
Trudne jest to zadanie dla organizatora – z jednej strony chce, aby zawodnicy na kontrakcie podnosili swoją wartość marketingową i coraz śmielej rozpychali się łokciami w świadomości kibiców. Z drugiej dobrze by było, gdyby rywale prezentowali poziom sportowy, aby nikt nie przyczepił się, że rekordy są pompowane, a zwycięstwa ze słabeuszami nic nie znaczą. Zakontraktowanie solidnego i groźnego Rosjanina, który jest mistrzem zapasów, a który nie prowadzi mediów społecznościowych i mówi tylko w swoim ojczystym języku powoduje, że prawie nikt takiego mistrza nie pokocha. Kilku kibiców powie, że to kozak i as jakich mało. Cała reszta zaoszczędzone pieniądze przeznaczy na co innego i nie kupi dla niego PPV. Sport na najwyższym poziomie jest przecież w UFC i tam walczą najwięksi kozacy. Za takie gale nie trzeba ponadto wykupować PPV.
Dobry, ciekawy i atrakcyjny zawodnik to na polskim rynku towar deficytowy. Co robić, stawiać na kozackich nudziarzy, którzy może kiedyś się wyrobią w przestrzeni publicznej, czy odstawić na drugi plan sport i sięgać po ludzi, którzy się klikają? Którzy powodują, że biznes ma się za co kręcić.
Na co postawić i co jest w tej sytuacji złotym środkiem?