Zostałem ostatnio zapytany, co należy zrobić, aby w polskim rugby było lepiej. Odpowiedź oczywiście byłaby długa i pewnie znalazłoby się milion wątków, które pominąłem, ale powiem jednym zdaniem: należy zacząć od zmiany mentalności. Podejścia do pewnych spraw ludzi, którzy – jak to sami lubią wielokrotnie powtarzać – zjedli na rugby zęby.

Kiedyś byłem rugby nieco bliżej, dziś z racji nadmiaru pracy mam do wszystkiego większy dystans i napisanie tego tekstu teraz jest dla mnie zdecydowanie łatwiejsze. Gdy człowiek siedzi w danym środowisku, to jest mniej wyczulony na pewne zachowania, które dla odbiorcy z zewnątrz widoczne są gołym okiem. Chodząc regularnie na mecze rugby w Trójmieście zderzam się z ludźmi, którzy mają problem z zapłaceniem 10 złotych za bilet wstępu na mecz. Przychodzą na obiekt, mijają kasę i wierzą z całego serca, że nikt ich nie zatrzyma i nie zapyta, czy dany delikwent zakupił kawałek papieru, którego okazanie jest wymagane, by obejrzeć widowisko na żywo.

Żeby było jasne – tacy ludzie zdarzają się wszędzie. Na galach sportów walki za każdym razem pojawia się w sobotę rano kilku kolegów, którzy chcą wkleić się i otrzymać darmowy bilet. Nieistotne tak naprawdę, ile ten bilet kosztuje – oni chcą po prostu dostać coś za darmo. Różnica między sportami walki a rugby jest jedna – na galach pasożytami są ludzie z przypadku, cwaniaczki, którzy liczą na farta i na to, że się prześlizgną. W rugby na łut szczęścia liczą ci, którzy od lat są związani z rugby. Kiedyś grali, prezesowali, zarządzali, zbierali pieniądze na obozy juniorów – nieistotne. Człowiek ze świata rugby jest przekonany, że jemu się należy. On ma prawo wchodzić za darmo, bo jest bezpośrednio związany z tym światem.

Kiedyś pracowałem w knajpie. Dosyć długo, bo prawie pięć lat. Gdy zwolniłem się, to zdarzało mi się wpadać do tego miejsca na kawę czy drinka. Za barem pracowali moi koledzy, którzy nie chcieli ode mnie pieniędzy, często otrzymywałem większe rabaty niż inni goście, z czym nie czułem się komfortowo. Minęło jednak od tamtego czasu już sporo, chodzę do tej knajpy raz na jakiś czas, zamawiam drinka i płacę, ile trzeba. Niby czemu miałbym tego nie robić? Gdy danego dnia nie chcę płacić 25 złotych za Jacka Danielsa z colą, to po prostu nigdzie nie idę. Kupuję ośmiopak za dwie dychy w Żabce, siedzę w domu i nie chodzę po restauracjach.

W analogicznej sytuacji stary wyjadacz rugby do dziś wchodziłby do knajpy na piękne oczy i chciał pić za darmo. Bo zna szefa, bo pamięta Mirka, który przywoził alkohol i Andrzejka, od którego zamawiał sok jabłkowy. Generalnie zna wszystkich, nie może płacić za wódkę, którą jeszcze 5 lat temu sam rozlewał. Wiadomo, jest kimś wyjątkowym, innym, niewątpliwie lepszym gościem niż przeciętny Kowalski, który nigdy nie stał za barem, a tylko przychodzi od kilku lat co tydzień na obiad z rodziną i dostał w ramach wdzięczności symboliczną zniżkę lub kartę z punktami rabatowymi.

Jeżeli nie zmieni się mentalność ludzi ze środowiska polskiego rugby, to nie ruszymy z miejsca. 10 złotych – tyle zazwyczaj kosztują bilety na mecze drużyn Ekstraligi. Ogniwo ostatnie domowe spotkanie rozegrało 12 października 2019 roku. Od tamtego czasu klub ani razu nie zarobił z tzw. dnia meczowego. W polskim rugby przychodzi na mecze kilkaset osób, ale licząc całą otoczkę meczów – piwo, kiełbaski, hot-dogi, ciasta, pamiątki meczowe, watę cukrową itp. – klub jest w stanie trochę zarobić. I nie jestem w stanie pojąć, jak ktoś, kto siedzi długo w rugby i solidaryzuje się z tym środowiskiem, nie rozumie, że sam może dorzucić swoją cegiełkę do tego, aby rozwijały się akademie, miała gdzie trenować młodzież i aby seniorzy pojechali na obóz. Na ten moment taki człowiek narzeka, że dyscyplina nie jest w stanie się rozwinąć, wszystko jest źle i trzeba zmienić wiele rzeczy, aby rugby wskoczyło na wyższy poziom.

Regularnie od kilku lat oglądam te same sceny. 10 złotych stanowi dla niektórych barierę nie do przeskoczenia. To nic, że podczas meczu taki człowiek wypije cztery piwa, zje dwie kiełbaski i do domu wróci taksówką. Wtedy kasy nie szkoda. Szkoda tylko wtedy, gdy trzeba zapłacić 10 złotych za bilet na mecz. Wtedy robi się problem, bo wiadomo, że z pozycją jegomościa trudno dyskutować i akurat jemu bezpłatne wejście na mecz po prostu się należy.

Czy polskie rugby w najbliższym czasie wskoczy na wyższy poziom? Tylko pod warunkiem, że za lejce zaczną ciągnąć osoby, które dziś na dyscyplinę patrzą z właściwej odległości. Ci będący w środku niech rugby obserwują tylko z zewnątrz. Najlepiej nie podpowiadając, co nie gra i dlaczego jest tak źle.

KOMENTARZE