Jedenaście. Od tylu właśnie spotkań Lechia Gdańsk nie przegrała na własnym boisku. Jak na polskie realia wyczyn jest to ogromny, bo spośród rywali, którzy przyjeżdżali w tym czasie nad morze, Lechia zostawiła w szczerym polu choćby Legię czy Piasta. Wczoraj miała zadanie o tyle łatwiejsze, że po drugiej stronie boiska na boisko wyszli piłkarze chłopcy z Wisły Kraków, czyli drużyny, która piłkarsko nie nadaje sie kompletnie do niczego. Nie pozostało więc gospodarzom nic innego, jak z dziecinną łatwością ogolić frajera i zgarnąć pełną pulę.
Na samym początku kilka pochwał należy skierować w stronę… Dariusza Wdowczyka. Tak, wbrew pozorom Wdowiec podjął w tym spotkaniu kilka mądrych decyzji. Po pierwsze posadził na ławce Michała Miśkiewicza, który – z tego co słyszałem – aż do środy miał pretensje do sędziego spotkania Wisła – Arka o to, że ten nie odgwizdał brutalnego faulu, po którym Dariusz Zjawiński poskładał bramkarza Białej Gwiazdy i koniec końców strzelił Wiśle gola. Dał wolne Jakubowi Bartoszowi, który na Arce nie zaliczył ANI JEDNEGO dobrego zagrania i Alanowi Urydze, który… no właśnie, to Alan Uryga.
Ataki Lechii od pierwszego gwizdka? Nic bardziej mylnego. Pierwsze pół godziny wyglądało tak, jakby piłkarze obu drużyn zmówili się i postanowili wszystkim kibicom obrzydzić piłkę nożną. Szczęście mieli Ci, którzy na stadion wnieśli puzzle czy inne warcaby, bo skupiając się w 100% na wydarzeniach boiskowych można było znieść jajko. Dopiero w 30 minucie meczu Rafał Wolski rozpoczął kontrę gości, podał na skrzydło do Sławka Peszko, który zszedł na prawą nogę i wstrzelił piłkę w pole karne. Futbolówka po drodze musnęła jeszcze Flavio Paixao i wpadła do bramki. Lechia 1, Wisła 0.
W drugiej połowie obraz gry się nie zmienił. Lechia była lepsza, ale niewiele z tego wynikało. Gdy po pięknej, składnej akcji akcji z dupy Wisła strzeliła bramkę wyrównującą przed oczyma wszyscy kibice biało-zielonych mieli najstraszniejszy koszmar, który co jakiś czas wraca do Gdańska jak bumerang. Obojętnie kiedy, przeciwko komu i przy jakim wyniku do 45/60/75 minuty spotkania Lechia potrafiła spotkanie frajersko przegrać. A to, bo obciął się Janicki, a to, bo sędzia gwizdnął karnego, a to, bo jedna akcja gości przyniosła bramkę, która podzieliła obie drużyny punktami. Tym razem było jednak inaczej, a ekipa Nowaka, która w końcówce podkręciła tempo zdołała wbić Wiśle dwie bramki i pewnie to spotkanie wygrać.
Przepisy, które od tego sezonu stanowią, że jednocześnie na boisku może być co najwyżej dwóch zawodników z kraju, który nie jest w Unii Europejskiej przesparzają Piotrowi Nowakowi niemały ból głowy. Gdański sternik stawia na Savica i Krasica, a Kovacevica, który w poprzedniej kampanii tak dobrze dowodził środkiem pola odstawił na boczny tor. Z Krasica Nowak nie zrezygnuje, bo jest najlepszym piłkarzem w drużynie. Przydatność w pierwszym składzie Savica jest jednak na tyle wątpliwa, że trener Lechii powinien zastanowić się czy nie lepiej w jego miejsce dać szansę Damianowi Podleśnemu, a w pomocy obok Chrapka i Krasica dać szansę znakomitego w destrukcji Kovacevicowi. Mówiąć w skrócie: Vanja i tak nic nie broni, a zajmuje miejsce, które Nowak móglby zdecydowanie lepiej spożytkować.
Na koniec jeszcze jedna kwestia. Każdy człowiek ma coś takiego jak sumienie i krytycyzm. Ciekawi mnie jakie sumienie ma teraz Dariusz Wdowczyk i jak ocenia wykonaną przez siebie pracę w ciągu ostatnich – dajmy na to – kilku miesięcy. Wiecie, okres przygotowawczy, zgrupowanie, polityka transferowa, opracowana taktyka. Ciekawy jestem czy jak co miesiąc, dziesiątego, dostaje wynagrodzenie od swojego pracodawcy, to czy aby na pewno pieniążki wydaje z czystym sumieniem. Jest przekonany, że w pełni na nie zaslużył i te nie tysiąc a dziesiątki tysięcy, które regularnie zasilają jego konto są efektem ogromnego wysiłku i trudu, który Wdowiec włożył w to, że jest tu, gdzie jest. Bo tak się akurat składa, że w dwóch ostatnich spotkaniach, które Wisła rozegrała, drużyna Wdowczyka nie stworzyła ŻADNEJ dobrej, składnej akcji. Może i próbowała w meczu z Arką, ale skończyło się na tym, że beniaminek mógł robić to, na co miał ochotę, a mecz wygrałby nawet w dziewiątkę.
A swoją drogą skoro kibice pod stadionem narzekali, że Lechia nie zachwyca i nie gra tak, jak powinna, to należy spojrzeć w tabelę. Ta póki co mówi jasno – trzy mecze, sześć punktów. Gdy gdańska maszyna w końcu odpali, taka Wisełka może sobie przyjazd nad morze po prostu darować.