Nowy sezon, nowe rozdanie, choć sam początek identyczny jak przed rokiem, bowiem pierwsze spotkanie piłkarze Lechii rozegrają w Płocku z miejscową Wisłą. Typowania w połowie lipca miejsca, które gdańszczanie zajmą na koniec roku nie mają sensu, choć wielu kibiców znowu ostrzy sobie apetyty na podium. Ja drugi rok z rzędu tak głupi nie jestem i na medal szans po prostu nie daję.

A szkoda, bo odnoszę wrażenie, że o medal już któryś rok z rzędu jest łatwiej niż przed laty. Łatwiej oczywiście dla Lechii, która po kilku sezonach finiszując tuż za podium w końcu mogłaby zrobić krok dalej i wskoczyć do ścisłej ligowej czołówki. Zająć miejsce między Legią i Lechem i spowodować, że rozmawiając o ekipie Piotra Nowaka w Warszawie czy Poznaniu pojawiłyby się głosy typu: – Kurde, Lechia jest mocna, trzeba się z nią liczyć, a nie – tu cytat – Chuja grają, opierdolimy ich!

Może i trochę życzeniowo, ale przed rokiem obstawiałem, że Lechia zdobędzie mistrzostwo Polski. Z czasem zacząłem się z tego wycofywać, ale gdy ktoś w marcu czy kwietniu pytał mnie, czy Legia, czy Jagiellonia, to ja wciąż mówiłem z pełną powagą: Lechia!

I mimo że w świat poszło czwarte miejsce, czyli „powrót do korzeni”, do medalu było w minionym sezonie zdecydowanie bliżej, a przecież do mistrzostwa to w ogóle zabrakło jednego gola. Wszyscy po meczu z Legią w Gdańsku przeżywali, że zabrakło szczęścia, trochę jakości, że czerwona kartka Peszki itp., ale moim zdaniem zabrakło ambicji. Głupio jest o tym mówić na tak wysokim poziomie, ale zabrakło ambicjim wiary i chęci, by zdobyć mistrzowski tytuł.

Dziś temat wraca, bo Lechia siłą rzeczy jest przymierzana do miejsc medalowych na koniec sezonu. Czy drużyna z Gdańska powalczy o podium? Tak. Czy medal  zdobędzie? Nie.

Jestem sceptycznie nastawiony do tego sezonu, bo zawsze wychodziłem z założenia, że drużyna, która dopiero buduje swoją pozycję, wzmacnia się i dąży do wielkich sukcesów, potrzebuje triumfu, choćby małego, przejściowego, który umocni jej pewność siebie i wynagrodzi ambicje w dążeniu do celu.

Tłumaczę sobie w ten sposób poszczególne warianty z poprzedniego sezonu, które były brane pod uwagę: Lechia zdobywa brązowy lub srebrny medal mistrzostw Polski i w Gdańsku panuje euforia. Dla miasta jest to spory sukces, dla Lechii jeden z dwóch/trzech największych w historii klubu. Piłkarze czują satysfakcję, bo idąc po bułki do sklepu każdy klepie ich po plecach. – Dobra robota! – słychać zewsząd. Mila, Peszko czy Wawrzyniak, oraz młodzi Haraslin, Stolarski czują dumę, że ludzi z miasta ich doceniają. Zażyłość w relacjach piłkarz-Lechia jest jeszcze większa, bo większa jest zażyłość na linii Gdańsk-Lechia. Trudno jest opuścić miejsce, w którym idzie, a w którym może iść jeszcze lepiej (zdobycie mistrzostwa Polski). Do kolejnej kampanii wszyscy przygotowują się jeszcze bardziej zaciekle, bo wiedzą, że na wypadek kolejnego sukcesu, znowu będzie radość i znowu będzie klepanie po plecach. Umówmy się – piłkarze na głaskanie są wyjątkowo podatni.

kuciakDrugi wariant – Lechia zdobywa mistrzostwo Polski. I dobrze to, i źle. Z jednej strony splendor jest nieprawdopodobny, piłkarze w moment zapewniają sobie status legend półmilionowego miasta, a za 50 lat wchodząc do klubowego muzeum nie będzie już na każdym kroku wzmianki o słynnym meczu z Juventusem Turyn, a właśnie o mistrzowskim tytule w sezonie 2016/2017. Piłkarze za bułki już w sklepie płacić nie muszą, w ogóle nic nie muszą – żyją jak króle. Każdy w mieście wie, że piłkarze zrobili tyle dobrego dla Gdańska, że muszą być traktowani inaczej, lepiej.

Wtedy są dwie drogi, które może wybrać taki piłkarz: albo zostać w Gdańsku i przez kilka miesięcy żyć jak król, albo odejść i stwierdzić, że skoro było już tak super, to lepiej nie będzie, bo mimo wszystko obrona tytułu przez Lechię byłaby czymś bardzo mało prawdopodobnym. I albo piłkarze by odeszli z klubu (co byłoby złe ze sportowego punktu widzenia), albo zostaliby w przeświadczeniu, że już nic nie muszą (również źle ze sportowego punktu widzenia).

Wariant trzeci, obowiązujący Lechię w tym momencie, najgorszy. Piłkarze tracą motywację. Po raz kolejny było blisko, znowu się nie udało, choć wszystko przez długi czas wskazywało, że medal, a nawet złoto, jest na wyciągnięcie ręki. Klub dużo zainwestował, sprowadził znakomitych piłkarzy, zapłacił im bardzo dużo pieniędzy, spełniał wszystkie zachcianki Nowaka, zaakceptował wszystkie widzimisię zawodników, a na koniec skończył sezon w tym samym miejscu, co roku 2014, kiedy to w biało-zielonym trykocie biegali tacy zawodnicy, jak Christopher Clark Oualembo, Adam Pazio, Mateusz Machaj i Maciej Kostrzewa.

I teraz właściciele Lechii są w takiej samej sytuacji, co rodzic, który przez całe gimnazjum i liceum inwestował w edukację swojego dziecka i który na koniec dowiaduje się, że pociecha nie zdała matury. Starał się, woził na zajęcia, płacił pieniądze, znalazł najlepszego korepetytora w mieście, a później czerwieni się ze wstydu, gdy któryś ze znajomych pyta, jak wypadło dziecko podczas egzaminu dojrzałości.

Motywacja do dalszego działania właścicieli Lechii maleje, bo najzwyczajniej w świecie drużyna Lechii nie daje tego, co jest od niej wymagane. Ma stworzone idealne warunki do pracy i wszystko, by naprawdę grać o najwyższe cele. Tymczasem czwarty rok z rzędu (od kiedy klub przejął Franz Josef Wernze) nie ma z tego wymiernej korzyści. Są miejsca tuż za podium, które początkowo cieszyły, a które teraz nie robią na nikim żadnego wrażenia.

Do tego spada motywacja samych piłkarzy, którzy widzą, że nie są w stanie osiągnąć niczego ekstra nawet wtedy, gdy są tego bardzo blisko. Gdy Legia gra w Lidze Mistrzów i musi dzielić swoje obowiązki na dwóch frontach i możliwie najgorzej zaczyna sezon. Gdy Lech również długo gra poniżej oczekiwań i musi w trakcie sezonu wymienić trenera. Gdy Wisła w dalszym ciągu jest poza wielką piłką, a Zagłębie, które na początku zgłaszało aspirację grania o coś, ale ostatecznie zawiodło na całej linii. Gdy podział punktów „pomógł” Lechii ponownie złapać kontakt z czołówką, udało się zająć czwarte miejsce po rundzie zasadniczej i rozgrywać aż cztery spotkania z najłatwiejszymi przeciwnikami na swoim boisku. Mając to wszystko: dużo pieniędzy, gwiazdy w swoich szeregach, słabszych rywali, dobry terminarz, nie udaje się zdobyć medalu.

Medalu, który był OBOWIĄZKIEM.

Więc teraz w miejsce na podium Lechii nie wierzę. Przeczuwam, że skład drużyny ulegnie sporym zmianom, odejdzie kilku zawodników, którzy grali w Lechii regularnie lub w miarę regularnie (Janicki, Borysiuk, Słavchev, może Wolski), a zostaną starsi, którzy już na wyższy poziom nie wskoczą (Mila, Peszko, Krasic, Wawrzyniak). Do tego dobierani są młodzi lub nowi (Matras, Nalepa, Fila, Schikowski), ale na ten moment trudno jest mówić w ich kontekście w kategorii wzmocnień. Przychodzą po prostu piłkarze, którzy mają wszystko, by stanowić o sile Lechii, ale którzy na ten moment są wielką niewiadomą i na pewno będą potrzebowali czasu, by pokazać pełnię swoich możliwości.

Czasu, którego Lechia już zbyt dużo zmarnowała i którego już nie ma.

Więc, ja wszystkich mogę za to przeprosić, ale nie wierzę w medal dla Lechii. Na ten moment zdecydowanie bliżej będzie podzielenia losów Wisły Kraków czy Zagłębia Lubin, czyli ekip, które wciąż są postrzegane za solidne i perspektywiczne, ale w rywalizacji o najwyższe cele nie mają wiele argumentów. Ot średnie drużyny, które grają w mistrzowskiej ósemce, a które dla najlepszych nie są żadnym zagrożeniem.

 

 

KOMENTARZE