Porażka w kiepskim stylu na inaugurację, porażka w kiepskim stylu na zakończenie. Teoretycznie – bardzo podobnie. W praktyce – za pierwszym razem rezultat, którego można było się spodziewać, za drugim wielki zawód, który pozostawia niesmak na przerwą zimową.
Gdybyśmy zapytali kibica w Gdańsku w połowie lipca czy w ciemno wziąłby Lechię na drugim miejscu w tabeli z 39 zdobytymi punktami przed Nowym Rokiem, to ten z uśmiechem na ustach w ułamku sekundy podjąłby decyzję. Gdybyśmy zapytali tuż po zwycięstwie z Górnikiem Łęczna, czyli 28 listopada, czy trzy zdobyte punkty w trzech kolejnych meczach go zadowalają, to odpowiedź byłaby już jednak zgoła odmienna. Apetyt rósł w miarę jedzenia i dziś, gdy piłkarze rozjechali się już do domów, mimo wszystko czuć lekki niesmak. To trochę jak obiad bez deseru. Niby najedzony, ale coś słodkiego można było jeszcze zjeść.
Przed rozpoczęciem rozgrywek – nerwówka i strach przed inauguracją sezonu. Sytuacja paradoksalna, bo taka drużyna jak Lechia powinna ze spokojem przygotowywać się do pierwszego meczu i czekać na kolejne spotkania. Gdy kibice Lechii przed rokiem mieli już wielkie marzenia, bo klub inwestował w coraz to lepszych i droższych piłkarzy, w pierwszych pięciu meczach gdańszczanie zdobyli tylko trzy punkty. Do ostatniej chwili zawodnicy Piotra Nowaka walczyli o to, by móc w końcówce sezonu grać z najlepszymi w mistrzowskiej ósemce. Strach przed tym, co jeszcze tak niedawno miało miejsce był ogormny. Spodziewano się deja vu, które byłoby sporym policzkiem dla biało-zielonego kibica. Fana stęsknionego za dobrym futbolem i wynikami na miarę oczekiwań.
Lechia…zaczęła źle. Może nie do końca – zaczęła dobrze spotkanie w Płocku, bo pierwszy na listę strzelców wpisał się Marco Paixao. Co było potem, każdy wie. Nikt jednak do dziś nie jest w stanie wytłumaczyć, jakim cudem Wisła ograła Lechię. Wcześniej wspomniane już demony wróciły, a zdanie „Lechia jak zawsze źle zaczyna sezon” było jednym z najczęściej powtarzanych w północnej Polsce. Jak się później okazało – zimny prysznic był Lechii potrzebny. Pobudka już na starcie była zwiastunem dobrej jesieni biało-zielonych. Patrząc na poprzednie kilka sezonów – najlepszej jesieni od lat.
Jedni mówią, że Lechia miała dużo szczęścia, którego brakowało w poprzednich latach. Inni, że gdańszczanie po prostu znakomicie grali jesienią, stąd tak dobre wyniki w pierwszej części sezonu. Moim zdaniem? Trochę szczęścia, ale i wiele zbyt łatwo oddanych punktów swoim rywalom. Zbyt dużo wpadek, które w końcowym rozrachunku mogą mieć spore znaczenie. Zaryzykuję stwierdzeniem, że zamiast 39 punktów, Lechia mogłaby ich mieć teraz dużo więcej. Spójrzmy po kolei na każde spotkanie:
- Wisła Płock – Lechia Gdańsk 2:1. O tym meczu już wspominałem. Wielki zawód i jeszcze większa szkoda z powodu straty trzech punktów.
- Górnik Łęczna – Lechia Gdańsk 1:2. Bardzo słaby mecz Lechii, która długo grała w przewadze, a wygrała mecz tak naprawdę dosyć szczęśliwie.
- Lechia Gdańsk – Wisła Kraków 3:1. Mecz wygrany na pół gwizdka przeciwko drużynie, która była w tamtym momencie w bardzo słabej dyspozycji.
- Śląsk Wrocław – Lechia Gdańsk 0:0. Mecz bez historii, mecz przyjaźni. Nie tylko na trybunach, ale i na boisku. Może nie zawód, ale lekki niesmak po stracie dwóch punktów.
- Lechia Gdańsk – Korona Kielce 3:2. Mecz, który miał być bez historii, a który historię miał i to tylko przez Lechię, która zbyt szybko odpuściła słabej Koronie. Ostrzeżenie, że zbytnie rozprężenie nawet u siebie na stadionie może zakończyć się stratą punktów.
- Jagiellonia Białystok – Lechia Gdańsk 0:1. Może nie znakomity, ale bardzo dobry mecz Lechii, która pokonała dobrze zorganizowaną Jagiellonię. Jedno z dwóch najważniejszych zwycięstw jesieni.
- Lechia Gdańsk – Termalica Bruk-Bet Nieciecza 1:2. Termalica, mimo tego że dobrze zorganizowana i solidna w tym sezonie, nie powinna dla Lechii stanowić problemu. Nie na własnym boisku. Strata punktów, której nikt się nie spodziewał.
- Cracovia – Lechia Gdańsk 0:1. Cenne zwycięstwo na terenie, na którym Lechia w ostatnich latach wielokrotnie przegrywała.
- Lechia Gdańsk – Lech Poznań 2:1. Drugie, najważniejsze moim zdaniem zwycięstwo jesieni. Mecz szczęśliwy, mecz słaby, ale mecz wygrany. Gdybyśmy chcieli rozpatrywać spotkanie pod kątem tego, czy Lechii „należał” się komplet punktów, to na pewno trzeba powiedzieć, że tak nie było.
- Lechia Gdańsk – Ruch Chorzów 2:1. Wynik gorszy niż gra, choć zwycięzców się nie sądzi. Mecz bez historii.
- Legia Warszawa – Lechia Gdańsk 3:0. Najsłabszy mecz Lechii w tym sezonie, choć rywal zagrał „mecz roku” i miał „dzień konia”. Brutalne sprowadzenie na ziemię przed mistrzów Polski, którzy wracali wtedy dopiero na właściwe tory.
- Zagłębie Lubin – Lechia Gdańsk 1:2. Mimo że Lechia teoretycznie mogła w Lubinie pogubić punkty, to zagrała bardzo solidne spotkanie. Piłkarze Piotra Stokowca nie byli już w takiej formie, co na początku sezonu, ale mogli pokusić się o urwanie punktów gdańszczanom. Cytując klasyka „Takimi wygranymi zdobywa się mistrzostwo”.
- Lechia Gdańsk – Piast Gliwice 3:2. Trochę jak mecz z Koroną – powinno pójść dużo łatwiej, ale trochę gapiostwa i braku koncentracji i Lechia miała niespodziewane problemy. Choć nie zapomnijmy – to Piast kilka miesięcy wcześniej odbierał medale za wicemistrzostwo Polski.
- Arka Gdynia – Lechia Gdańsk 1:1. To nie Lechia zdobyła jeden punkt, a straciła dwa. Tak, wiem – derby to mecz szczególny, mecz bez faworytów bla, bla, bla. Słaba druga połowa i remis, którego można było uniknąć.
- Lechia Gdańsk – Pogoń Szczecin 1:1. Druga wpadka z rzędu. Słaby mecz i znak, że coś w grze Lechii jest nie tak.
- Lechia Gdańsk – Wisła Płock 2:1. Skuteczny rewanż za spotkanie inauguracyjne, choć wiele osób wychodząc ze stadionu znowu mogło czuć spory niedosyt. Wisła postraszyła tylko trochę, a mogła ugrać całkiem sporo.
- Lechia Gdańsk – Górnik Łęczna 3:0. Mecz bez historii i pokaz siły na miarę drużyny, która walczy w tym sezonie o mistrzowski tytuł.
- Wisła Kraków – Lechia Gdańsk 3:0. ŻENADA.
- Lechia Gdańsk – Śląsk Wrocław 3:0. Lechia, która walczy o tytuł mistrzowski to Lechia z meczu ze Śląskiem. Koncert biało-zielonych, choć nie zapomnijmy, że początek meczu nie był zbyt udany w wykonaniu piłkarzy prowadzonych przez Piotra Nowaka.
- Korona Kielce – Lechia Gdańsk 2:0. Wniosek po tym meczu – dobrze, że rozgrywki w tym roku już się kończą, bo taka Lechia mogłaby przegrać w kolejnym meczu bez względu na to, z kim musiałaby się zmierzyć. Niesmak, z którym piłkarze zasiadają do świątecznych stołów. Tym bardziej, że swój mecz przegrała również Jagiellonia.
- Wytłuszczoną czcionką zaznaczyłem mecze, w których Lechia powinna osiągnąć lepsze rezultaty. Nie zaznaczyłem meczu z Legią, Śląskiem czy Wisłą w spotkaniu rewanżowym – najzwyczajniej w świecie uważam, że te rezultaty to nie są niespodzianki. Może rozmiary porażek (dwa razy po 0:3) są zbyt duże, ale sama porażka Lechii jak najbardziej wchodziła w grę. Spotkania przegrane z Wisłą Płock i Termalicą TRZEBA BYŁO wygrać. Sobotnią potyczka z Koroną to mecz PRZYNAJMNIEJ na remis. Dwa podziały punktów z Arką i Pogonią to OBOWIĄZKOWE zwycięstwa. Szybka matematyka i wychodzi, że zamiast wspaniałych 39 punktów mogło być dużo więcej. Moim zdaniem – nawet 50 oczek.
Gdy pisałem dawno (bardzo dawno) temu, że Lechia będzie walczyła o mistrzostwo z Legią, to wiele osób patrząc w tabelę, a w zasadzie to na jej dno pukało się w czoło. Dziś, po piłkarskiej jesieni i 20 rozegranych meczach Legia jest już krok za prowadzącą dwójką Lechia-Jagiellonia. Krok, znaczy cztery punkty. Gdy podzielimy tabelę – dwa. Jeśli Lechia chce powalczyć o tytuł i walczyć z Legią o złoty medal, to musi po 30 kolejkach być przed nią w tabeli. Wtedy bezpośrednie starcie będzie rozgrywała na własnym boisku. Po drugie – musi trzymać kciuki za Legię w Lidze Europy. Jeśli piłkarze Jacka Magiery przejdą Ajax Amsterdam i będą grać dalej w rozgrywkach, to mniej będę koncentorwać się na meczach ligowych i jest szansa, że coś po drodzę „zawalą”.
Lechia nie może jednak patrzeć na innych – nie tędy droga. Trzeba patrzeć na siebie i koncentrować się na swoich meczach. 20 meczów jesieni pokazało, że Lechia jeśli gra swoje, to najczęściej punktów nie gubi. Takie mecze jak z Płockiem, Niecieczą czy Kielcami przydarzyć się już nie mogą. Chyba, że w grę wchodzi znowu walka o grupę mistrzowską. Wtedy margines błędu jest dosyć szeroki.
Wystarczy, że piłkarze Nowaka będą robić swoje. Apetyty w tym momencie są już bowiem na tyle wyostrzone, że miejsce numer trzy na koniec sezonu nikogo cieszyło nie będzie. Rok temu byłoby świętem w całym Gdańsku. Jednym z większych sukcesów w ponad 70-letniej historii klubu.