Jaki prezent dostała od taty za igrzyska olimpijskie? Od czego pocą jej się dłonie? Który piłkarz kojarzy jej się z chipsami? Dlaczego podróżuje Blablacarem? Co je na śniadanie i czemu jest uzależniona od kawy? W końcu – dlaczego sama chodzi do kina i jak to się stało, że… w dzieciństwie była podobna do Harry’ego Pottera? Nieco inny niż zwykle wywiad, w którym pewne dwa, dosyć ważne słowa ani razu nie padły. Zapraszam do przeczytania rozmowy z Emilią Ankiewicz, uczestniczką Igrzysk Olimpijskich z Rio w biegu na 400 metrów przez płotki.

 

Wywiad pierwotnie pojawił się na portalu www.laczynaspasja.pl i można go przeczytać również TUTAJ.

Ty to masz fajnie…

Emilia Ankiewicz: Czemu?

Jeździsz, podróżujesz, zwiedzasz…

EA: Może jeszcze leżę na kocyku i moczę nogi w basenie?

Dokładnie.

EA: No jasne, żyć nie umierać.

No ale dużo podróżujesz. Raz Brazylia, raz RPA, wiele osób by tak chciało…

EA: To prawda, jeżdżę, podróżuję, często zmieniam lokalizację, ale bez przesady z tym odpoczywaniem i leżeniem na hamaku – chciałabym, ale to nie tak. Gadasz jak znajomi mojej mamy, którzy też zaczepiając ją w warzywniaku zagadują, że widzieli jak Emilka pojechała na drugi koniec świata i w ogóle. No super, ale ja tej Brazylii to w ogóle nie znam. Wiem, gdzie można pójść na trening i widziałam tamtą siłownię. No dobra – jeszcze stołówkę, saunę i pralnię, do której oddaje się rzeczy. Reszta – coś tam może i widziałam, ale będąc trzy tygodnie na obozie masz trzy luźniejsze dni, podczas których ostatnią rzeczą, o której myślisz, to łażenie po mieście i zwiedzanie. Wtedy leżysz, śpisz, czasami zwleczesz się z wyra na kawę, bo „wypada” wyjść i coś porobić. Ludzie gadają, wiem, że to wszystko takie fajne i takie super, bo zamiast siedzieć w Warszawie i wdychać smog, ja mogę pobyć w RPA i w połowie lutego wrócić do domu opalona. To nie ma jednak nic wspólnego z wakacjami.

Wiem przecież – prowokuję tylko.

EA: No i ci się udało. Ale ty też masz fajnie!

Czemu?

EA: Byłeś na meczu, na gali bokserskiej…

Super, szkoda, że później musiałem siedzieć cały dzień i o tym pisać.

EA: No właśnie! Zawieje banałem, ale najlepiej jest tam, gdzie nas nie ma, a podoba nam się to, czego nie znamy i co oceniamy powierzchownie. Ja nie mam źle – mam fajnie, lubię to, ale to nie do końca jest wszystko takie cukierkowe, jak się wszystkim wydaje. Fota na Instagramie jest z uśmiechem, ale czasami nie ma czasu i ochoty na uśmiech.

Bo jest ciężka praca.

EA: Dokładnie. Wracam z treningu do pokoju, próbuję zebrać się do mycia, wykąpię się, umyję i rozczeszę włosy, zbieram się na obiad, endorfiny jeszcze buzują, bo udało się zrobić pierwszy trening, a już idąc na drzemkę wiem, że zaraz trzeba wstawać znowu do roboty. Wiem, że zaraz zadzwoni budzik, tylko problem w tym, że zwykle dzwoni on o kilka godzin za wcześnie – takie realia. Wiem – chciałeś rower, to teraz pedałuj, bo zaraz mi przerwiesz i powiesz, że narzekam – nie, nie, nie! Czasami jednak mam wrażenie, że ludzie myślą, iż to wszystkie jest takie super, takie kolorowe, cukierkowe wręcz, jak z bajki.

Agnieszka Radwańska powiedziała kiedyś, że po ciągłych podróżach, gdy w końcu przyjeżdża do Polski, to ma problem z tym, żeby trafić do toalety. Mylą jej się kierunki.

EA: Może aż tak to nie, ale czasami jest wesoło, gdy po ciągłej tułaczce po całym świecie człowiek wraca nagle do domu i zaczyna normalnie żyć. Otwiera lodówkę, a tam przewiew, nikt nie zrobił zakupów, ale z drugiej strony, to kto miał je zrobić, jak przez trzy tygodnie nikogo nie było w domu? Żyję, nie tylko ja zresztą, takim trybem, takim rytmem i do tego idzie się przyzwyczaić, ale fakt – podróży jest sporo. Ciągłe zmiany hoteli, lotnisko, transfer na stadion, potem powrót, znowu do Warszawy, przepakować torbę i znowu w trasę…

Częściej jeździsz Uberem czy latasz samolotem?

EA: Nie wiem, ale to dobre pytanie. Chyba jednak samolotem. Na pewno samolotem. W Warszawie to raczej tramwajem albo metrem – wszędzie mam blisko, a po imprezach nie chodzę, żeby taksówkami jeździć. Kiedyś leciałam na mityng, już nie pamiętam dokładnie gdzie, ale chyba do Kopenhagi. To było jakoś wcześnie rano, coś koło 7. Siada obok mnie lekko zestresowana pani, która prawdopodobnie leciała po raz pierwszy samolotem. Widać było, że to dla niej spore przeżycie. I pyta się mnie, czy ja też lecę po raz pierwszy samolotem. Zapytałam jej, czy chodzi jej o dzisiejszy dzień, czy w ogóle. Roześmiałyśmy się, ale ja nie chciałam być bezczelna! Po prostu zażartowałam, bo to był okres, gdy samolotem leciałam – dajmy na to – piąty raz w tygodniu. Tu mityng, powrót, potem wylot, powrót i znowu gdzieś. A tu pada pytanie, czy lecę po raz pierwszy w życiu.

Do Kopenghagi mówisz…

EA: Tak, do Kopenhagi.

To tam, gdzie kiedyś popiłaś po mityngu i zrobiłaś minimum na igrzyska, nie?

EA: Tak, dokładnie. Boże, jak to brzmi. „Tam gdzie popiłaś”. Inaczej – tam gdzie po nieudanych zawodach zamiast pójść grzecznie spać poszłam na miasto spotkać się ze znajomymi. Jak się skończyło, pewnie się domyślasz. Chwilę potańczyłem, coś wypiłam, wróciłam nad ranem, potem cały dzień byłam nieżywa. Matko, jaka ja byłam na siebie zła. Zamiast pilnie rano wstać i zrobić jakiś rozruch jeszcze przed wylotem do Polski, to ja miałam kaca i mnóstwo pretensji do siebie. Było mi wstyd, że na chwilę zboczyłam z drogi, którą przez tyle czasu sumiennie realizowałam. To był moment, w którym serio przestało mi zależeć. „Niech się dzieje wola nieba” – pomyślałam, bo nic mi nie wychodziło, a tak bardzo mi zależało. Minął dzień, dwa, trzy, a ja czuję, że idzie mi lepiej. Że idzie mi dobrze, trenuje się lekko i „noga podaje”. Mówię „kurde, co jest?” – byłam w szoku. Tydzień później udało się zrobić minimum i zakwalifikować na igrzyska olimpijskie.

Wniosek jest prosty.

EA: Nie, więcej tego nie zrobię. To było głupie, niepotrzebne, nielogiczne, złe, ale wtedy o dziwo przyniosło znakomity efekt. Drugi raz tego próbowała nie będę, mimo że Kopenhaga kojarzy mi się mimo wszystko bardzo pozytywnie.

Dania kojarzy się z…. kojarzy się pozytywnie:)

Trener za ucho wytarmosił czy w ogóle się o tym nie dowiedział?

EA: Dowiedział, ale po wywiadzie, w którym już o tym mówiłam nie przyszedł do mnie ani nie zadzwonił tylko czekał, aż znowu przyjdzie okres mityngu w Kopenhadze. Wiedział, że ja tam mam wystąpić, więc przed wylotem zadeklarował, że musi jechać ktoś ze mną, kto będzie mnie pilnował. Oczywiście w żartach. Obawiał się, że Carlsberg ponownie mi zasmakuje i zostanę w Danii na dłużej.

Sportowiec też człowiek.

EA: No jasne, ale bez przesady. Umówmy się – zachowałam się nieprofesjonalnie i tak nie miało prawa być, ale koniec końców wyszło pozytywnie, więc nie pluje sobie teraz w brodę. Odpoczynek, również ten psychiczny, jest tak samo ważny jak trening – trzeba znaleźć sprawiedliwy dla siebie kompromis w tym wszystkim.

Artur Kuciapski powiedział mi kiedyś, że najlepiej odpoczywa w Polsce, w Warszawie. Nawet podczas ciężkich treningów psychicznie wtedy odżywa.

EA: Trochę tak jest. Idziesz na dół do sklepu po bułki mijasz tę sama panią, którą mijasz zawsze w tym sklepie i to jest miłe. Wyjazdy są fajne, przyjemne, ciekawe – naprawdę popełniłabym duży grzech narzekając na cokolwiek, ale gdy jest ich dużo, to człowiek tęskni za normalnością. Za siedzeniem przed telewizorem i pójściem do kina. Wypiciem kawy ze swojego kubka i posłuchania muzyki ze swojego głośnika na swoim komputerze.

A że ty do kina lubisz chodzić…

EA: To chodzę często, nawet sama. Nikt nie jest aż tak szurnięty, żeby trzy razy w tygodniu ze mną chodzić do kina, a ja często mam tak, że wsiadam w tramwaj, jadę 10 minut do galerii, piję kawkę, coś poczytam i potem idę do kina. W sumie obojętnie na co – czasami mnie coś serio zaciekawi, czasami mniej, ale z kinem staram się być na bieżąco. To znaczy najbardziej wtedy, gdy faktycznie siedzę w Polsce i jest na to czas.

Gdy czasu nie ma, to oglądasz filmy na komputerze. Twój ulubiony?

EA: Harry Potter! Zdecydowanie. Jak byłam mniejsza, miałam z siedem, może osiem lat to wyglądałam jak Harry Potter. Byłam ścięta na grzybka, do tej pory nie mogę z tego zdjęcia. Widziałam wszystkie części po kilkanaście razy i uwielbiam go oglądać. „Piraci z Karaibów” też są spoko, widziałam wszystko i gdy czasami do mnie ktoś wpadnie i pyta, czy coś oglądamy, to otwieram zakładki, pyk i już leci. Nie wszyscy widzieli, to ja wtedy robię za eksperta. Tłumaczę, objaśniam, udaję ważniaka.

Cwaniaczek.

EA: Tylko trochę, w dobrej wierze. Tak naprawdę jestem raczej wstydziochem, choć gdybyś zapytał dziesięciu osób, które mnie znają, czy się wstydzę, to pewnie nikt by tego nie przyznał. Ale gdy ktoś mnie zna tak naprawdę dobrze, to wie, jak jest w rzeczywistości. Cwaniak czasami potrafi się zarumienić i już nie jest taki hop do przodu.

Ostatnio byłem na spotkaniu w PKOL gdzie była Asia Jóźwik. Odpowiedziała na milion pytań, a jedynym, przy którym się zaczerwieniła, było to o nawyki żywieniowe – takie miałem przynajmniej wrażenie.

EA: Nie no mnie różne rzeczy potrafią zestresować, a już najbardziej nie lubię wystąpień publicznych. Stresuje mnie to, gdy nowi lub obcy ludzie na mnie patrzą, a ja mam coś mówić. Podczas wywiadów jestem wyluzowana, spowszechniało mi to już chyba trochę, choć wcale nie udzielam ich wielu, ale już po starcie, dziennikarz podstawia mikrofon i ja mam pogadać, to koniec – nic nie pamiętam, gadam pewnie jakieś głupoty. Gdy ktoś potem do mnie dzwoni i mówi o tym wywiadzie, to ja nic z niego nie mam zarejestrowanego. Gdy sama siebie słucham, to myślę „Boże, co za debil de mnie”. Krytyczna jestem wobec siebie i podziwiam, jak ktoś potrafi tak naprawdę naturalnie wyjść między ludzi i rozmawiać, nie przejmuje się niczym. To nie takie proste.

Wracając do nawyków żywieniowych…

EA: Odpowiadam krótko: „tosty”. Wiem, beka, ale mogę jeść cały czas. Jestem pewna, że gdybyś zrobił tosty, obojętnie jakie, to na pewno mi zasmakują. Śmieję się czasem, że gdybym wylądowała na bezludnej wyspie, to z chlebem tostowym, szynką, serem i pomidorem bym sobie poradziła. Do tego kawa – najlepiej biała, słodka z zimnym mlekiem. Trzy razy dziennie.

Zdrowo.

EA: Przestań, pytasz co lubię jeść, to odpowiadam. O, wiem, kiedy jeszcze się wstydzę, bo tego nie dokończyliśmy. Gdy przekazuję swoje rzeczy na różnego rodzaju aukcje i umawiam się z kimś, że na przykład o godzinie 20 widzimy się w Arkadii przy kinie. Matko, panikuję wtedy. Boję się, że ktoś mnie nie pozna i będzie dziwna sytuacja. Patrzę w telefon, czekam na wiadomość, bo najczęściej komunikujemy się na Facebook’u i czekam na znak. „Ja już jestem, a ty?”

Ale jak ktoś się z tobą umawia to raczej wie, jak wyglądasz.

EA: Raczej tak, ale zawsze jest te kilka procent, które powodują, że panikuję. Wiesz, spocone ręce, podwyższone tętno, mimo że to zwykła koszulka. Nie lubię takich akcji.

Ale ludzie poznają cię na ulicy?

EA: Nie wiem, trudne pytanie, chyba raczej nie. Kiedyś jechałam do domu Blablacarem. Siedziałam z przodu, obok kierowcy, z tyłu dwóch pasażerów. Rozmawialiśmy całą drogę, a w zasadzie to cały czas mówił kierowca. Był bardzo sympatyczny, ale przez kilka godzin podróży poznaliśmy wszystkie jego historie. Co robi, czym się zajmuje, kim jest, kogo zna, no wszystko – imię kota, marka samochodu, jaki ma telewizor na działce – wszystko. I zeszło na sport. Tu trenował, tam trenował, to robił, tam wygrał, tu dał radę. Ja ogólnie na sporcie nie za bardzo się znam, więc jakby mi powiedział, że jest mistrzem świata w Darta lub wędkarstwie spławikowym, to pewnie bym mu pogratulowała i trzymała za niego kciuki podczas kolejnych ważnych zawodów. Ale w pewnym momencie zapytał, co ja robię. Powiedziałam, że trenuję, byłam na igrzyskach, na mistrzostwach Europy. Chłopak się zaczerwienił, było mu głupio. Przechwalał się przez pół godziny, wprowadzał nas w swoje życie sportowe, a potem przyznał się, że w sumie robi to amatorsko i w wolnym czasie. Ja nie miałam mu tego za złe, bo naprawdę był bardzo sympatyczny, nie przerywałam mu, że nie chciałam mówić o sobie, ale jemu było głupio, że zrobił z siebie na sekundę mistrza świata, a tak naprawdę trenuje raz na jakiś czas i robi to dla zabawy.

A co na to reszta pasażerów?

EA: Słuchali, nie mieli wyjścia. Potem też się lekko śmiali i zaczęli mnie maglować. Pytać co, jak, gdzie, na ile itp. Byli zainteresowani.

Nie poznali cię?

EA: Jeden chłopak mówił, że mnie kojarzy i widział mnie w internecie czy w telewizji – już nie pamiętam. Ale – co ciekawe – ja też go kojarzyłam, bo był aktorem, gdzieś występował, grał w jakimś spektaklu czy coś i to się zgadzało, bo potwierdził, że faktycznie on, to on.

Olimpijka jeździ Blablacarem?

EA: A co w tym takiego? Blablacarem, autobusem albo pociągiem. A co ty myślisz, że jak złożyłam ślubowanie olimpijskie, to PKOL dał mi dożywotni talon na przejazdy taksówkami i szofera na wyłączność? Potrzebuję gdzieś jechać, nie ma pociągu lub jest w złym terminie to szukam Blabla. Każdy tak robi chyba, nie?

A samochód?

EA: Nie mam samochodu, nie mam prawa jazdy. Robiłam, czekałam na egzamin, ale gdzieś wyjechałam i zanim wróciłam to zapał prysł. Potem ciężko było się zmotywować. Cały czas gdzieś, cały czas coś. Przekładałam w nieskończoność, sama na siebie zła jestem, bo wystarczyło podejść do egzaminu i byłby spokój.

Umiesz jeździć?

EA: Oczywiście. Wiadomo – trochę zapomniałam, ale dwie, trzy godziny i mogę iść na egzamin. Chcesz, to daj mi kluczyki, to mogę cię odwieźć do domu – nie widzę w tym żadnego problemu.

Nie, podziękuję jednak.

EA: No tak, baba za kierownicą. O, wiem! Stresuję się jeszcze, gdy jeżdżę biletem okresowym po Warszawie. Kupuję w automacie na przykład dwudziestominutowy, jadę już osiemnaście minut, zostały dwa przystanki, a stoimy w korku. Panikuję wtedy. Pocę się. Wszędzie widzę kontrolę biletów, każdy na mnie patrzy, nie jest dobrze.

Są od tego aplikacje.

EA: Wiem, wiem przecież, ale nie mam zainstalowanej – w sumie nie wiem czemu. Chyba będę musiała to zrobić, bo kiedyś zawału dostanę w tramwaju i kto mnie wtedy uratuje?

Ktoś pewnie chętny by się znalazł.

EA: (śmiech). Tak, jakiś bohater pomóc pewnie by chciał, ale czy by uratował?

Jakiś cwaniaczek z Tindera pewnie by uratował.

EA: (śmiech) A, bo ty nie wiesz – ja jestem królową Tindera. Kiedyś udzielałam takiego wywiadu i myśleliśmy nad tytułem. Miało stanąć właśnie na tym, że jestem królową Tindera. Pewnie by się kliknęło, co?

Pewnie tak.

EA: A tak już na poważnie, to nie mój klimat – ja nawet aplikacji do kasowania biletów nie mam.

Tindera nie masz, bo cenisz sobie u faceta wnętrze, a nie…

EA: (śmiech) Głupoty opowiadasz, ale to ci się akurat udało, dobre!

Jak kawka, to słodka, z zimnym mlekiem

Na sporcie się nie znasz?

EA: Nie, serio! Naprawdę. Na lekkiej tak, siedzę w tym, kumam, co się dzieje, mam wielu znajomych, którzy to robią, więc siłą rzeczy musisz się na tym znać. Ale na innych dyscyplinach to jestem noga.

Messiego znasz?

EA: Tak, to ten od Lays’ów (śmiech).

Matko. A Neymara?

EA: Piłkarz, Brazylijczyk.

Phelps?

EA: No stary, teraz to przesadziłeś. Oczywiście, że znam. Nie rób ze mnie debila.

Schumacher?

EA: Znam!

Czyli coś kumasz.

EA: Coś wiem, no nie jestem głupkiem, który nie żyje na tym w świecie. Mam telewizor, komputer, telefon, halo, jestem tu! Ale gdybyś zapytał mnie o kwalifikacje piłkarzy na mundial lub – nie wiem – o boks czy inne bijatyki, to jestem zielona. Serio trzeba mi tłumaczyć jak matołowi.

Aż niemożliwe.

EA: Czemu? Nie interesuje się wszystkim. W swojej dyscyplinie dużo wiem, znam się, interesuję. Ale inne rzeczy mnie nie kręcą, nie robią.

Nawet sporty walki? Laski lubią sporty walki.

EA: Wiem, nawet byłam kiedyś na gali, ale to nie mój klimat. Kibicowałam, ale co z tego, skoro ja nie wiem, czy ten robi to dobrze, czy tamten źle. Gdyby ktoś siedział obok i mi tłumaczył – to jest to, to jest tamto – zgoda. Ale gdy nie wiesz, to gdy coś nie jest oczywiste, to jest trudne, a jak jest trudne, to odpuszczam – też tak pewnie masz.

Z kim najbardziej trzymasz się ze sportowców?

EA: Z Aśką Jóźwik, bo znamy się już długo i spędzamy ze sobą najwięcej czasu. Z Adamem Niedźwiedziem, chłopakiem Asi, też mam dobry kontakt – jest bardzo w porządku. Poza tym z ludźmi ode mnie z grupy, z którymi trenuję. Kiedyś, gdy byłam w Zakopanem na obozie, miałam już wszystkiego dość. Byłam zmęczona, nic mi się nie chciało. Była razem z nami żona Adama Kszczota, która zabrała mnie do kosmetyczki. Wiesz, paznokcie, włoski, duperele – babskie sprawy. Lepiej się czułam. Odetchnęłam na moment. Od razu jakby lepiej mi się trenowało. Głupota, wiem, pewnie tego nie rozumiesz, bo widzę, że się śmiejesz, ale takie rzeczy często pomagają. Poprawiają samopoczucie.

Wszystko rzecz jasna po treningu.

EA: No właśnie przed (śmiech). Spóźniłam się na trening i musiałam kombinować, co tu powiedzieć, ale jakoś wybrnęłam – Renatka wstawiła się za mną i jakoś poszło.

Ma z tobą trener problemy. Tam alkohol, tu spóźnienia…

EA: Nie, to tylko tak wygląda! Przecież nie będę ci mówiła o tym, że na dwieście treningów przyszłam na czas i było wszystko okej, bo to nic ciekawego. Przypomniała mi się po prostu taka historia, więc ci ją opowiedziałam.

Często dzwonią do ciebie dziennikarze?

EA: Nie jakoś często, czasami, zdarza się. W lato brałam udział w takiej audycji radiowej. Nagrywaliśmy chyba z godzinę, z czego później poszło z tego z dwadzieścia minut. Taka luźna, fajna gadka, podobało mi się. Oczywiście poszłam zestresowana, o myślałam, że to będzie na żywo. I co? Robi się cicho, dostaje hasło, że mogę mówić i… burczy mi w brzuchu! Boże, co za wstyd. Potem się chwilę jąkałam, ale ten pan zaczął mówić i jakoś doszłam do siebie.

Mikrofon tego burczenia pewnie nie złapał.

EA: Nie, bo później słuchałam audycji i faktycznie było wszystko okej. Ale oczywiście o czym myślałam przez cały czas, dopóki nie odsłuchałam nagrania? Że będzie słychać te burczenie. Na szczęście martwiłam się niepotrzebnie.

Tylko ten wywiad?

EA: Jakoś w tym samym czasie zadzwonił do mnie dziennikarz, nie pamiętam już skąd dokładnie był, ale chciał się spotkać i pogadać, bo tworzył jakiś większy tekst o porażkach w sporcie. Ubrał sobie mnie za cel. Nie powiem – trochę się zdziwiłam.

I rozumiem, że ty miałaś być przykładem sportowca, który dobrze zna smak porażki, tak?

EA: Dokładnie. Trochę się zdziwiłam, bo wydawało mi się, że póki co najgorzej nie idzie, ale skoro pan redaktor tak uważał, to oczywiście jego sprawa – ma do tego prawo. Mogłam się umówić, ale jakoś finalnie do tego nie doszło – nie pamiętam już dlaczego. Mówię, jeżeli ktoś tak uważa, to ja nie mam nic do tego. Nie wiem jednak, czy ja mogę się na ten temat wypowiadać jako ekspert, bo trochę fajnych momentów już za mną i trochę dobrego mam nadzieję przede mną.

Chłopak dostał numer telefonu od kolegi i miał zadzwonić.

EA: Nie wiem, możliwe, że tak właśnie było, ale trochę się zdziwiłam. Czy było mi smutno? Raczej nie, ale zacząłem rozkminiać, czy faktycznie mogę być brana pod uwagę przy tworzeniu tego typu artykułów. Kiedyś pewien portal napisał o mnie tekst, ale… polegało to na tym, że wstawili kilka moich fotek z Instagrama do siebie i zrobili galerię, że lekkoatletka kusi wdziękami na plaży czy coś w tym stylu. Tam nie było nic takiego!

Szukali tematu, to znaleźli. Kliknęło się, o to chodziło.

EA: Wolałabym jednak, żeby pisali o wynikach i zawodach, nawet tych nie najlepszych, a nie wrzucali fotki. Ale są pewnie w niektórych redakcjach osoby, które śledzą poczynania na Fejsie i Insta. Upatrzyli sobie mnie i poszło. Zresztą, nie tylko mnie.

Prosta sprawa – tak to działa.

EA: Wiem, to znaczy już teraz wiem, bo kiedyś o tym nie wiedziałam. Trzeba się pilnować na każdym kroku.

Jak było na igrzyskach? Ostatnio nasłuchałem się, że bardzo, ale to bardzo fajnie. To prawda?

EA: Super, naprawdę. Zupełnie inna impreza niż wszystkie inne, na których dotychczas byłam. Klimat wioski olimpijskiej, przybijanie sobie piątek, jedna wielka rodzina całej reprezentacji – naprawdę tego nie da się opisać. Gdy jadę na inne zawody, to jestem na miejscu – nie wiem – dzień, dwa, może trzy. Tam byłam dłużej, mogłam tam pomieszkać, poczuć atmosferę, rywalizację, poznać innych ludzi.

Szkoda, że trzeba było tylko startować.

EA: (śmiech) Nie, czemu! Ja bardzo chciałam wystąpić na igrzyskach, to było moje wielkie marzenie. Nie mogę powiedzieć, że marzenie z dzieciństwa, bo ja w dzieciństwie nie wiedziałam, że jest coś takiego, jak igrzyska olimpijskie. Gdy zaczęłam trenować, to był to mój cel. Udało się to spełnić już pierwszym podejściu.

Była Copacabana?

EA: Nie było! A szkoda, potańczyłabym. Przed startem nie było jak, bo wiadomo – koncentracja. Po trzeba było już się pakować i zawijać do Polski. Nie było czasu wolnego. Do tego odległości – wszędzie daleko. Ciepło, duszno, wilgotno – Brazylia.

Tańców i imprez podczas igrzysk nie było – to się nazywa profesjonalizm

Co pamiętasz z igrzysk najbardziej?

EA: Kurde, nie wiem, trudne pytanie. Hmmm. Wiem! Boże, to beka dopiero. Mój tata miał swoją ulubioną koszulę. Ale taką, którą ja pamiętam, gdy byłam mała. Chodził w niej, mama chciała mu ją wyrzucić, bo już poprzecierana, ale on nie dał się namówić do tego, by w końcu się jej pozbyć. Jestem w Rio i mama wysyła mi filmik. Tata stoi przed nią, mówi coś w stylu „Emilka, żebyś roztrzaskała swoje rywalki, jak ja zaraz roztrzaskam swoją ulubioną koszulę”. I zaczął ją drzeć, na sobie. Popłakałam się ze śmiechu i ze wzruszenia. To było niesamowite. Boże, mam ten filmik, niesamowita pamiątka. Mój tata, który życzy mi powodzenia na igrzyskach i szarpie się ze swoją ulubioną koszulą – piękne.

Czyli rodzice ci kibicują.

EA: I to jak! Bardzo, czuję ich wsparcie na każdym kroku.

Myślałem, że o tych igrzyskach, to opowiesz coś stamtąd, z Brazylii.

EA: Kurde, nie wiem. Dobrze się tam bawiłam, mimo że imprez i tańców nie było w moim wykonaniu. Mieszkałam z Aśką i obok w pokoju była Anita Włodarczyk, który zdobyła złoty medal i pobiła rekord świata. To bardzo fajne, bo miałyśmy ją na co dzień i cieszyłyśmy się razem z nią. Było miejsce na wygłupy, żarty, tańce, ale to w pokoju, dla siebie, przy muzyce, dla relaksu.

Stresu nie było?

EA: Nie. Była mobilizacja i koncentracja, ale nie było stresu. Mnie duże imprezy motywują. Bardziej stresuje się memoriałem Kusocińskiego w Szczecinie niż igrzyskami czy mistrzostwami Europy. Nie wiem, dziwne to, ale tak mam. Ranga zawodów nie wpływa na mnie deprymująco.

Rutyniarz.

EA: Nie śmiej się ze mnie.

Nie śmieję przecież. Jedną rzecz udało nam się w tej rozmowie osiągnąć.

EA: Jaką?

Ani razu nie padło ani słowo „biegać”, ani „płotki”.

EA: To chyba dobrze, nie?

Moim zdaniem dobrze.

EA: O bieganiu już się w życiu nagadałam, starczy mi. Ale skoro mówisz, że tak jest dobrze, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się z tobą zgodzić i… iść na trening. Pobiegać.

 

 

KOMENTARZE