Łukasz Wierzbicki to pięściarz, który po wielu latach spędzonych w Kanadzie, wrócił do Polski i równo za siedem dni stoczy swój pojedynek na Polsat Boxing Night. Przed tą walką wygrał w Ełku, ale nie pokazał pełni swoich możliwości. Przed nim najważniejsze starcie w życiu, a – jak sam powiedział – kontynuowanie kariery w Polsce może przyspieszyć mu drogę do światowej czołówki. Nie boi się wyzwań, walkę z Robertem Tlatlikiem przyjął praktycznie od razu, a o PBN wiedział już ponad rok temu. Zapraszamy!

Wywiad ukazał się na stronie www.laczynaspasja.pl i można go przeczytać również TUTAJ.

Myślisz, że ten pan, który sprzedawał ci herbatę, wiedział, że za tydzień wystąpisz na Polsat Boxing Night?
Łukasz Wierzbicki: Nie, myślę, że nie. Nie jestem jeszcze tak rozpoznawalny w Polsce.

Wyglądasz trochę inaczej niż wszyscy pięściarze. Nos nierozbity, łuk brwiowy cały, biała koszula, włoski na boczek.
ŁW: Wracam z kościoła, to musiałem się tak ubrać.

Trochę jak Tomasz Adamek – chodzi do kościoła, wierzy w Boga i nie wstydzi się o tym mówić.
ŁW: Tak jestem wychowany, Bóg zawsze był ważny w moim życiu. To nie od przebywania z Tomkiem w Łomnicy tak mam. U mnie w domu zawsze chodziło się do kościoła, nigdy nie wstydziłem się mówić o religii.

Jak się czujesz tydzień przed walką?
ŁW: Czuję się dobrze i wychodzę na ten moment z założenia, że drugorzędne znaczenie ma wynik tego pojedynku. Chcę dać z siebie wszystko i zejść do szatni po walce mogąc spojrzeć sobie prosto w oczy i będąc przekonanym, że dałem z siebie 100%. Chcę położyć się spać w nocy z czystym sumieniem, że lepiej się nie dało, forma była znakomita, a plan walki został zrealizowany. Myślę oczywiście o zwycięstwie, wizualizuję sobie walkę, ale najbardziej zależy mi na zaprezentowaniu pełni swoich umiejętności.

Postawiłem kilka tygodni temu taką tezę w jednym z artykułów, że na wypadek zwycięstwa będziesz największym wygranym spośród wszystkich pięściarzy z karty PBN. Zyskasz sportowo, wizerunkowo, medialnie, zostaniesz jedną z twarzy polsatowskiej gali w przyszłości.
ŁW: Na pewno mogę więcej zyskać, niż stracić. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele jest takich osób, które nie daje mi szans w pojedynku z Robertem Tlatlikiem. Mają do tego prawo. Zrobię jednak wszystko, żeby pokazać solidny boks i dobrze się zaprezentować na tle mocnego rywala. Gdybym zwyciężył, to nagle w polskim boksie pokazałby się ktoś, kto wcześniej znany nie był, a boksuje fajnie, widowiskowo, wygrywa z dobrym pięściarzem.

Pamiętasz moment, w którym dowiedziałeś się o swoim występie na PBN?
ŁW: Na pewno wiedziałem o tym dużo przed tym, zanim informacja ta pojawiała się oficjalnie w polskich mediach. Pierwsze spotkanie z Mateuszem Borkiem miałem w Nowym Jorku. To było już jakiś czas temu. Krzysztof Głowacki bronił pasa i mierzył się ze Stevem Cunninghamem. Mateusz mówił, że pracuje nad tym, żeby zorganizować galę bokserską i chce przejąć PBN. Zająć się tym na wyłączność. Już wtedy w luźniej rozmowie pojawił się temat, ale brakowało konkretów. Potem, gdy wróciłem do Polski, to rozmowy wznowiliśmy.

Czemu zainteresowano się właśnie tobą? Osobą znikąd dla polskiego kibica.
ŁW: Wtedy byłem akurat na sparingach w Nowym Jorku. Z tego co wiem, byłem od jakiegoś czasu obserwowany przez jedną osobę, która była w kontakcie z Mateuszem Borkiem i Mariuszem Grabowskim. Od słowa do słowa, umówiliśmy się i pogadaliśmy, czy coś z tego ma szansę być.

Z jakim ty nastawieniem podchodziłeś do powrotu do Polski? Byłeś w Kanadzie, czyli do tego największego boksu miałeś już bardzo blisko. Każdy chce trenować za Oceanem.
ŁW: Gdy wyjeżdżałem do Kanady, to miałem wyobrażenie, że tam jest możliwie największy boks. Ziemia obiecana dla każdego młodego chłopaka, który chce walczyć. Cały czas jednak tak naprawdę miałem w sercu Polskę i dużo myślałem o ojczyźnie. Tęskniłem. Człowiek jest takim dziwnym stworzeniem, że może być w miejscu, w którym wcześniej chciał być, może dobrze radzić sobie finansowo, realizować swoją pasję, ale i tak czegoś będzie mu brakowało. U mnie tak było. Brakowało mi rodziny, znajomych, przyjaciół. Brakowało mi polskości. Niby miałem wszystko, mieszkałem w Kanadzie, gdzie żyje się dobrze. Nie miałem jednak ludzi, którzy powodowali uśmiech na mojej buzi. To nie było łatwe. Wiedziałem, że w końcu przyjdzie taki moment, w którym postanowię wrócić.

Jak wyglądają treningi w Stanach? Patryk Szymański mówił kiedyś, że często trener przychodzi raz podczas całego treningu, popatrzy kilka minut, coś podpowie i dalej idzie pić kawę. To prawda?
ŁW: Na pewno nie poświęca się tyle uwagi zawodnikowi, co w Polsce. Tarczę z trenerem miałem dwa razy w tygodniu. Poza tym sparingi i worek. W te dwa razy w tygodniu trener poświęcał mi swój czas. Mówił, co należy poprawić, czego mam unikać. Nie było czegoś takiego, że był ze mną przez każdego treningu. Gdy ktoś jest zawodowym pięściarzem, to potrzebuje trochę więcej atencji niż dwie godziny w tygodniu.

Tomasz Adamek mówił wielokrotnie, że Rogera Bloodwortha traktował jak swojego ojca. Zamieszkali razem, mieli ze sobą dobry kontakt. Ty w Kanadzie potrzebowałeś kogoś takiego?
ŁW: Miałem taką osobę, był nią jeden z moich sponsorów, który mi pomagał i który później zajął się organizowaniem moich walk. Bardzo się zżyliśmy, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Wszystkie decyzje, które podejmowałem, konsultowałem z nim. Nie tylko w sporcie, ale i normalnie, w życiu.

On miał wpływ na twoją karierę?
ŁW: Tak, na pewno. To razem z nim podjąłem decyzję o powrocie do Polski i to z nim konsultowałem swój występ na Polsat Boxing Night. Uznaliśmy, że PBN ma dużą markę, a Mateusz Borek jest poważnym człowiekiem, który nie rzuca słów na wiatr i warto z tego skorzystać. W grę wchodził wyjazd do Stanów, ale tam bardzo trudno byłoby mi się przebić. W Kanadzie nie byłem znanym pięściarzem, a w USA pokonać tych wszystkich Meksykanów walczących w mojej kategorii nie byłoby łatwo. Mógłbym po prostu nie dostać swojej szansy.

W USA nie chcą, aby ktoś obcy wygrywał? Bo najczęściej polscy pięściarze mając już uznaną markę jadę za Ocean i tam walczą.
ŁW: Boks to polityka, choć pewnie nie muszę ci o tym mówić. Gdy twoim promotorem jest Al Haymon, to zdecydowanie łatwiej jest ci się przebić i szybciej dostaniesz dobry pojedynek. Gdy tego nie masz, to jesteś w stanie wygrać trzy, cztery walki z teoretycznie mocniejszymi pięściarzami, których możesz pokonać, ale już w następnej pojedziesz do faworyta walczącego u siebie i albo wygrasz przed czasem, albo sędziowie wskażą twoją niejednogłośną porażkę lub remis. Bardzo trudno jest bez prężnie działającego promotora cokolwiek osiągnąć.

Powrót do Polski, to droga na skróty? Wygrasz kilka walk na PBN, pokażesz się szerszej publiczności i pojedziesz do Stanów już jako ceniony pięściarz.
ŁW: Myślę, że to może być droga na skróty, ale ja w ten sposób o tym nie myślałem decydując się na powrót do ojczyzny. Chciałem walczyć w Polsce, przy swoich kibicach podczas dużej gali. Nie postrzegałem tego jako łatwiejszą drogę, ale patrząc z boku pewnie wiele osób może pomyśleć, że tak to wygląda.

Walcząc w Ełku czułeś, że robisz krok w tył? Mała gala, słaby rywal, a wcześniej Kanada i trenowanie w profesjonalnym gymie.
ŁW: Nie czułem, że to krok w tył i niczego ani przez chwilę nie żałowałem. Z drugiej strony – czego mam żałować? Wróciłem do Polski, nie zawalczyłem może jakoś super, ale wygrałem walkę. Teraz trenuję do PBN i też wszystko wygląda bardzo fajnie. Mam swoje cele, a te, które miałem wyznaczone jakiś czas temu, na razie zostają realizowane.

Dobrze się czułeś w Polsce? Czy po krótkim pobycie w ojczyźnie, spotkaniu się z rodziną i przyjaciółmi, zaczęło ci brakować Kanady?
ŁW: Czułem i czuję się tu znakomicie. Cieszą mnie małe rzeczy, jak możliwość kupienia bułek w sklepie i posługiwanie się językiem ojczystym. To daje mi frajdę, choć wiele osób mieszkających w Polsce może tego nie zrozumieć. Czuję się jak w domu, cieszę się jak głupi cały czas.

Jak ci się podobały treningi? Jakie miałeś pierwsze spostrzeżenia?
ŁW: Cieszyłem się, że ktoś się mną interesuje. Cały czas mnie obserwuje, poświęca mi swoją uwagę, angażuje się w swoją pracę. Wiesz, w Kanadzie bywało tak, że sam musiałem organizować sobie sparingpartnerów. Umawiałem się z chłopakami na kilka rund. Moim zdaniem nie ja powinienem się tym zajmować. Tutaj nie musiałem myśleć o takich rzeczach.

Jak przyjęli cię inni chłopacy? Jak wyglądają twoje relacje z Mateuszem Masternakiem?
ŁW: Bardzo dobrze, jesteśmy kolegami. Na początku byłem nowy, nie znaliśmy się, nasz kontakt nie był zły, ale nie byliśmy super kumplami. Dziś może w dalszym ciągu nimi nie jesteśmy, ale nie ma między nami żadnej bariery, mamy o czym pogadać.

Wśród polskich pięściarzy nie wszyscy są ze sobą kolegami.
ŁW: Wiem, ale ja staram się nie łączyć boksu i naszych relacji. Podczas sparingu nie walczę z kolegą, a z rywalem. Ale już po sparingu przybijam piątkę i lubię porozmawiać, pośmiać się. To samo w walce. Nie mam wrogów wśród chłopaków, atmosfera na sali jest dobra.

Wróćmy na chwilę do tej walki w Ełku. Ty mogłeś tam więcej stracić, prawda?
ŁW: Na pewno. Mój rywal nie był najmocniejszy, miał słaby rekord, choć większe ode mnie doświadczenie i kilka pojedynków przeciwko mocnym rywalom. Wiedziałem po ostatniej rundzie, że wygrałem. Gdy sędzia podniósł moją rękę, to zdawałem sobie sprawę, że tak się właśnie stanie. To byłą formalność, która mnie ucieszyła.

Byłeś z siebie zadowolony po walce w Ełku?
ŁW: Szczerze? Byłem wkurwiony. Mówiłem ci, że chcę za tydzień zejść do szatni i powiedzieć sobie, że dałem z siebie 100% i więcej nie dało rady. Wtedy tak nie było. Nie zaboksowałem tak, jakbym to sobie wymarzył. Nie robiłem wszystkiego dobrze i zdawałem sobie z tego sprawę. Wiele było aspektów, które nie wyglądały jak należy, ale mimo wszystko cieszyłem się, że udało się tę walkę wygrać.

Ambicja chciała więcej?
ŁW: Na pewno. Nie dałem z siebie wszystkiego. Było sporo braków, nie pokazałem pełni swoich możliwości. Ambicja każe za każdym razem prezentować to, co najlepsze. W Ełku tego zabrakło.

Trudniej jest się przygotowywać i koncentrować na walce mając już podpisany kontrakt na drugi pojedynek?
ŁW: Zdecydowanie trudniej. Starałem się wtedy nie myśleć o PBN, ale mimo wszystko miałem to z tyłu głowy. Bałem się, żeby się nie porozbijać, nie złapać kontuzji. Po Ełku miałem tylko kilka dni wolnego. Odpocząłem i od razu rozpoczęły się przygotowania do PBN. Nie byłoby czasu, żeby wyleczyć ewentualną kontuzję.

Poczułeś ulgę, gdy skończyłeś walkę zdrowy, zwyciężyłeś i nic złego się nie stało?
ŁW: Tak, kamień spadł mi z serca.

A nie bałeś się, że w Ełku przegrasz lub wypadniesz z PBN?
ŁW: Nie bałem się, bo wiedziałem, że wygram tę walkę. Strachu nie było, ale pojawiła się obawa o zdrowie. Nie można boksować asekuracyjnie, ale niepotrzebnie w głowie kłębi się taka myśl, żeby przeboksować cały pojedynek bardziej asekuracyjnie.

Jak zareagowałeś na propozycję pojedynku z Robertem Tlatlikiem?
ŁW: Mateusz Borek napisał do mnie o godzinie 23. „Robert Tlatlik, bierzesz?” Sprawdziłem, jaki ma rekord, obejrzałem pół jego pojedynku na Youtube i odpisałem, że tak, chcę z nim walczyć. Dobry, solidny pięściarz. Chcę jednak mierzyć się z gośćmi, którzy mają w ringu sporo do zaoferowania. Chcę wiedzieć, gdzie się obecnie znajduję, ile potrafię i czy brakuje mi jeszcze dużo do najlepszych. W każdym pojedynku chcę podnosić sobie poprzeczkę. Nie interesują mnie szybkie zwycięstwa i łatwe pojedynki. Jeżeli mam coś w boksie osiągnąć, to muszę w końcu przeciwstawić się dużym wyzwaniom. Mam 26 lat, nie mogę się bać.

Widziałem w jednym z odcinków „Droga do PBN”, że masz w domu poprzewieszane kartki z twoim nowym rekordem po walce z Tlatlikiem: 13-0-0. Ty sobie wizualizujesz takie rzeczy, tobie to pomaga?
ŁW: Wierzę w prawo przyciągania. Przed wyjazdem do Kanady, bardzo dużo o tym myślałem. Ściągnąłem Kanadę myślami, chwilę później udało się wyjechać. Potem zacząłem myśleć nad powrotem do Polski i pojawił się Mateusz Borek, który miał propozycję walczenia na PBN i udało się wrócić do ojczyzny. Wtedy się udawało, to czemu inaczej miałoby być teraz? Jestem przekonany, że pokonał Roberta i po tym pojedynku mój rekord to będzie 13-0-0.

Co ty o nim sądzisz, jako o pięściarzu?
ŁW: Nie chciałbym wszystkiego mówić, bo konkurencja nie śpi. Robert zadaje wiele ciosów, uderza mocno, od początku może na mnie ruszyć i bić bardzo często w różnych płaszczyznach. Jestem jednak na to przygotowany. Koncentruje się na sobie i jestem gotowy na wszystko, co ona ma do zaoferowania. Patrzyłem na jego rekord i rywali, z którymi boksował i nie ma na swoim koncie żadnej ringowej wojny.

A ty jak jesteś przygotowany? Byłeś kiedyś mocniejszy?
ŁW: Jestem w życiowej formie. Za mną trzy tygodnie sparingów, podczas których czułem się zajebiście. Teraz czas na odpoczynek, złapanie luzu, świeżości, ułożenia sobie tego wszystkiego w głowie.

Dokończ zdanie: Wygrywam z Robertem Tlatlikiem i…
ŁW: I jadę do domu wyściskać rodziców, spotkać się z rodziną i wyjeżdżam na odpoczynek do Kanady.

Tego ci życzę, powodzenia w Gdańsku.
ŁW: Dziękuję.

KOMENTARZE