Mateusz Plichta. Reprezentant Polski w rugby, który dopiero kilka tygodni temu po raz pierwszy wyszedł na boisko z orzełkiem na piersi. Młodszy brat Dawida, który również w reprezentacji gra. Mało tego, obaj występują na tej samej pozycji. Jeszcze rok temu oglądał mecze kadry przed telewizorem, a dziś jest członkiem nowego projektu, według którego budowana jest drużyna narodowa. O relacjach z bratem i życiu w Sopocie. O Ogniwie i trójmiejskich wojenkach derbowych. O mistrzowskich aspiracjach swojego obecnego klubu i pozaboiskowych relacjach z bratem. Pierwszy wywiad z chłopakiem, który za kilka lat ma być liderem reprezentacji Polski. Zapraszam!

 

Dużo dobrego dzieje się ostatnio w twoim życiu. Transfer do Ogniwa, od razu finał Pucharu Polski, kilka miesięcy później debiut w reprezentacji Polski. Fajnie to wygląda.

Mateusz Plichta: To prawda, dobrze się to wszystko układa. Dużo pracowałem w zimę nad sobą, mocno trenowałem i czułem, że jestem w coraz lepszej dyspozycji. Teraz poza urazem, który przytrafił mi się w meczu z Lechią, również dostrzegam, że jestem w formie i moja forma cały czas idzie do góry. Mimo wszystko chciałbym cały czas się doskonalić i rozwijać. Na pewno nie satysfakcjonuje mnie w pełni to, co teraz sobą prezentuje. Aspiracje mam dużo większe.

Jak planowałeś przepracować zimę po finale Pucharu Polski? Aspiracje były większe czy udało się zrealizować wszystko, co sobie wtedy założyłeś?

MP: Miałem duży niedosyt po finale Pucharu Polski, bo to było bardzo wyrównane spotkanie, którego jednak nie udało się wygrać. Wtedy powiedzieliśmy sobie, że celem na ten rok jest wygranie kolejnego finału, który odbędzie się znowu 11 listopada. Zimę przepracowałem sumiennie. Jestem zadowolony z wykonanej roboty.

Trudno jest się zmotywować do pracy mając świadomość tego, że czego byście nie zrobili, to jest spora szansa na to, że Budowlani i tak będą od was lepsi?

MP: Nie, na pewno nie trudno, bo ostatnie lata pokazują, że cały czas się rozwijamy i ten dystans, który dzieli nas i Budowlanych z sezonu na sezon był coraz mniejszy. Mamy grupę ambitnych ludzi, którzy bardzo chcą się rozwijać. Pracować nad sobą każdego dnia i osiągać sukcesy. Przez mniejsze, incydentalne, dojść do tych dużych i regularnych triumfów. Musieliśmy odpocząć po ostatnim meczu w sezonie i trochę poukładać sobie w głowie plan na kolejne tygodnie. Gdy tak się stało, to wróciliśmy do pracy zmotywowani, by na wiosnę wygrać z Budowlanymi, co przecież już na samym początku roku stało się faktem. Ogniwo dzięki tym implusom, coraz częstszym zwycięstwom w ważnych spotkaniach, czyni progres. Pokonanie mistrzów Polski na ich boisku było bardzo istotnym czynnikiem dla nas. Nie tylko sportowo, ale również i mentalnie.

Jak wyglądają święta u was w domu? Chwilę wcześniej finał PP, po jednej stronie ty, po drugiej twój brat. Raczej walka na argumenty i odgrażanie się, kto wygra kolejny mecz, czy nie rozmawiacie o sporcie?

MP: Rozmawiamy, pewnie. Po finale Dawid był bardzo pewny siebie. Teraz sytuacja się trochę zmieniła, i mój brat wie, że Ogniwo to jest bardzo mocna drużyna, która cały czas się rozwija. Nawet po tym spotkaniu z jesieni zdawał sobie jednak sprawę z tego, że to było bardzo wyrównane spotkanie i nie mógł powiedzieć, że są zdecydowanie najlepsi w kraju, bo boisko pokazuje, że te starcia są coraz bardziej wyrównane. Po naszym zwycięstwie w Łodzi już nie „skacze”, bo wie, że obronienie tytułu będzie bardzo trudne.

Jak wyglądają wasze relacje? Na łamach mediów wiem – kurtuazja i pełna kultura. Pytanie, jak jest w domu.

MP: Kurtuazji nie ma – jest szczerość. Mówimy sobie to, co myślimy. Nie obrażamy się na siebie. Rozmawiamy o rugby i padają często gorzkie słowa, ale to wszystko ma na celu poprawę naszej gry. Nie krytykowanie bez powodu, tylko zawsze merytoryczne wytłumaczenie, co należy zrobić inaczej, żeby było lepiej w kolejnym meczu. Gdy graliśmy razem w Orkanie Sochaczew to też dużo rozmawialiśmy o rugby i tłumaczyliśmy sobie błędy, które były popełniane.

Jak do tego podchodzą wasi rodzice? Gdy Marcin Zeszutek pokazał kiedyś czerwoną kartkę swojemu bratu podczas meczu, to mama się na niego obraziła, a oni sami kilka dni ze sobą nie gadali. Jak jest u was?

MP: Mama zawsze mówi, żebyśmy uważali na siebie i nie zrobili sobie krzywdy. Nie ma rozmów, kto ma wygrać, a kto ma przegrać. Na pewno rodzicom nie robi różnicy, czy wygram ja z Ogniwem, czy Dawid z Budowlanymi. Są dumni z nas, wspierają nas, ale nie kibicują żadnej z drużyn. Po prostu chcą, żebyśmy zagrali fajny mecz i pokazali się z dobrej strony.

Życzysz przegranej Budowlanym? Dla ciebie i Ogniwa najlepiej by było, żeby oni nie wygrywali meczów.

MP: Zawsze życzę jak najlepiej swojemu bratu.

To wiem. Pytam, czy dobrze życzysz Budowlanym.

MP: Gdy ostatnio mierzyli się z Pogonią Siedlce, to kibicowałem Budowlanym, bo my z nimi wygraliśmy i na tę chwilę jesteśmy lepsi. Nie patrzę jednak na wyniki innych drużyn, skupiam się na naszej grze. Po każdym spotkaniu rozmawiam z Dawidem i wymieniamy się poglądami. Mówimy sobie, jak ten mecz wyglądał „od kuchni” i jak można zagrać przeciwko konkretnemu zespołowi. Co należy zrobić, by sforsować jego obronę i zdobyć punkty.

A może chciałbyś, aby twój brat zdobywał co mecz 15 punktów i był zawsze MVP, ale żeby Budowlani przegrywali 15:17.

MP: Tak można powiedzieć (śmiech). W meczu w Sopocie będziemy musieli pokazać swoją wyższość i po prostu ich pokonać. Tak jak powiedziałem – bardziej skupiam się na naszej grze. W meczu bezpośrednim jest najlepsza okazja do tego, by pokazać swoją dominację.

Zwłaszcza, że u siebie grać z najlepszymi potraficie doskonale.

MP: To prawda, w meczach rozgrywanych w Sopocie zawsze dajemy z siebie 120% i często atut własnego boiska pozwala nam wygrywać trudne mecze.

Jakie są cele na ten sezon Ogniwa? Bo rok temu marzeniem wszystkich był medal. W tym roku jednak nikt nie będzie bił brawo za kolejny brąz. 

MP: Ja mam nadzieję, że jesteśmy teraz świadkami nowej ery, w której to Ogniwo będzie rozdawało karty. Głęboko w to wierzę. Nic jednak nie dzieje się przypadkiem. Trenujemy bardzo ciężko po to, by cały czas piąć się do góry. Na każdych zajęciach jest ponad 30 osób, co nie w każdym klubie jest regułą, a na pewno pomaga w profesjonalnym przygotowaniu się do kolejnych spotkań. Do tego jesteśmy bardzo zjednoczeni. Wiem, że brzmi to bardzo cukierkowo, ale naprawdę atmosfera i przyjaźń w drużynie robi u nas robotę. Każdy za każdego oddałby serce, a my poza boiskiem jesteśmy dobrymi kumplami. Fajnie przychodzi się na trening, gdy wiesz, że lubisz gościa, który przebiera się na co dzień obok ciebie. Możemy ze sobą pogadać, nie ma między nami złej krwi. Atmosfera buduje zespół sportowo. Gdy jej nie ma, to zdecydowanie trudniej jest cokolwiek osiągnąć.

Karol Czyż kiedyś mówił, że Ogniwo to kolektyw, który osiąga dobre wyniki wspólnie. Nie Zeszutek czy Plichta, tylko wszyscy – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

MP: Bo tak jest – trener dobrze to ujął. Ja, mimo że jestem młodym i nowym zawodnikiem w Ogniwie, nie czuję się gorzej z tego tytułu, że dopiero niedawno pojawiłem się w Sopocie. Gdy wchodzisz do nowego zespołu to kalkulujesz – jestem dobrze przyjęty czy nie jestem. U mnie od razu było jasne, że szatnia mnie zaakceptowała. Nie czułem się odtrącony czy samotny. Wiedziałem, że trafiłem do ekipy, w której nie ma podziałów i która dobrze funkcjonuje od środka. Ważne jest, aby każdy z nas czuł się potrzebny w zespole i myślę, że tak jest.

mateusz-plichta

Wszystkich przyjmuje się dobrze w Ogniwie?

MP: Jeżeli ktoś przychodzi do zespołu, ciężko trenuje, daje z siebie wszystko i akceptuje reguły, które obowiązują w zespole, to tak – każdy jest momentalnie członkiem tej rodziny, którą niewątpliwie jest Ogniwo. My mówimy teraz o atmosferze w zespole i ktoś może pomyśleć, że to jest reguła – jest drużyna, więc wszyscy są przyjaciółmi, bo przyświeca im ten sam cel. To jednak ponad 30 facetów, każdy ma swój charakter, każdy ma swoje ego i nie zawsze w praktyce wygląda to tak, że każdy jest każdego przyjacielem. Ja powiem szczerze, że pierwszy raz spotkałem się z aż takim pozytywnym nastrojem w zespole.

W Orkanie tego nie było?

MP: W Orkanie atmosfera między chłopakami była bardzo dobra, ale często podczas meczów wyjazdowych mieliśmy problemy kadrowe. To doprowadzało do frustracji. Nie udawało nam się wygrywać meczów przez takie czynniki, które nie powinny mieć miejsca na pewnym poziomie. W Sochaczewie mam swoich przyjaciół, jestem stamtąd, więc nie mogę mówić, że było tam źle. Nie było jednak wyniku sportowego, który budował drużynę od wewnątrz. Teoretycznie mógłbym przyjść ze słabszego zespołu do lepszego i chłopacy patrzyliby na mnie spod byka. Mogliby mnie sprawdzać, testować, wystawiać na próbę. Tak jednak nie było za co jestem im bardzo wdzięczny.

Czy Ogniwo to jest najlepsze miejsce do grania w rugby dla chłopaka, który jest młody i dopiero się rozwija?

MP: Myślę, że tak. Tak jak mówiłem – ponad 30 osób na treningu, więc śmiało można trenować w warunkach meczowych. Uważam, że tu mogę zrobić momentalnie krok do przodu, ale jestem zdania, że ciężko trenując i przykładając się do swoich obowiązków wszędzie można robić progres. Warunek jest jeden – trzeba dawać z siebie 100% i poświęcić się dla sportu. Nie traktować rugby z doskoku, dla zabicia czasu, a po prostu przykładać się do swoich obowiązków. Ja cieszę się, że mogę trenować w zespole, w którym mam do tego stworzone dobre warunki i w których jest się od kogo uczyć.

Tobie udziela się atmosfera podczas meczów derbowych w Trójmieście?

MP: Dla mnie spotkanie z Arką czy Lechią to jest po prostu kolejne ligowe starcie, aczkolwiek podczas treningów w tygodniu poprzedzających mecz, czuć atmosferę derbów i podniosłość tych meczów. Zwłaszcza w spotkaniach z Lechią. To są inne mecze, nastawienie jest bojowe. Pojawia się niecierpliwość, wcześniej niespotykana napinka. Nawet przed meczem z Budowlanymi atmosfera w zespole jest – powiedzmy – normalna. Po prostu czeka nas mecz ligowy. Przed derbami w czwartek już czuć skupienie. Nie ma żartów, uśmieszków, nikt nie robi jaj. Każdy wie, że mecz jest ważniejszy niż każdy inny. Wszyscy skupieni są tylko na sobocie. Dla mnie to jest dobra nauka. Wszystkie spotkania moją swoją, często odmienną historię.

Ale po takich derbach jedziesz na kadrę i patrzysz na chłopaków z Lechii inaczej? Jak to jest?

MP: Nie, absolutnie. Chyba nikt tak nie ma. Kadra to kadra – gramy do jednej bramki. Jeżeli zakładasz koszulkę reprezentacyjną, to grasz dla orzełka – to zawsze podkreślamy. Rozbieżności czy podziały nie mają tu miejsca. Ja, od kiedy jestem w reprezentacji, czegoś takiego nie doświadczyłem.

Prawda jest taka, że w reprezentacji jesteś od niedawna. 

MP: Konkretnie od meczu z Portugalią, w którym zagrałem minutę i zaliczyłem debiut.

No właśnie, a czy rok temu, kiedy Blikkies przejmował kadrę, liczyłeś na to, że w ogóle teraz będziesz reprezentantem kraju?

MP: Nie przypuszczałem, że znajdzie się dla mnie miejsce nawet w szerokiej kadrze. Tymczasem przeciwko Szwajcarii spełniłem swoje największe marzenie i wyszedłem na boisko od pierwszej minuty, w dodatku obok swojego brata. Życie pisze różne scenariusze i w moim wypadku wszystko pięknie ułożyło się to wszystko tak, że dziś mam już w swoim CV występy w drużynie narodowej. Mam nadzieję, że to nie był tylko epizod i z czasem będę grał w kadrze przez lata.

Właśnie, przed tobą, jako przed młodym chłopakiem, wybór – albo pracujesz ciężko i grasz w kadrze przez kolejne naście lat, albo spoczywasz na laurach i mecze znowu oglądasz na kanapie.

MP: Wybieram opcję pierwszą (śmiech). Zasuwam bardzo ciężko, żeby tak było – o sodówce nie ma mowy. Gra jednak w reprezentacji u boku mojego brata będzie bardzo trudna. Obaj jesteśmy łącznikami młyna, więc teoretycznie miejsca dla nas obu nie ma na boisku. Nie jednocześnie. Przeciwko Szwajcarii grałem na „dziesiątce” z powodu braków kadrowych, gdyż i Michał Kępa, i Wojciech Piotrowicz mieli kontuzje. Ja chciałbym grać na swojej nominalnej pozycji i wygryźć brata, natomiast jak to będzie, to nie mam pojęcia.

Któryś z was musiałby się przebranżowić, żebyście grali razem. Moim zdaniem to ty jesteś bardziej uniwersalny.

MP: Chyba masz rację. Spotkałem się już wielokrotnie z opinią, że odnalazłbym się na innej pozycji. Gdybyśmy dziś mieli grać razem w jednej drużynie, to na pewno Dawid grałby jako łącznik młyna. Blikkies powiedział kiedyś w jednym z wywiadów, że każdy zawodnik, który nauczył się grać na danej pozycji i robi to przez kilka lat, to jest specjalistą w swoim fachu. Trener każdego nazywa „profesorem”, którego trudno jest zastąpić kimś, kto występuje z konieczności za kogoś na przykład na „dziewiątce”. Aczkolwiek gdybym miał wybrać, czy wolę nie grać w ogóle lub grać nie na swojej pozycji, to wolałbym grać.

Marcin Lijewski powiedział mi kiedyś, że ze swoim bratem, Krzysztofem, też grali na tej samej pozycji i trener podchodził do nich i kazał zdecydować, który wychodzi od początku na boisko. U was też mogłoby tak być, czy Blikkies by na to nie poszedł?

MP: Nie, u nas na pewno będzie grał lepszy.

Chyba, że będziecie na tym samym poziomie i zostanie kamień, nożyce, papier lub losowanie krótszej słomki.

MP: Czas pokaże – póki co sobie tego nie wyobrażam (śmiech).

Twój brat powiedział kiedyś, że masz lepsze warunki fizyczne i za kilka lat trudno mu będzie wygrać z tobą rywalizacje o pierwszy skład. Zgadzasz się z tym?

MP: Niby tak, ale jest na przykład ode mnie silniejszy i zawsze będzie starszy, co za tym idzie – trochę bardziej doświadczony. Największe jest jednak dobre czytanie gry. Moim zdaniem w rugby na naszej pozycji, to właśnie te szybkie reagowanie na wydarzenia boiskowe robi największą różnicę. Warunki fizyczne, siła czy szybkość w tym pomaga, ale „grywalność” decyduje o klasie zawodnika.

Wyobraź sobie sytuację, że na koniec sezonu Ogniwo gra z Budowlanymi i o losach mistrzowskiego tytułu decyduje forma twoja lub Dawida. To chyba dobry scenariusz, co?

MP: Ja mam nadzieję, że tak będzie, że dojdziemy do wielkiego finału i będziemy mogli stanąć naprzeciwko siebie. Długi sezon przed nami, dużo może się wydarzyć. Fajnie byłoby przywieźć do domu dwa medale. Rodzice byliby dumni:)

kadra-rugby

 

KOMENTARZE