Pierwszy, obszerny wywiad z Ewą Piątkowską po zdobyciu tytułu mistrzyni świata w boksie zawodowym. O pojedynku z Aleksandrą Magdziak Lopes, stajni Fiodora Łapina, „gajsach”, planach na dalsze życie i… grze w rugby. O promotorach, obsesji doskonałości i podrywaniu przez pięściarzy. Rozmowa z Ewą Piątkowską, zapraszam serdecznie!
Co słychać u mistrzyni świata?
Ewa Piątkowska: Wszystko dobrze, dziękuję. Odpoczywam, gram w tenisa, spędzam miło czas. Przed walką nie było czasu na niektóre rzeczy, więc teraz mogę nadrabiać zaległości. Niedługo wracam na salę, już mi tego zaczyna brakować.
Wiem, co powiedziałaś dziennikarzom kilka chwil po walce i jakie były wtedy Twoje odczucia. Pytanie, jak jest teraz? Spojrzenie na ten pojedynek się zmieniło?
EP: Nie, bo jeszcze nawet nie oglądałam tej walki. Ola była niewygodna i biła mocno. Jak to się mówi w żargonie bokserskim, była „śliska” i w początkowych rundach nie walczyło się z nią łatwo. Ma na swoim koncie tylko jeden nokaut, ale ze wszystkich pięściarek, z którymi do tej pory walczyłam, biła najmocniej. Jednak waga robi różnicę. Podchodziłam do tego pojedynku na spokojnie. Wiedziałam, że muszę wygrać, wygrałam i bardzo szybko przeszłam nad tym wszystkim do porządku dziennego.
Rozmawiałaś o walce z trenerem?
EP: Od razu po walce rozmawialiśmy chwilę, ale potem już do tego nie wracaliśmy. Najpierw chcę obejrzeć tę walkę.
Każdy pięściarz ma swoją osobowość, każdy ma swój styl. Jedni lubią się napinać przed walką, drudzy pragną się wyciszyć. Ty jesteś zawsze spokojna, opanowana i elegancka. Stresujesz się czymś w ogóle?
EP: Na początku stresowałam się walkami, ale to było w boksie amatorskim. Mimo, że moja kariera amatorska nie trwała długo, to po przejściu na zawodowstwo stresu już nie było. Miałam czasami nawet problemy, by nastawić się agresywnie do kolejnego pojedynku.
Miałaś problemy z motywacją przed walką o mistrzostwo świata?
EP: Przed tą walką nie, ale gdy mierzyłam się z gorszymi rywalkami, to miałam czasami problem, by wzbudzić w sobie agresję. Kombinowałam, co by tu zrobić, żeby dodatkowo się pobudzić i mieć w sobie więcej złości. Teraz, kiedy mierzę się z dobrymi rywalkami, jest mi dużo łatwiej. Jeszcze lepiej jest, kiedy rywalka nie okazuje mi szacunku i pokazuje, że się nie boi. Wtedy jestem odpowiednio zmotywowana. Niektórzy pięściarze nie mają z tym problemu. Spójrzmy na Michała Cieślaka. On wychodzi do ringu i wie, że chce zniszczyć swojego przeciwnika. Ja taka nie jestem, muszę się wprowadzić w taki stan. Koncentruję się na pojedynku, ale nie kipię złością i chęcią urwania przeciwniczce głowy.
Jesteś łobuziarą?
EP: Nie wiem, trudno stwierdzić. Gdy widzę, że naruszyłam moją przeciwniczkę i pojawia się szansa, by skończyć pojedynek przed czasem, to oczywiście staram się to wykorzystać. Nie fauluję jednak swoich rywalek, nie uderzam w tył głowy, bo nie lubię takich zagrywek. Preferuję czysty boks i wychodzę z założenia, że zwycięstwa po dobrym pojedynku bez narażania zdrowia przeciwnika są bardziej wartościowe. Jeden z trenerów powiedział mi nawet, że walczę zbyt czysto, że powinnam wprowadzić do repertuaru trochę brudnych sztuczek. Ale jeśli da się inaczej, to nie widzę potrzeby.
Mówisz jak Tomek Adamek.
EP: (śmiech) Możliwe.
Lubisz dotrzymywać obietnic?
EP: Oczywiście. Czemu pytasz?
Powiedziałaś w czerwcu 2014 roku, że w ciągu najbliższych dwóch lat zostaniesz mistrzynią świata. Miałaś lekką obsuwę, bo minęło dokładnie 27 miesięcy, ale chyba jestem w stanie Ci to wybaczyć.
EP: Dzięki (śmiech). Wielu pięściarzy składa takie deklaracje. Kiedy to mówiłam, było to jeszcze marzeniem. Z czasem zaczęło się ono przekształcać w cel. Wiedziałam, że jestem w stanie to osiągnąć i coś, co jeszcze przed chwilą wydawało się trudne, a wręcz niemożliwe, zaczyna być w zasięgu ręki.
Bardzo fajnie się to wszystko poukładało. Przed dwoma laty mówiłaś o marzeniu, by zostać mistrzynią świata, rok później przegrałaś w Łodzi z Ewą Brodnicką, by za 12 miesięcy zostać mistrzynią świata. Los to figlarz.
EP: Zabrzmi to pewnie dziwnie, ale dzięki tamtej porażce odbyła się moja późniejsza walka o mistrzostwo Europy. To z kolei przybliżyło mnie do pojedynku o pas mistrzowski. Męczyłam promotorów, by dali mi szansę i spróbowali zorganizować duży pojedynek. Po porażce byłam zła, ale teraz wiem, że to wszystko ułożyło się po mojej myśli.
Nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło.
EP: Czasami się to sprawdza.
Powiedziałaś o promotorach. Jak wyglądają wasze relacje?
EP: Nasze relacje są bardzo dobre. Od początku uważałam, że ta grupa to dla mnie najlepsze miejsce i nie zmieniłam zdania. Promotorzy mają bardzo dużo kontaktów i liczą się w świecie boksu. Już dawno widziałam, że wielu pięściarzy dostawało swoją szansę z mocnymi rywalami, walcząc o mistrzowskie pasy. Czułam, że w moim przypadku może być podobnie i że współpraca z nimi to będzie dobry krok. Oczywiście nie zawsze było kolorowo. Kiedyś walczyłam maksymalnie cztery, sześć rund i nie miałam z tego tyle pieniędzy, by móc utrzymywać się z boksu. Musiałam sobie dorabiać. Teraz walczę na coraz większych galach z coraz lepszymi przeciwniczkami, mam sponsorów i tego problemu już nie ma. Jestem zadowolona ze swojej obecnej sytuacji.
Czy gdybyś teraz zaczynała swoją zawodową karierę, to byłoby Ci łatwiej?
EP: Kobiecy boks w naszym kraju bardzo się rozwinął. Jakiś czas temu Mateusz Borek zapytany o starcie kobiet podczas Polsat Boxing Night powiedział, że Panie zaprasza do pierwszego rzędu. W kolejnej edycji stoczyłyśmy z Ewą walkę i od tamtej pory na każdym PBN walczyły kobiety. To bardzo duży awans, dzięki któremu kolejne zawodniczki będą miały łatwiej. Kiedyś trudno było o jakikolwiek profesjonalny kontrakt. Teraz każdy duży promotor ma w swojej stajni kobietę. Razem z Ewą Brodnicką rozpoczęłyśmy ten trend i utorowałyśmy drogę kolejnym zawodniczkom.
Łatwiej było „wypromować” kobiecy boks będąc we dwie?
EP: Zdecydowanie. Rywalizacja podnosiła nasz poziom sportowy, a konflikt przed walką zainteresował wielu kibiców. Nie przyjaźnię się z pozostałymi zawodniczkami, ale kibicuję im wszystkim i chcę, by dostawały swoje szanse. Jesteśmy po części od siebie uzależnione i sukces jednej pomaga kolejnym.
A jak Twoi promotorzy traktują kobiecy boks? Wasze interesy są na równi traktowane z interesami mężczyzn czy w dalszym ciągu to Panowie są ważniejsi?
EP: Boks kobiet jest specyficzny. Na pewno promotorzy za mój pojedynek wyjazdowy zarobią mniej, niż za pojedynek któregoś z chłopaków. Pod tym względem jestem dla nich mniej cenna. Z drugiej strony kobiecie łatwiej się wyróżnić i zdobyć popularność i pod tym względem moje akcje stoją wysoko na tle chłopaków. W tym momencie jestem jedyną osobą w Polsce z pasem mistrzowskim, więc wszystkim się opłaca, żeby ten pas został tu jak najdłużej.
Będąc w Stanach nikt nie chciał Cię ukierunkować na boks?
EP: Nie, na uczelni nie było drużyny bokserskiej, a do klubu miejskiego nigdy nie poszłam. Wtedy jeszcze w ogóle nie myślałam o boksie. Chociaż to właśnie tam obejrzałam pierwszą galę na żywo. Poszłam ze swoją drużyną na taki event pod gołym niebem. Pamiętam, że była tam też walka kobiet. Po gali ustawiłam się z koleżankami w kolejce po autograf od lokalnej bohaterki. Otrzymałam go, ale nie wiem nawet, kto to był i następnego dnia o tym zapomniałam. Trafiłam tam towarzysko i nie znałam żadnego z zawodników.
Dopiero po kilku latach dowiedziałaś się, że to był Manny Pacquiao.
EP: Nie, aż tak źle nie było (śmiech). Ale pamiętam, że wtedy boks mnie nie zainteresował.
Gadamy już chwilę, a ja nie zadałem Ci jeszcze Twojego ulubionego pytania, czyli o początek Twojej przygody z boksem. Czujesz się zawiedziona?
EP: (śmiech) Ja już nie odpowiadam na to pytanie. Odsyłam do swoich poprzednich wywiadów. Wiem, że to niecodzienne, że kobieta boksuje i każdy jest ciekawy, skąd to się u mnie wzięło, ale opowiadanie tej samej historii setki razy jest męczące.
O tym, jak zaczęła się Twoje przygoda z boksem, mówiłaś już wielokrotnie. Ci, którzy dowiedzieli się o Tobie dopiero po zdobyciu mistrzostwa świata nie wiedzą pewnie, że swego czasu trenowałaś uFiodora Łapina u Knock-Out Promotion.
EP: Tak, to prawda.
Byłaś gajsem?
EP: (śmiech) Nie wszyscy w drużynie Fiodora Łapina byli gajsami. Szpila, Kołodziej, Główka, Proksa i Wawrzyk nimi byli, nie pamiętam, czy ktoś jeszcze. Czasami śmialiśmy się, że to ja, jako kobieta powinnam przewodzić tej grupie. To był dobry czas, lubiłam ten skład na sali. Kiedyś ktoś mnie zapytał, czy potrzebuję drugiej zawodniczki w grupie, by mieć z kim trenować i czuć się raźniej. Absolutnie nie czułam takiej potrzeby. Chłopaki byli dla mnie bardzo w porządku, dbali o mnie. A trener Łapin jest znakomitym człowiekiem. Nie brakowało mi niczego. No, może poza pieniędzmi, bo to były te trudne początki.
Byłaś rodzynkiem?
EP: Tak i dobrze się z tym czułam. Odnalazłam się w ich towarzystwie, chłopaki pomagali mi w treningu, nie było żadnych spięć.
Słyszałem, że Cię podrywali.
EP: O tym nie gadajmy (śmiech).
A czy to prawda, że Fiodor Łapin jest pracoholikiem?
EP: Tak, to stuprocentowy profesjonalista i jest przede wszystkim bardzo dobrze zorganizowany. Wszystko ma poukładane i to przechodzi na zawodników. 15 minut przed rozpoczęciem treningu musieliśmy być już w szatni. Za każdą minutę spóźnienia na obozie było karne kółko wokół boiska, a telefony musiały być wyłączane na trening. Na tej sali panuje dyscyplina i dobra atmosfera do pracy.
Jak Fiodor Łapin odnajdywał się w grupie, w której zawodnicy lubią się pośmiać, pożartować?
EP: Dużo osób, które nie zna trenera Łapina myśli, że to bardzo poważny człowiek, który nigdy się nie uśmiecha. Ja też tak myślałam, kiedy znałam go tylko z wywiadów. Tak jednak nie jest. Trener jest bardzo miłym człowiekiem i nie da się go nie lubić. No chyba, że jest się dziennikarzem, bo dziennikarzy nie rozpieszcza. Lubi żarty i na treningach też często było zabawnie. Czasami nie na rękę mu było, jak Szpila dostawał głupawki, robił fikołki i prężył muskuły, ale dawał nam chwilę na to, żebyśmy się pośmiali i po chwili wracaliśmy już do swoich obowiązków. Każdy darzył go szacunkiem, przez co nikt nie przeginał. Poza tym jest takim trenerem, do którego można pójść z każdą sprawą.
Zostałaś zapytana kiedyś o to, który z podopiecznych Fiodora Łapina zostanie w niedalekiej przyszłości mistrzem świata. Wymieniłaś Artura i kilku innych chłopaków, ale nie pojawiło się nazwisko Krzyśka Głowackiego. Rok później to właśnie Główka zdobył pas.
EP: Gdy udzielałam tego wywiadu, Krzysiek nie miał jeszcze na swoim koncie wielkich zwycięstw i dopiero wchodził na ten najwyższy bokserski poziom. Pominęłam go, a on zaskoczył wszystkich i zdobył mistrzostwo świata. Ostatnio niestety przegrał, ale znam go i wiem, że dzięki temu jaki ma charakter, na pewno mistrzem jeszcze zostanie. Musi dostać swoją szansę, a wtedy na pewno ją wykorzysta.
Andrzej Wasilewski postara się o to, żeby Główka swoją szansę dostał. W ogóle o Andrzeju krąży taka opinia, że to jest człowiek, który potrafi wiele zdziałać i wiele rzeczy ogarnąć. Czarodziej.
EP: To dzięki niemu dostałam szansę powalczenia o pas federacji WBC, co jeszcze niedawno wydawało mi się niemożliwe. Ma dużo kontaktów i potrafi świetnie to wykorzystać.
Te kontakty będą potrzebne jeszcze w tym roku?
EP: Chciałabym jeszcze przeboksować w tym roku 6-8 rund. Na początku 2017 czeka mnie pierwsza obrona i chętnie zdobyłabym przed nią jeszcze trochę doświadczenia. Obrona obowiązkowa mistrzowskiego pasa jest już w połowie ustalona, mam przeciwniczkę i do dogadania zostaje tylko miejsce walki – czy zawalczę w Polsce, czy za granicą.
Mówisz o Szwecji i pojedynku z Emeritus Mikaelą Lauren?
EP: Tak. Lauren to znakomita zawodniczka. Przez długi czas była posiadaczką tego pasa, swoje walki wygrywała bardzo pewnie i WBC dobrze ją traktuje. Do tego zawsze robi wokół siebie sporo szumu, prowokuje, zaczepia, lubi pośmiać się z kogoś na konferencji prasowej, więc na pewno będzie się działo. Od razu dostałam wytyczne, że w ciągu 6 miesięcy muszę bronić tytułu w konfrontacji z pretendentką obowiązkową.
Przez to, że odwołana została gala litopadowa wielu zawodników na tym ucierpiało. Nie zawalczy Wach, Cieślak ani Włodarzyk. Ty jednak możesz na tym zyskać, bo gala odbędzie się naprawdopodobniej na początku roku i mniej więcej wtedy też Ty będziesz broniła tytułu. Chciałabyś zawalczyć podczas Polsat Boxing Night?
EP: Bardzo. Boksowanie na swoim terenie to wielki komfort. Finansowo wyszłabym mniej więcej tak samo na walce u siebie i za granicą, bo za walki w Polsce dostaję dodatkowe pieniądze od sponsorów. Wolałabym zatem boksować na Polsat Boxing Night.
Nie zamykasz się rozumiem na żadne opcje i jesteś otwarta na negocjacje? Mówię o kolejnych walkach, rywalkach itp.
EP: Oczywiście. Chciałabym jak najdłużej być posiadaczką tego pasa. Nie czuję potrzeby unifikowania, bo to on ma największą wartość. Na razie skupiam się na najbliższym pojedynku, który – mam nadzieję – odbędzie się jeszcze w tym roku i potem walka z Lauren. Dalej w przyszłość wybiegać nie chcę.
Odpuściłem Ci pytania o początki kariery bokserskiej, ale o rugby bardzo chciałbym z Tobą pogadać. Jest rok 2012 i zostajesz wybrana najlepszą zawodniczką w polskiej lidze. Cztery lata, czyli w sporcie tak naprawdę chwila wystarczyły nie tylko do tego, żebyś zmieniła dyscyplinę sportu, ale również osiągnęła w niej możliwie najwyższy poziom. Coś niesamowitego.
EP: Rugby to był sport, który uprawiałam trzy lata i od pierwszego treningu się w nim odnalazłam. Bazowałam głównie na swoich warunkach fizycznych – sile i szybkości, co pomagało mi zdobywać dużo punktów. Przeżyłam w tym sporcie wiele wspaniałych chwil. Grałam w reprezentacji Polski i na mistrzostwach Europy dywizji II zdobyłam decydujące punkty w ostatnich sekundach podczas spotkania półfinałowego, dzięki czemu wygrałyśmy i w efekcie awansowałyśmy do dywizji I. Świetnie się czułam w tym środowisku i poznałam znakomitych ludzi. Z czasem zaczęło mnie jednak ciągnąć do boksu. Postanowiłam chodzić na treningi wieczorne i tam poznałam Jarka Soroko, który powiedział, że pomoże mi zadebiutować w boksie zawodowym.
Dostrzegasz cechy wspólne wśród pięściarzy i rugbistów?
EP: Na pewno ani tu, ani tu nie można się bać. Ludzie, którzy się za to zabierają są dosyć specyficzni. Mają więcej odwagi, niż przeciętny człowiek i potrzebują dużo adrenaliny. W rugby podoba mi się to, że rywale mają do siebie i do gry ogromny szacunek. Sędzia podejmie decyzję i każdy się z nią godzi, nie ma otaczania go i dyskutowania. Kibice nie biją się na trybunach i wspólnie oglądają mecz. Na stadiony przychodzą całe rodziny. Piwo, kiełbasa i tak zwana trzecia połowa, która jest rugbowym klasykiem. Gdybym miała wybierać swoją ulubioną dyscyplinę sportową pod względem atmosfery, to na pewno byłoby to rugby. Jest to czołowy sport na świecie i szkoda, że w Polsce jest tak mało popularny.
Interesowałaś się rugby zanim zaczęłaś trenować?
EP: Nie. Zainteresowałam się rugby w momencie, gdy na Onecie przeczytałam informację, że odbył się w Polsce turniej, w którym udział wzięły kobiety. Zaciekawiło mnie to i postanowiłam spróbować. Wtedy w Warszawie był tylko jeden klub, więc poszłam i powiedziałam, że chcę trenować. Od razu spotkałam kilka koleżanek z innych dyscyplin sportowych.
Czy przez to, że marzyłaś o wielkim sukcesie w sporcie odeszłaś z rugby do boksu?
EP: Bez wątpienia. Wiedziałam, że pewnego poziomu w rugby nie jestem w stanie przeskoczyć. Póki jest to sport amatorski w naszym kraju i dopóki zawodniczki trenują trzy-cztery razy w tygodniu, to o spektakularnych triumfach nie ma mowy. Od dziecka marzyłam, żeby osiągnąć w sporcie wielki sukces, być w czymś najlepsza. W boksie było to możliwe.
Siadasz sobie czasami w domu, patrzysz na mistrzowski pas i jesteś z siebie dumna? Czujesz, że osiągnęłaś to, o czym zawsze marzyłaś?
EP: Nie, absolutnie w ten sposób do tego nie podchodzę. Osiągnęłam swój największy cel, ale cała zabawa zaczyna się właśnie teraz. Przede mną największe walki.
Czyli więcej, więcej i więcej.
EP: Nie dziw mi się. Bardzo dużo poświęciłam dla boksu, więc chcę wyciągnąć z tego jak najwięcej. Poza tym lubię trenować, walczyć, kocham ten sport i chcę to kontynuować. Kiedyś będę musiała zająć się czym innym, ale na tę chwilę tego nie chcę. Pracowałam po osiem godzin dziennie i wiodłam normalne życie, ale dużo bardziej wolę bycie sportowcem.
Wielu sportowców ma problem z „życiem po życiu”.
EP: I wcale im się nie dziwię. Bardzo często sportowcy nie mają innych umiejętności czy wykształcenia i jedyne, co potrafią, to uprawiać sport. Gdy się im to zabiera, nie umieją odnaleźć się w codziennym życiu, które w przypadku sportowca pod wieloma względami jest bardzo przyjemne.
Ty sobie jednak powinnaś poradzić. Masz wykształcenie, znasz język angielski, interesujesz się wieloma rzeczami.
EP: I nie dorobię się na boksie fortuny. To wbrew pozorom nie jest zła informacja. Po zakończeniu kariery będę musiała wziąć się do pracy i dzięki temu nie grozi mi los wielu byłych sportowców. Plany na życie po zakończeniu kariery mam, ale na razie skupiam się na boksie.
Dobra rada od Darka Michalczewskiego. Swoje interesy zacznij załatwiać jeszcze jako mistrzyni świata. Z mistrzem ludzie chcą rozmawiać.
EP: (śmiech) Będę pamiętać.
Na koniec powiedz mi, ile lat planujesz jeszcze walczyć. Powiedziałaś niedawno, że młodą zawodniczką już nie jesteś, więc chciałbym wiedzieć, ile będziemy Cię mogli oglądać w ringu.
EP: Myślę, że 2 lata.
Myślałem, że więcej. Z 4/5.
EP: Nie wiem, może dłużej. Zobaczymy. W dwa lata obroniłabym tytuł czterokrotnie. To dobry wynik. Wszystko zależy od tego, jak się sprawy będą układały.
FOTO: www.sportowefakty.wp.pl