O tym, jakimi ludźmi są Jose Mourinho, Cristiano Ronaldo i Rafael Benitez. Który zespół jest klubem jego życia i dokąd uciekał przed szukającymi sensacji dziennikarzami. O dyscyplinie w Liverpoolu i słynnej nocy z Jackiem Krzynówkiem. W końcu o „Dudek Dance” i słowach, które wypowiedział do Szewczenki przed decydującym karnym w Stambule. Rozmowa z Jerzym Dudkiem.

 

7 grudnia w Warszawie odbyło się spotkanie Jerzego Dudka z kibicami oraz dziennikarzami. Tematem  przewodnim była najnowsza książka polskiego bramkarza, czyli „nieREALna kariera. Jurek odpowiadał na pytania kibiców, dziennikarzy, zdradził wiele sekretów ze świata wielkiego futbolu oraz odczuciach, które towarzyszyły mu po zwycięstwie w Lidze Mistrzów. Tak, to już 10 lat od słynnego „Dudek Dance”, dzięki któremu Polak stał się rozpoznawalny na całym świecie. Zapraszam do lektury!

Jakiś czas temu zakończyłeś swoją sportową karierę, ale wciąż jesteś bardzo aktywny. Proszę powiedz, co teraz robisz, czym się zajmujesz?

Jerzy Dudek: Tak, to prawda. Wciąż żyję bardzo aktywnie, mimo że już jakiś czas temu zakończyłem swoją piłkarską karierę. Ogólnie to rzadko jestem w Polsce. Ostatnio byłem w Azji przez kilkanaście dni. Realizuje wiele projektów, uczestniczę w wielu akcjach. Do tego często jestem na meczach piłkarskich, gram w golfa. Jakiś czas temu ukazała się moja najnowsza książka i to również zajęło mi wiele czasu. To nie jest tak, że usiądziesz w kilka dni i opiszesz to, co wydarzyło się w Twoim życiu przez wiele lat. Pomysłów jest sporo, także mam co robić.

Największym Twoim osiągnięciem jest wygranie Ligi Mistrzów z Liverpoolem w 2005 roku. Rzuty karne, „Dudek Dance”. Jak to wspominasz po 10 latach?

JD: To było absolutnie wyjątkowe przeżycie. Bardzo szybko straciliśmy bramkę, pod koniec pierwszej połowy kolejne dwie i naprawdę nic nie wskazywało na to, że możemy wygrać ten mecz. Poszliśmy do szatni, wszyscy mieli głowy spuszczone, nikt się nie odzywał. Benitez przypominał nam o taktyce, mówił o zmianach, które przeprowadzi w drugiej połowie, ale mało kto z nas wierzył, że pokonamy Milan. Gdy sędzia przyszedł po nas do szatni, my poprosiliśmy o jeszcze dwie minuty czasu. Musieliśmy się zmotywować, pokrzyczeć na siebie. Gdy wychodziliśmy z tunelu na boisko zobaczyliśmy naszych kibiców, w których oczach wciąż była nadzieja na wielki sukces. Ogólnie zawsze na stadionie jest bardzo dużo kibiców Liverpoolu. Myślę, że proporcję to zawsze 70 do 30 na korzyść sympatyków The Reeds. Oni cały czas w nas wierzyli. Przy 0:3! Wtedy poczuliśmy takiego ducha walki. Przecież my możemy jeszcze ten Milan nastraszyć. Spróbujmy! Jedna szybko strzelona bramka i wszystko jest możliwe. Stanęliśmy w kółku i Gerrard krzyknął na nas. Zaczęliśmy z werwą. Czuliśmy, że piłka cały czas jest w grze.

A co powiedziałeś do Szewczenki przed decydującym karnym?

JD: To nie było nic takiego, po prostu chciałem go zdekoncentrować. Coś w stylu: „Jak tam Andrij, strzelasz tam gdzie zawsze”? Problem w tym, że on zawsze strzelał inaczej. I tak pewnie stanął na przeciwko mnie, spojrzał jak się chwieję i mówił w duchu: „Kurde, tam gdzie zawsze, to znaczy gdzie”? Karne to jest loteria. Możesz być najlepszym na świecie, trenować karne po każdym treningu, a przyjdzie mecz i pudłujesz. U nas tak było z Riise. Gość po treningach zostawał i strzelał 120/120. Później to już mówił gdzie będzie uderzał, a ja stałem w tym rogu. Piłka tak mocno i soczyście leciała, że nie było czego zbierać. Podchodzi do piłki wtedy w Stambule i zamiast w prawe górne okienko, uderza po ziemi w lewy róg. Presja, waga spotkania, zmęczenie. Nie ma mocnych na rzuty karne.

Skąd w ogóle pomysł na ten taniec? Potem śpiewali już nawet piosenki o „Dudek Dance”.

JD: Przygotowując się do tego meczu rozpisałem sobie w zeszycie, gdzie który zawodnik strzela karne. Czy siłowo czy technicznie. Po ziemi czy może podnosi piłkę. Gdy jednak doszło do jedenastek przyszedł do mnie Jamie Carragher i cały czas krzyczał na mnie. Ogólnie on nigdy nie mówił, zawsze krzyczał. Tak miał po prostu. „Jurek wymyśl coś, musisz ich zdekoncentrować, poruszaj się, prowokuj ich. Wszystko w twoich rękach”. Więc pamiętam, że wymyśliłem ten taniec, który miał ich zdekoncentrować. Trenując karne zawsze wszystko jest takie same. Boisko, odległość do bramki, jej wielkość. A tu nagle ktoś tańczy. To już działa na psychikę.

Wybroniłeś strzał Szewczenki i zostałeś bohaterem nie tylko dla fanów Liverpoolu, ale i wszystkich Polaków.

JD: To też zabawna historia. Ja broniąc jego strzał nie wiedziałem, że my już wygraliśmy finał(śmiech). Cieszyłem się z obronionego uderzenia, a nagle wszyscy na mnie biegną. Wtedy dopiero do mnie doszło, że to już koniec. Myślałem, że do zwycięstwa potrzeba nam jeszcze jednego trafienia. Czułem niesamowitą frajdę, nie mogłem uwierzyć, że tak to wszystko się potoczyło. Coś niesamowitego.

Proszę opowiedz nam o tej słynnej nocy po wygranym finale.

JD: (śmiech) Bez cenzury? Gdy przyjechaliśmy do hotelu wszystko już czekało na nas. W restauracji była kolacja i przygotowana impreza. Przyjechały z nami nasze rodziny, znajomi. Ogólnie bardzo dużo osób. Do mnie przyjechał Jacek Krzynówek ze swoim przyjacielem. Pijemy sobie piwka, było już około 5 i nagle oglądamy się, a wkoło nikogo już nie ma. Wszyscy poszli spać i został tylko nasz stolik. Obsługa już zaczyna sprzątać, ustawiać stoły.  Zaproponowałem, że im pomogę, ale oni bez problemu powiedzieli, że możemy jeszcze siedzieć. Zamówiłem po piwku i Jacek powiedział mi, że zapomniał zarezerwować hotelu w Stambule. Był już ranek, a on o 11 miał samolot do Polski. Cena takiego pokoju w trzy gwiazdkowym hotelu to około 700 dolarów, czyli bardzo dużo pieniędzy. Mojego lokatora w pokoju akurat nie było, bo poszedł spać do swojej dziewczyny, więc jedno łóżko było wolne. Zanim wyszedłem z łazienki, to kolega Jacka już leżał w jednym łóżku zupełnie nago. Mówię do Jacka: „Idź do niego spać, to Twój kolega”. Ten szybko zasnął, a my zostaliśmy we dwoje w jednym łóżku. Tak więc noc, w której wygrałem Ligę Mistrzów spędziłem w jednym łóżku z Jackiem Krzynówkiem. Do niczego jednak nie doszło(śmiech).

A jakim człowiekiem był Steven Gerrard? Kapitan, legenda klubu.

JD: Niesamowity człowiek, bardzo ambitny. Taki prawdziwy lider. Jest jedną z niewielu osób, które poznałem mających taki naturalny dar dowodzenia ludźmi. Urodzony kapitan, przywódca mentalny. Brał dużo na siebie, łagodził konflikty. Potrafił nas tak „kontrolowanie zjebać”, żeby każdy wiedział co ma robić na boisku. Jak nam nie szło, to jemu zawsze udał się akurat jakiś strzał znienacka, który zaskoczył rywali. Każdy oddawał mu piłkę, bo on potrafił zrobić coś z niczego. Często miałem z nim jakieś małe spięcia, ale to wynikało z tego, że oboje byliśmy niezwykle ambitni. Raz pokłóciliśmy się dosyć poważnie, ale następnego dnia zaprosił mnie na bok i chciał wszystko wyjaśnić. Dziwie się, że odszedł do MLS, bo w klubie na pewno znalazłaby się dla niego funkcja. Symbol klubu i wielki zawodnik.

Strzały którego z zawodników broniło Ci się najtrudniej? Widziałeś, że podchodzi do piłki i czułeś zagrożenie.

JD: Takim zawodnikiem, przeciwko któremu nie lubiłem grać był na pewno Ruud van Nistelrooy. Znałem go jeszcze z czasów gry w lidze holenderskiej, później byliśmy razem w Realu. Kurcze zawsze gdzieś tam mnie kopnął, zahaczył. Wszystko robił z uśmiechem niewiniątka i prawie zawsze uchodziło mu na to sucho. Albo dostał piłkę, albo o nią walczył i zrobił Ci krzywdę, albo nie miał szans do niej dojść i Cię nokautował. Taki łobuz boiskowy, choć w świecie futbolu nigdy nie był z tego znany. A jeżeli chodzi o sam strzał to David Beckham. Podchodził do rzutu wolnego i jak piłka leciała, to faktycznie czułem, że to jest ten wielki Beckham. Dostawała dużej rotacji, była inaczej kopnięta. Wielkie problemy miałem zawsze z jego strzałami.

Powiedz proszę jak wyglądała dyscyplina w Liverpoolu?

JD: Na początku jak przychodziłem do Liverpoolu to byłem w szoku. Mieliśmy stare obiekty treningowe i wyglądało to wszystko naprawdę fatalnie. Wyobrażałem sobie, że to wszystko będzie super nowoczesne, takie europejskie. A tymczasem nasza baza treningowa lepiej wyglądała w Rotterdamie. Jeszcze początki za trenera Houlliera to amatorka. Ktoś się spóźnił na trening, wchodził na boisko jeszcze z kanapką, bo nie zdążył zjeść w domu. Potem to się zmieniło. Mieliśmy taką zasadę, że na obiekty klubowe nie wnosimy telefonów komórkowych. Gdy komuś zadzwoni telefon, to musi zapłacić karę w wysokości 500 funtów. Gdy ktoś go odbierze – 1000. Na jeden z treningów przyjechał mój menadżer – Jan de Zeeuw. Siedział na trybunie, oglądał nasz trening i nagle zadzwonił mu telefon. Podbiega do niego trener i krzyczy, żeby przestał gadać. A ten w najlepsze dalej dyskutuje załatwiając swoje interesy. Benitez zapytał kto to jest. Nikt się nie przyznał. Ja również milczałem. Po treningu poszedłem do biura i powiedziałem, że to mój menadżer i on nie wiedział o naszych regułach w klubie. Uniknął kary, choć trzeba przyznać, że miał sporo szczęścia.

Niektórzy w drużynie mieli problem z dyscypliną i zdarzyło im się zabalować przed treningiem, prawda?

JD: Pewnie znowu chodzi o Robbiego Fowlera. Z niego to był dobry kawalarz akurat. Lubił zabalować i nie raz Houllier zwracał mu uwagę na to, że na trening przychodzi jeszcze na kacu. Kiedyś przyszedł pierwszy do klubu w poszarpanym garniturze, włosy nieuczesane – ogólnie jakby dopiero co wrócił z imprezy. Przyszedł na stołówkę, położył nogi na stół, zamówił jajecznicę i głośno się zachowywał. Wezwał go do siebie wkurzony trener, któremu wyraźnie skończyła się cierpliwość. Okazało się, że Robbie nic nie pił i tylko specjalnie tak się zachowywał, że wszystkim udowodnić, że nie jest balangowiczem. Był zupełnie trzeźwy, poprzednią noc spędził grzecznie w domu. Zarzucił trenerowi, że ten ocenia ludzi po samym wyglądzie i nie ma własnego zdania. Potem się z tego śmialiśmy, ale ogólnie cała sytuacja była mega nerwowa.

Jakie różnice charakteru były pomiędzy Houllier, a Benitezem?

JD: To zupełnie inne osoby. Houllier to opanowany człowiek, ostoja spokoju. Wszystko nam dokładnie tłumaczył, nie bał się skrócić relacji na linii zawodnik-trener. Dopiero później dowiedziałem się, że był nauczycielem i faktycznie tak naprawdę się zachowywał. Benitez to odludek. Nie spoufala się z zawodnikami. Był zimny, wyrachowany. Na wszystko miał swoją filozofię. Gość strzelił trzy bramki w meczu, a następne spotkane oglądał z trybun. Tłumaczył to dobrem zespołu. Tylko on rozumiał swoje niektóre decyzje.

A jakim trenerem był Benitez?

JD: Bardzo dobrym. Dbał o najmniejsze szczegóły. Dużo uwagi poświęcał taktyce, przygotowaniu fizycznemu. Bardzo ciężko u niego trenowaliśmy. Wcześniej był mecz, z dwa rozruchy na potrzymanie ciągłości treningowej i znowu mecz. U Beniteza był cały czas ogień. Każdy trening na 100%. Do tego bieganie. Niby każdy po swojemu, według własnych potrzeb, ale dużo biegania. Ja z Kirklandem jak biegałem 45 minut biegu ciągłego, to po treningu miałem dość. Fakt, że czułem się wtedy doskonale, byłem w bardzo wysokiej formie. Mimo 30 lat na karku czułem się bardzo mocny. Benitez zawsze powtarzał, żebyśmy nie tracili szybko bramki, a dzięki temu, że jesteśmy wybiegani na pewno nie przegramy meczu. I tak było. 60, 70 minuta meczu, a my wciąż biegaliśmy tak samo szybko.

Notowałeś treningi u Beniteza?

JD: Notowałem, bo dużo osób z Polski chciało znać metody szkoleniowe Beniteza. Bobo Kaczmarek często pytał mnie o treningi. Pamiętam kiedyś przyjechał do mnie mój brat z Marcinem Broszem, obecnie trenerem Korony Kielce. Zaparkowałem samochód bardzo blisko boiska i oni przyglądali się temu jak trenujemy. Dużo ciężkich treningów, taktyki. Gdy mierzyliśmy się z Chelsea Mourinho to mecz bardziej przypominał szachy. Cały tydzień Rafa mówił nam jak oni biją jeden stały fragment gry. Przychodzi co do czego, a my tracimy gola po tym zagraniu, o którym on mówił przez cały tydzień. Wyobrażacie sobie jego reakcję?

Skoro Benitez był tak dobrym trenerem, to czego zabrakło mu, by wygrać mistrzostwo Anglii?

JD: Moim zdaniem Benitez jest lepszym trenerem w rozgrywkach pucharowych. Gdy masz mecz i rewanż. Tak, żeby nie stracić bramki u siebie lub strzelić coś na wyjeździe. Potrafi wtedy doskonale rozpracować przeciwnika. W Anglii natomiast, żeby być mistrzem musisz pokonywać słabszych rywali. A z tym Rafa już miał problem. Często rotował składem i nawet grając z takim Boltonem tylko czterema podstawowymi zawodnikami trudno było wygrać.

Potem był transfer do Realu Madryt. Podobno o przenosinach do stolicy Hiszpanii wiedziałeś już dużo szybciej. Prawda?

JD: Tak. Ja o wszystkim wiedziałem już w maju. Wtedy dzwonił do mnie prezes Calderon i powiedział mi, że chce mnie w swoim zespole. Obiecał tylko, żebym nikomu nic nie mówił. Dziennikarze atakowali mnie na każdym kroku. Co chwilę pytał ktoś o to, gdzie będę grał po odejściu z Liverpoolu. Zaszyłem się na polu golfowym pod Krakowem. Tam nikogo nie było. Cisza, spokój. Musiałem przetrwać te wakacje, bo chciałem być lojalny wobec Realu. W lipcu klub oficjalnie potwierdził moje przyjście. Początkowo chcieli mnie zakontraktować na rok, ale wywalczyłem umowę na dwa lata. Gdy po 10 miesiącach planowałem odejść, bo w ogóle nie grałem przyszedł do mnie prezes i mówił, że nowym trenerem będzie Mourinho i on bardzo mnie chce u siebie. Powiedziałem, że tylko po rozmowie z nim i gwarancji, że chce mnie w swoim zespole mogę zostać dłużej w Madrycie. Zadzwonił Jose, zamieniliśmy kilka zdań i zostałem.

Powiedz, które przenosiny były dla Ciebie trudniejsze? Z Holandii do Anglii czy z Anglii do Hiszpanii?

JD: Na pewno z Anglii do Hiszpanii. Liverpool i Rotterdam to miasta portowe. Ludzie podobnie pracują, podobnie się zachowują. Nauczeni są ciężkiej pracy i bardzo doceniają to, co mają. Na wszystko musieli sobie zapracować. Nie są w dodatku jakoś mocno zamożni. Madryt jest bardzo bogaty. Szczególnie ten Madryt, który kibicuje Realowi. To elita majątkowa. Do tego fani Królewskich są bardzo specyficzni. Gdy coś nie idzie, od razu są bardzo niezadowoleni. Ogólnie Real Madryt jest bardzo nielubiany w całej Hiszpanii. Trochę jak Legia. Gdzie nie pojedzie, to wszędzie słyszy wyzwiska. W Anglii gwizdali na nas w Manchesterze czy na Goodison Park, ale poza tym nie było tak źle. Ciężko było mi się do tego przyzwyczaić.

Jakim człowiekiem jest Jose Mourinho?

JD: Pełen profesjonalista, niesamowity człowiek. Bardzo lubiłem Mou. Jakbym miał wybrać najlepszego trenera na świecie, to pewnie miałby on wiele cech Mourinho, jednak nie zabrakłoby u niego też zalet, które posiadał Benitez. Był dla nas bardzo życzliwy, serdeczny. Przynajmniej przez pierwsze dwa sezony (śmiech). Zawsze w tym jego trzecim sezonie coś zawodzi. Nie wiem dlaczego tak jest. Grał przed mediami, robił z siebie kogoś, kim tak naprawdę nie był. Nawet jak graliśmy z Liverpoolem i coś powiedział na konferencji na Gerrarda, to po meczu do każdego z zawodników podchodził i podawał mu rękę, dziękował za mecz. Z nami też miał doskonały kontakt, z każdym indywidualny.

A jakim jest trenerem?

JD: Perfekcyjnym. Jose w ogóle nie stosował siłowni. Zawsze piłka przy nodze i akcenty siłowe ćwiczyliśmy przez trening biegowy lub na boisku. Do tego taktyka, stałe fragmenty gry. Dużo notował, przekazywał. Pamiętam, że jak graliśmy mecz Liverpool – Chelsea, to bardziej przypominało to zabawę biegową, niż grę w piłkę. Mało miejsca na boisku, ciasno pomiędzy formacjami i dużo ruchu. Piłka nie była wtedy nikomu potrzebna(śmiech).

A Gran Derbi? Te pamietne 0:5 Mourinho na Camp Nou w debiucie.

JD: Straszny mecz. Pamiętam, że Mourinho przyszedł do nas w szatni i powiedział, że zrobił błąd tym, że chciał z nimi grać w piłkę. Nie da rady grać optymistycznego futbolu z Barceloną. Trzeba próbować różnych sposobów, żeby z nimi wygrać, ale na pewno nie grać piłką i zostawiać dużo wolnego miejsca na boisku.

No i niedługo później graliście z Barceloną na Mestalla w finale Pucharu Króla i udało wam się ich pokonać.

JD: Wygraliśmy, dzięki pięknej bramce Cristiano w dogrywce. Mecz był bardzo wyrównany, ale zaskoczyliśmy Barcelonę ich własną bronią – wysokim pressingiem. Oni są mistrzem w odzyskiwaniu piłki od razu po stracie futbolówki, a my próbowaliśmy zagrać tak jak oni. Barca była przyzwyczajona, że rywal głęboko się cofnie i będzie czekał na kontry. My już stoperów naciskaliśmy bardzo mocno i oni wyraźnie się gubili. Dużo zdrowia nas to kosztowało, ale przyniosło efekt. Mourinho doskonale przygotował nas taktycznie na to spotkanie.

Nam Mourinho kojarzy się głównie jako cwaniak, który zawsze ma coś ciekawego do powiedzenia.

JD: Bo Jose taki jest. Potrafi grać z mediami, doskonale się w tym odnajduje. Pamiętam jak przed El Clasico mieliśmy konferencję prasową na Camp Nou. Miała się rozpocząć o 16, ale Barca w ostatnim momencie przesunęła ją na 17, co kolidowało nam z zaplanowanym treningiem. Mourinho przerzucił ją na chyba 18:30, żeby na salę konferencyjną wejść po Guardioli. Chciał wiedzieć, co mówił jego poprzednik. Odpowiedział na wszystkie pytania dziennikarzy, po czym z kartki przeczytał może z dwa zdania, które miał przygotowane na to spotkanie. Następnego dnia wszystkie hiszpańskie gazety miały okładki z tym właśnie zdaniem Jose. Gadali łącznie z pół godziny, a zapamiętany został tylko ten jeden fragment. Cały Mourinho.

A Ronaldo? Jaki to człowiek, piłkarz?

JD: Ja już byłem chwilę w Madrycie, gdy Ronaldo przychodził do Realu. Wszyscy zastanawialiśmy się, po co nam taki zawodnik jak Cristiano. 100 milionów, a nie wiadomo było czy on w ogóle będzie chciał współpracować z resztą graczy. Real zawsze był zespołem indywidualistów i znakomitych piłkarzy, ale przyjścia Cristiano się trochę obawialiśmy. On jednak zaczął bardzo dobrze. Integrował się, szukał kontaktu. Chciał, żebyśmy szybko go przyjęli. Był wzorem profesjonalizmu. Przychodził na trening jako pierwszy, wychodził ostatni. Po treningu zawsze siłownia, stałe fragmenty gry. Moim zdaniem drugi sezon był jego najlepszym w Realu. Grał dla zespołu. Niesamowicie dużo strzelał, ale i walczył, podawał, grał dla zespołu. Kiedyś na Bernabeu Mourinho kazał nam oddać piłkę Barcelonie i czekać na kontrę. Zabronił grania wysokim pressingiem, bo czuł, że to może się dla nas źle skończyć. Barca po koronce rozgrywa piłkę, a Ronaldo sam biegał za futbolówką. Odwraca się, a wszyscy stoją. Wymachuje ostentacyjnie rękoma, jest oburzony. Bernabeu gwiżdże na nas, a my robimy tylko to, co kazał nam Mourinho. W szatni była wielka awantura. On nie widział swojego błędu, a my po prostu robiliśmy wszystko wedle założeń. Miał pogadankę z trenerem, że nie on jest najważniejszy, tylko cały zespół. Czasami miał z tym problem.

Gdyby doszło do meczu pomiędzy Liverpoolem, a Realem, to komu kibicowałby Jerzy Dudek?

JD: Był już taki mecz, gdy byłem zawodnikiem Realu. Odchodząc z Anfield powiedziałem, że już nigdy nie będę grał z lepszymi zawodnikami, niż w Liverpoolu. Poszedłem do Realu, a tam Ruud, Iker, Ramos, Ronaldo, Benzema, Robben. Gdy siedziałem na ławce na Anfield i mój Real przegrywał 0:4 to miałem taką lekką ulgę, że moje wypowiedziane słowa mają teraz pokrycie. Real to lepszy klub, ale w bezpośrednim pojedynku to Liverpool był górą.

No i na koniec proszę powiedzieć kilka słów o obecnym Realu. Benitez poukłada grę Królewskich?

JD: Póki co Real wygląda jak zlepek indywidualności, a nie jak zespół. Z wielkim bólem serca oglądałem pojedynek z Barceloną, która robiła na boisku co chciała. Nigdy nie jest miło biegać bez piłki na swoim boisku. Ja czuje, że w klubie szykuje się wielka rewolucja. Coraz głośniej mówi się o zmianie prezesa. Calderon znowu zgłasza swoją kandydaturę i trzeba się z jego osobą liczyć. Kadrowo na pewno po sezonie dużo się zmieni. Słyszałem, że może odejść Cristiano, Benzema. Polska prasa grzmi od plotek, że Lewy jest blisko Królewskich. Do tego trener. Wątpię, żeby Benitez został w Madrycie na dłużej. Na pewno będzie duży wstrząs. Nie wiem kto poleci, ale na pewno to, co obserwujemy nie zmierza w dobrą stronę. Real jest pod dużo większą presją, niż Barcelona. Kiedyś było odwrotnie. Ich bronią sukcesy z ostatnich lat, Real cały czas musi coś udowadniać. Nie będzie łatwo z tego wyjść.

 

Jerzy Dudek podczas spotkania z kibicami i dziennikarzami.

 

 

KOMENTARZE