„Mamy przekonanie, że robimy coś fajnego, coś spektakularnego, coś, co trudno będzie powtórzyć. I to nie tylko my – redakcja – ale wszyscy pracownicy – i w dziale marketingu, i w dziale reklamy, produkcji, IT etc. Na razie mnie to bawi, ale czy tak będzie zawsze? Wierzę, że moja przygoda z ELEVEN będzie trwała i 20 lat, ale jednocześnie mam ten komfort i zawsze to powtarzam, że nie jestem uzależniony od telewizji. Nie muszę pracować w mediach i po ELEVEN nie będę już w nich pracował. Pewnie nie będę również mieszkał w Polsce. Wrócę do Andaluzji i tam będę żył. Nie zrozum mnie źle – w obecnej chwili ELEVEN jest kapitalną przygodą, przygodą mojego życia. Jeżeli jednak coś mi nie wyjdzie lub po prostu się pozmienia, to nie będzie to oznaczało, że mój świat się zawalił. Prawdziwe życie nie dzieje się przecież w kabinie komentatorskiej, na stadionie czy w paddocku Formuły 1. Odnajdę się w nowej sytuacji, gdy przyjdzie taka konieczność. Jeżeli masz w życiu absolutną niezależność finansową, ale także mentalną, to chyba jesteś lepszym dziennikarzem, nie musisz wikłać się w żadne układziki. Niezależność i dystans w tym zawodzie to bodaj najważniejsze aspekty i w tym klimacie budowaliśmy od początku tę fajną telewizję”. Potężny wywiad z Patrykiem Mirosławskim. Zapraszam!
Jesteś dzieckiem Sportklubu?
Patryk Mirosławski: Nigdy nie czułem się dzieckiem Sportklubu ani dzieckiem mediów. To prawda, że kiedyś marzyłem, by zostać komentatorem sportowym i te marzenia udało się spełnić, choć to nie była jedyna droga, którą brałem pod uwagę planując swoją przyszłość. Myślałem też, by zostać korespondentem wojennym, byłem fanem Waldemara Milewicza. Ale trafiłem do sportu. Gdy przychodziłem do Sportklubu to telewizja ta powoli traciła prawa do Bundesligi, a z tym, co mogliśmy pokazywać, trudno było się przebić. W 2012 roku powstał AS Wywiadu i pewnie dopiero dzięki temu programowi ludzie zaczęli mnie kojarzyć. Niektórym ten program się podobał, wiele też było takich osób, którym on nie odpowiadał, ale każdy ma prawo mieć swoje zdanie. Wiele odcinków było dobrych, ale nie brakowało również tych, które były bardzo słabe i pachniały naftaliną.
Ostatnio na twitterze napisałeś, że AS Wywiadu to był dobry program.
PM: Nie do końca tak to ująłem. Pomysł na program był taki, żeby każda rozmowa miała ostry, szczery charakter i poruszała różne kwestie, a nie pytania w stylu – Jak Ci poszło w ostatnim meczu i dlaczego nie udało Ci się wygrać. To nie był mój styl. Ja chciałem z tymi ludźmi pogadać o różnych rzeczach, nie zawsze miło i grzecznie, tylko pokazać, że wywiad może być ciekawy, wielowątkowy, a czasami kontrowersyjny. Gdzieś tam chodzi mi po głowie, żeby ten program odświeżyć, żeby znowu powstało coś na podobieństwo AS-a Wywiadu, choć musiałbym przemyśleć, jak miałoby to dokładnie wyglądać. Kiedyś rozmawiając z Mateuszem Borkiem czy Tomkiem Smokowskim mogłem ponarzekać na media i pogadać o kilku sprawach, o których teraz gadać już mi nie wypada. W ELEVEN ten program musiałby wyglądać dużo inaczej niż poprzednio. Kiedyś AS Wywiadu nie miał limitów i mogłem gadać o czym chciałem i z kim chciałem. Teraz tak już nie jest i jako szef jednej z największych redakcji sportowych w Polsce na swoje słowa muszę bardziej uważać.
Słynąłeś z ostrego języka i bezkompromisowości. W taki sposób chciałeś kreować swój wizerunek?
PM: Nie miałem w głowie czegoś takiego jak kreowanie siebie. To wychodziło samo. Zawsze chciałem pracować w mediach, ale gdy już dopiąłem swego, to wiele rzeczy przestało mi się podobać. Parę dni temu oglądałem konferencję prasową, na której wystąpili Wojtek Szczęsny, Łukasz Teodorczyk i Igor Lewczuk. Słuchałem pytań dziennikarzy i łapałem się za głowę. To był cyrk, upadek masy upadłościowej. Zastanawiam się, jak można wpaść na pomysł, by zadać reprezentantowi Polski tak beznadziejne pytania. Gdybym nie był dziś naczelnym w ELEVEN i dalej prowadził AS-a Wywiadu, to ten temat na pewno bym poruszył. Teraz już mi nie wypada. Aczkolwiek ta konferencja wystawia złą opinię wszystkim dziennikarzom w Polsce i źle świadczy o naszej pracy. Tę konferencję powinno pokazywać się studentom dziennikarstwa jako przykład jak nie należy zadawać pytań. Mamy w naszym kraju wielu dobrych dziennikarzy, ale też całe mnóstwo takich, którzy są absolutnie nie z mojej bajki. I po to był ten program. Żeby zaczepić, sprowokować. W dziennikarstwie, w moim pojmowaniu tej roboty, chyba chodzi o to, by czasami się konstruktywnie pokłócić.
Sportklub to nie była największa stacja telewizyjna w Polsce, a Patryk Mirosławski to nie był najbardziej znany dziennikarz. Jak więc udało Ci się do programu zaprosić tak naprawdę wszystkie znane i cenione osoby w polskim sporcie? Od dziennikarzy zacząwszy na mistrzach świata skończywszy.
PM: Sportklubu bym w to nie mieszał. Oczywiście to oni wyprodukowali ten program i to oni płacili mi za każdy nagrany odcinek, jednak jego siłą był moim zdaniem Internet. Zajawki programu krążyły w Internecie, współpracowaliśmy z Weszło, by potem odcinki w całości pokazywać na Youtube. AS-a Wywiadu oglądali wszyscy ludzie z branży. Wszyscy, nawet ci, którzy się do tego nie przyznają (śmiech). W zdecydowanej większości przypadków byłem dla moich rozmówców chyba w porządku. Gdy więc dzwoniłem drugi raz, by zaprosić Tomka Smokowskiego, to on nie odmawiał, co dla mnie było jasnym sygnałem, że za pierwszym razem było okej.
Gadałeś z każdym i gadałeś o wszystkim. O boksie na przykład rozmawiałeś z wieloma pięściarzami, mimo że wielokrotnie powtarzałeś, że na boksie się nie znasz.
PM: Bo się nie znam! Dlatego nigdy nie wypowiadałem się na temat taktyki czy jakości ciosu, bo wiedziałem, że nie mam o tym pojęcia. Przygotowywałem się do wywiadów, robiłem wnikliwy research, dzwoniłem po ludziach i pytałem o pewne rzeczy, by ta gadka była ciekawa i niebanalna. To w dużej mierze stanowiło o jakości programu – moje przygotowanie. Bardziej skupiałem się na osobie mojego rozmówcy, chciałem wiele wiedzieć o nim, a nie zajmować się rzeczami pobocznymi, które moim zdaniem nie zainteresowałyby widzów.
Nie jeden dziennikarz pewnie uważa, że na boksie się zna, a w ten sposób porozmawiać by nie potrafił.
PM: Pewnie mało kto potrafiłby pogadać z pięściarzem tak jak ja, ale jak już Ci powiedziałem – boks to nie moja bajka.
Ten research był dobry, bo swego czasu myślałem, że tylko ja wiedziałem o tym słynnym zakładzie Snarskiego z Michalczewskim.
PM: Wiedział jeszcze o tym ktoś, od kogo ja się o tym dowiedziałem.
Czytałem kiedyś opinię, że bardzo często gadasz o kasie. Ciągle tylko pieniądze i pieniądze.
PM: Kasa to jest temat, który niby każdego drażni, ale każdy chce o tym posłuchać. To jest fenomen. Przyglądałem kiedyś fora internetowe i tam co chwila pojawiały się komentarze ciągle tych samych osób, że Mirosławski tylko chciałby rozmawiać o pieniądzach. Ale skoro te osoby wiedziały, o czym ja gadałem podczas wywiadu, to znaczy, że ten program musiały oglądać. To trochę jak z piosenką „Ona tańczy dla mnie”. Nikt nie lubi takiej muzyki, każdy się z tego kawałka naśmiewa, ale gdy już leci na imprezie to najpierw każdy tupie nóżką, a po chwili wspólnie śpiewa cała sala. Tak już jest. Kasa każdego drażni i nikt nie chce o tym gadać, ale każdy lubi o tym słuchać i chce wiedzieć, ile zarabia ten czy tamten.
Wiedziałeś o tym, że ELEVEN jest zainteresowane Twoją osobą już na kilka miesięcy przed startem telewizji. Z kim rywalizowałeś o stołek sternika?
PM: Nie wiem i prawdę powiedziawszy – w ogóle mnie to nie obchodzi.
To znane nazwiska?
PM: Nie interesuje mnie to, naprawdę. Mogę Ci opowiedzieć jak to było ze mną. Pierwszy telefon odebrałem 31 marca 2015 roku, a pamiętam to dokładnie, bo był to ostatni dzień mojego pobytu na Gibraltarze. Do południowej Andaluzji przyleciał wtedy były znakomity biatlonista, czyli Tomasz Sikora i były prezes Górnika Zabrze – Zbigniew Waśkiewicz (najmłodszy rektor uniwersytetu w Polsce), bo lubili w Hiszpanii pograć w golfa. Mieszkałem akurat obok, a że lubimy się i szanujemy, to spotkaliśmy się w hotelu w malowniczej miejscowości San Pedro. Siedzimy, rozmawiamy o biathlonie, nagle dzwoni telefon. Wtedy nie padły jeszcze żadne konkrety, ale już po jednej rozmowie telefonicznej domyśliłem się, w co jest ta gra. Wróciłem do Polski, spotkałem się z zarządem ELEVEN SPORTS NETWORK. Od słowa do słowa, z coraz większymi szczegółami, kreśląc kolejne plany na to, jak ta telewizja miałaby wyglądać, przechodziliśmy do konkretów. Mam wrażenie, że od samego początku obie strony wiedziały, że to się uda i to wszystko ma sens. Przedstawiłem swoją wizję na tę telewizję, opowiedziałem o swoich planach i tym, co ELEVEN może osiągnąć z dziennikarskiego punktu widzenia.
Skąd pomysł, by za sport w tak ogromnej telewizji, jaką jest ELEVEN SPORTS NETWORK, odpowiadał tak młody chłopak, jak 26-letni Patryk Mirosławski?
PM: Na pewno moi przełożeni chcieli, by w telewizji pracowali ludzie młodzi. Ludzie z pasją, z ambicjami, którzy będą w stanie do polskiego dziennikarstwa wnieść coś nowego. Wydaje mi się, że pracujący na moim miejscu 70-letni komentator nie bawiłby się w hasztagi na twitterze i rozmowę z widzami za pomocą mediów społecznościowych. Dzięki temu, że to ja zacząłem odpowiadać za dobór ludzi do redakcji, młodzi dziennikarze jak Mateusz Święcicki, Tomek Ćwiąkała, Filip Kapica, Dominik Guziak etc. mogli liczyć na zatrudnienie. Znowu – gdyby redakcją zarządzał kto inny, to pewnie chłopak, który ma dwadzieścia parę lat i nigdy nie skomentował żadnego meczu, swojej szansy raczej by nie dostał. Ja od początku miałem swoją wizję, wiedziałem, co można zmienić i jak ten rynek zrewolucjonizować. W wielu aspektach jesteśmy prekursorami, wprowadzamy nowe standardy i bardzo mi się to podoba. To jasne, że ludzie na początku nie lubią zmian i patrzą na to krytycznie. Ale z czasem wyszło na nasze. Coraz więcej spływa do nas opinii przychylnych, co oczywiście cieszy, choć nie zamierzamy z tego powodu skakać pod sufit, tylko pracować jeszcze intensywniej.
Zdawałeś sobie sprawę, że Kowalskiemu będzie bardzo trudno przestawić się z Wolskiego i Orłowskiego na coś nowego, na coś co jest niesprawdzone i nieznane?
PM: Nie chcę, żebyś pomyślał, że jestem bucowaty, ale w ogóle nie interesują mnie opinię hejterów. Jest taki klub w Polsce, nazywa się Legia Warszawa, który działa pod dyktando opinii kibiców i tego, czego chcą trybuny. Jakie są tego efekty, każdy widzi. Wydaje mi się, że człowiek pracujący na moim stanowisku powinien być na tyle nieczuły i odporny na hejt, żeby w ogóle się tym nie przejmować. Wiadomo, że te głosy do mnie dochodzą. Ja wiem, co piszą na mój temat. Pierwsze nieprzychylne opinię na temat Mirosławskiego i ELEVEN zaczęły się już w momencie, gdy nie pokazaliśmy jeszcze żadnego meczu. Już wtedy niektórym się to nie podobało. O czym tu więcej mówić? Żeby było jasne – na forach są również perełki, jest również konstruktywna, fajna krytyka, bo czasami wytykane są nam błędy, które popełniamy, a których my na żywo podczas transmisji nie widzimy. Ale Internet pełen jest też absurdów i bełkotu, który z rzeczywistością ma tyle wspólnego co Austria z Australią a krzesło z krzesłem elektrycznym.
Hejt dla hejtu.
PM: Nie lubię czegoś takiego. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy pokazaliśmy się z dobrej strony i zrobiliśmy dużo dobrej roboty. Na początku były takie głosy, że nigdy nawet nie wystartujemy. Wystartowaliśmy. Później pojawiły się opinie, że najgorzej w ELEVEN będzie z komentarzem, bo młodzi ludzie, bo niedoświadczeni. Teraz czytam coraz częściej, że kibice nie wyobrażają sobie, by ligę włoską, hiszpańską czy Formułę 1 pokazywała inna telewizja. To dla nas ogromny sukces. Pewnie dział marketingu w ELEVEN wolałby, że każdy nas lubił i wszyscy chwalili Ćwiąkałę za jego styl komentowania, ale mnie to absolutnie nie interesuję. Wręcz przeciwnie – moim zdaniem dobry komentator to taki, który ma swój styl i wzbudza emocje. Bo sport i telewizja to emocje w najczystszej postaci.
Co powiesz o polemice na temat ter Stegena?
PM: Mieszkałem kiedyś w Niemczech, oglądałem Bundesligę i do tej pory lubię te rozgrywki. Widziałem mnóstwo meczów z udziałem ter Stegena i wiem jak on wchodził do wielkiej piłki. Widziałem jak gra, widziałem, że bardzo często podejmuje ryzyko, które nie zawsze trzeba było absolutnie niezbędne. Zbyt często grał na notę. I powiedziałem, że przyjdzie moment, w którym Barcelona przez te jego zabawy przegra ważny mecz. Posypały się hejty. „Mirosławski to pajac i kibic Realu Madryt, który bezpodstawnie oczernia bramkarza Blaugrany”. Minęły dwa tygodnia, ter Stegen zawalił bramkę w meczu z Celtą i Barca przegrała to spotkanie. Gdzie są teraz Ci moi hejterzy? Raczej milczą. Moim zdaniem komentator to nie tylko osoba, która mówi, że Gonzales podał piłkę do Fernandesa czy na odwrót, ale też gość, który może postawić tezę, wypowiedzieć się na jakiś temat, wyrazić swoją opinię. Ja zawsze będę mówił swoje zdanie, mam do tego prawo, będę krytykował, chwalił i oceniał do woli.
Czułeś satysfakcję po tym, jak ter Stegen zawalił tę bramkę?
PM: To nie chodzi o satysfakcję. Chodzi o to, żeby uważnie i mądrze oglądać futbol i trzeźwo analizować. Myśleć i wyciągać wnioski.
Zdradziłeś kiedyś, komu kibicujesz.
PM: Każdy komentator komuś kibicuje. Jeden o tym mówi, drugi nie, ale są momenty, w których serce bije mu mocniej – to chyba normalne. Trzeba jednak rozgraniczyć kibicowanie danej drużynie od wyznawania jej jak religii. Ja wyznawania – przykładowo – Realu Madryt kompletnie nie rozumiem! Nie potrafię tego pojąć. Gdyby ktoś zapytał mnie, czy wolę, żeby El Clasico wygrał Real czy Barcelona, to odpowiedziałbym, że Real, ale i w pracy, i w życiu jestem chyba obiektywny. Nie przeglądam codziennie strony internetowej Realu, nie modlę się do Cristiano, nie mam gorszego popołudnia wtedy, gdy Królewscy przegrają z Barcą 0:4 albo gdy tylko zremisują z Eibar. Mnie to nie dotyczy. Czuję sympatię do Ronaldo czy Ramosa, ale nie jestem ich fanboyem – po prostu.
Oglądałem przegrany przez Real Klasyk i tam na pewno nikt nie mógł Ci zarzucić, że kibicujesz Królewskim.
PM: Coraz częściej czytam opinię, że jestem kibicem Barcelony, niektórzy doszukują się mojej stronniczości. Każdy słyszy to, co chce usłyszeć. Mnie płacą za to, żebym wykonywał swoją robotę profesjonalnie. Jeżeli komentator faworyzuje którąś ze stron, to profesjonalny nie jest i powinien zostać wywalony ze swojej pracy. Musi zająć się czym innym, bo do tego się najzwyczajniej w świecie nie nadaje. Można mi zarzucić wiele rzeczy. Mam dużo wad, ale jednego wmówić sobie nie dam – tego, że jestem nieobiektywny. Z tym się po prostu nie zgodzę.
Dużo osób zarzuca wam, że macie zbyt dużo informacji przygotowanych na każde spotkanie i na siłę chcecie wszystko sprzedać podczas meczu.
PM: Znowu – wszystkim nie dogodzisz. Czasami są takie spotkania, jak Real – Valencia sprzed roku, gdzie dzieje się tyle, że nie jesteś w stanie powiedzieć nic więcej poza – akcja za akcję, Ramos do Modrica i tak dalej. Są jednak spotkania, gdzie można wpleść jakąś historię, jakiś background i powiedzieć o czymś, co może zainteresować widza. Każdy ma swój styl i każdy trochę inaczej „sprzedaje” mecz na antenie. Święcicki znakomicie opowiada o spotkaniu, ja preferuję relacjonować to, co dzieje się na boisku, a od tak zwanych boków mam Ćwiąkiego, który opowiada o innych, mniej lub bardziej istotnych kwestiach.
„Radio Eleven” – tak to ostatnio skomentował Janusz Basałaj podczas meczu Napoli, który komentował Mateusz Święcicki z Filipem Kapicą.
PM: Nie zgadzam się z Januszem. Oglądałem to spotkanie bardzo uważnie i twierdzę, że skomentowany był wyśmienicie! Merytorycznie, ale też z humorem, na luzie. Mecz nie był „przegadany”.
Mówiłeś przed chwilą, że jesteście prekursorami w pewnych kwestiach i zastanawiam się czy miałeś tu na myśli waszą obecność w mediach społecznościowych. Kiedyś tego nie było. U was jest interakcja i każdy z widzów wie o was więcej, jako osobach, niż kiedyś o dziennikarzach z TVP, Polsatu czy Canal+.
PM: Od początku miałem pomysł, by wypracować styl ELEVEN. On nie będzie się wszystkim podobał, nie każdy pozytywnie na to zareaguje – to jasne, ale chcemy być „jacyś”. Kilka dni temu spotkałem Michała Pola, który powiedział, że przez rok udało nam się wypracować swój własny styl. Chodziło mu o komentarz, interakcję z widzami, to jak opowiadamy o meczach. To dla mnie ogromny komplement. Przemek Pełka, komentator nc+, powiedział ostatnio w wywiadzie, że on o niektórych rzeczach powiedziałby podczas spotkania inaczej niż my, ale „chłopcy z ELEVEN to nowe pokolenie i mają swój styl”. Przeczytałem tę opinię z dużą satysfakcją, bo to oznacza, że plan, jaki założyłem w kwietniu 2015 roku, powiódł się w 100% i to już po kilkunastu miesiącach.
Na twitterze kiedyś Cię nie było, a teraz co chwilę coś wrzucasz.
PM: Czasy się zmieniają i twitter w pracy dziennikarza jest niezbędny. Zdecydowałem się założyć konto, bo pisano wiele bzdur o ELEVEN zanim jeszcze wystartowaliśmy. Że „znikająca telewizja”, że „nigdy nie wejdą na żadną platformę ani do żadnej kablówki”, że „nie mają pół komentatora”. Musiałem pewne rzeczy regulować, pojawiały się pytania, więc trzeba było niektóre wątpliwości rozwiać. Nie mam konta na Instagramie ani nie używam Snapchata, ale niedługo pewnie trzeba będzie i do tego się przekonać.
Świat twittera chyba nie do końca Ci odpowiada, prawda? Tam jeden drugiemu słodzi, każdy z każdym wymienia się uprzejmością, a Ty chyba do tego świata niezbyt pasujesz.
PM: To prawda. Napisałem to podczas Euro, że wielu dziennikarzy ma w sobie wewnętrzny obowiązek, by być pijarowcem reprezentacji Polski. Ja rozumiem, że można kibicować reprezentacji, bo sam jej kibicuję. Gdy jednak szanujący się dziennikarz wrzuca zdjęcie swoich butów i jedną sznurówkę ma czerwoną, a drugą białą i chce tym przekazać coś trenerowi Nawałce, to dla mnie jest to śmieszne. Nie lubię jak dziennikarze podlizują się sportowcom. Nie podoba mi się to. Na twitterze jest taka opcja – wycisz. Ja kilku dziennikarzy wyciszyłem. Po prostu nie mam ochoty oglądać filmików, jak jeden dziennikarz z rana biega po plaży a drugi w wolnym czasie robi zakupy w Lidlu. Nie uważam, żeby ta wiedza do czegokolwiek była mi potrzebna. Ja nie wrzucam moich zdjęć z siłowni (może dlatego, że rzadko chodzę) czy ze spaceru w parku, bo kogo to obchodzi?
ELEVEN dużo zyskało na tym, że Ćwiąkała i Święcicki są u was na wyłączność?
PM: Na pewno. ELEVEN jednak to nie tylko Ćwiąki i Święty, ale i Gazda, Kapica, Pawłowski, Dumanowski, Czachowski, Majdan, Guziak, Grzywacz, Zieliński, Majak, Sokół, Gąsiorowski i jeszcze kilku chłopaków, którzy robią znakomitą robotę (przepraszam tych, których nie wymieniłem, ale każda jest tak samo ważny w tym zespole). Odkryciem 2015 roku w polskich mediach był Ćwiąkała. Odkryciem 2016 jest Filip Kapica – robi gigantyczny progres i cały czas się rozwija. Wielu chłopaków z poważną telewizją miało styczność dopiero w ELEVEN i widać, że wkładają w to wiele serca i mnóstwo pasji, co przynosi na tę chwilę znakomite efekty.
Jesteś trochę jak ojciec w ELEVEN, który broni swoich dzieci.
PM: Trochę tak jest. Według mojej opinii Święty jest najlepszym komentatorem w Polsce. Ale inne telewizje też mają dobrych ludzi i zawsze to podkreślam. Nie mam problemu z tym, by napisać, że w Polsacie KSW znakomicie komentuje Jurkowski z Janiszem. Doceniam wielu dobrych komentatorów. Lubię słuchać Smokowskiego, Pełka jest bardzo dobry, a Twarowski w lidze angielskiej to już legenda. Nie spoglądam tylko na czubek własnego nosa. Oczywiście, oceniam wszystko według własnego uznania, ale staram się być obiektywny. Dziś mam pewność, że nasz zespół jako całość jest najlepszy w Polsce. I najbardziej oryginalny.
Często w twoich tweetach i wypowiedziach przewija sie wątek Ćwiąkiego. Kreujesz jego osobę?
PM: Ćwiąkały nie trzeba kreować, on sam buduje swój wizerunek dzięki znakomitemu przygotowaniu do każdego spotkania i komentarza, który w mojej prywatnej ocenie bardzo często jest niemal perfekcyjny.
Często jednak sobie docinacie.
PM: Bo to jest telewizja, przyjmujemy swego rodzaju konwencję. Mariusz Pudzianowski zawodowo jest strongmanem, ale czy w wolnym czasie na parkingu też targa dwutonowe naczepy? Czy Adam Małysz, jak skacze do piekarni po bułki, to zawsze robi to na nartach? Rozdzielmy świat rzeczywisty od pracy, od telewizji. My poza tym, że często z Ćwiąkim dogryzamy sobie na antenie, to poza nią jesteśmy po prostu dobrymi kumplami. Lubimy się. Pracujemy ze sobą, znamy się i nie widzimy się tylko raz w tygodniu, w sobotę o 20:45, gdy Barca gra z Betisem. To nie jest reżyserowane i wychodzi spontanicznie, ale nie ma tu żadnego drugiego dna. Nie należy do tego przypisywać żadnej ideologii.
Nie boisz się, że przez to, że wszystko staracie się robić możliwie najbardziej profesjonalnie, zaczniecie być zbyt trudni dla piłkarskiego laika? Że widz wystraszy się poziomu waszego komentarza i będzie wolał posłuchać Szpakowskiego?
PM: Grupa ELEVEN SPORTS NETWORK nie powstała w 1996 roku, tylko w 2015 i widz miał przez te ostatnie kilkanaście lat czas, by nauczyć się piłki. Był Canal+, był Polsat Sport i na tamte czasy zrewolucjonizowali pokazywanie sportu, wprowadzili kolejne elementy i polepszali poziom przekazu. Staramy się być profesjonalni, ale nie trudni i na siłę przemądrzali. Nie lubię grafomani i na piłkę zawszę będę mówił piłka i nie będę używał siedemnastu synonimów, by powiedzieć, że ktoś ją kopnął i ta wpadła do bramki. Bramka też zawsze będzie dla mnie bramką, a nie świątynią, jak niektórzy notorycznie mówią. Co to jest za świątynia? Aluminiowe słupki z siatką mam nazywać świątynią? Nie żartujmy.
Jaka jest dla Ciebie stacja docelowa?
PM: Mam niestety to szczęście i celowo użyłem tu słowa „niestety”, że w bardzo młodym wieku wszedłem na zawodowy szczyt. Zdaję sobie z tego sprawę. I teraz opcje są dwie – albo daję z siebie 110% i wszystko będzie funkcjonować, albo zluzuję do tylko 95%, co oznacza, że prędzej czy później moja przygoda z ELEVEN się skończy. Na tę chwilę daję z siebie 130% i z efektów swojej pracy jestem zadowolony, choć nie zawsze jest kolorowo, bywa ciężko. Kiedyś rozmawiałem z Tomkiem Smokowskim i trochę zdziwiony pytałem go, czemu zrezygnował z bycia szefem sportu w Canal+. Teoretycznie? Robota marzeń. Ale oprócz komentowania meczów i prowadzenia programów w studiu szef redakcji ma również dużo roboty papierkowej, administracyjnej, mnóstwo spotkań, telefonów, telekonferencji, prezentacji, dba o mnóstwo innych spraw, a to z czystym dziennikarstwem nie zawsze ma dużo wspólnego. Smoku był tym zmęczony, ja jeszcze nie jestem, ale czasem bywam. Mam idiotyczną cechę. Mianowicie wydaje mi się, że jak sam czegoś nie dopilnuję, nie przygotuję, nie doglądnę, to ktoś mi to zepsuje, zrobi nie tak jak chcę. A w telewizji na żywo błędu nie naprawisz. W efekcie robię wszystko, pracuję 7 dni w tygodniu i z jednej strony miewam przesyt, a z drugiej w sumie to uwielbiam, lubię ELEVEN, lubię tę atmosferę. Mamy przekonanie, że robimy coś fajnego, coś spektakularnego, coś, co trudno będzie powtórzyć. I to nie tylko my – redakcja – ale wszyscy pracownicy – i w dziale marketingu, i w dziale reklamy, produkcji, IT etc. Na razie mnie to bawi, ale czy tak będzie zawsze? Wierzę, że moja przygoda z ELEVEN będzie trwała i 20 lat, ale jednocześnie mam ten komfort i zawsze to powtarzam, że nie jestem uzależniony od telewizji. Nie muszę pracować w mediach i po ELEVEN nie będę już w nich pracował. Pewnie nie będę również mieszkał w Polsce. Wrócę do Andaluzji i tam będę żył. Nie zrozum mnie źle – w obecnej chwili ELEVEN jest kapitalną przygodą, przygodą mojego życia. Jeżeli jednak coś mi nie wyjdzie lub po prostu się pozmienia, to nie będzie to oznaczało, że mój świat się zawalił. Prawdziwe życie nie dzieje się przecież w kabinie komentatorskiej, na stadionie czy w paddocku Formuły 1. Odnajdę się w nowej sytuacji, gdy przyjdzie taka konieczność. Jeżeli masz w życiu absolutną niezależność finansową, ale także mentalną, to chyba jesteś lepszym dziennikarzem, nie musisz wikłać się w żadne układziki. Niezależność i dystans w tym zawodzie to bodaj najważniejsze aspekty i w tym klimacie budowaliśmy od początku tę fajną telewizję.
Jakie masz cele na przyszłość?
PM: Chcę, abyśmy popełniali jak najmniej błędów. Żebym za kilka lat nie musiał pozycjonować ELEVEN wśród jednej z najlepszych telewizji sportowych w Polsce, ale żebyśmy byli pod każdym względem najlepsi w kraju i żeby nie podlegało to żadnej dyskusji.