Dariusza Działka znacie przede wszystkim jako Dj Decksa. Dlaczego dzisiaj moim rozmówcą był słynny DJ? Bo Darek to człowiek związany ze sportem przez całe życie. Była piłka ręczną, Taekwondo, rugby, a teraz triathlon. Zapraszam do rozmowy z człowiekiem, który absolutnie zwariował na punkcie sportu i który nie wyobraża sobie swojego życie bez niego. Prawdziwy ExtraTime! DJ Decks, zapraszam!
Dariusz Działek, szerszej publiczności znany jako DJ Decks, to człowiek, który od samego początku swojego życia związany jest ze sportem.
DD: To prawda. Sport w moich życiu był obecny od dawien dawna. Gdy zaczynałem swoją przygodę ze sportem i byłem małym chłopcem, to nikt nie myślał o wielkiej karierze. Marzenia były – to oczywiste, ale sport był jedynie sposobem na spędzanie wolnego czasu. Nikt nie myślał o regularnych treningach, suplementacji, czy odpowiedniej diecie, tylko o tym, żeby miło i aktywnie spędzać czas. Byłem normalny, tak samo jak moi koledzy.
Pewnie zaraz powiesz, że zaczynałeś od piłki nożnej. Już to parę razy słyszałem.
DD: A tu Cię zdziwię! Nie, nie od piłki. Zaczęło się od piłki ręcznej. Gdy chodziłem do szkoły podstawowej nr 88, a potem do sportowej „siódemki” to grywałem w reprezentacji szkoły. Stamtąd poszedłem do Grunwaldu Poznań i tam zaliczyłem już kilka treningów. Mówię – nie była to kariera, ale na pewno pozytywna zajawka i taka chęć robienia czegoś poza szkołą.
Patrzę na Ciebie teraz i pewnie stanąłbyś między szczypiornistami Superligi, to nikt by skumał, że znalazłeś się w tym towarzystwie przypadkiem. Wyglądasz mi na lewe rozegranie.
DD: (śmiech). Warunki do piłki ręcznej może i były, ale to była tylko zabawa sportem. Fajna przygoda, bardzo miło to wszystko wspominam, ale to tylko epizod. Zdarzało mi się nawet stawać między słupkami i bronić, bo akurat była taka konieczność. Wiesz jak to jest za małolata. Ktoś trzy razy złapie piłkę i jest desygnowany do bronienia. Ktoś dwa razy trafi z karnego, więc będzie rzucał karne.
Potem było Taekwondo.
DD: Tak, ale przed tym było jeszcze judo w poznańskiej Olimpii. Wystartowałem w jednym turnieju, przegrałem pierwsza walkę, po czym pobiłem się z jakimś chłopakiem, znokautowałem go jednym kopnięciem i poszedłem do Taekwondo. To być może najważniejszy epizod w moim sportowym życiu. Trenowałem na Winogradach koło stadionu Posnanii, a nasza salka rodem z filmów amerykańskich była czymś wyjątkowym na skalę krajową. Koreański klimat, wszędzie lustra – kosmos. Trenowałem tam chyba 7 lat, zostałem nawet mistrzem Polski. Zdobyłem czarny pas, byłem w kadrze Polski, występowałem na meczach międzynarodowych. Z perspektywy czasu uważam, że całkiem nieźle to wychodziło. Mistrz Polski, czarny pas, kadra? Nie ma tragedii.
Nie chciałeś zostać przy Taekwondo? Kto wie, może zrobiłbyś wielką karierę.
DD: Jakoś chyba nie było mi dane być wielkim sportowcem. Śmieje się czasami, że zawsze byłem drugi. Czegoś brakowało do tego, by być bezsprzecznie najlepszym w danej konkurencji. Z Taekwondo skończyło się na tym, że po bardzo długiej chorobie, gdy leżałem ponad miesiąc w łóżku i dostawałem sterydy, bardzo mocno przytyłem. Przepadło mi sporo treningów, uciekły jakieś starty.Trudno było po tym wrócić, a w dodatku cały czas miałem wiele planów muzycznych. Zrezygnowałem z tego nagle, z dnia na dzień. Może za szybko?
A co robili w tym czasie Twoi rówieśnicy? Nie wierzę, że każdy grał w piłkę ręczną w Grunwaldzie. Poznań to przede wszystkim Lech, więc siłą rzeczy pewnie wychowywaliście się na Kolejorzu.
DD: Mieszkałem na Grunwaldzie, gdzie panował Lech. Nie jeździłem z nimi na wyjazdy, chyba tylko raz byłem na jakimś spotkaniu. Na mecze chodziłem, nie byłem fanatykiem – może tak. Do teraz śledzę poczynania Kolejorza, chodzę na mecze.
Od kiedy ja zacząłem interesować się waszą muzyką, w oczy rzuciło mi się rugby, które wielokrotnie pojawiało się w waszych teledyskach. Wtedy sport absolutnie anonimowy dla większości społeczeństwa, a dla was coś absolutnie normalnego, coś co was wyróżniało od innych wykonawców.
DD: Zawsze powtarzałem, że rugby odegrało wielką rolę w moim życiu. Wszystko zaczęło się od klubu „Pyrus”. Został on założony przez Dominika Machlika, czyli jednego z dwóch graczy, a obecnie trenerów Posnanii. Osiedlowy zespół, w którego składzie było wielu moich kolegów. Trenowaliśmy na polanie – zajebiste czasy. Zagraliśmy kilka spotkań, zaczęliśmy coraz poważniej myśleć o swojej przyszłości. Pojawiły się regularne treningi, zgrupowania, powstał „Chaos” Poznań, więc zaczęło wyglądać to bardziej profesjonalnie. Wielu kibiców Kolejorza trenowało razem z nami. Graliśmy już sporo meczów, często wygrywaliśmy, zdarzały się porażki, ale najważniejsze było to, że każdy z nas robił to co chciał. Wychowywaliśmy się w tej rodzinie rugby i nabieraliśmy takich cech, które są charakterystyczne dla tej grupy społecznej.
Potem była Posnania.
DD: Dokładnie. O Posnanii pewnie już wiesz. Grałem na skrzydle, czasami w środku. Zdarzało się nawet w młynie, chociaż nie nadawałem się do tego. Miło wspominam wyjazdy, mecze ligowej, turnieje plażowe. Rugby mnie wciągnęło i zaraziło. Ktoś, kto tego nie spróbuje, pewnie nie będzie wiedział o czym mówię.
W rugby jest pasja?
DD: Oczywiście. Pieniędzy z tego nie ma nawet w tak wielkim mieście jak Poznań, co jest bardzo przykre. Żaden zawodnik w Polsce nie wymaga Bóg wie jakich zarobków. Pieniądze, które wystarczą na podstawowe rzeczy, dzięki czemu zawodnik będzie mógł skupić się tylko i wyłącznie na uprawianiu sportu. To jednak temat na szerszą skalę. Ludzie kochają rugby takim, jakie jest i zdają sobie sprawę z ułomności tej dyscypliny sportu w naszym kraju. A czy pasja? Zdecydowanie tak. Sportowcy, którzy zajmują się dyscypliną sportu pozbawionej ogromnych pieniędzy są trochę inni – takie mam przynajmniej wrażenie. Nie wiem czy się ze mną zgodzisz.
Zdecydowanie. Z Posnanią wydarzyło się ostatnio coś, co bardzo poruszyło całym środowiskiem rugby w naszym kraju.
DD: Szkoda gadać. Rozwiązano sekcję w rugby 15-osobowym, który od dłuższego czasu był stałym miejscem na rugbowej mapie Polski. Zawodnikami z Posnanii od razu się zainteresowano i teraz grają oni w innych klubach. Została nam tylko drużyna siódemek, ale to nie to samo. Szkoda, niezwykła szkoda, ale mam wrażenie, że rugby jeszcze wróci do Poznania.
A Ty traktowałeś rugby poważnie? Bo to chyba jednak tylko dodatek do codziennych obowiązków, pracy, rodziny.
DD: Ja byłem mega wkręcony w rugby. Ta dyscyplina różni się tylko tym od innych – profesjonalnych sportów tym, że nie płacą w niej pieniędzy. Serio. Zaangażowanie, pasja, poświęcenie, włożony wysiłek są naprawdę ogromne. Gdybyś chciał przejść obok meczu rugby obojętnie, bez zaangażowania, to zszedłbyś z boiska z poważną kontuzją. A żeby się w pełni angażować musisz mocno trenować i układać swoje życie pod trening. W innym wypadku Cię nie ma.
Rywale patrzyli na Ciebie trochę inaczej przez to, że byłeś już wtedy znanym Dj-em?
DD: Na pewno wiele osób wiedziało kim jestem. Czy inaczej? Na boisku wszyscy są równi i nawet jakbym był prezydentem Poznania, to zaszarżowaliby mnie bez zastanowienia. Jakąś tam sympatia jednak była przed, czy po meczu. Rugby ma to do siebie, że wszyscy się lubią. Na meczu dostajesz bułę od swojego rywala, a po meczu przybijasz piątkę i idziesz na piwko.
W szatni rozumiem zawsze leciały Twoje kawałki.
DD: Różnie. Hip hop fajnie łączy się z rugby, pasuje do tej dyscypliny sportu. Na pewno nie zawsze, ale jak ktoś miał na to ochotę, to przejmowałem stery nad klubową konsoletą (śmiech).
Kiedy skończyła się Twoja przygoda z rugby?
DD: 5 lat temu. Zacząłem trenować w klubie Citizen w Poznaniu i zacząłem interesować się triathlonem. Tak, dobrze słyszysz. Nie maratonem, tylko triathlonem. Dużą uwagę zawsze przywiązywałem do treningów siłowych, jak jeszcze grałem w rugby, to zostawałem po treningach i biegałem, więc wydawało mi się to naturalną koleją rzeczy. Oczywiście, że jest to dyscyplina sportu zupełnie inna, od rugby, ale od razu mi się spodobała.
Darek najpierw piłka ręczna, potem taekwondo, rugby i na końcu triathlon. Zwariowałeś.
DD: Triathlon od początku mi się podobał. Wymaga ogromnej pracy włgaożonej na treningach, wytrzymałości, siły fizycznej, ale i psychicznej. Bez mocnej głowy nie ukończyłbyś triathlonu. Nie wierzę w to. To mnie kręciło. Mierzenie się z samym sobą, z własnymi słabościami.
Trudniej już wybrać nie mogłeś.
DD: Tak uważasz?
No mógłbyś co prawda biegać w Chamonix na 170 kilometrów, ale lekko w triatlonie to raczej nie jest.
DD: Ja tak ostatnio myślałem, że każda dyscyplina jest trudna i bardzo ciężko trzeba trenować, by osiągnąć sukces. W rugby też musisz być dobrze przygotowany pod każdym aspektem, by dobrze grać. Triatlon jest jednak długi. Wysiłek nie trwa 20 minut, tylko dużo dłużej. Musisz wytrenować trzy różne dyscypliny sportu i połączyć je w całość.
To nie jest tak, że poziom trudności danej dyscypliny sportu można zmierzyć przez czas, który zawodnik musi poświęcić na trening?
DD: Coś w tym jest. Ja też nie idę na 20 minut na rower, tylko 2 godziny. Chodzę pływać rano, o 5:45 i to też nie jest pluskanie się w wodzie, tylko poważny trening. Bieganie? Kurcze, jak ja nie lubię biegać! Musisz jednak przebiec te 10 km i to nie raz – na zawodach, tylko też na treningach. Sporo czynników składa się na to, żeby osiągnąć sukces.
Bieganie najgorzej Ci idzie?
DD: Zdecydowanie. Nie lubię biegać.
A co najlepsze? Rower?
DD: Chyba tak. Lubię rower, dużo jeżdżę.
A pamiętasz swój pierwszy start w triathlonie.
DD: Oczywiście. To było 4 lata temu w Sierakowie. Do wyboru była 1/4 w Ironmanie i 1/2. Ja wybrałem 1/4. 950m pływania, 40km na rowerze i 10km biegania. Katorga. Skończyłem z czasem ponad 3 godzin. Potem wystartowałem w 1/2 i tam już było zdecydowanie lepiej i potem już pełen dystans w Zurychu.
Czyli było ciężko, ale chciałeś więcej i więcej.
DD: Dokładnie. Złapałem bakcyla. Zacząłem na poważnie trenować w klubie Citizen. Rano pływanie, potem spinning, siła nóg, czyli same przyjemności (śmiech).
Jakbyś zaczynał od maratonu, to naturalną koleją rzeczy byłby udział w triatlonie. Ty od razu skoczyłeś na głęboką wodę, więc zapytam: jakie cele ma osoba, która trenuje triatlon? Bo Twój apetyt rośnie w miarę jedzenia w zastraszającym tempie.
DD: 25 czerwca w Austrii jest Extreme Triatlon i tam planuje wystartować. Trasa ma duże przewyższenia, prawie 5900 metrów. 3900 metrów pod górę na rowerze i 1900 w biegu, wiec tam na pewno chce ukończyć wyścig.
Dobrze, że w wodzie nie ma przewyższeń.
DD: (śmiech) Ale płyniemy w rzece. Połowa z prądem, połowa pod prąd.
Nie wierzę, że chcesz tylko ukończyć.
DD: Chce to zrobić dla fanu, bo jakbym chciał zakwalifikować się na mistrzostwa świata, to musiałbym zejść do około 9,5 godziny, a t0 jest już naprawdę dobry wynik. W międzyczasie polecę jeszcze do San Francisco i tam wystartować w „Ucieczce z Alcatraz”.
A powiedz mi, gdzie w tym wszystkim jest czas na muzykę? Ona pomaga, przeszkadza w uprawianiu sportu?
DD: Pomaga i to zdecydowanie. Jest odskocznią, ale bardzo potrzebną. Motywuje w treningu do i najzwyczajniej w świecie pomaga.
Pierwotnie mieliśmy się spotkać w Body Chiefie, czyli Twojej zaprzyjaźnionej firmie, która Cię wspiera. Dj Decks stał się jedną z twarzy tej właśnie marki.
DD: Jestem z nimi bardzo blisko związany od początku ich działalności i bardzo cieszę się, że tak jest. Zapewniają mi jedzenie, 5 posiłków dziennie, więc współpraca układa się rewelacyjnie. Tomek Słodkiewicz przygotowuje mi specjalną dietę, która pomaga mi w treningu za co bardzo dziękuję. Mam dużo na głowie, rodzina, treningi, muzyka, moja nowa marka odzieżowa „Hero”, więc tego wolnego czasu na przyrządzenie pożywnego jedzenia byłoby naprawdę niewiele.
Body Chief bardzo postawił na współpracę ze sportowcami.
DD: Dokładnie. Dużo chłopaków współpracuje z Body Chiefem, ale są w tym po prostu dobrzy.
Cała rodzina jest zaopatrzona w jedzenie? Czy wszyscy na obiad schabowy, ziemniaczki i kapustka, a Ty się raczysz pełnoziarnistym makaronem i owsianką na śniadanie?
DD: Mamy dwójkę dzieci, wiec jak robię im kolację to też z chęcią skubnąłbym paróweczkę lub coś innego, ale wiem, że muszę pilnować diety. Żona je razem ze mną. Dzieci mają swoje frykasy.
Powiedz mi Darek, czy nie pojawiła się nigdy oferta walki w MMA? Bo to jest modne w naszym kraju. Osoba, którea jest znana, uprawia sport, miała styczność ze sztukami walki. Tak zwany freak fight.
DD: Kiedyś coś tam było, ale nic poważnego. Powiedziałem nawet żonie w żartach, że idę się bić, ale nie była zadowolona.
Mówisz o KSW?
DD: Nie.
Dobra Decks, na koniec – już standardowo – czego Ci życzyć?
DD: Kurcze, nie wiem. Zdrowia – to na pewno. Wytrwałości i… to chyba wszystko. Reszta sama przyjdzie. Nie mam na co narzekać, serio. Niech jest tak jak jest. Pasja, zajawka – wszystko mam.
Z tego miejsca chciałem podziękować za pomoc w przygotowaniach i realizacji swoich celów firmom: Body Chief, Senseishop, garmin24.pl, RuckPro, Maro, Cityzen Be3 Triathlon, Gucman Athletics.