Radosław Dudycz. Dwukrotny mistrz Polski w maratonie. Niezwykle skromny i bardzo sympatyczny facet. Od kilku lat trener, przyszły doktor wychowania fizycznego. Twarz gdańskiej akcji „Aktywuj się w maratonie”. O wielu rzeczach bardzo ciekawie. Pasjonat. Szczęśliwy mąż Sylwii, czyli kobiety, której bardzo wiele zawdzięcza. Przykład biegacza, który dzięki spokojnemu treningowi doszedł na sam szczyt. Zapraszam do wywiadu!
Wielu sportowców, którzy zaczynają swoją przygodę z daną dyscypliną od razu dają po sobie poznać ogromny talent. Miałem kolegę, który w wieku 16 lat biegał 1000m w czasie 2:28 i wygrywał wszystkie szkolne zawody, potem OOM. Ty w wieku juniora i potem młodzieżowca byłeś co najwyżej przeciętnym zawodnikiem.
Radosław Dudycz: A czy teraz ten Twój kolega jeszcze trenuje?
Nie.
RD: No widzisz. Tak się właśnie kończy kariera zawodników, którzy w bardzo młodym wieku zaczynają zbyt ciężko trenować. Szybko osiągają znakomite rezultaty, po czym znikają z biegowej mapy świata. Ja w wieku juniora, czy potem młodzieżowca nie byłem najlepszy w Polsce. Ba, nie byłem nawet jednym z najlepszych biegaczy. W krajowym czempionacie w kategorii juniorskiej plasowałem się gdzieś w okolicach drugiej dziesiątki.
Bo późno zacząłeś trenować.
RD: To prawda. Trenować zacząłem w wieku 17 lat. Namówił mnie do tego mój nauczyciel od wychowania fizycznego – Piotr Zduński. Dopiero po dwóch latach postanowiłem poświęcić się temu w pełni i rozpocząć specjalistyczny trening. W tym wieku niektórzy trenowali już po 3, 4 lata, tak więc to oni zdobywali medale na mistrzostwach Polski.
Mój kolega w tym wieku kończył już pomału sportową karierę.
RD: (śmiech) Można i tak.
Powiedziałeś kiedyś, że jest jeszcze jedna osoba, która zmotywowała Cię do rozpoczęcia treningów.
RD: Miałem w klasie kolegę, który na wszystkich sprawdzianach z biegów długich był ode mnie słabszy. On zaczął trenować i osiągać całkiem dobre wyniki. Pomyślałem, że warto spróbować.
Próbowałeś również innych dyscyplin sportu.
RD: Dokładnie, grałem w piłkę. Powiem Ci szczerze, że nawet nieźle mi to wychodziło. Stwierdziłem jednak w pewnym momencie, że w sporcie drużynowym zdecydowanie trudniej jest osiągnąć sukces. A ja bardzo chciałem być najlepszy.
Długo nie byłeś najlepszy. Wielu biegaczy zawiesiłoby kolce na kołku i dało sobie z tym spokój. Nie było medali, co za tym idzie pieniędzy, a trenować trzeba było bardzo ciężko.
RD: Ja tak naprawdę pierwszy swój poważny sukces odniosłem w wieku 30 lat zdobywając medal brązowy w Mistrzostwach Polski w półmaratonie i dwa tygodnie później zwyciężając w Maratonie Warszawskim. To późno. Odnoszę takie wrażenie, że ciężej wtedy było zdobyć medal na krajowym podwórku. Mniej było imprez biegowych, więc na te, które już się odbywały wszyscy ostrzyli sobie pazury. Dla zawodników, którzy specjalizują się w biegach długich wyniki przychodzą dopiero po 25 roku życia. Długo trzeba zatem czekać, by zaistnieć i biegać na miarę swoich oczekiwań. Wielu w tym momencie rezygnuje.
Chodzi mi o to, że musiałeś trenować bardzo profesjonalnie, żeby osiągnąć to, co osiągnąłeś. Póki nie byłeś najlepszy, to nie miałeś z tego pieniędzy. Gdy nie miałeś z tego pieniędzy, musiałeś pracować. Pracując ciężko mówić o profesjonalnym uprawianiu sportu. Koło się zamyka.
RD: Miałem szczęście, że studiowałem na AWF-ie. Mogłem trenować i godziłem to ze zdobywaniem wykształcenia. Potem był siedmioletni etap pracy w szkole i tam również swój plan dnia mogłem ułożyć w taki sposób, by zawsze znalazł się w nim czas na trening. Wymagało to więcej pracy i poświęceń, ale gdy ktoś jest kreatywny i bardzo chce, to wszystko może ze sobą pogodzić.
Ale w listopadzie zamiast obozu klimatycznego musiałeś przygotowywać dzieciaków do zawodów szkolnych w unihokeja.
RD: Tak, oczywiście było to wszystko możliwe do pewnego stopnia. Dlatego zdecydowałem się na zrezygnowanie z pracy w szkole i od 2007 roku można powiedzieć, że stałem się zawodowcem. Mogłem trenować dwa razy dziennie, zwiększyłem ilość obozów wysokogórskich, a układając plan treningowo – startowy uwzględniałem w nim najwyższe cele sportowe.
Kiedy zacząłeś być zadowolony z osiąganych przez siebie wyników? To był ten 2004 rok?
RD: Tak. Po tym medalu w półmaratonie, zwycięstwie w Maratonie Warszawskim i srebrnym medalu w 2005 roku w maratonie w Dębnie utwierdziłem się w przekonaniu, że to wszystko zmierza we właściwą stronę.
W pewnym momencie wiadome było, że skoncentrujesz się na biegach ulicznych. Jaki Twoim zdaniem jest najlepszy wiek na to, by wystartować w półmaratonie lub maratonie? Ty miałeś 30 lat, gdy zdobywałeś pierwszy medal mistrzostw Polski, a Marcin Chabowski w wieku bodajże 25 lat postawił na bieganie długich dystansów po asfalcie.
RD: To jest bardzo indywidualna sprawa. Ja miałem 17 lat gdy w ogóle zacząłem swoją przygodę z bieganiem. Marcin zaczął trenować kilka lat wcześniej, więc u niego wiek 25 lat był już momentem, w którym był dojrzałym biegaczem. Mógł zatem próbować swoich sił w biegu maratońskim. Ja nie byłem na to gotowy, ale jak już powiedziałem – to bardzo indywidualne podejście.
Bieganie na bieżni nie wychodziło Ci pewnie tak, jakbyś sobie tego życzył, ale wielokrotnie powtarzałeś, że bez tego trudno jest potem zaistnieć w biegach ulicznych.
RD: Zdecydowanie. Biegaczowi, który w początkowej fazie swojej kariery zlekceważył treningi na bieżni może w dalszej części kariery czegoś zabraknąć w decydujących momentach danego wyścigu. Spójrzmy sobie na najlepszych zawodników w historii maratonu. Paul Tergat, Haile Gebrselassie czy Kenenisa Bekele to fantastyczni biegacze wywodzący się z bieżni, którzy potem decydowali o losach największych ulicznych imprez biegowych na świecie.
Jesteś zadowolony ze swoich wyników osiągniętych na stadionie?
RD: Zdaje sobie sprawę z tego, że wyniki mogły być lepsze. Na 5 000m uzyskałem 14:08, ale też nie koncentrowałem się specjalnie na tym dystansie. Wynik 29:16 na 10 000m dziś pewnie gwarantowałby złoty medal, a kiedyś nie plasował zawodnika na podium. Uważam, że są to przyzwoite wyniki.
W 2004 roku ustanowiłeś swój rekord życiowy w biegu półmaratońskim, a dopiero 5 lat później przyszła życiówka w maratonie. Czym była spowodowana aż tak długa przerwa pomiędzy tymi rekordami?
RD: Niestety miałem po drodze kilka zdarzeń, które w znaczny sposób wpłynęły na moją karierę. Mam na myśli kontuzje, które w treningu maratońskim są niezwykle trudne do uniknięcia. W przygotowaniach maratońskich są znacznie większe obciążenia niż w treningu do biegów długich czy nawet do półmaratonu. Aby uzyskać rekord życiowy musi się zgrać kilka elementów jak: forma, taktyka, zdrowie, dyspozycja dnia czy warunki pogodowe.
Który wynik jest dla ciebie bardziej wartościowy: 1:04, 01 w półmaratonie czy 2:14, 58 w maratonie?
RD: Myślę, że ten w maratonie.
A jak wspominasz bieg w Nowym Jorku? Tam była szansa, żeby ustanowić swój rekord życiowy. Tak przynajmniej powie osoba, która nie wie jakie warunki atmosferyczne panowały wtedy w Stanach.
RD: Ekipa do biegania była znakomita, tylko pogoda była słaba. Nie chodzi już nawet o zimno, które spotkało mnie za Oceanem, ale mocny i porywisty wiatr, który długimi fragmentami wiał prosto w twarz. Zająłem dobre – 17 miejsce, byłem trzecim Europejczykiem wśród ponad 50 tyśsięcybiegaczy co było odebrane przez wielu jako olbrzymi sukces. Nie przełożyło się to jednak na dobry wynik.
Pogoda była fatalna. Nawet czas najlepszego zawodnika nikogo nie powalił na kolana. 2:08, 24 o ile dobrze pamiętam.
RD: Sam widzisz. W Berlinie taki czas daje miejsce poza podium. Ale cieszę się, że tam pobiegłem. Chciałem zakończyć swoje starty maratońskie wielkim biegiem. Stąd też Nowy Jork był w pewien sposób spełnieniem moich marzeń. Polecam wszystkim – naprawdę miasto i sam bieg robi ogromne wrażenie.
Stać Cię było na szybsze bieganie? Jaki był Twój pułap maksymalny?
RD: Myślę, że 2:13, no może 2:12 z hakiem. Tyle może byłbym w stanie pobiec.
Czy uważasz, że dwa tytuły mistrza Polski w maratonie zbudowały wizerunek marki Radosława Dudycza?
RD: Dwa tytuły mistrza Polski na pewno są moimi największymi osiągnięciami w zawodniczej karierze. Pewnie gdybym był drugi czy trzeci, to ten sukces mógłby być inaczej postrzegany. Trzeba sobie jasno powiedzieć – mało kto zdobywa dwa razy z rzędu złoty medal na mistrzostwach Polski w maratonie. Ta sztuka udaje się tylko nielicznym.
Podczas ostatniego PZU Gdynia Półmaraton 6 na mecie Błażej Brzeziński, który był zarazem najlepszym polskim biegaczem w stawce otrzymał w nagrodę pieniężną wysokości 500zł. To przykre, bo takie pieniądze profesjonalnemu zawodnikowi wystarczą co najwyżej na odżywki.
RD: Jest to spory problem, nie ma co ukrywać. Żeby biegać na dobrym poziomie trzeba w siebie inwestować. Do tego potrzebne są pieniądze. Ale na szczęście przeważająca większość polskiej elity maratońskiej, do której należy również Błażej, posiada kontrakty wojskowe. Mają zapewnione pełne uposażenie, szkolenie sportowe, a co najważniejsze – po 15 latach służby wypracowane prawo do emerytury, także nie mogą narzekać. Mogą się na 100% poświecić swojej profesji. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że coraz częściej do naszego kraju przyjeżdża już nie tylko grupa Ukraińców, Białorusinów ale i Kenijczyków czy Etiopczyków, którzy reprezentują światowy poziom. Niezwykle trudno w takiej stawce uplasować się na najwyższych miejscach.
Nie można zatem wprowadzić osobnej klasyfikacji dla najlepszych polskich biegaczy?
RD: To jest znakomity pomysł. Wprowadziłbym oddzielną klasyfikację dla polskich zawodników, którzy między sobą rywalizowaliby o przyzwoite nagrody finansowe. Zawodowi biegacze większą uwagę przywiązywaliby wtedy do efektywności startowej i nie musieliby uczestniczyć aż w tak wielu zawodach. Kenijczycy bardzo często są nie do pokonania, a polski sport tylko na tym traci.
Kiedyś powiedziałeś, że jak 15 lat temu na bieg przyjechał czarnoskóry zawodnik, to wszyscy robili zdjęcia. Teraz jest bieg na 5km w Tczewie, do wygrania 6 stów, a przyjeżdża trzech Kenijczyków.
RD: No tak to niestety wygląda. Mają do tego pełne prawo.
Wielu sportowców ma problem z „życiem po życiu”. Ty doskonale sobie z tym radzisz. Jesteś trenerem, masz pod sobą wielu zawodników. Taki był plan na swoją przyszłość po zakończeniu kariery?
RD: Ja już bardzo dawno temu wiedziałem co chce robić w życiu. Ważne, by za szybko nie zaczynać przygody z trenerką. Do tego potrzeba doświadczenia, opanowania i wiedzy, którą trzeba umieć przekazywać. Gdy będziesz trenerem biegając czynnie, coś na tym może ucierpieć – albo Twoje wyniki będą gorsze, albo wyniki Twoich podopiecznych nie będą na miarę ich możliwości.
Skąd pomysł na „Aktywuj się w maratonie”?
RD: „Aktywuj się w maratonie” to pomysł gdańskiego MOSiR-u. Zostałem autorem koncepcji i trenerem koordynatorem , który przygotowuje biegaczy do tego królewskiego dystansu. W ramach tego programu są ujęte zarówno wspólne treningi biegowe jaki i cykl wykładów poświęconych tematyce biegowej. Moje doświadczenie i relacje trener – zawodnik rozwijały się latami. Początkowo były to jedynie dwie, trzy osoby, potem ta grupa systematycznie się powiększała. Obecnie oprócz zawodników, których prowadzę indywidulanie do różnych imprez biegowych, pod moją opieką jest grupa niemal 150 biegaczy, których wraz trenerami DUDYCZ team przygotowujemy do 2. PZU Gdańsk Maraton. Projekt cieszy się dużym zainteresowaniem. W skali krajowej jest największym takim przedsięwzięciem. Obecnie mamy drugą edycję programu i ja już boję się tego, co będzie za rok. 12 miesięcy temu było kilkudziesięciu zawodników, w tym roku dwa razy więcej a za rok pewnie ponad 200. Trzy grupy zaawansowania, różne obciążenia treningowe. Chyba będziemy trenować na lotnisku, żeby się wszyscy pomieścili (śmiech). A tak poważnie, to super inicjatywa. Poważne treningi i dobra zabawa. Daje mi to dużo radości i satysfakcji.
Dla wielu osób jesteś autorytetem.
RD: Bardzo mi miło. Myślę, że w ubiegłym roku 90% moich podopiecznych pobiło swoje maratońskie życiówki lub zaliczyło super debiuty. To cieszy, bo dzięki wspólnemu celowi oraz determinacji udało się zrobić coś fajnego.
Jakie są cele Radka Dudycza?
RD: Zabrać się w końcu za doktorat. Mam już sporo materiałów, by usiąść do pracy doktorskiej i ją obronić. Do tego coraz częściej myślę o napisaniu poradnika biegowego. Mam już dosyć dużo doświadczenia, więc coś takiego mogłoby się sprawdzić.
Jesteś ekspertem?
RD: Mam dużą wiedzę.
Skromniacha.
RD: Bieganie to dla wielu osób bardzo łatwy sport, ale jak już zawodnik jest na nieco wyższym poziomie, to musi się w pewne rzeczy zacząć zagłębiać. Bez tego nie da rady. Odżywianie, plan, trening ogólnosprawnościowy – to wszystko detale, które wpływają na całokształt.
A jakie są Twoje marzenia trenerskie?
RD: Jestem już na biegowej emeryturze, mogę na 100% poświecić się trenerce. Dlatego z pewnością będę dalej rozwijać swoje biegowe projekty, mam już nawet kilka nowych propozycji. Dużo satysfakcji sprawiają mi sukcesy moich podopiecznych, zarówno tych którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z bieganiem jak również wyniki maratońskie już doświadczonych amatorów. Jednocześnie chciałbym pozyskać zawodnika wysokiej klasy i przygotować go do poziomu mistrzowskiego. Wytrenować go i prowadzić jego karierę, gdy będzie już z powodzeniem rywalizował w największych imprezach biegowych w naszym kraju. To takie moje marzenia trenerskie. Mam nadzieję, że osiągalne.