Interesując się boksem od wielu lat, nazwisko Masternak jest zakodowane w mojej głowie już od bardzo dawna. Tymczasem Ty wciąż jesteś młodym pięściarzem. Dopiero w maju kończysz 29 lat.
Mateusz Masternak: Ja przeszedłem na zawodowstwo w wieku 19 lat, czyli w bardzo młodym wieku. Początek mojej seniorskiej kariery przypadł na przełomowy okres w boksie, gdyż zniknęła liga, w której zawodnicy mogli boksować. Liga nie gwarantowała wielkich pieniędzy, ale pozwalała wyżyć z boksu, a dodatkowo zapewniała ciągłość sportową i pewien rozwój dla młodego zawodnika. Stanąłem przed wyborem: czy kontynuować swoją karierę jako amator, czy przejść na zawodowstwo.
W pewnym momencie swojej kariery stanąłeś przed problemem, z którym musiało się zmierzyć wielu pięściarzy amatorskich w swoim życiu. Mówię tu o braku pieniędzy. Stąd też postanowiłeś przejść na zawodowstwo. Oznaczało to skok na głęboką wodę.
MM: Bardzo wielu zawodników w tamtym czasie przechodziło na zawodowstwo. Między innymi Fonfara, Chudkowski, Wawrzyk. Takie były czasy. Nie było to łatwe, ale to była jedyna słuszna decyzja.
Przełomowym momentem w Twojej karierze amatorskiej był złoty medal mistrzostw Polski juniorów w kategorii średniej. Kilka razy powtarzałeś, że wtedy był to ogromny sukces.
MM: Dziś pewnie nie cieszyłbym się z tego, ale wtedy było to dla mnie wielkie osiągnięcie. To był 2005 rok. Gołota wałczył z Byrdem o mistrzostwo świata, Adamek podczas tej samej gali zdobywał pas. Porównywałem się z wszystkimi wielkimi zawodnikami, którzy na początku swojej kariery zostawali mistrzami Polski. Na pewno pozytywnie mnie to nakręcało i motywowało do jeszcze cięższej pracy.
Pamiętasz swój pierwszy międzynarodowy występ w biało-czerwonych barwach?
MM: To były mistrzostwa Europy w Tallinie, w których nie udało mi się awansować do ćwierćfinału. Pierwszą walkę wygrałem, drugą minimalnie przegrałem. Dostałem nawet dyplom za jedyny nokaut podczas całego turnieju. Mam go gdzieś do dzisiaj. Czy to był sukces? Na pewno nie. Gdybym tamten pojedynek wygrał, to miałem szansę namieszać w czołówce. Stać mnie wtedy było na medal.
Tamto niepowodzenie powetowałeś sobie na mistrzostwach Polski seniorów, na których zdobyłeś brązowy medal.
MM: Wiele osób przestrzegało mnie przed przejściem na zawodowstwo. Mówili, że boks seniorski to zupełnie inny poziom i z tym, co obecnie umiem, nie mam czego szukać wśród dorosłych pięściarzy. Zdobyłem brązowy medal mistrzostw Polski mając 18 lat. Udowodniłem wielu osobom, że można, a samemu sobie uświadomiłem, że seniorski boks to nie jest poziom nieosiągalny. Nawet gdy jesteś młody, a dobrze boksujesz, to możesz z powodzeniem rywalizować ze starszymi zawodnikami.
Jak więc wspominasz boks amatorski?
MM: Boks amatorski to był tylko początek mojej przygody z tym sportem. Niektórzy toczą wiele walk, zbierają doświadczenie, ale dla mnie to nie miało aż takiego znaczenia. Ja zaboksowałem około 50 walk na amatorstwie, ale nigdy nie przywiązywałem do tego szczególnej uwagi.
A nie 70 przypadkiem? 61 zwycięstw i 9 porażek – tak wyczytałem.
MM: Tak naprawdę to nikt nie wie ile tego było. Na pewno nie 70. Mniej. Oficjalnie przyjęto, że 50 i niech tak zostanie.
Pamiętasz pierwszy zawodowy kontrakt? Podpisałeś go na 4 walki, które stoczyłeś w Stanach. To było bardzo odważne posuniecie. Wszyscy bali się lecieć walczyć za Ocean.
MM: Ja wtedy nie miałem pojęcia o boksie. Dostałem kontrakt do podpisania, konkretne pieniądze, walki z takimi, a nie innymi przeciwnikami i pojechałem boksować. Mało który Polak wyjeżdża w pierwszej walce do Stanów, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Nie znałem tego środowiska, więc nie myślałem o tym czy mnie przypadkiem nie przekręcą. Liczył się tylko boks.
To prawda, że po tych pojedynkach w Ameryce zaproponowali Ci, żebyś walczył w barwach USA?
MM: Jesteś już drugim dziennikarzem, który mnie o to pyta. To kompletna bzdura. Nie wiem kto w ogóle to wymyślił. Czemu miałbym niby walczyć jako Amerykanin? Mam tam rodzinę, ale moi rodzice są Polakami, ja mieszkam w Polsce od zawsze. Nie rozumiem tego.
Gdybyś był Mathew Masternak, to wtedy dostałbyś taką propozycję.
MM: (śmiech) No może wtedy tak.
Na początku października 2008 roku zawalczyłeś z Alexem Mogylewskim o pas młodzieżowego mistrza świata federacji WBC. Wygrałeś pewnie przez nokaut i gdzieś tam nazwisko Masternaka zaczęło zyskiwać na wartości.
MM: To była bardzo ważna walka dla mnie. Po raz pierwszy walczyłem w kategorii cruiser. Wcześniej do każdego pojedynku musiałem gubić kilogramy. Gdy jeździłem na ostatnie walki w półciężkiej to myślałem tylko o jedzeniu. Musiałem gubić osiem, dziesięć kilo, a to bardzo dużo. Pierwszy raz walczyłem na dłuższym dystansie, przeciwnik tez był wymagający. Byłem znakomicie przygotowany i to zaprocentowało. Miło to wspominam.
Zostałeś mistrzem świata i Andrzej Wasilewski napisał pismo do prezydenta WBC o to, aby zabrali Ci pas. To prawda?
MM: Ja nie pamiętam jak to dokładnie wyglądało. Było coś na rzeczy, ale serio nie wiem na czym to w końcu stanęło i czy faktycznie Andrzej napisał to pismo. Chodziło niby o to, że ja byłem mistrzem świata, a nie broniłem tytułu. A Tomek Chudkowski miał ze mną walczyć, a do pojedynku nie doszło. To nie ma znaczenia, było jakieś zamieszanie z tym związane.
Początek Twojej kariery zawodowej był piorunujący. Polscy kibice, który cieszyli się z sukcesów Adamka i Włodarczyka zaczęli coraz bardziej interesować się Masternakiem. Eksperci mówili, że będziesz największym mistrzem w historii polskiego boksu zawodowego.
MM: Jak eksperci zaczęli tak mówić, to ja poznałem już dosyć dobrze boks zawodowy. Byłem już doświadczonym zawodnikiem, mimo że wciąż byłem bardzo młody. Wiedziałem co mam robić. Zdawałem sobie sprawę z tego, że wciąż brakuje mi doświadczenia, by toczyć walki o mistrzowskie pasy. Byłem dobrze zapowiadającym się, ale zachowywałem spokój.
Kolejnym krokiem w Twojej karierze był wyjazd do Niemiec. Minęło już trochę czasu od tamtej decyzji – jak to skomentujesz?
MM: To była bardzo dobra decyzja. Wiele się nauczyłem, dużo zobaczyłem. Nie żałuje jej – to na pewno. Nie wszystko potoczyło się po mojej myśli, ale nie mogę powiedzieć, że wyjazd do Niemiec był złym pomysłem.
15 grudnia 2012 zdobyłeś tytuł Mistrza Europy federacji EBU pokonując jednogłośnie na punkty Fina Juho Haapoję. Zostałeś dzięki temu szóstym Polakiem, który zdobył pas Mistrza Europy.
MM: Nie da się ukryć, że jak do tej pory zdobycie mistrzostwa Europy to moje największe osiągnięcie. Gdy ktoś mówi o Masternaku to najczęstszym sukcesem, który się przypisuje do niego był tytuł mistrza Starego Kontynentu. Apetyt był jednak coraz większy.
Czy przełomowym momentem w Twojej dotychczasowej karierze był przegrany pojedynek z Grigorijem Drozdem?
MM: Dużo miałem problemów przed tym pojedynkiem. Trzy razy zmieniał się termin walki i mój rywal. Trenowałem, przygotowywałem się bardzo solidnie, a tu nagle decyzja, że nie ma walki. Trochę odpoczynku i znowu robota od samego początku. Byłem bardzo zmęczony, przetrenowałem się. Obejrzałem kilka walk Drozda i stwierdziliśmy z trenerem, że to jest rywal, którego mimo tych przeciwności losu uda mi się pokonać. On jednak był w życiowej formie i bardzo dobrze zawalczył. Pokonał mnie, bo był lepszym zawodnikiem. Ja słabłem z rundy na rundę. On wprost przeciwnie.
Zalatuje tu amatorką. Ty – mistrz Europy, a trzy razy przekładają Ci termin walki. To mistrz mówi jak ma być, a reszta musi się dostosować.
MM: Nie wiem, co Ci powiedzieć. Nie powinno tak być, ale teraz już nie tego nie zmienię.
Potem był ten, powiedziałbym „dziwny” pojedynek z Yourim Kalengą w Monte Carlo. Przegrałeś nie jednogłośnie na punkty, choć wkoło werdyktu było wiele kontrowersji.
MM: Bardzo dobrze to nazwałeś. To był „dziwny” pojedynek. Jakoś tak szybko mi to minęło, przeszedłem obok tej walki. Stoczyłem najsłabszy pojedynek w swojej karierze, oddałem zwycięstwo bez walki. Nie wiem, ciężko mi się do tego wraca. Źle to wyglądało.
Byłeś bardzo młody, a dwukrotnie przegrałeś w krótkim okresie czasu. Jaki to miało wpływ na Twoją psychikę? Wcześniej nie zaznałeś smaku porażki.
MM: Dużo chciałem zmienić w swoim boksie. Wraz z trenerem zaniedbaliśmy te elementy, które wcześniej dobrze funkcjonowały, a skupiliśmy się na polepszeniu czego innego. Popełniliśmy błędy, które okazały się być brzemienne w skutkach.
2 miesiące po porażce z Kalengą Twoim nowym trenerem został Ulli Wegner. Zrezygnowałeś ze współpracy z Andrzejem Gmitrukiem, co dla wielu kibiców było zaskakującą decyzją.
MM: Bardzo cenię sobie fachowość Wegnera. On zawsze powtarzał, że do walki jego zawodnik będzie przygotowany na 90, 95 lub 100%. Nigdy nie będzie słaby. Czasami jednak musisz być gotowy na ponad 100%, jeśli chcesz osiągać największe sukcesy. Trenowałem z Huckiem, Abrahamem, Hernandezem, więc na co dzień miałem styczność z najwyższym światowym boksem. Wszystkie treningi notowałem, pisałem sobie w zeszycie wszystkie taktyki, strategie, plany treningowe. Na pewno pomoże mi to w dalszej karierze lub wtedy, gdy zdecyduje się, by zostać z trenerem. Poszerzyło to moje horyzonty i sposoby rozumienia pewnych spraw w boksie. Tak się jednak dzieje w sporcie. Popełniasz błędy, które weryfikowane są dopiero po pewnym okresie. Czas pokazał, że to nie była właściwa decyzja.
Powiedz mi Mateusz co sądzisz o pojedynkach polsko-polskich?
MM: Nie mam nic przeciwko.
Pytam, bo ostatnio Krzysiu Głowacki powiedział mi, że jest na świecie tylu pięściarzy, że nie ma konieczności, żebyście się szarpali między sobą.
MM: Teoretycznie tak, ale jeśli jest w danym kraju dwóch bokserów, którzy chcą pokazać, który z nich jest lepszy to nie widzę żadnego problemu. Boks to sport indywidualny i tu trzeba być egoistą. Jeśli z kimś się lubisz czy się spotykasz to możesz być dla niego kumplem. Jeśli natomiast wychodzić z nim do ringu to jest on Twoim rywalem. Wtedy liczy się tylko to, żeby bo pokonać i zarobić pieniądze. Musisz myśleć o swojej rodzinie, dziecku oraz o tym, żebyś miał co włożyć do garnka. Przyjaźń czy koleżeństwo schodzą na dalszy plan. To jest priorytet. Jeśli jest zainteresowanie daną walką, kibice jej chcą, organizatorzy płacą, a telewizja chce to pokazać, to należy walczyć – takie jest moje zdanie.
Swego czasu bardzo dużo mówiło się o Twojej walce z Krzysztofem Włodarczykiem. To Ty chciałeś walczyć, a Krzysiu nie chciał.
MM: Czy żałuję, że do tej walki nie doszło? Ciężko powiedzieć. On był mistrzem świata, ja mistrzem Europy, więc walka byłaby o wysoką stawkę. My z Krzysiem kumplami nie jesteśmy, więc walczyć mogliśmy. Wiesz co decyduje o tym czy pojedynek się odbędzie?
Domyślam się.
MM: No więc w boksie zawodowym wygląda to tak, że interesy zawodnika nie zawsze idą w parze z interesami promotorów.
Dużo było między wami złej krwi.
MM: Oj tak. Krzysiu powiedział coś na mnie, ja odpowiedziałem na niego i tak wyszło. On mnie przeprosił za to, co powiedział, więc nie ma co tego rozpamiętywać.
Kiedyś w obronie Diablo stanął Szpilka, który śmiał się z tego, że masz… kobiecy głos. Dziś pewnie jakbyś zawalczył z Włodarczykiem, to on wolałby być w Twoim narożniku, a nie Krzysia.
MM: Możliwe. W boksie wszystko bardzo szybko się zmienia.
Wracasz do walczenia w Polsce. Po ponad 4 latach przerwy staniesz do ringu podczas Polsat Boxing Night. Cieszyłeś się jak dziecko, gdy organizatorzy oficjalnie potwierdzili tą informację.
MM: Gdy walczyłem za granicą to zawsze miałem takie wrażenie, że walczę trochę dla kogoś. Pracuje na czyiś rachunek. Teraz wracam do Polski, więc śmiało mogę powiedzieć, że zaboksuje w domu. Będę walczył dla siebie, a kto inny przyjedzie walczyć dla mnie. Ciekawi mnie reakcja publiczności. Nie mogę doczekać się tego pojedynku. Wszystko idzie w dobrym kierunku. W końcu czuje, że będzie naprawdę dobrze.
Eric Fields to Twój kolejny rywal. Solidny pięściarz, ale powiedzmy sobie szczerze – bez fajerwerków. Powinieneś sobie poradzić. Musisz uważać na mocny cios.
MM: Zdaje sobie sprawę z tego, że jestem faworytem w tej walce. W boksie jednak nic nie jest pewne. Ma mocny cios, więc trzeba uważać. Ostatnio się przekonaliśmy o tym podczas gali w Legionowie. Zimnoch był faworytem, a znokautował go trener fitness, który nie walczył dwa lata. Myślę i wierzę w to, że będzie dobrze, ale jestem ostrożny.
Mateusz nie porównuj Zimnocha z Masternakiem. Proszę Cię.
MM: Nie chodzi o porównanie. To pokazuje jak nieprzewidywalnym sportem jest boks.
Ostatnio oficjalnie została potwierdzona informacja, że wracasz do współpracy z Andrzejem Gmitrukiem. Wszyscy się ucieszyli z tego powodu. Mateusz Borek napisał na twitterze, że już w lutym możemy wybrać najlepszy transfer 2016 roku.
MM: Cieszę się, że tak się stało. Gmitruk jest bossem i wierzę mu w 100%. Mam nadzieję, że to będzie zmiana na lepsze.
Pokonasz Fieldsa i co dalej? Jakie masz plany?
MM: Kolejna Polsat Boxing Night.
Chcesz walczyć w Polsce?
MM: Tak bym sobie tego życzył.
Świat boksu kocha łobuzów. Publiczność uwielbiała Tysona, Haye’a. Polacy natomiast kochają Szpilkę. Ty jesteś normalnym, ułożonym, szczerym chłopakiem. To nie przeszkadza w boksie?
MM: Przeszkadzałoby wtedy, gdybym nie był sobą. Ja taki jestem i nie zamierzam zmieniać się na potrzebę tego, że jestem pięściarzem.
Powiedziałeś kiedyś, że nie jesteś i nigdy nie będziesz gwiazdą. Byłeś i zawsze zostaniesz rolnikiem. To Twoje słowa.
MM: Jeżeli byłbym urodzoną gwiazdą, a przyszedł do Ciebie i był fałszywie skromny to byłaby to chamówa. Gdybym był rolnikiem, a poszedł do telewizji i robił z siebie gwiazdę to też coś by nie grało. Ja jestem normalnym gościem, który żyję w sposób odzwierciedlający to, jakim jest człowiekiem.
Ostatnie pytanie. Kiedy zostaniesz mistrzem świata?
MM: W 2017 roku. Na trzydziestkę zrobię sobie prezent i zdobędę tytuł.