Brutalne zakończenie pojedynku z Erikiem Moliną i Mateusz Borek z drżącym głosem mówiący o tym, że najbardziej utytułowany polski pięściarz, a prywatnie bardzo dobry kolega, Tomasz Adamek, już więcej do ringu nie wyjdzie. „Nie będzie walk pożegnalnych. Listopadowe Polsat Boxing Night Góral obejrzy już jako kibic”.

Coś się niewątpliwie skończyło. Wtedy, dla mnie, największego fana Adamka – niewątpliwie coś wielkiego właśnie umarło śmiercią naturalną. Oczami wyobraźni widziałem już Tomka na wielkiej gali w Stanach Zjednoczonych lub w Wielkiej Brytanii. Niestety – bohater z dzieciństwa już więcej do ringu nie wróci.

Pamiętam ten dzień. Czekałem w Poznaniu w restauracji na wywiad z Ryszardem Andrzejewskim, szerzej znanym pod pseudonimem Peja. Rychu chwilę się spóźniał, więc przeglądałem Twittera. Nagle ktoś wrzucił migawkę z treningu bokserskiego Tomasza Adamka. Góral walczył z cieniem, chwilę później obijał worek. Od razu zapaliła mi się w głowie lampka – a może Adamek stoczy jeszcze jeden pojedynek?

Potem było czekanie. Niby pojawił się temat, ale wciąż brakowało konkretów. Z opcji „na pewno nie” zaczęto coraz częściej gdybać, powstawały spekulacje, domniemania, szepty ludzi ze środowiska, że to naprawdę może się udać. W końcu, bang, Puncher i Mateusz Borek, który poinformował, że kolejna edycja Polsat Boxing Night odbędzie się w trójmiejskiej Ergo Arenie, a w walce wieczoru zobaczymy właśnie dwukrotnego mistrza świata.

Ja oczywiście byłem zadowolony, bo pojawiła się możliwość zobaczenia w ringu jeszcze raz swojego idola. Wielu kibiców miało jednak mieszane uczucia, pojawił się hejt i zwątpienie w sens tego przedsięwzięcia. „Niech Adamek da już sobie spokój, to nie ma sensu” brzmiało rozsądniej niż kiedykolwiek wcześniej.

Od jego pojedynku z Salomonem Haumono minęło 16 miesięcy. To mniej niż Artur Szpilka czekał na swój kolejny pojedynek po porażce z Deontayem Wilderem. W tym czasie Góral stoczył dwie walki, obie wygrał. Za kilka dni wyjdzie do ringu, by zmierzyć się z absolutną czołówką wagi ciężkiej, Jarrellem Millerem, który być może w  kwietniu 2019 roku będzie przeciwnikiem Anthony’ego Joshuy w starciu, którego stawką będą trzy walki mistrzowskie.

Dwa lata temu siedząc przy stoliku z Peją wydawało się to nierealne, by Adamek jeszcze kiedykolwiek wyszedł do ringu. Dziś, po niespełna dwóch latach – nie bójmy się tego powiedzieć – Adamek być może jest jedną walkę od tego, by znowu stanąć przed szansą do zdobycia mistrzostwa świata w kategorii ciężkiej.

Czy Adamek to wygra? Nie wiem, trudno powiedzieć. Doskonale wiem, że ten pojedynek nie jest zorganizowany po to, by Góral go wygrał, a w interesie wszystkich osób jest, by to Miller był w Chicago górą. W ciągu dwóch lat, niespełna 24 miesięcy, Polak jednak z bujanego fotela w salonie powstał i dziś jest blisko nie tylko wielkich pieniędzy, ale i bardzo wysokiej lokaty we współczesnej hierarchii pięściarzy w królewskiej dywizji.

Adamek z Millerem może, a nie musi. Jeszcze dwa lata temu mógł, ale nie musiał wrócić do ringu by stoczyć pokazową walkę benefisową i nikt nie miałby o to żadnych pretensji, gdyby rękawice ostatecznie wyniósł na strych. Fenomen tego człowieka polega jednak na tym, że limity wyznaczone są bardzo daleko, a minimalizm nigdy nie wchodził w grę. To z kolei jest dobry prognostyk, bo przecież jego sportowe życie nie kończy się na pojedynku z Millerem…

 

KOMENTARZE