Przeczytałem wywiad mojego redakcyjnego kolegi Michała Farana z Andrzejem Kozakiem i mam mieszane uczucia. Do pewnego momentu byłem zbudowany trzeźwością umysłu oraz rozeznaniem w temacie naszego selekcjonera. Można nawijać makaron na uszy przy pierwszym kontakcie z dziennikarzami, a można opowiadać barwnie, ale mądrze, z dystansem, wiarą i nadzieją w to, że będzie dobrze, mimo że póki co dobrze nie jest. Gdyby było znakomicie, to pewnie pan Andrzej dalej pracowałby w kadrze, tylko jako asystent trenera.

I czytając o tym, że nagle Ameryki nie odkryjemy i jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, naprawdę byłem pozytywnie zaskoczony. Przechodząc do tematu pięciu turniejów w rugby siedmiosobowym przed rozpoczęciem cyklu Grand Prix, również z uznaniem skinąłem głową. Potem jednak przyszedł fragment, po którym wywiad przestałem czytać. Emocje w ciągu kilku sekund wywróciły mój stan ducha o 180 stopni.

Czy trener chce niektórych zawodników przetestować, podczas gdy innych jest już pewny, czy od razu powołał – swoim zdaniem, na tę chwilę najlepszych?

AK: Na razie sprawdzanie. Po drugie, są takie czasy, że proszę mi uwierzyć, że czterech zawodników nie ma na liście, bo nie mają paszportów. Pewnie o tym nikt nie pomyślał, najlepiej się domyślać, albo snuć jakieś teorie. Więc będzie w tym kręgu moich zainteresowań jeszcze więcej zawodników, ale proszę mi uwierzyć, że ja, wybierając tę osiemnastkę, przeprowadziłem trzydzieści rozmów. Poza tym z trenerami, ponadto jeszcze kilku zawodników spoza tej trzydziestki jest na celowniku.”

Czterech naszych reprezentantów nie ma paszportów. Trenują, chodzą na siłownię, wylewają hektolitry potu na treningach, biorą urlopy, żeby pojechać na mecz ligowy, leczą się na własną rękę, ale nie mają paszportu, gdyby w razie im wyszło i zostali powołani do kadry, mogli pojechać na zgrupowanie i reprezentować swój kraj w meczu międzynarodowym.

Paranoja. Skrajny brak profesjonalizmu. W moim odczuciu… brak szacunku do całego środowiska rugby w naszym kraju. Wiem, to mocne, może za mocne, ale jak inaczej to nazwać? Celem WSZYSTKICH osób, które bawią się w naszym kraju w rugby, jest to, aby było dobrze. Żeby było coraz normalniej, coraz lepiej, bardziej profesjonalnie. Żeby ewentualne luki i braki zasypywać świeżym piaskiem i iść do przodu mimo przeciwności losu. Tutaj przeciwnością losu nie jest temperatura podczas styczniowego obozu w Zakopanem lub kontuzja jednego z czołowych zawodników na kilka dni przed decydującym meczem. Tutaj przeciwnością jest brak profesjonalizmu zawodników, którzy nie wiedzą o tym, że potrzebny jest im paszport.

Jeżeli tego nie zrobią, to nie będą jeździć na zgrupowania i turnieje, a tak się składa, że tych ma być całkiem sporo w tym roku. Pięć towarzyskich do maja, potem Amsterdam Sevens i trzy wyjazdowe turnieje plus czwarty w Łodzi. Trochę mi to przypomina małego smyka, który przy minus dwudziestu stopniach wychodzi na dwór bez czapki. Mama prosi go, żeby ją założył, ale ten woli postawić na swoim, mimo iż doskonale wie, że zaraz odmrozi sobie uszy.

Pomyślcie sobie, że:

  • chcecie iść do pracy jako ratownik na basenie, ale nie potraficie pływać
  • chcecie załapać się jako stewardessa do Qatar Airways, ale nie potraficie powiedzieć słowa po angielsku
  • chcecie się wkręcić do mycia szyb szklanych wieżowców, ale macie lęk wysokości
  • chcecie jeździć Uberem, ale nie macie prawa jazdy
  • chcecie grać w międzynarodowym turnieju i reprezentować Polskę, ale nie macie paszportu

Skala absurdu jest w każdym z przypadków taka sama.

Co wpis o rugby, to burza, co decyzja, to krytyka, co zmiana, to na gorsze. Gdyby jednak tak spojrzeć czasami na siebie…

Paszport wydaje się do 30 dni od momentu złożenia wniosku, a dokument kosztuje 140 złotych. W razie czego służę pomocą.

KOMENTARZE