Zapraszamy na rozmowę z Różą Gumienną – pierwszą w historii mistrzynią FEN w  K1!

Rozmowę można również przeczytać na portalu www.laczynaspasja.pl i można ją przeczytać TUTAJ.

Ty piszesz doktorat, prawda?

RG: Tak.

Czyli między wywiadem, treningiem, pracą, a codziennymi obowiązkami siadasz przed komputerem i sumiennie pracujesz, by mieć jeszcze wyższe wykształcenie. To niecodzienność jeśli chodzi o sportowców.

RG: Coraz częściej sportowcy decydują się, by poza treningami edukować się i zdobywać wykształcenie. Coraz większa jest świadomość każdego z nas, że kariera sportowca nie trwa wiecznie i trzeba odpowiednio przygotowanym podejść do „życia po życiu”, czyli funkcjonowaniu po zakończeniu kariery.

U ciebie to nie tylko doktorat, ale również pisanie do pism branżowych, prawda?

RG: Tak. Piszę dla „Perfect Body” na różne tematy. Czasami moja wiedza bazowa na dany temat jest większa, innym razem muszę doczytać, douczyć się, by przekazane informacje były jak najbardziej fachowe. Piszę o procesach, które zachodzą w organizmie sportowca, o jego odporności, kontuzjach. Jako że studiuję na Akademii Wychowania Fizycznego, to pisanie tego typu artykułów pozytywnie wpływa na mój rozwój. Cały czas się kształcę i zaglądam do różnego rodzaju książek, przez co jako przyszła Pani Doktor będę miała większą wiedzę. Tę teoretyczną i praktyczną.

Kiedy ty się w ogóle uczyłaś? Treningi, obozy i ciągłe wyjazdy raczej nie służą siedzeniu w książkach.

RG: Zbyt wiele czasu na studiach nie poświęcałam na rozrywkę i czas wolny. Albo trenowałam, albo się uczyłam. Tak patrząc na to z perspektywy czasu stwierdzam, że żadnej ze swoich decyzji nie żałuję.

Byłaś kujonem?

RG: Nie wiem czy kujonem, ale na pewno już od wczesnych klas podstawówki zawsze miałam dobre oceny. Przykładałam się do nauki i zawsze zależało mi, żeby świadectwo dobrze wyglądało. Nie miałam problemów w szkole, szybko przyswajałam wiedzę.

Nie byłaś przez swoich znajomych na studiach postrzegana negatywnie przez to, że nie imprezujesz i nie pijesz alkoholu? Że liczy się dla ciebie tylko szkoła i sport?

RG: Był moment, w którym nazywano mnie dziwolągiem. Pochodzę z mniejszego miasta, przyjechałam do Wrocławia, siedziałam w książkach, trenowałam sztuki walki i nie piłam alkoholu – dla wielu normalne to nie było. Na początku różni ludzie dziwnie na mnie patrzyli, ale z czasem przekonali się, że ja po prostu mam obraną swoją życiową drogę i nic nie jest mnie w stanie z tego rytmu wybić. Z czasem przekonywali się do mnie kolejni znajomi i dziś, gdy spotykam kogoś przypadkiem na ulicy, to naprawdę jest między nami sporo serdeczności. Wspominamy te wszystkie imprezy, podczas których ja raczyłam się sokiem jabłkowym lub colą, ale obracamy to wszystko w żart i nie ma w tym żadnych złośliwości. Nie wstydzę się tego, że byłam dziwolągiem – to na pewno.

Ale pytanie: – Ze mną się nie napijesz? – było pewnie jednym z najczęstszych, które w życiu słyszałaś.

RG: Tak, oczywiście, ale ja do 25 roku życia w ogóle nie piłam alkoholu. Byłam absolutną abstynentką. Do tej pory za nim nie przepadam i rzadko kiedy coś piję. Czasami kieliszek wina, ale to naprawdę od święta.

Wiele osób mówi, że okres studiów jest najfajniejszym w życiu każdego człowieka. Ty jednak nie poszalałaś i pytanie, czy nie zaczniesz za kilka lat tego żałować.

RG: Nie. Ja myślę, że w najlepszy wiek dopiero teraz wchodzę. Dopiero teraz moje życie będzie fajne i nabierze rozpędu. Ostatnie lata studiów i w ogóle ostatnich kilkanaście miesięcy były najbardziej udane pod względem sukcesów sportowych w moim życiu i dzięki nim odnalazłam to, co sprawia mi największą radość. Emocje i pełne oddanie przed i euforia z ogromnymi emocjami po walce. Gdy wygrywam kolejny pojedynek, to czuję się naprawdę szczęśliwa. Wtedy mam czas, w którym kompletnie się resetuje i odpoczywam. Nie baluję, nie imprezuję, ale po prostu jest to czas, w którym czuję, że praca wkładana w ciężkie lata treningów przynosi satysfakcję.

Zanim przyszły wygrane walki, stanie na podium, pas FEN i ta satysfakcja, o której przed chwilą mówiłaś, to były lata morderczych treningów. Początków, które w sporcie są najtrudniejsze.

RG: Nie tylko w sporcie – zawsze początek jest najtrudniejszy. Chyba ten pierwszy wykonany krok ma największe znaczenie. Dlaczego? Bo podchodząc do sprawy poważnie i traktując swoje obowiązki profesjonalnie trzeba oddać się bez reszty treningom. Długim, ciężkim i wyczerpującym zajęciom, które momentami sprawiają wiele bólu. Pieniążków z tego nie ma, sukcesy też nie zawsze przychodzą od razu. Brakuje gratyfikacji, która motywowałaby do dalszej pracy. Bodźca, dzięki któremu człowiek wstaje rano z uśmiechem na ustach i wie, że musi zrobić ciężki trening. Każdy ma trudne momenty, u każdego przychodzi zwątpienie. Pytanie, jak sportowiec sobie z tym poradzi. Czy odpuści i przestanie trenować, czy z uporem maniaka będzie sam sobie dokręcał śrubę, by wznieść się na jeszcze wyższy poziom.

Ty miałaś taki moment kryzysowy?

RG: Oczywiście. Był moment, w którym nie wiedziałam co to dalej ze mną będzie. Obiecałam sobie, że będę dalej trenować, jeśli zdobędę medal na mistrzostwach świata. Jeśli nie – odpuszczam, luzuję. Na szczęście wygrałam tamte zawody i kariery nie skończyłam.

To brzmi jak piękny sen – miała wątpliwości, czy kontynuować karierę, po czym zdobyła mistrzostwo świata. Róża, nie czaruj.

RG: Wiem, że brzmi to cukierkowo, ale naprawdę miałam wątpliwości, czy dalej kontynuować swoją karierę. Czy jest sens walczyć i układać całe swoje życie pod coś, co nie przynosi wymiernych efektów. Miałam już wtedy sukcesy, ale potrzebowałam konkretnego bodźca, który doda mi nowej energii.

Już wtedy myślałaś o swojej przyszłości? Chodzi mi o ten moment, w którym zdobywałaś mistrzostwo świata.

RG: Wtedy to był na pewno dla mnie mój prywatny Mount Everest. Bardzo cieszyłam się z tego sukcesu i nie miałam planu w głowie na najbliższą przyszłość. Jestem jednak osobą ambitną i lubię stawiać sobie kolejne cele. Widzieć kolejny schodek, na który trzeba się wspiąć. Ludzie często mnie pytają, czy przejdę do MMA. Nie chcę mówić, że tak będzie, nie chcę też temu przeczyć. Póki co mam swoje kolejne cele, chcę jeszcze kilka rzeczy osiągnąć, rozwinąć się i nie zamykam się na żadne rozwiązania.

Ty interesowałaś się jako młoda dziewczyna sportem?

RG: Tak, oczywiście. Podchodzę ze sportowej rodziny, więc od najmłodszych lat trenowałam karate, biegałam. Byłam dobra, miałam sukcesy i wyróżniałam się na tle rówieśniczek. Wiadomo jak to jest w podstawówce czy gimnazjum – uprawia się wszystkie dyscypliny. Od zawsze ciągnęło mnie jednak do sportów walki. Już wtedy coś w nich widziałam.

Nie gryzły się te twoje treningi w karate z konkursem ortograficznym i olimpiadą z przyrody? Jak postrzegały cię koleżanki?

RG: Ja zawsze byłam indywidualistką. Często ludzie w dzisiejszych czasach wypowiadają te zdanie, ale ja już wtedy nie przejmowałam się tym, co mówią inni ludzie. Większość swojego dzieciństwa spędzałam z rodziną i siostrą. Wychodziłam z założenia, że oni najlepiej potrafią mnie zrozumieć. Wiedzą, co będzie dla mnie najlepsze i chociaż próbują wczuć się w moją sytuację. Do tej pory wychodzę z założenia, że należy się otaczać takimi ludźmi, którzy są do nas przyjaźnie nastawieni i próbują nas zrozumieć. Wtedy człowiek jest bardziej szczęśliwy, czuje wsparcie.

Wstawałaś w nocy na walki Andrzeja Gołoty lub pamiętasz pojedynki Darka Michalczewskiego?

RG: Oczywiście, że tak. Wstawałam, kibicowałam, przeżywałam i zawsze dziwiłam się jak to możliwe, że Andrzej nie został mistrzem świata. Nie pamiętam dokładnie jakie towarzyszyły wtedy mi emocje, ale wszystko co działo się w tamtych czasach mam do tej pory przed oczami. Niezwykle emocjonowałam się walkami Iwony Guzowskiej. Cieszyłam się z jej zwycięstw i wierzyłam, że dzięki temu kobiecy boks w naszym kraju tylko się rozwinie. Chciałam, żeby tak było.

Miałaś swojego bohatera?

RG: Nie miałam nigdy swojego bohatera, a bardziej skupiałam się na kibicowaniu po prostu wszystkim Polakom. Do tej pory nie ma kogoś, na kim bym się wzorowała. Raczej skupiam się na trzymaniu kciuków za naszych reprezentantów niezależnie od tego, kto akurat walczy.

Miałaś więcej kolegów czy koleżanek?

RG: Chyba kolegów.

No właśnie, a chłopacy się tobą interesowali? Czy dowiadując się, że trenujesz sztuki walki rezygnowali z podrywania cię?

RG: Wielu facetów przyznaje, że miałoby problem, żeby spotykać się z dziewczyną, która trenuje sztuki walki. Ja też spotkałem się z wieloma komentarzami w swoim życiu, jakoby sporty walki nie są dla kobiet i lepiej, gdybym zajęła się czymś bardziej kobiecym. Od razu w głowach tych ludzi powstawał stereotyp, że dziewczyna, która się bije musi być wulgarna i agresywna. Gdy ktoś mnie jednak poznawał, to najczęściej mnie przepraszał, że mnie zaszufladkował w ten właśnie sposób. Dziś mam chłopaka, który bardzo mnie wspiera, również interesuje się sztukami walki i nie ma problemu z tym, że zajmuję się tym, czym się zajmuję.

Może nie ma wyjścia.

RG: (śmiech). Nie! Ja na co dzień jestem bardzo spokojna. Wiele osób, które dobrze mnie zna zastanawia się, jakim cudem potrafię wydobyć z siebie tylko energii, podczas gdy na co dzień jestem cichą i spokojną dziewczyną. Chyba potrzebuję po prostu w życiu równowagi.

Pamiętasz początki MMA w naszym kraju?

RG: Pamiętam, gdy MMA zaczynało dopiero w Polsce zaznaczać swoją obecność, choć nie od samego początku oglądałam wszystkie gale i emocjonowałam się każdym pojedynkiem. Przyznam się, że na początku postrzegałam ten sport jako bijatykę bez specjalnych zasad. Nie rozumiałam tego, świadomość społeczeństwa była na dużo niższym poziomie, nie każdy wszystko rozumiał. Z czasem zaczęłam się interesować poszczególnymi walkami, coraz bardziej dokształcać się jeśli chodzi o MMA, a później już śledzić wszystko, co dzieje się w tym sporcie. Bardzo szybko i bardzo mocno rozwinęło się to w naszym kraju. Świadomość przeciętnego kibica jest dziś dużo większa, niż miało to miejsce jeszcze parę lat temu.

Widziałaś w MMA szansę dla siebie? Czułaś, że to może być dyscyplina, w której ty osiągniesz sukces?

RG: Wtedy nie było takiej możliwości, by się przebranżowić. Nawet się nad tym nie zastanawiałam. Wiedziałam, że moją domeną jest walka w stójce, to jest mój atut i to mnie bardzo kręci. Zaczynałam od karate, później był epizod w amatorskim boksie, więc nie było planu, który zakładałby walkę w parterze. Gdy mam okres roztrenowania i jest szansa poćwiczyć walkę w parterze, to oczywiście próbuję tego, bo chcę się cały czas rozwijać, ulepszać swoje umiejętności. Mój tata był zapaśnikiem, moja siostra również. Tradycje rodzinne zatem każą wierzyć, że jest we mnie potencjał, dzięki któremu co nieco załapię i z zapasów.

Michał Wlazło powiedział kiedyś, że jemu też odpowiadało walczenie w K1 i Kick-boxingu, ale rynek zmusił go do tego, by spróbować swoich sił również w MMA.

RG: Tak samo jak Joanna Jędrzejczyk. Osiągnęła już wszystko w Muai Thai i wiedziała, że chcąc rozwinąć się musi przejść do MMA. Rynek jest dynamiczny i obecnie największe zapotrzebowanie jest właśnie na mieszane sztuki walki. Za tym idzie coraz większa popularność i – nie ma co ukrywać – również pieniądze.

Był ktoś w twojej karierze, kto ci doradzał? Czy wszystkie decyzje podejmowałaś sama?

RG: Zawsze byłam wspierana przez rodziców i moją rodzinę, ale decyzje podejmowałam już sama. Nie było jednak nade mną fachowca, który mógłby mi doradzić i – kto wie – być może podpowiedzieć czasami, dzięki czemu byłabym dzisiaj dalej niż jestem. Ogólnie nie żałuję swoich decyzji, bo uważam, że wiele z nich było dobrych, ale zdaję sobie sprawę, że gdyby czasami ktoś pomagał mi dokonywać pewnych wyborów, to dzisiaj byłabym jeszcze dalej i moja kariera przebiegałaby szybciej, sprawniej. To trochę cecha wspólna ludzi pochodzących z mniejszych miejscowości. Przyjeżdżają do takiego Wrocławia i chcą zacząć działać, realizować się. Nie wiedzą jednak do końca jak się za to zabrać. Nie mają pojęcia od czego zacząć.

Powstanie FEN było dla ciebie szansą? Czułaś, że to może być okazja, aby pokazać się szerszej publiczności w naszym kraju?

RG: Cieszyłam się, bo pomimo że wcześniej walczyłam zawodowo, to nie miałam okazji zaprezentowania swoich umiejętności na tak dużej i prestiżowej gali. Między innymi dzięki FEN K1 w naszym kraju przechodzi swego rodzaju renesans i znowu można w telewizji obejrzeć pojedynek dwóch zawodników wywodzących się z tej właśnie dyscypliny. Powiedziałam, że się cieszę, ale też myślę już, że potrzebuję kolejnych wyzwań. Nie lubię po prostu być w zawieszeniu, nie znoszę nudy. Planuję walczyć dla FEN i osiągać sukcesy pod szyldem tej federacji, ale nie wiem co będzie za kilka lat.

Konkrety Róży, bo chyba bardziej dookoła nie dało się tego powiedzieć.

RG: Mówię dookoła, bo rok temu miałam poważną kontuzję, kiedy to złamałam rękę i wszystkie moje plany, o których głośno mówiłam runęły w gruzach. Od tamtego czasu jestem bardziej ostrożna i ważę słowa, które wypowiadam w kierunku dziennikarzy. Mam ułożony plan treningowy, jest koncepcja na najbliższe kilka miesięcy, ale nie chcę o wszystkim mówić. Moim celem jest obrona pasa FEN, walczenie w barwach federacji oraz igrzyska, które odbędą się w tym roku w naszym kraju, czyli World Games. Potem siadam i dyskutuję z najbliższymi na temat swojej przyszłości. Czy szukamy kolejnych wyzwań w K1 czy może przebranżawiamy się na MMA, co wiąże się jednak z tym, że będę musiała nadrobić dużo zaległości w parterze, bo wcześniej nigdy tego nie trenowałam.

Czy z sukcesami, które ostatnio odnosisz wiąże się również coraz większa popularność?

RG: Kibiców mam coraz więcej, ale to nie jest tak spektakularny przyrost, z którym nie mogłabym sobie poradzić. Na pewno nie jestem gwiazdą i nie wydaję mi się, żeby pojawiła się w moim życiu ochota, by zasmakować popularności. Zdaję sobie sprawę, że specyfika tej branży wymaga tego, żeby dobrze czuć się w mediach społecznościowych i żeby z popularności zrobić właściwy użytek. Mam tego świadomość, ale nie wiem, czy będę potrafiła to wykorzystać.

Masz plan na kreowanie własnego wizerunku? Bo jesteś grzeczną, sympatyczną i miłą dziewczyną, a to raczej sukcesu w tym środowisku nie gwarantuje. Czasami lepiej byłoby włożyć rywalce palec w oko niż ładnie się uśmiechać.

RG: Na pewno nigdy z mojej strony żadne takie agresywne zachowania nie wynikną, bo wolałabym zostać sobą. Wierzę w to, że ludzie zechcą oglądać moje walki dzięki temu jaka jestem i znajdą się osoby, którym będzie podobało się to, że zamiast agresji i prowokowania rywalek ja pracuję na uczelni i robię doktorat. Nie wiem – to tylko takie luźne stwierdzenie, które na szybko wpadło mi do głowy. Chciałabym rozwinąć się do tego stopnia, żeby moje walki były tak dobre, aby kibice chcieli je oglądać. Żeby ważniejsze od tego, co dzieje się na konferencji prasowej lub ważeniu było to, co Róża Gumienna pokazuje w ringu.

Dziewczyna Janka Błachowicza powiedziała ostatnio, że chciałaby, aby ten był czasem bardziej wyrazisty. Chodziło między innymi o tę zawziętość i agresję, która budzi emocje.

RG: Dobry przykład podałeś – Janek taki nie jest, a mimo wszystko ma wielu fanów i cieszy się sporą popularnością. Jestem miłym, normalnym chłopakiem i na pewno nikt nie uważa, że to gość, który robi awanturę i obraża swoich rywali. Też nie powiedziane, że jeśli ktoś jest łobuzem, to od razu ma więcej kibiców. Są ludzie, którzy naprawdę doceniają sportową klasę i elegancję danego zawodnika. Podziwiają jego umiejętności stricte sportowe i to właśnie na podstawie tego kierują w jego stronę sympatię.

Tak jak Tomasz Adamek, który zawsze był grzeczny, wypowiadał się o swoich rywalach z pełnym szacunkiem, wierzył w Boga, a jeszcze parę miesięcy temu zapełniał Tauron Arenę w Krakowie.

RG: Dokładnie. Mam nadzieję, że tak samo będzie też w moim przypadku.

Jak czujesz się na uczelni? Pamiętam, że jak u mnie na studiach była młoda i ładna doktorantka, to czasami koledzy mieli pomysły, żeby zagadać do niej lub po prostu czymś zwrócić na siebie uwagę. U ciebie też tak jest?

RG: Jest mi bardzo miło, gdy przychodzi do mnie kilku zawodników, którzy też trenują sztuki walki, a chcą poznać mojej opinii na dany temat. Często konsultują się ze mną, pytają o zdanie. To jest bardzo miłe, bo poza tym, że jestem ich nauczycielką, to jestem też wciąż młodą zawodniczką, która sama trenuje i która sama codziennie dowiaduje się czegoś nowego. Teoretycznie faceci mogliby nie przychodzić do kobiety po rady czy wskazówki, a często jest tak, że czuję się pomocna i moje sukcesy komuś imponują. Nie ma dyskryminacji, a jest szacunek, co przecież nie zawsze jest regułą.

Kibicują ci?

RG: W oczach osób, które trenują i które się na tym znają czasami jestem „kozakiem”. Dają mi to odczuć, że moja wiedza jest im potrzebna i chcą oni wiedzieć, co myślę na dany temat. Do tego spotkałam się z bardzo miłym komentarzem, że jestem nauczycielem, u którego teoria idzie w parze z praktyką. Nie tylko wiem jak należy kopnąć, ale też umiem to pokazać, zademonstrować.

Dziewczyny nie są zazdrosne o to, że to ty budzisz największe zainteresowanie wśród chłopaków?

RG: Nigdy tego nie poczułam. Ostatnio nawet spotkałam się z taką miłą sytuacją, kiedy to właśnie studentki namalowały mi jakiś obrazek i zostawiły na biurku. Przez to, że pomiędzy mną, a studentkami jest kilka lat różnicy, to ja czuję już, że nie jestem koleżanką, a wykładowcą i takie uczucia jak zazdrość nie zawsze wchodzą w grę. Doceniam jednak to, że kobiety są coraz bardziej bojowe i częściej niż w poprzednich latach decydują się na uprawianie sztuk walki.

Znowu jest boom na samoobronę.

RG: Dokładnie. Sztuki walki są coraz bardziej popularne w naszym kraju i dziewczyny znowu czują potrzebę, żeby umieć się obronić lub po prostu poznać podstawowe chwyty, które pomogą im w momencie zagrożenia. Dobrze widać to u mnie w klubie, gdy na zajęciach dla początkujących jest częściej więcej dziewczyn niż chłopaków.

Starsi wykładowcy nie boją się, że ty jesteś kumpelą dla swoich studentów?

RG: Może na samym początku były takie obawy, ale z czasem dałam się poznać jako osoba, która przyszła na uczelnię zdobyć wykształcenie i rozwinąć się, a nie poznawać nowych kolegów i koleżanki. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że obecnie takich obaw nie ma, bo widać, że traktuję swoje obowiązki na uczelni bardzo poważnie. Po wygranej walce, gdy otrzymuję gratulacje od profesorów, to padają jednak pytania o to, kiedy kończę karierę i że to nie jest odpowiednia dla mnie dyscyplina.

Póki co wygrywasz, więc wszyscy klepią cię po plecach. Gorzej jak przegrasz i będziesz miała problemy nie tylko w ringu, ale i w pracy.

RG: (śmiech) Nie, mam nadzieję, że tak nie będzie. Póki co atmosfera jest naprawdę bardzo dobra i wydaję mi się, że uczelni też zależy na tym, żeby ich zawodnicy osiągali sukcesy w sporcie. Jest na AWF kilku sportowców, którzy byli na igrzyskach i to zawsze jest prestiż, jeżeli szkoła ma swojego przedstawiciela na wielkich imprezach, gdy ktoś odnosi sukcesy i przywozi medale.

Uczelnia pomaga ci w rozwijaniu się?

RG: Na pewno nie robi problemów w sytuacji, w której potrzebuję wolnego, bo mam zaplanowany jakiś wyjazd na obóz czy przygotowania do walki. Zawsze jest szansa na zastępstwo, każdy rozumie, że treningi wymagają czasu i nic nie dzieje się samo z siebie. Na wszystko trzeba zapracować, co często plan treningowy koliduje z pracą na uczelni. Inni nauczyciele widzą, że to nie są moje wymysły, że potrzebuję wolnego, bo często przychodzą na korytarzu do mnie studenci, którzy pytają o przygotowania do walki, plany wyjazdowe lub po prostu chcą pogratulować zwycięskiego pojedynku. W dzisiejszych czasach, gdy deficyt studentów jest bardzo widoczny, uczelnie walczą o kolejnych uczniów. Każdy argument jest dobry, nawet taki, że wykładowczyni jest posiadaczką pasa FEN i mistrzynią federacji w K1.

Wyobraź sobie sytuację – dostajesz kontrakt od FEN, na mocy którego zarabiasz tyle pieniędzy, że nic dodatkowego nie musisz już w życiu robić. Wystarcza ci na wszystko. Rezygnujesz z uczelni?

RG: Na pewno dokończyłabym doktorat i nie zerwała umowy z uczelnią. Zrobiłabym to z myślą o swojej przyszłości i po to, żeby mieć odskocznię od sportu i codziennych treningów. Wychodzę z założenia, że bardzo dobrze jest mieć w życiu coś, co pozwala oderwać się od treningów i obciążeń z jakimi one za sobą niosą. Ja lubię spędzić czas w książkach, napisać coś lub dokształcać się. Sprawia mi to frajdę. Ktoś może lubić układać puzzle – też super. Nie można koncentrować się tylko na jednej rzeczy.

Na czym ci bardziej zależy – na sporcie czy na karierze naukowej?

RG: Nie umiem wybrać. Chciałabym te dwie rzeczy łączyć ze sobą w dalszym ciągu. Gdybym nie myślała o przyszłości, to pewnie umiałabym dokonać wyboru. Myślę jednak o niej i wiem, że obie rzeczy muszą iść ze sobą równolegle.

Próbuję cię sprowokować i dowiedzieć się czegoś więcej, wykorzystać moment twojej nieuwagi, ale widzę, że zbyt twardo stąpasz po ziemi i to nie jest takie proste.

RG: (śmiech). To prawda – twardo stąpam po ziemi. Tak łatwo nie jest mnie wyprowadzić z równowagi. Mówiłam ci już na początku rozmowy – mam swój cel w głowie i od bardzo dawna wiem, co chcę w życiu robić.

Na koniec muszę ci życzyć chyba tego, żebyś uważała na drodze, gdy jedziesz samochodem, prawda?

RG: Czemu?

Bo słyszałem, że miałaś kiedyś stłuczkę tuż przed galą. To prawda?

RG: (śmiech) Tak! Uderzył we mnie samochód półtorej godziny przed walką. Myślami byłam już w ringu, próbowałam skoncentrować się na swoim pojedynku, a tu taka sytuacja się przydarzyła. Prosto z auta wbiegłam do szatni, przebrałam się i krzyknęłam do koleżanek, że idę się bić, po czym wybiegłam z szatni. One się śmiały, bo byłam w takim amoku, że zupełnie nad sobą nie panowałam. Nie wiedziałam co gadam. Dlatego wracając do twoich życzeń – tak, lepiej, żeby nikt już we mnie autem nie uderzał. Żeby nic złego na drodze już mi się nie przytrafiło.

 

KOMENTARZE