Zapraszamy na rozmowę z mistrzem świata, mistrzem Europy i mistrzem Polski w Football Freestyle – Pawłem Skórą.
Wywiad pojawił się na stronie www.laczynaspasja.pl i można go przeczytać również TUTAJ.
Długo nie było nic o tobie w mediach, ale już w naszej pierwszej rozmowie telefonicznej zaznaczyłeś, że postarasz się to zmienić. O co chodzi?
PS: Byłem jakiś czas temu na turnieju piłkarskim, podczas którego jeden z chłopaków przyszedł do mnie i zapytał, czy dam mu swój autograf. Oczywiście podpisałem się i chwilę porozmawiałem z jego mamą. Jak się później okazało, pracuje ona w radiu i przytoczyła mi historię pewnego snookerzysty, który nie był zbyt popularny, ale dzięki temu, że był zapraszany do niej na różnego rodzaju audycje i pojawiały się o nim raz na jakiś czas wzmianki podczas wiadomości sportowych, to zaczął być coraz bardziej rozpoznawalną osobą w swoim mieście. Zasugerowała mi, żebym również wyszedł naprzeciw mediom i spróbował pokazać się w różnego rodzaju portalach internetowych, gazetach czy w telewizji.
Jak czujesz udzielając wywiadów? Rozmawiając z dziennikarzami, pokazując swoją twarz w telewizji.
PS: Jak się czuję? Wiesz, jestem bardzo skromnym chłopakiem. To nie jest moje zdanie, tylko wielu moich znajomych. Mówią mi, że mimo tego, iż byłem najlepszy na świecie i osiągałem spektakularne sukcesy, to ani przez chwilę nie odbiło mi. Woda sodowana na pewno mi nie grozi. Specyfika mojej pracy wiąże się z tym, że często jeżdżę na występy do ludzi, których nie miałem wcześniej okazji poznać. Jadę w nowe środowisko, do nowych ludzi, którzy chcą, abym pokazał im swoje umiejętności. Nie znamy się jednak. Wtedy nie zawsze czuję się komfortowo. Gdy po raz pierwszy udało mi się wygrać zawody, to nie wpadłem na pomysł, żeby obnosić się sukcesami i udzielać wywiadów, pchać się przed kamerę, by było o mnie jak najgłośniej. Nie miałem takiej potrzeby. W ciszy, wśród najbliższych cieszyłem się ze swojego sukcesu, ale nie miałem w sobie chęci chwalenia się z tym. Dopiero po rozmowie z tą panią z radia uzmysłowiłem sobie, że może warto jest czasami pokazać się światu. Wyjść do mediów i pokazać, czym się zajmuję i jak mi idzie.
We Wrocławiu jesteś znany?
PS: Ludzie ze środowiska wiedzą kim jestem. Większość jednak moich występów ma miejsce poza Wrocławiem. Rzadko u siebie w mieście mam okazje do tego, by pokazać swoje umiejętności. Siłą rzeczy trudno jest mówić o popularności, jeśli ludzie mogą tylko o tobie poczytać w internecie lub w gazecie i to jeszcze raz na jakiś czas. Bardzo chciałbym to zmienić, bo wydaje mi się, że zasługuję na to, by w moim rodzinnym mieście ludzie mieli świadomość kim jestem.
Patrząc na to jakie mamy czasy, to bez autopromocji nikt sam z siebie nagle nie dowie się kim jesteś. Musisz sam o to zadbać.
PS: Wiem, zdaję sobie z tego sprawę. Bardzo często przebywam w środowisku piłkarskim, współpracuję z taką dużą siecią szkółek Football Academy i na corocznym zjeździe, który odbył się kilka dni temu był między innymi wykład o mediach społecznościowych. Przytoczono nam przykład Grzegorza Krychowiaka, który jest w nich bardzo aktywny i dzięki temu buduje swój wizerunek. Potem pokazywano nam zdjęcie drużyny narodowej i kazano wymienić nazwiska poszczególnych zawodników. Nie wiedzieliśmy jak nazywa się jeden piłkarz i potem okazało się, że on w ogóle nie korzysta z mediów społecznościowych. Na tym przykładzie uzmysłowiłem sobie, jak Facebook, Instagram i Twitter są potrzebnym narzędziem w kreowaniu własnej marki. Jak z pozoru dodatkowe i poboczne kwestie mają duży wpływ na wizerunek sportowca.
Zdajesz sobie sprawę z tego, że jak będziesz nudziarzem, to szybko ci podziękują, nie? Ludzie kochają emocje, lubią, gdy coś się dzieje.
PS: Na pewno nie będę się na siłę zmieniał, żeby ktoś chciał mnie oglądać. Nie wiem, czy umiałbym odnaleźć się w nowej roli jako osoba, która zachowuje się w sposób reżyserowany – myślę, że nie. Ta skromność w dalszym ciągu pozostanie i nie wyobrażam sobie, abym z gościa, który świat postrzega w pewien sposób nagle zmieniło mi się spojrzenie na te same tematy o 180 stopni. Nie chciałbym, aby ludzie, którzy mnie znają zarzucali mi, że udaję i robię coś pod publikę. Nie czułbym się z tym komfortowo.
Coraz rzadziej bierzesz udział w różnego rodzaju występach, a skupiasz się na innych rzeczach. Dzięki czemu chcesz docierać do ludzi?
PS: Chciałbym nagrywać filmiki, które będą pełniły rolę poradników. Żeby ludzie wiedzieli, jak wykonuje się pewne sztuczki. Żeby instruować i pokazywać, jak technicznie wykonać konkretne zagrania. Do tego mam pomysł, by zacząć nagrywać challenge, w których będę zapraszał innych Youtube’rów i pasjonatów, z którymi będę mógł tworzyć kolejne odcinki. Chodziłoby najprawdopodobniej o żonglerkę i różne jej odmiany. To mogłoby wpłynąć korzystnie na moją rozpoznawalność i pokazanie odrobiny siebie w Internecie.
Powiedziałeś, że jesteś skromny, a mówiąc o swoich planach na przyszłość wspomniałeś o poradnikach dla adeptów Freestyle. To się nie gryzie? Wiesz, masz niespełna 27 lat, a już będziesz uczył innych ludzi uprawiać ten sport.
PS: Wydaję mi się, że sukcesy, które osiągnąłem mnie bronią i nikt nie powie, że młody chłopak nauczył się pięciu sztuczek i już tworzy poradniki, jak się tego zabrać. Było kilku takich zawodników, którzy ledwo odrośli od ziemi, a już bawili się w szkolenie innych i trenerkę. W swoim środowisku jestem postacią rozpoznawalną i niezwykle cenioną i na pewno żadna z tych osób nie zarzuciłaby mi, że sam nie jestem dobry, a uczę innych. O to jestem spokojny.
Wiele młodych osób ma zbyt duże wyobrażenie o samym sobie. Często nieadekwatne względem własnych umiejętności.
PS: Często tak jest i nic na to nie poradzimy. Jeden osiągnie dużo i uważa, że nie jest gotowy, aby się tym chwalić, drugi nie osiągnie zbyt wiele, a już ma się za wielkiego mistrza. To chyba jak wszędzie.
Co jest miarą sukcesu we freestyle’u?
PS: Myślę, że jeżeli któryś z zawodników wygrywa mistrzostwo Polski, to ten sukces predysponuje go do tego, by stworzyć taki poradnik i móc uczyć adeptów. Wielu jest jednak takich zawodników, którzy nie biorą udziału w tego typu zawodach i również są świetni w tym co robią. Mimo tego, że nie mogą pochwalić się spektakularnymi sukcesami nawet na krajowym podwórku, to są w stanie swoją wiedzę przekazać. Nadają się do tego.
A to nie jest trochę jak z tenisem w naszym kraju? Ktoś zajmie trzecie miejsce, ale poziom rywalizacji podczas tych zawodników jest niski i to nie świadczy o wysokich umiejętnościach. Dla przykładu – w kobiecym tenisie w naszym kraju indywidualnie liczą się na świecie tylko siostry Radwańskie.
PS: Jeżeli chodzi o poziom polskich zawodników, to jest on bardzo wysoki. Pięciu czy nawet sześciu Polaków ma na swoim koncie tytuł mistrza świata. Już mówię Ci na czym to polega – światowy czempionat odbywa się co roku i za każdym razem zawodnicy mogą rywalizować w siedmiu konkurencjach. Także – przynajmniej w teorii – z jednego kraju może być kilku mistrzów. Polacy są bardzo wszechstronni jeżeli chodzi o freestyle. Mamy ten komfort, że nie zawsze musimy ze sobą rywalizować. Wielu z nas specjalizuje się w odmiennych konkurencjach, przez co jesteśmy jako naród jeszcze mocniejsi. Międzynarodowa federacja Freestyle Football organizuje co roku turniej dla najlepszych szesnastu zawodników na świecie. W tamtym roku znalazło się w niej aż pięciu reprezentantów Polski. Do tego jest wielu chłopaków, którzy sukcesów nie mają, a są bardzo dobrzy. W innych krajach byliby najlepsi, a u nas mają problem wygrać choćby mistrzostwa Polski. Cały czas się rozwijamy, widać ciągły progres.
Myślałem, że w freestyle najlepsi na świecie są Brazylijczycy. Wiesz – Joga Bonito i te sprawy.
PS: Na pewno jednym z ważniejszych czynników, który ma wpływ na to, że Polacy są jednymi z najlepszych na świecie jest to, że my bardzo szybko zaczęliśmy ten sport uprawiać. Mówiąc szybko, mam na myśli 2007 rok. Jako jedni z pierwszych zorganizowaliśmy mistrzostwa kraju i zszerzaliśmy zawodników, którzy jeździli na różnego rodzaju zawody czy występy. Szybko wskoczyliśmy na wysoki poziom. Nie każdy jeszcze wiedział, czym jest freestyle, a my już mieliśmy sukcesy na swoim koncie.
Wzorowaliście się na kimś? Wiesz, Stoch patrzył jak w obrazek na Małysza, a Bukowiecki wchodził do wielkiego sportu u boku Majewskiego.
PS: Na pewno jestem w tej grupie, która przecierała szlaki w naszym kraju jeżeli chodzi o Freestyle Football. O ile dobrze pamiętam, to było pięciu zawodników, którzy rozpoczynali trenować w tym samym czasie, ale ja z tej grupy rozpocząłem najpóżniej. Kilka miesięcy po nich. Do tego to było chwilę po tym, jak w telewizji można było oglądać reklamy Joga Bonito. Ronaldinho robił „dookoła świata” i kilku innych piłkarzy również prezentowało swoje sztuczki techniczne. Panowała moda, że każde ekwilibrystyczne dotknięcie piłki, coś efektownego jest sztuką, którą trzeba pielęgnować.
I się zaczęło.
PS: I dalej to już poszło. Ten 2007 rok i pierwsze mistrzostwa pokazały, że z zajawki kilku osób, którzy lubią pobawić się piłką można stworzyć konkurencję, która w przyszłości będzie miała szansę się rozwinąć i zataczać coraz szersze kręgi. Zacząłem poznawać ludzi, których wcześniej mogłem oglądać co najwyżej w internecie na filmikach i wchodzić po mału do tego dużego świata freestyle’u.
I zacząć występować publicznie, na przykład na Rynku Starego Miasta. Podobno twoj rodzice mówią, że to żebranie.
PS: Mówili tak na początku, ale ja się z nimi nie zgadzałem w tej kwestii. Żebranie rozumiem w ten sposób, że podchodzę do nieznajomych i proszę ich, aby dali mi jakieś pieniądze. Ja zazwyczaj ustawiałem się na starówce dużego miasta i po prostu występowałem. Wystawiałem swoją czapkę, żeby ktoś, komu podoba się to, co robię wrzucił mi pieniądze. Nie byłem natrętem, który staje na środku deptaka i blokuje przejście, żeby wszyscy przechodzący ulicą musieli na niego wpaść. Zawsze ustawiałem się na oboczu, żeby nikomu nie wadzić, ale z szansą na to, żeby komuś wpadło w oko to co robię. Moja mama obawiała się też opinii moich kolegów, którzy mogą mówić, że występuję po to, żeby zarobić pieniądze. Wiesz, że niby jestem biedny z domu i muszę coś robić, żeby rodzina funkocjonowała. Nic z tych rzeczy. Po prostu chciałem się doskonalić i występować publiczność. „Granie do czapki” pomogło mi w tym. Dzięki temu zdobyłem doświadczenie i nauczyłem się obcować z publicznością.
Ogólnie takie występy to chyba ciekawe przeżycie, prawda?
PS: Zdecydowanie. Granie do czapki ma swój specyficzny urok. Kiedyś na jednym z moich ulicznych występów byli dziennikarze z Japonii. Zacząłem z nimi rozmawiać i okazało się, że oni znają takiego znanego freestylowca z Japonii, który nazywa się Tokura. Dali mi jakieś pamiątki ze znaczkiem japońskiej federacji i wymieniliśmy się spostrzeżeniami na wiele tematów. Występy w takich miejscach jak starówka trwają zdecydowanie dłużej. Pokaz podczas zawodów to około pięciu minut. Tam godzina lub nawet dłużej, więc można więcej sztuczek pokazać, pogadać, zademonstrować kilka ciekawych akcji.
Trochę jak przestawienie, choć przygotowując się do wywiadu przeczytałem, że częściej hejterzy pisali o cyrku.
PS: Freestyle ma trochę z cyrku. Można zrobić przedstawienie, które będzie miało swoją fabułę i na pewno będą osoby, których ono zainteresuje. Czasami stosuję tego typu praktyki i na przykład postanawiam przebrać się na swój występ. Można – nie wiem – założyć garnitur, dobrać do tego muzykę Jamesa Bonda i zrobić występ w klimacie Agenta 007. Jest wiele wariantów i na pewno nie wolno zamykać się tylko na samą żonglerkę. To może się znudzić. Ludzie lubią oglądać przedstawienie i z ciekawością przyglądają się fabule. Czasami potrafi ona wciągnąć.
Przedstawienie, dzięki któremu nieźle zarabiacie – taka przynajmniej panuje opinia.
PS: To znaczy?
To znaczy, że za taki dzień występów potrafisz zarobić kupę kasy.
PS: Granie do czapki jest loterią. Trudno jest przewidzieć zainteresowanie jakim będzie cieszył się występ i ile osób postanowi ci dać kasę za to, że pokaz się podobał. Nie ma żadnej zależności. Jednego dnia można zarobić sporo kasy, a innym wracasz do domu i masz kilka groszy.
To tak jak z pogodą w Zakopanem – raz jest minus dziesięć stopni i można jeździć na nartach, a innym razem jest plus trzy i trzeba chodzić po Krupówkach. Pytam o konkrety – ile z tego można kasy wyciągnać? Stówkę, trzy, pięć na dzień?
PS: Zdarzało się, że wróciłem do domu i miałem trzy stówy. Bywało jednak i tak, że miałem dwadzieścia złotych.
Czyli kasa fajna, ale trzeba dużo występować albo dodatkowo pracować, żeby żyć sobie na przyzwoitym poziomie.
PS: Wielu zagranicznych zawodników żyje tylko z występów. Oczywiście nie wszyscy, ale gdy rozmawiamy z chłopakami z innych krajów, to oni występują często i chwalą to sobie. U nas niestety tak różowo nie jest i większość pracuje chociażby na pół etatu. Są też tacy zawodnicy, którzy pracują osiem godzin dziennie, a w weekendy jeżdżą na występy.
Potrafisz grać w piłkę w ogóle?
PS: Dużo osób zastanawia się, czy gość, który z piłką potrafi wyczyniać takie cuda umie w ogóle grać w piłkę. A jeśli potrafi, to czemu jeszcze go Adam Nawałka nie powołał do reprezentacji Polski. Mam sporo umiejętności takich, jak przyjęcie i czucie piłki, zrobienie zwodu lub efektowne ominięcie rywala. Soczystego strzału z dystansu już jednak nie mam – nie ćwiczę tego. Nie mam przeglądu pola i nie widzę kolegi, który wybiega na czystą pozycję kątem oka. Tego nie mam. Natomiast kondycje mam nie najgorszą. Nie wiem, czy dałbym radę przebiec w czasie meczu dziesięć kilometrów, ale dzięki swoim treningom wydolnościowo też nie prezentuję się najgorzej.
Nie chciałeś nigdy grać w piłkę? Jest taki zawodnik w Hiszpanii, nazywa się Isaac Cuenca. Grał kiedyś w Barcelonie, a zaczynał właśnie od freestyle’u. Kilka goli nawet zdobył.
PS: Zawsze chciałem grać w piłkę i marzyłem jako młody chłopak o tym, żeby zrobić karierę. Rodzice jednak nie chcieli mnie puścić na trening do klubu i zostało mi tylko granie z chłopakami na podwórku. Oglądałem kiedyś film, w którym jeden chłopak robił sztuczki z piłką. Bardzo mi się to spodobało i postanowiłem się tym zająć na poważnie. Trenowałem, trenowałem i z czasem zaczęło to wyglądać coraz lepiej. Co było dalej, to już wiesz.
Można jednocześnie trenować freestyle i piłkę nożną?
PS: Raczej nie. Może nie jest to niemożliwe, ale większość zawodników kierunkuje się jednak w stronę jednej z dyscyplin. Rzadko kiedyś ktoś zawodowo uprawia i jedno i drugie.
Cieszysz się z perspektywy czasu, że zacząłeś zajmować się freestyle’m?
PS: Oczywiście. Zobaczyłem dzięki temu kawał świata, byłem na każdym kontynencie. Dużo się nauczyłem i jako młody chłopak mogę pochwalić się już kilkoma sukcesami w dyscyplinie, którą kocham. Widziałem wiele ciekawych miejsc, poznałem sporo fajnych ludzi. Spotkałem się z Evanderem Holyfieldem, Stevem McManamanem czy Donem Kingiem. Byłem na imprezie z Raulem, który podczas jednych z zawodów wręczał nagrody i ja również zamieniłem z nim kilka zdań, zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. Dla kogoś, kto się tym nie interesuje, to nie jest nic takiego, ale dla mnie to było mega wydarzenie. Było wielu kibiców, którzy byli wyraźnie podnieceni, że zaraz na scenę wyjdzie Raul. Ja miałem przyjemność stanąć obok niego i być jedną z części widowiska, które cieszyło się sporym zainteresowaniem. Gdyby nie freestyle, to na pewno bym tego nie przeżył, a dziś fotki z nim nie miałbym w swoim albumie.